sobota, 31 stycznia 2015

Od Ceiviry CD. Losta

- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - dodałam.
- Nic się nie stało - odparł Lost.
- Jesteś nowym członkiem watahy, tak? - zadałam pytanie.
- Zgadza się.
Dziwne... Nie kojarzyłam go. Wydawał mi się odległy. Nie miałam pojęcia, co o nim myśleć.
- Podoba ci się tutaj? - zaczęłam być nieco wścibska.
- Jest świetnie, ale jeszcze nie zdążyłem dokładnie poznać tych terenów - odpowiedział.
- Może cię oprowadzę? - zaproponowałam.
- Niezły pomysł.
- To chodźmy!
Na początku przeklinałam siebie w duszy za to, że wysunęłam taką propozycję, jednak jakiś czas później zrozumiałam głupotę, jaka kryła się w tamtym przekonaniu. Lost to członek watahy, a my wszyscy tutaj jesteśmy jak jedna rodzina. Odsunęłam więc obawy oraz złe przeczucia na drugi plan. Szliśmy obok siebie. Obserwowałam przyrodę dookoła. Wszystko żyło, oddychało. Nie przyglądałam się nigdy z bliska terenom watahy. Wyglądały przepięknie, zjawiskowo. Zbliżyłam się do krawędzi przepaści. Spojrzałam w dół. Wodospad niczym biała wstęga wędrował ku dołowi. Gdy podniosłam oczy, dostrzegłam spiczaste stożki gór. Westchnęłam. Dawno nie widziałam tak pięknego widoku... Odpłynęłam i przez chwilę zapomniałam o otaczającym mnie świecie.

<Lost? Na razie brak weny, trzeba się rozkręcić :)>

Od Hamony CD. Matta

Kiedy się już pozbierałam udałam się prosto do jaskini Matta.
-Cześć - powiedziałam.
Matt drgnął i obrócił się.
-Och, cześć. Nie zauważyłem cię - powiedział trochę przepraszająco.
-Spoko. I Matt, ja... Sorry, że tak się rozkleiłam. Po prostu, te wspomnienia są dla mnie ciężkie. Z całej rodziny tylko Lost mnie kochał.
-Kto?
-Lost, mój straszy brat.
-Ten zaginiony?
Potaknęłam. 
-Hamona, ja... Nie chciałem, żebyś płakała z mojego powodu.
-Nic się nie stało, Glonomóżdżku - uśmiechnęłam się słabo. 
Basior się wyraźnie ożywił. Widać było, że kamień spadł mu z serca.

<Matt? Co chcesz powiedzieć?>

Od Ili CD.Cosmo

- Co masz na myśli? - prychnęłam, spoglądając szorstko w paskudne oczy olbrzymiego goblina.
- Jak to co? - powiedział niedbale. - Będziemy was trochę torturować, żeby zmiękły wam te wasze malutkie bezbronne serduszka!
     Mówiąc to wybuchnął szyderczym, obrzydliwym śmiechem. Wzięłam głęboki wdech, starając powstrzymać się wybuch złości.
- Słuchaj, no! Mam gdzieś to, że porwaliście mnie i Cosmo. Jestem zmęczona i nie mam ochoty się z wami użerać! Spędziłam bardzo intensywny, okropny i wyczerpujący tydzień, a teraz jest jego koniec, czyli czas na odpoczynek, więc chciałabym odpocząć! Mam tego wszystkiego dość i powyżej uszu! Najpierw mnie i Oroza dopadła Czarna Tygrysica, która najpierw usiłowała nas zabić, potem powlekliśmy się za nią w góry, po odbiór jakiegoś cholernego węgla dla watahy, bo go skradła czy coś tam, zostaliśmy pojmani i stado ohydnych, owłosionych szablastozębnych tygrysów kazało nam walczyć z uzbrojonym po zęby wielkim gepardem, który, jak się potem okazało, wyrąbał dziurę w ścianie i nam pomógł,  ale potem okazało się, że jest zdrajcą, który wykorzystał nas do własnych celów, a nas zostawił na pastwę losu, a kiedy wydarzyła się ta okropna, podniszczająca rzecz, musieliśmy zwiewać przed stadem umarlaków, a w końcu, gdy udało się nam uciec z jaskini, to nie udało nam się odzyskać tego głupiego węgla, po którego się tam tachaliśmy przez trzy dni, a w dodatku znów zaatakowała nas ta tygrysica... i co się wtedy okazało? Że ten cały gepard nie jest zły i robił to wszystko, żeby nas ochronić, a oczywiście później zniknął bez słowa, a ja i Oroz nawet nie zdążyliśmy mu podziękować, no a po niecałym dniu jeszcze mnie zdjęli ze stanowiska alfy i, jakby tego było mało, Oroz musiał odejść z watahy, a ja włóczyłam się bez celu po świecie, a ja poznałam tego typka, po czym przywaliłeś się jeszcze ty! Mam dość! - powiedziałam wszystko mieszcząc w jednym zdaniu na wydechu. - Chodź, idziemy, Cosmo.
- Yyy...
- No dalej, chodź! - ponagliłam go gestem łapy. Przeszłam obok wielkiego zszokowanego Glizdonoga, który nic nie powiedział. Cosmo pobiegł za mną. Panowała kompletna cisza. Wygramoliliśmy się razem z basiorem na górę.
- Co to miało być?! - zapytał poirytowany.
- Nic. - wzruszyłam ramionami. - Nawet taki gbur wie, że należy bać się zmęczonych kobiet.
     Mówiąc to zaczęłam się śmiać, a Cosmo patrzył na mnie jak na wariatkę, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej.

<Cosmo?>

Od Ecclesi CD. Matta

Biegłam przez las co sił w nogach. Trochę głupio było uciekać, nawet nie wiedząc przed czym... powoli zaczynałam dostawać zadyszki. Wyschnięte, zbutwiałe gałązki trzeszczały przerażająco pod stopami, a wiatr świstał złowieszczo zabawiając się w obumarłych koronach drzew. Coś było jednak nie tak... coś dziwnego było w otoczeniu... niezwyczajna aura... ale co bardziej mnie martwiło; Matt nie zjawiał się jeszcze, a powinien przecież już dawno do nas dołączyć... a drzewa... w naszej watasze nigdy nie było chorych i umierających drzew. Same piękne, wielkie, dumne i potężne! Och... no cóż... wydawało mi się, że byliśmy poza terenami watahy... no tak, ale kiedy z niej wybiegliśmy? Kiedy spotkaliśmy ów ognistego wilka? A może przed chwilą? Nie mam zielonego pojęcia... spojrzałam za siebie i zobaczyłam pędzącego w popłochu Matta. Wiedziałam, że zbliżają się kłopoty...

<Mattciu? Wymyślisz coś ciekawego? :3>

Od Ryana CD. Arisy

Przystanąłem i uśmiechnąłem się chytrze. A więc nasza waderka była już trochę bardziej pewna, niż była jeszcze dzień temu. No proszę... szybko zadziała. Byliśmy już na skraju lasu, a rozsierdzony wilk pędził na nas z zamiarem mordu. Już miał na nas skoczyć, gdy nagle Arisa zrobiła jakąś dziwną pozycję i odepchnęła lecącego ku nam wilka pędem powietrza. Wpadł do słonej wody i rozchlapał wszystko. Zaczął wyć z wściekłości i przerażenia. Wyczołgał się na brzeg trzęsąc się. Był cały mokry i ociekał wodą.
- Ee... nie chcę nic mówić, ale czy pomyślałaś o tym, co zrobimy z nim dalej? - szepnąłem do niej. Właśnie DLATEGO nie atakowałem wcześniej tego wilka, tylko zwiewałem. Wiedziałem, że potrzebny mi plan, ale ja serio nie jestem dobry w szybkim myśleniu, a tym bardziej w układaniu jakichś skomplikowanych planów obalenia rozsierdzonego, monstrualnego wilczura.
- No... nie... - chrząknęła zakłopotana wadera. - O tym nie pomyślałam... Ten koleś idzie w naszą stronę... jeśli w ciągu pięciu sekund nie obmyślimy przeciwko niemu jakiejś dobrej strategii, proponuję natychmiast uciekać, inaczej zostaniemy rozwaleni na mokrą plamę!
     Wilk był coraz bliżej. Spojrzałem z ukosa na jego wściekłe i płonące gniewem oczy. Zastanowiłem się chwilkę.
- W zasadzie sama twoja przemowa przekroczyła limit czasowy pięciu sekund. Ale chyba mam całkiem dobry pomysł, który na pięćdziesiąt jeden procent zadziała... zawsze ten jeden procent dodaje otuchy... cofnij się trochę.
     Wadera wykonała posłusznie polecenie. Ja zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Wsłuchiwałem się przez chwilę w rytm fal uderzających głośno w piaszczyste wybrzeże... Skumulowałem w sobie całą energię duchową. Całą okolicę wypełniła gęsta mgła. Prawie nieprzenikniona zwykłym wzrokiem. Ja zaś nie potrzebowałem używać tego zmysłu. Wszytko doskonale wyczuwałem i słyszałem. Zapadła chwilowa, głucha cisza. Po chwili rozdarł ją krzyk wściekłości wrogiego wilka. No cóż... czas zacząć. Bezszelestnie przeszedłem ze skraju iglastego lasu na piaszczystą plażę. Nic nie dało się dosłyszeć, jedynie wściekły warkot wroga. Byłem z siebie dumny, że opanowałem sztukę cichego zabijania do perfekcji. Podszedłem do wilka od tyłu i zadałem mu cios łapą w szyję. Po chwili mgła opadła, a wilk leżał na ziemi. Arisa podbiegła do mnie.
- Cz... czy on nie żyje? - wyjąkała przerażona.
- A gdzie tam! - machnąłem obojętnie łapą. - Znam u wilków witalne miejsca, gdzie wystarczy zadać lekkie uderzenie, a on już traci przytomność... tak to mniej więcej wygląda. W ten sposób łatwiej pokonać wroga.
- Rozumiem... ale w takim razie lepiej już się wynośmy, zanim się przebudzi, co?
- Zgoda! - odparłem z uśmiechem.

<Arisa? :D>

Od Goyavigi CD. Malika

W pewnym momencie obudziłam się. Nie byłam do końca pewna czy jeszcze śpię, czy już nie, bo wszędzie dookoła było okropnie ciemno. Wręcz czarno. Nie mogłam wstać. Byłam przyczepiona łańcuchami do ziemi. Zaniepokoiło mnie to trochę. Zebrałam magię w łapach, by utworzyć świetlistą mgłę. Nie mogłam jednak wydobyć magii z łap, tak jakby była zablokowana jakimś zaklęciem.
- Jest tu kto? – spytałam w miarę cicho.
- Goyavige? – usłyszałam znajomy głos. Malik.
- Co tu się dzieje? – spytałambardziej donośnie.
- Skąd mam wiedzieć? – odpowiedział. Westchnęłam.
- Wiedziałam, że z tym mięsem jest coś nie tak... – wymamrotałam.
- U mnie nie było akcji z mięsem, tylko mnie uderzono w głowę. I tu się obudziłem. – powiedział smętnie. Ja natomiast zaczęłam się szarpać, chciałam się wydostać. Nie było możliwości, ale i tak mimo wszystko próbowałam.
- I tak nie dasz rady... narazie musimy czekać. – powiedział basior spokojnie. Ja jeszcze chwilę próbowałam, ale potem dałam sobe spokój.
- Może ktoś tu przyjść?! – wrzasnęłam.
- Ej, spokojnie.
- Spokojnie?! – próbowałam znaleźć go wzrokiem, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Nagle usłyszałam kroki. Nagle bardzo jasne światło oślepiło mnie, a nie mogłam zakryć łapami oczu. Syknęłam. Próbowałam otworzyć oczy, ale było za jasno.
- Ach, Goya... – usłyszałam głos. Nie znałam go.
- Czego? – szepnęłam.
- Grzeczniej! – usłyszałam i poczułam uderzenie bata na grzbiecie. Jęknęłam z bólu. – Skoro tak, to później porozmawiamy. – moje oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Przede mną stał czarny, skrzydlaty wilk o czerwonych oczach. 
- Skoro chodzi o mnie, to po co ci Malik? – bąknęłam.
- Bo mi przeszkodził w zabraniu ciebie. Zabierzcie ich do osobnych cel. – zarządził wilczur, a dwa podobne podeszły do nas, potraktowały paralizatorem i wzięły do dwóch różnych cel. Przyczepił moje łapy do łańcucha, a łańcuch do ciężkich obciążników. Nie mogłam się ruszyć, efekt paraliżu jeszcze działał. Westchnęłam. Czekałam aż będę mogła się ruszyć.

<Malik? Zabrali nas o.o>

piątek, 30 stycznia 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. W nozdrzach czułam zapach leków i różnorodnych ziół. Rozejrzałam się dookoła. Stopniowo wszystko zaczęło mi się przypominać. Wstałam z łóżka. Pragnęłam jak najszybciej odnaleźć Serine'a.
- Stój! Co ty wyprawiasz?! W tej chwili wracaj na miejsce - warknął ktoś za mną.
     Posłusznie odwróciłam się i spoczęłam na łóżku. Bałam się, nie wiadomo czego.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Megan, szamanka. Opiekuję się tobą. Wybacz, że tak na ciebie nawrzeszczałam, ale mam to we krwi - uśmiechnęła się przyjaźnie.
     Czułam się jakoś dziwnie lepiej. Dopiero teraz to zauważyłam. Rozwarłam pysk i próbowałam coś zaśpiewać. Niestety, nie zdołałam wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku. Posmutniałam.
- Spokojnie, na to jeszcze nie pora - usłyszałam głos Chance.
- Nie rozumiem.
- Podałam ci antidotum. Jesteś zdrowa, ale głos wróci ci dopiero za kilka dni. Nie będziesz już miała tych napadów, obiecuję - powiedziała serdecznie.
- Dziękuję, nawet nie wiesz, ile ci zawdzięczam - odparłam.
***
Kilkadziesiąt minut później byłam już na zewnątrz, wolna od choroby. Nie sądziłam, że to mogło być takie proste. Włóczyłam się bez celu po terenach watahy. Wtem w oddali ujrzałam Serine'a, otoczonego przez chmarę wilków. Chciałam do niego podbiec, ale coś mnie zatrzymało. Dotarło do mnie, kim on jest.
- To alfa... I będzie musiał tu zostać, to jego wataha - pomyślałam.
Posłałam w tamtą stronę smutne spojrzenie i skierowałam się do jeziora. Nie zdążyłam nawet zrobić dziesięciu kroków, gdy usłyszałam szelest. Odwróciłam się. Za mną stał Serine.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze, o wiele lepiej.
Basior podszedł do mnie i zmierzył wzrokiem.
- Co się stało? - zadał kolejne pytanie.
Usiadłam na miękkiej trawie, a on spoczął tuż obok. Wbiłam spojrzenie w ziemię.
- Tęsknię za watahą. Nie byliśmy tam od miesięcy, nie dawaliśmy żadnego znaku życia.. - rzekłam smutno.
Serine zbliżył się jeszcze bardziej. Jego łapa spoczęła na mojej.
- Jeśli tylko chcesz, możemy tam wrócić. Nabierz jeszcze trochę sił i nic nie stoi na przeszkodzie - rzekł aksamitnym głosem.
- Ale ty przecież jesteś tu... Alfą... - ostatnie słowo wypowiedziałam tak cicho, że nie byłam pewna, czy wilk je usłyszał.
- Nie, nie jestem i nigdy nie będę. Nie nadaję się na to stanowisko, a poza tym... Eeh, nie ważne. Po prostu nie będę i tyle - odparł stanowczo.
- Serine, ktoś musi być alfą, a ty jesteś następcą. Dobrze wiesz, co to znaczy...
- Nie martw się tym teraz. Załatwię to, uwierz mi. Na razie, proszę, nie myśl o tym. Odpoczywaj, nabierz się - uśmiechnął się nieznacznie.
Odwzajemniłam gest i położyłam mu swoją głowę na łopatce. Może miał rację. Postanowiłam o tym nie myśleć, przynajmniej na jakiś czas.
- Jak on się czuję? - zapytałam po chwili.
- Kogo masz na myśli? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Zaheera... Wiem o wszystkim już od jakiegoś czasu.
- Jak na to co przeżył dość dobrze. To dzielny szczeniak. Pytał nawet o ciebie - oznajmił Serine.
- Zaprowadź mnie do niego, dobrze?
- Jasne - uśmiechnął się.
Przeszliśmy kawałek. Obserwowałam tereny watahy. Warstwa śniegu nie była już taka gruba, jak kilka dni temu. Biały puch jedynie cienką pierzynką przykrywał trawę. Nie byłoby lodowato, tylko chłodno. Taka pogoda mi odpowiadała. Wreszcie dotarliśmy w okolice wysokiego drzewa, przy którym bawiły się szczeniaki. Wszędzie było słychać piski i śmiechy. Szukałam w tłumie czarnego futerka. Po chwili odnalazłam je. Mały basior też mnie zauważył, bo zaczął iść w moją stronę. Gdy był już wystarczająco blisko, wyciągnęłam łapy i przytuliłam go z całej siły.
- Cześć, mały! - powiedziałam troskliwie.
- Cześć, już dobrze? - zapytał.
- Jak widzisz, a ty, jak się czujesz?
- Jakoś się trzymam - próbował się uśmiechnąć.
- Dzielny z ciebie szczeniak Zaheer. Przywitaliśmy się już, to teraz idź się pobawić. Porozmawiamy później - rzekłam z uśmiechem.
Patrzyłam, jak czarny basior odchodzi do innych wilczków. Było mi go szkoda. Stracił matkę, taką wspaniałą waderę. Co teraz z nim będzie? Jak sobie poradzi? Wtem do głowy wpadł mi pewien pomysł. Podeszłam do Serine'a.
- Słuchaj, a może to Zaheer będzie następcą tronu? To oczywiście tylko czysto teoretycznie, ale... - nie skończyłabym swojego wystąpienie, gdyby nie to, że w porę przerwał mi Serine.

<Serine?>

Od April CD. Day'a

-Oczywiście, że go powstrzymamy! Jesteśmy specjalistami-wyszczerzyłam się. -Poczekaj tu chwilę, idziemy obmyślić plan. Jakby co, to krzycz-poklepałam małego po głowie i pociągnęłam Day'a kawałek dalej.
-Możemy go zatrzymać, możemy?-zaczęłam skakać z entuzjazmem.
-A nie mieliśmy przypadkiem obmyślać planu? Po za tym jakie my?-zapytał tak jakby... ostrożnie? Gdyby nie sierść pewnie byłabym cała czerwona.
-No dobra, bierzmy się za ten plan...-mruknęłam czując odbijający się echem po głowie złośliwy głosik, który ciągle chichotał.
-To może zacznijmy od...-Day coś tam mówił, ale mi echem po głowie odbijało się tylko "My" i było coraz głośniejsze.
-Rany, zamknij się już!-warknęłam na głosik kładąc głowę na ziemi i zakrywając uszy łapami. Day popatrzył na mnie zdziwiony.
-Że co proszę?-ups... chyba wziął to za tekst do siebie...
-Wybacz. To nie było do ciebie...-powiedziałam przepraszającym tonem i kilka razy uderzyłam się łapą w głowę. -A ty się zamknij wreszcie...-dodałam próbując spojrzeć na głowę, przez co wyszedł mi całkiem pokaźny zez. Podszedł do nas smoczek. O, już wiem! Będzie się nazywał Loki...
-Nie chcię waś majtwić, aje ten gośtek właśnie tam siobie śtoi i się dziwnie ścierzi...-Loki pokazał na drzewa obok nas.
-Ale tam nic nie...-nie dokończyłam zdania, bo rzucił się na nas ten dziwny wilk.
-Ej no, stary, trochę prywatności..-westchnęłam i odepchnęłam go powietrzem.

<Day? ;* Przepraszam za tak długą przerwę.... :/>

Od Grace CD. Cyndi'ego

-Czy ty sugerujesz, że dni ze mną nie były normalne?-przewrócił oczami.
-Nie sugeruję, stwierdzam fakt... Hej, a tak w sumie to mynie powinniśmy znać wszystkich wilków w watasze?-zapytałam patrząc na niego pytająco.
-Wiesz, to samo mi przed chwilą do głowy przyszło...-resztę dnia spędziliśmy poznając wszystkich członków watahy, a ze znajomymi zamieniając kilka (no dobra, kilka tysięcy) słów. Ogólnie to nic nie wskazywało na to, że ten dzień nie będzie normalny... dopóki nie zaczęliśmy wracać do jaskini. Wesołą rozmowę przerwała osuwająca się spod łap ziemia. Wpadliśmy do wody z głośnym pluskiem, a z góry spadło kilka urwanych liści.
-Tradycyjnie gdzieś wpadamy... powinniśmy już mieć jakieś zniżka, więcej potworów będzie...-mruknęłam lekko zirytowana.
-Nie narzekaj, może jeszcze nie będzie tak źle.... przede wszystkim musimy znaleźć wyjście, bo po tej ścianie raczej nie wejdziemy-stwierdził krytycznie Cyndi.
-Możemy się teleportować na górę...-powiedziałam. Popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym "teraz to już na prawdę żartujesz".
-No co?-wzruszyłam ramionami.
-Sama ustaliłaś dzień bez magii-zaśmiał się kręcąc głową. Prychnęłam.
-No to proszę bardzo, prowadź... - udałam obrażoną. Ciągle kręcąc głową ruszył porzed siebie tunelem. U góry pełno było zwisających korzeni, a po ścianach co chwilę przełaziły jakieś robale. Wolę nie wiedzieć, co było w wodzie sięgającej nam połowy łap.Szliśmy dość długo. Po jakimś czasie na końcu zobaczyliśmy światełko na końcu tunelu (nieee, to nie to, co myślicie... jeszcze trochę się z nami poużeracie xp). Wyszliśmy na jakąś półkę skalną, a przed nami widniał wodospad.

-No i widzisz? Żadnych potworów... - wyszczerzył się Cyndi.
-Na razie... oby tak do końca dnia - powiedziałam i przytuliłam się do niego.
-Masz jakiś nagły napad czułości? - zapytał śmiejąc się. 
-To już mi nie wolno się do ciebie przytulić? - fuknęłam.
-Wolno, wolno... - zaśmiał się jeszcze głośniej i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
-Cyndi... - Dusisz... - mruknęłam i próbując zabrać głowę spadłam z półki skalnej, ciągnąć basiora za sobą. Znowu wylądowaliśmy w wodzie, tym razem głębokiej.

<Cyndi? x3 Trochę dawno nie pisałam... Przepraszam? XD>

Od Aventy'ego CD. Ignis

- Nic poważnego... nie stresuj się tak. - pokręciłem głową.
- Nie stresuj się tak? Nie stresuj się TAK?! O czym ty mówisz?! - prychnęła Ignis. - To coś prawie właśnie zrobiło ze mnie mokrą plamę! Chciało mnie zabić!
- Gdyby tak faktycznie było, już dawno być nie żyła... - powiedziałem smętnie i usiadłem w progu jaskini patrząc jak wielkie krople odurzającego kwasu spadają z sykiem na glebę i wsiąkają w nią niszcząc jej strukturę.
- To może mi chociaż powiesz, co to jest, co? - wadera zmarszczyła brwi. - I niby dlaczego jesteś taki spokojny, kiedy życie członków Twojej watahy nie jest zagrożone?
- Nie jest zagrożone, mogę cię zapewnić. - mruknąłem. - Ariońska burza może spalić w danej watasze jedynie wilki, które nie są jej oddane, planują ją zdradzić itd.
     Zapadła chwilowa cisza. Ignis podrapała się po głowie.
- Ale przecież wtedy, jeśli to się stanie, członkowie twojej watahy, którzy są źli zostaną zabrani! No... sam wiesz gdzie!
- Nie zostaną. Zaufałem im. A jeśli są źli i faktycznie zostaną zaatakowani... to nie mam na to wpływu. Nie traktuję ich tu źle. Mają tu prawie jak w raju, a jeśli coś knują, to czeka ich kara, której sam niestety bardzo chciałbym uniknąć.

<Ignis?>

Od Malika CD. Goyavigi

Wadera nagle straciła przytomność. W sumie to nie do końca wiedziałem co mam zrobić. Improwizowałem. Wciągnąłem ją ostrożnie na grzbiet i ruszyłem w stronę jeziora. Minęło parę minut zanim tam dotarłem. Kiedy byłem już na miejscu położyłem waderę na brzegu i ochlapałem jej łeb wodą. Nie pomogło. 
-No dalej...obudź się... - mruknąłem zrezygnowany. Znów wciągnąłem ją na grzbiet i ruszyłem w stronę mojej jaskini. Przez całą drogę miałem wrażenie że ktoś mnie obserwuje. Kiedy byłem już przy wejściu do jaskini dostałem czymś po głowie. Straciłem przytomność. Obudziłem się w jakimś ciemnym miejscu. Było tam tak ciemno że nie widziałem czubka swojego nosa. 

<Goya? >

środa, 28 stycznia 2015

Od Cosmo CD. Ili

Obudziłem się. Byłem w jakiejś jaskini, pełnej... no właśnie, co to było? Coś w stylu goblinów... Związały mnie i Ile grubymi sznurami po czym zawlokły nas przed jakieś monstrum. Nie był to przyjemny widok. Wtedy ten stwór odezwał się dziwnie piskliwym, a jednocześnie basowym głosem:
- No no no, a kogoż my tu mamy? - uśmiechnął się pogardliwie. - No i co teraz, małe bezbronne wilczki zrobicie?! Ha, ha, ha, teraz będziecie nam służyć! Aż do końca waszych dni!
Zaczął śmiać się, a inne gobliny wraz z nim. Zabrały nas do jakiegoś pomieszczenia. O dziwo, było zupełnie puste, a ściany miały matowy oliwkowy odcień.
- Ale na początek trochę się z wami pobawimy... - usłyszeliśmy głos stwora, tajemniczy głos...

<Ila? Pff... weny brak XD Możesz pociągnąć jakąś ciekawą akcję, bo ja nie mam pomysłu? ~^.^~>

Od Losta

Dołączyłem do Watahy Mrocznej Krwi. Było cudnie. Szedłem sobie spokojnie dróżką. Nagle na kogoś wpadłem.
-Uważaj jak chodzisz! - warknęła wadera. Spojrzałem na nią. Wyglądała dziwnie znajomo...
-No co? Mowę ci odjęło? - warknęła tamta.
-Ni... Nie. 
-Cóż... Następnym razem po prostu uważaj. 
- Okej - oddaliłem się niepewnie. Rozmyślałem o tej waderze. Cofnąłem się.
-Jak się nazywasz?
-Jestem Ceivira.
-Lost.
-Ciekawe imię.

<Cei?>

Uwaga!

W związku z wynikami ankiety/głosowania o tym, czy wygląd watahy ma się zmienić, czy też nie chciałam go zmienić. Jednak pomyślałam, że nie wszyscy mogą zaakceptować nowy wygląd bloga. Oczywiście czterdzieści głosów było na tak, a cztery na nie, więc sami będziecie mogli zagłosować, czy tak, czy też nie :D. Podam poniżej trzy propozycje nowego wyglądu bloga, a Wy w komentarzach zdecydujecie, który obieracie... oczywiście możecie zmienić zdanie i stwierdzić, że obecny wygląd pasuje wam najbardziej. Możecie pisać również własne propozycje... screeny powiększycie klikając na nie.
O to przykład pierwszy, osobiście sama najbardziej go preferuję:


 Oto drugi wygląd, który preferuję znacznie mniej, ale może Wam się spodoba:

 Trzeci...? Może być, ale nasza wataha nigdy nie miała takich płomiennych klimatów, bo uważam, że nie pasują one do WMK.

Wasze pomysły, opinie, komentarze, wszystko piszecie pod spodem. Macie czas do końca stycznia, a ja wtedy na podstawie Waszych głosów i opinii zmienię, bądź też nie zmienię wyglądu. To tyle. Każdy głos się liczy :)

Od Matta CD. Hamony

Westchnąłem cicho, wiedziałem, że już nie mogę tego odkręcić. Sprawiłem, że przeze mnie płakała. Byłem strasznie zły na siebie. Po drodze uzbierałem czarne róże i poszedłem do jej jaskini i ułożyłem z nich napis "przepraszam" i wróciłem do siebie. Wiedziałem, że mi nie wybaczy i już nic nie mogę zrobić. Usnąłem zmęczony z myślą o Hamonie. Przez kilka dni nie wychodziłem z jaskini tylko spałam lub żałowałem nad tym co zrobiłem. Nie wiem dlaczego ta myśl tak mi ciążyła...

<Hamona?>

Od Deatha CD. Telary

- C... co to? - wyszeptałem z niemałym zdumieniem. Dwie postaci, niczym duchy sunęły w naszą stronę lewitując w powietrzu. Jedynie ich widmowe poszarpane szaty muskały łagodnie ziemię. Jeden z nich był większy, natomiast drugi zdecydowanie mniejszy.
- Nie mam pojęcia... - pisnęła Telara. Nagle jedna z dziwacznych zjaw odezwała się spokojnym głosem:
- Nie macie się czego bać. Nie zrobimy wam krzywdy.
Jego głos był basowy i chłodny ale uspokajający. Uwierzyłem mu niechętnie. Właśnie... dlaczego niby mamy z góry zakładać, że jakieś przerażające, mroczne istoty pragną naszej śmierci? Pff... głupie pytanie.
- To czego tu niby szukacie? Nie wyglądacie zbyt przyjaźnie... cóż. - chrząknąłem i podrapałem się po skroni.
- Czego? - odpowiedział znów ten sam, większy wilk. Nie wiedzieć czemu, ten mały się nie odzywał.
- No tak... - wybąkała Telara.
- Odpowiedź jest prosta. Przybyliśmy do waszego świata, by zobaczyć jak w nim żyjecie. Widzę, że dość prymitywnie... - mruknął jeszcze do siebie rozglądając się dookoła z lekką pogardą.
- Dość prymitywnie? - zdziwiłem się. - A wy kim jesteście, że wolno wam tak mówić?
- Ech... jesteśmy wyższą rasą zwaną Illimitatta. - skinął głową na mniejszego "ducha". - Przybyliśmy tu ze Społeczności Dusz, aby rozejrzeć się tu odrobinę.
- Z czego? - zdumieliśmy się z Telarą.
- Wasze ograniczone wiedzą mózgi, moje drogie istoty żyjące, potocznie zwane wilkami nie są w stanie tego pojąć. - westchnął starszy wilk.
- Co...? O czym ten koleś gada? - pacnąłem się łapą w twarz.

<Telara? xD>

Od Matta CD. Ecclesi

Zaczęliśmy biec "za" płonącym wilkiem. Po chwili nie zniosłem bólu i stanąłem ciężko oddychając.
-Musimy biec! - zatrzymała się Ecclesia, spoglądając na mnie.
-Wiem, - odetchnąłem - zaraz was dogonię. - uśmiechnąłem się lekko - Biegnij - wskazałem głową.
-Ale...
-No już!
Wadera z zawahaniem pobiegła dalej. Westchnąłem cicho po czym użyłem resztki swojej mocy i uleczyłem oparzenia na swoich łapach. Nagle usłyszałem za sobą ciężkie, szybkie kroki. Obróciłem się za siebie i ujrzałem olbrzymiego czterech żywiołów. Można było podać po tym, że na jego skórze były kolory wszystkich żywiołów.
-Co do...? - nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, bo potężny wilk wycelował we mnie ogniem. Na szczęście uniknąłem ciosu i zacząłem biec z całych sił aby dogonić Ecclesię...

<Ecclesia?>

Od Arisy CD. Ryana

Czekałam na przyjście basiora, zniecierpliwiona jego spóźnieniem. Nagle Ryan przebiegł przede mną wołając:
- Arisa! Biegnij ze mną! Potem ci wszystko wyjaśnię!
Nie wiedziałam o co mu chodzi ale nie zastanawiałam się długo tylko rzuciłam się biegiem za nim.
-O co chodzi? - zapytałam gdy biegłam równo z nim.
-Goni nas...
-Ale kto...? - Ryan nie musiał mi już odpowiadać, bo spojrzałam za siebie i zobaczyłam w oddali wielkiego wilka biegnącego w naszymi kierunku.
-Co tym razem mu zrobiłeś?! - zaśmiałam się i spojrzałam na niego.
-Ach - speszony odwrócił głowę - ochlapałem go... niechcący błotem...
Potrząsnęłam lekko głową i zatrzymałam się.
-Co robisz? - zatrzymał się gwałtownie.
-Zaraz się rozprawię z tym basiorem - uśmiechnęłam się chytrze...

<Ryan? Przepraszam, że tak długo nie odpisywałam. Wymyśl co zrobiła Arisa ;3>

wtorek, 27 stycznia 2015

Nowy basior! ~ Lost

Od Ignis

Był ponury, szary dzień, kiedy samiec alfa, Aventy, przyjął mnie do watahy. Stałam w jego szarej jaskini, kiedy tłumaczył mi położenie Watahy, stanowisko itd. Chciałam być łuczniczką. Po za moimi mocami tylko w tym byłam dobra. Potem wyszłam z jaskini razem z Aventy’m, a on pokazał przydzieloną mi jaskinię. Była szara i ponura jak cały dzisiejszy dzień. Ale nie wybrzydzałam. Po pierwsze, dlatego, że nie byłam marudną osobą, a po drugie, przywykłam już do szarości. Było w niej nawet coś uspokajającego.
Pożegnałam alfę i postanowiłam powłóczyć się po terenach Watahy. Samotnie, jak zwykle. Wlokłam się, więc tak aż w końcu słońce zaszło zostawiając za sobą tylko czerwoną smugę na niebie. Wiem, że to głupie, ale codziennie wieczorem prosiłam je by wróciło. Była to taka moja zabawa. 
Usiadłam na trawie i rozpaliłam ognisko. Nienawidziłam ciemności, co w sumie nie jest dziwne, mając na względzie to, że jestem Wilkiem Ognia. Kocham słońce, światło, ogień, ale boję się ciemności. Właściwie może bym jej się nie bała gdyby nie te straszne wspomnienia z nią związane… Brr! Odebrała mi rodzinę. Ta niewdzięczna, sycząca, czyhająca wszędzie ciemność. Ułożyłam się blisko ognia, tak, by czuć jego ciepło i zasnęłam. 
***
Kiedy wstałam ognisko jeszcze się tliło. Szybko zgasiłam je łapą i automatycznie zatuszowałam ślady. Westchnęłam. Po tylu miesiącach ukrywania się ten nawyk już mnie chyba nie opuści. Spojrzałam na niebo. Szaro. Buro. Zimno. Zdałam sobie sprawę, że właściwie jest zima, a śniegu tak jakby nie widać. Może to i lepiej. Nie lubię śniegu tylko troszkę mniej niż ciemności. 
Jeszcze raz zerknęłam na chmury. Coś w nich mnie niepokoiło. Były jakieś… inne. Nie przypominały normalnych chmur. Wyglądały bardziej tak, jakby ktoś rozlał ciemny płyn na szklistą kulę, a świat jest w jej środku. To z pewności nie było normalne.
Nie mogłam tego tak zostawić. Dziwne obłoki wyglądające jak plamy? Nie wyglądało to na nic dobrego. Pobiegłam do jaskini Aventy’ego głównie dlatego, że tylko jego znałam z całej Watahy, no a po za tym był alfa, więc powinien o tym wiedzieć. Puściłam się biegiem w stronę jego jaskini, gdy nagle trochę tej ciemnej mazi wylądowało tuż przede mną. Maź, która „skapnęła” z tych dziwnych chmur zachowała się jak kwas: wyżarła dziurę w ziemi zapadając się pod nią ze złowieszczym sykiem, pozostawiając po sobie tylko szczelinę obumarłej w ziemi i obłoczek dymu, który pachniał jak sto ton końskiego łajna nie sprzątanego przez dziesięć lat. Inaczej: smród był okropny, wręcz duszący. Wpatrywałam się przez chwile w dziurę żałując osmolonej kwasem ziemi. Wolałam nie myśleć, co by się stało, gdyby maź trafiła we mnie. Prawdopodobnie zostałaby po mnie mokra plama. 
Otrząsnęłam się i biegłam dalej w kierunku jaskini. Aventy stał na jej progu nerwowo popatrując w niebo. Gdy mnie zauważył, pokazał gestem bym się pospieszyła. Pognałam, więc i z impetem wjechałam do jaskini ledwo unikając żarłocznego kwasu, który spadł tuż za mną. Wstałam otrzepałam się szybko, nie pokazując po sobie jak bardzo zszokowało mnie to zjawisko. To była jedna z moich zasad. Nie mogłam pokazać po sobie, że się boję. Nie mogę pokazać swojej słabości. 
Z trudem wstałam i zerknęłam na alfę, który nadal wpatrywał się w niebo z uwagą. Usłyszałam syk nad moją głową, co mogło oznaczać, że kwas próbował skruszyć skałę, ale najwyraźniej nie potrafił. Skała była za twarda. 
- Co to jest? – zwróciłam się do basiora idealnie zamaskowując strach.
- No cóż… - zaczął Aventy – Wygląda na to, że nasza Watahę zaatakowała ariońska burza.
- CO?!

<Aventy? :)>

Nowa wadera! ~ Ignis

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Wiatr zaczął targać futrem Ceiviry. Ta niewzruszona oparła głowę o jego ramię. Wzrok basiora wtopił się w szare jezioro. Gładka tafla wody zmieniła się, kiedy pojawiła się na nim czerwień.
- S-serine - powiedziała Ceivira drżącym głosem owijając łapami jego ramię. 
Gładka tafla wody zaczęła zalewać się czerwienią. 
Oddech Ceiviry przyśpieszył. Spanikowana, a  raczej przerażona cofnęła się potykając o własne łapy. 
Nigdy jej takiej nie widział. Bała się, była przerażona, a bicie jej serca było słyszalne nawet dla niego. 
- Serine. - Oczy napełniły się łzami. 
- Wracamy - powiedział stanowczo, ale z troską. 
Biegi, chociaż wadera opadała z sił. Przerażony chorobą Ceiviry nie zauważył, że zostawia ją w tyle. Słaby głos sprawił, że gwałtownie zatrzymał się. 
Wrócił. Pomógł jej wstać. 
- Cei, proszę, jeszcze tylko trochę. 
Nie odpowiedziała. Starała ustać na własnych, słabych łapach. basior pomagał jej. jaskinię mieli w zasięgu reki. 
- Seri... 
Nie dokończyła. Skowyt wypełnił wypełniającą dolinę ciszę. 
- Chance! - warknął i pobiegł do groty. 
Bezowa wadera wybiegła zanim ten zdążył wbiec. W łapach trzymała miskę z fioletową pianką. trzymała jej kurczowo, jakby od tej substancji zależało jej życie. 
- Co to jet? 
- Lekarstwo - wyjaśniła. Jej głos był niepewny. Bała się.
- Kazaliśmy ci zostać tutaj - warknął szorstko z naciskiem na ostatnie słowo. 
- Gdyby nie ja, antidotum nie byłoby gotowe na czas! 
Wyminęła i pobiegła w stronę szarpiącej się Ceiviry. 
- Wypij to, szybko. 
Bordowy wilk podpał głowę waderze, a Chance wlała jej fioletową masę. Mimo, że lekarstwo wyglądało na  pianę, było płynne. 
Ceivira przestała się szarpać. Uspokoiła się, ale nadaj było słychać cichy płacz. Drżała. 
***
Grotę, w której unosił się silny zapach środków znieczulających i leków nasennych wypełniała cisza. Na kamiennych półkach stały poprzewracane buteleczki z płynami lub zmielonymi ziołami. Szare ściany podkreślały surowość tego miejsca, jednak nie była to jaskinia, w której panował smutek, a raczej nie powinien. 
Serine leżał przy materacu z owczej wełny. Ciało Ceiviry przykryte było delikatnym kocem z motywami ornamentów,a tarze skrzydłem Serine'a. Mimo, ze wadera miała zapewnioną dobrą opiekę, on i tak się martwił. Chciał zapewnić jej jeszcze większą. 
Chance stała u wejścia jaskini. Obserwowała basiora w zazdrością, ale współczuciem. W końcu odważyła się wejść. Stając za usypiającym basiorem położyła mu łapę na plecach. Ten tylko wzdrygnął otrząsając się. 
- Serine? 
- Tak? - jego głos był uprzejmy, nie tak szorstki, jak ostatnio,al ewadera zdała sobie z tego sprawę, ze basior jes zbyt zmęczony. 
- Może... może pójdziesz się przespać? 
- Nie, zostanę tutaj. 
- Przecież widzę,ze jesteś... 
- Chance! - uniósł głos, ale nie krzyknął. Westchnął ciężko. - Nie. Nie zostawię jej. 
- Ceivira jest pod dobrą opieką. 
- Zgadzam się z Chance - wtrąciła się Megan - główna szamanka, wilczyca, która zajęła się "zakwaterowaniem" Ceiviry. 
kręcone kosmyki opadły jej na pysk, kiedy nachyliła się, by zmierzyć temperaturę chorej. Teraz, to raczej... zdrowej... Rude futro lśniło w dziennym świetle, a kryształowe wisiory rzucały na surowe ściany jasne wzory. 
- Musisz odpocząć, Serine. Nie bój się o nią - ruchem pyska wskazała na Ceivirę - jest w dobrych łapach. 
Nie miał wybory. Dźwignął się z owczej wełny i pocałował śpiącą waderę w czoło. Była rozpalona, ale jednocześnie tak zimna. 
***
Promienie słoneczne grzały futro basiora, a śnieg dawał przyjemny chłód. Stado młodych wilczków biegało po całym placyku krzyczą co chwilę: "Gonisz!". Różnokolorowe waderki i basiory krzyczały głośno sprawiając, że uszy Serine'a kładły się nisko. Szczeniaki biegały nie tylko na głównej części terenu. Ślady łapek odbijały się wszędzie. Niektóre były nawet na szczycie jednej z mniejszych jaskiń. Starsze wilczyce - prawdopodobnie matki - co jakiś czas krzyczały z ostrzeżeniami: "Uważaj!", "Nie biegaj za dużo!", "Uważaj na innych!". Wilczki jednak nie chciały słuchać i ilekroć głos wader się podnosił, tym głośniejsze były wrzaski szczeniąt. 
Wśród tłumu wyróżniał się tylko jeden wilczek. Czarny z białymi plamkami na całym ciele - Zaheer. Siedział w cieniu na jednej z kolumn, na których zazwyczaj zabraniano wchodzić, nikt jednak nie zwrócił uwagi basiorowi. 
- Hej, młody, co jest? 
- Nic, tak sobie siedzę... i oglądam... - ochrypnięty głosik uderzył w bębenki Serine'a. 
- Dlaczego? Smutno ci z powodu... no wiesz... 
- Nie, przyzwyczaiłem się. Znaczy bardzo mi jej brakuję, ale twoja matka stara sie jak tylko może. 
-Wiem... to... dobra wadera - przełknął ślinę, jakby nie był pewny swoich słów. 
Zaheer nie zareagował, jak to w zwyczaju robił. Wpatrywał się w radosne pyszczki rówieśników. 
- Nie chcą się ze mną bawić. - Jego uszka oklapły. - Twierdzą, ze jestem dziwny, bo pochodzę z głębi lasu, a jeszcze inni mówią, że moja aura psuje innym nastrój i przynosi pecha, nawet starsze wilki nie są mną zachwycone.
- Spróbuj z nimi porozmawiać - zaproponował.
-Próbowałem, ale uciekają ode mnie z piskiem, jak małe paniusie. 
- Przepraszam... 
- Nie, Serine, to nie twoja wina. A tak w ogóle, jak czuje się Ceivira? Słyszałem, że jest u Megan. 
Przez chwilę basior zastanawiał się, skąd Zaheer zna imię szamanki. Ale otrząsnął się twierdząc, że imię członka watahy nie jest jakąś tajemnicą. 
- Dobrze, mam nadzieję, ze wyjdzie z tego dziadostwa. 
Rozmowę przerwała nam młoda wadera. Piaskowa wilczyca z pawim ogonem oparła przednie łapki o kolumnę zwracając się do Zaheera:
- Em.. hej... Zaheer. 
Czarny basior widocznie był zainteresowany nową znajomością. 
- Chciałbyś się może razem pobawić? - spytała słodkim głosem. 
- No idź - Serine zachęcił go ruchem głowy. 
- Okay. - Zeskoczył i wylądował za waderką. Ta spojrzał ana niego z uśmiechem na pyszczku. 
- Dzień dobry, alfa Serine - zwróciła się do niego i pobiegła znikając za pierwszą jaskinią. 
Alfa... To określenie budziło w nim poczucie winy. Wilki pewnie dowiedziały się o śmierci Cannona, ale jakoś nie okazywały tego. Z resztą... nie był alfą. I nigdy nie będzie. Jak to mówi pewne przysłowie: "Za wysokie progi na jego nogi".

<Cei? :] >

Od Arno CD. Roscello

Roscello nagle padła na ziemię. Po chwili jednak wstała, lecz była zdyszana i wyglądała na wyczerpaną. 
-A ty basiorze? Z kim chcesz się spotkać? - zapytała łagodnym tonem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Cała ta sprawa mi śmierdziała. Spojrzałem na wyczerpaną waderę a potem na tajemniczą postać. 
-Odpowiesz na moje pytanie?! - warknął duch.
-Emm... niech będzie że z ojcem - powiedziałem spokojnie.
-Dobrze... - odpowiedział duch.
-Trzeba coś wymyślić... coś tu mi nie gra - szepnąłem do Roscello.
Wadera coś odpowiedziała lecz już jej nie słyszałem. Nagła głucha cisza dzwoniła mi w uszach. Jedyne co widziałem to ciemność. Lecz po krótkim czasie przerodziła się ona w oślepiające światło. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do bieli zrozumiałem że unoszę się w powietrzu. Wokół była jedynie otchłań, biała otchłań. Nagle z znikąd pojawił się biały jak śnieg smok. Dziwnie znajomy smok. Czuć było od niego złą aurą. W końcu przemienił się w wilka. To był ten sam wilk, który o mało mnie nie zabił. Chciałem przyjąć postać smoka, lecz moja moc tu nie działała. W ogóle to się ruszyć nie mogłem. 
-Przecież ty nie żyjesz... - mruknąłem.
-Będę zawsze żył w tobie - odparł łagodnym głosem.
-Czego chcesz? - warknąłem.
-A czego może chcieć ojciec? - zapytał.
-Ty....ty nie jesteś moim ojcem! -  krzyknąłem. Zaśmiał się łagodnie. Zaczęło mnie to mocno irytować.
-Owszem, jestem - odparł z uśmiechem.
-To dlaczego chciałeś mnie zabić?! - ryknąłem.
-Nie zrozumiesz tego... - przerwałem mu głośnym parsknięciem. Miałem już tego serdecznie dość. Udało mi się na chwilę skupić i pokonałem barierę - zmieniłem się w smoka. Lecz w tedy moja rana na boku się odezwała. Zgiąłem się w pół  i z powrotem przyjąłem postać wilka. Znowu zapadła ciemność. Ni z tond ni z owond znalazłem się na twardej ziemi przy Roscello. Wstałem chwiejnie i spojrzałem na tą dziwną tajemniczą postać. Coś we mnie pękło.
-Co my tu robimy?! - warknąłem.

<Roscello?>

niedziela, 25 stycznia 2015

Od Ili CD. Cosmo

Wbiegliśmy na pole walki. Jedyne, co mogłam ujrzeć, to wielkiego przerażającego stwora atakującego jakiegoś wilka. Spojrzałam jak Cosmo wycelował w niego swoją mocą, ale zamiast tego trafił... we mnie! Odleciałam w powietrze. Cosmo, kiedyś cię dopadnę! Odbiłam się od ziemi i poturlałam w dół zbocza, po czym usłyszałam jak coś strzeliło mi w ramieniu. Po chwili zastygłam bez ruchu. Usiadłam na ziemi. Z kącika moich ust sączyła się strużka krwi. Otarłam ją niedbale i zaczęłam rozglądać się gniewnie. Gdzie się podział ten wilczur?! Wbiegłam na wzgórze i ujrzałam tam straszne monstrum wznoszące się wysoko ponad nami. Wyglądał jak wielki, ohydny, ociekający jakąś zieloną mazią czerw. Po bokach swojego grzbietu porozsadzane były kokony wypełnione jakąś błyszczącą substancją. Na jego widok zrobiło mi się niedobrze. Wydawało mi się, że jeszcze przed chwilką, kiedy tu przybiegliśmy był tu inny wilk... myliłam się. Nie było w miejscu zdarzeń nikogo oprócz mnie, wielkiego robala i małego basiorka. Właśnie! Gdzie się ten wilk podział?! Zaczęłam się rozglądać i... dostrzegłam! Leżał nieprzytomny w trawie. Olbrzymi czerw chciał go zaatakować, ale ja byłam szybsza. Zaczęłam rzucać w stwora kamieniami, piaskiem i wszystkim innym, co mi wpadło pod rękę. On jednak pochwycił mnie, oraz mojego towarzysza swoimi obrzydliwymi mackami i zaciągnął pod ziemię. Wlókł nas za sobą aż do podziemnej, cuchnącej groty, gdzie znajdowało się wiele takich potworów najprzeróżniejszego pokroju. Wszystkie zaczęły się szyderczo śmiać wytykając nas palcami, po czym zaśpiewały obrzydliwą pieśń.


<Cosmo? :-:>

Od Aventy'ego CD. Diamond

- Jak to „to”? Zmykajcie zająć się swoimi sprawami. - uśmiechnąłem się blado.
- Taak... to... dzięki... - wymamrotała Diamond i ruszyła za Cobaltem. Zanim odeszła chwyciłem ją jeszcze za ramię i powiedziałem surowym, ale łagodnym tonem:
- Diamond. Naprawdę, w tej watasze jesteś bezpieczna i nie musisz obawiać, że ktoś cię skrzywdzi. A jak spróbuje, ja stanę w twojej obronie, a nie sam cie poćwiartuję, dobrze?
Skinąłem przekonująco głową. Ona tylko potaknęła z lekkim zdezorientowaniem i odbiegła dołączając do swojego partnera i wtulając się w jego sierść. Pokręciłem głową i wróciłem przygnębiony. Miałem nadzieję, że ów parka będzie czuła się dziś lepiej. Dlaczego inne wilki mają o mnie takie mniemanie? Czym sobie na nie zasłużyłem...?

<Diamond? Na życzenie ;_;>

Od Cosmo CD. Ili

Myślałem nad słowami Ili. Wciąż nie rozumiałem, co mogło się stać. Ale jednak miałem ochotę walczyć z tym czymś. Jednak wadera wciąż nakłaniała mnie do ukrycia się bezpiecznie i czekanie. Oraz ewentualna obrona przed atakiem. Nie byłem pewny, czy to zrobić. Przecież i tak prawdopodobnie mnie znajdzie. A jak bym stanął z nim do walki, to po prostu stanie się to szybciej. Więc powiedziałem:
- Ja chce iść do walki. Wiem, że przegram, ale chce spróbować.
- Jesteś pewien, że... - wypowiedź przerwał jej głośny ryk. 
- Tak! Chodźmy! - zaczęliśmy biec w kierunku ryku.
Zobaczyliśmy strasznego stwora. Nie opiszę go, ponieważ tego nie można by opisać. Od razu do niego podbiegłem. Starałem się go odepchnąć. Nie udało mi się. Zobaczyłem tylko Ile krzyczącą ,,NIEEE!!!" i lecącą gdzieś daleko. Straciłem przytomność.

<Ila?>

Od Diamond CD. Aventy'ego

- Eh, to... - szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś gorszego. Czegoś... no... nie wiem... czegoś innego. Słuchałam ostatnio plotek o tym „nowym” alfie. Nie były szczególnie pozytywne. A jak pierwszy raz go spotkałam, nie wyglądał na potulnego. Więc myślałam, że będzie gorzej. A tu - tylko zmiana stanowiska. W pewnym sensie cieszyłam się. - Przechodzę na stanowisko lekarza. 
Uśmiechnęłam się. Aventy odwzajemnił uśmiech. 
- Dobrze, skoro formalności mamy za sobą, może przejdziemy na jakiś przyjemniejszy temat?
- No... ok - powiedziałam nieśmiało. - To... co?

<Aventy? Cobalt? Wymyślcie coś ciekawego... proszę ^.^>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Nie przepadałam za Serinem pełnyum nienawiści i gniewu. Wolałam, gdy był łagodny, taki jak teraz. Niewiarygodne, jak jedna istota może wpłynąć na twoje życie. Kiedy Serine był w niebezpieczeństwie, moje serce drżało z niepokoju. Gdy odchodził, tęskniłam za nim. Wcześniej nawet bym nie pomyślała, że może mi na kimś tak zależeć. Moje serce, myśli, sny wypełniała jego obecność. Teraz zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam, ukrywając przed nim prawdę.
- Przepraszam cię - wyszeptałam.
Basior uwolnił się z uścisku i spojrzał mi w oczy. Rozpływałam się w jego zielonych tęczówkach. Zawsze mnie uspokajały. 
- Nie masz za co - odpowiedział równie cicho.
- Powinnam ci powiedzieć wcześniej, wytłumaczyć pewne sprawy. Teraz chcę to nadrobić - rzekłam.
- Dobrze, chodźmy gdzieś - zaproponował.
- Chance, zostań tu, a my za chwilę wrócimy, jasne? - zapytałam głośno.
Wadera pokiwała twierdząco głową. Wyszliśmy z Serinem z jaskini. Przeszliśmy kawałek w milczeniu, a potem zatrzymaliśmy się przy jeziorze. Usiadłam na trawie i spojrzałam w gładką taflę wody. Westchnęłam. Czekała mnie trudna rozmowa. 
- Te moje poranne i nocne napady to nie jest takie nic. To bardzo poważna przypadłość Wilków Dźwięku. Może ją wywołać tylko strażnik. To właśnie z nim walczyliśmy - zaczęłam.
- Kim on jest i co ci dokładnie zrobił? - zapytał Serine.
- To legendarny stwór. W mojej watasze opowiadano o nim bajki. Mówi się, że pewnego dnia niebieski strażnik zaatakował prastarą Watahę Wilków Dźwięku. Wystrzeliwał tajemniczą wiązkę światła. Ta przenikała ciała kolejnych wilków. Po długich zmaganiach strażnik odpuścił wreszcie i po prostu zniknął. Alfy myślały, że to już koniec koszmaru, ale ten dopiero się zaczynał. Z dnia na dzień coraz więcej wilków odkrywało, że nie może śpiewać. Nikt nie znał przyczyny tego dziwnego zjawiska. Potem każdego wschodu i zachodu słońca było słychać jedne, przeraźliwy skowyt. Struny głosowe ofiar strażnika płonęły żywym ogniem. Nikt nie mógł znaleźć na to lekarstwa. Wilki słabły z każdą minutą, aż pewnego dnia pochłonął ich żywioł - piekelny ogień - skończyłam.
- Nie rozumiem, czy ty...? - mówił z niedowierzaniem.
- Tak, nie mogę śpiewać. Dla mnie dźwięki są jak powietrze. Jeśli Wilk Dźwięku przestaje śpiewać na długi czas, to... - nie przeszło mi to przez gardło. 
Z oczu poleciały mi łzy. Co ja najlepszego narobiłam? Serine objął mnie i mocno przytulił. Jemu też na pewno nie było łatwo. Nie miałam pojęcia, co dalej.
- Serine, ja umrę... - wyszeptałam.
- Nie możesz, rozumiesz? - szeptał z trudem powstrzymując łzy.
- Umrę, jak tamte wilki od ognia... Boję się... - mówiłam cicho.
Basior zbliżył się do mnie i przytulił najmocniej, jak tylko mógł. Wtuliłam się w jego miękką sierść, słuchałam bicia serca i zastanawiałam się, jak ja będę mogła bez tego wytrzymać. 
- Nie pozwolę na to. Zrobię wszystko, żeby cię uratować - powiedział.
- Chance mówi, że zna lekarstwo, ale... To niemożliwe. Nie ma na to lekarstwa. Żaden wilk z mojej rasy jeszcze tego nie przeżył. Wielu próbowało, szukało antidotum. Serine, ja myślałam, że to tylko legendy, tylko legendy... To nie może być prawda. Błagam, powiedz, że to sen - wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
Byłam załamana. Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle, tak podle. Nie potrafiłam znaleźć w niczym pocieszenia, płomyka nadzei, nawet w nim. Znajdowałam się na samym dole okropnej przepaści, z której nie da się wyjść, gdzie nikt nie może ci pomóc, nikt nie wie, co zrobić. Inni stoją nad tobą, patrzą, głowią się, jakby cię stamtąd wyciągnąć, ale tak naprawdę są tam tylko dlatego, że nie chcą cię zostawić samej, litują się. Wszyscy i tak wiedzą, że nie ma dla ciebie żadnego ratunku.
- Ile mamy czasu? - zapytał nagle Serine.
- Nie wiem, kilka, może kilkanaście dni. Nie jestem w stanie dokładnie określić - odpowiedziałam.
- Uratuję cię, zobaczysz, obiecuję ci to - rzekł, spoglądając mi prosto w oczy.
Powiedział to z takim przekonaniem, taką zaciętością, że przez chwilę uwierzyłam w jego słowa. Potem żadne z nas się nie odezwało. Siedzieliśmy obok siebie na trawie i wpatrywaliśmy się w spokojną toń wody.

<Serine?>

Od Birka CD. Mivy

- To od czego i kiedy zaczynamy? – spytałem zaciekawiony.
- Cóż, trzeba odnaleźć zaklęcie, które zdejmie to pierwsze. – zaczął tłumaczyć kot.
- Czyli takie... antyzaklęcie? – rzekła Miva.
- Dokładnie! Tylko gdzie go szukać... – zamyślił się drapiąc po głowie – Chyba wiem! Chodźcie za mną. Na razie udawajcie, że jesteście zwykłymi mieszkańcami królestwa, dobrze? – kiwnęliśmy głową na tak – Wspaniale! – wyszedł z sali, a my za nim. Wędrował pięknie zdobionymi, złotymi korytarzami, a ja z Mivą zastanawialiśmy się, jak on pamięta te kręte ścieżki. Po chwili wyszliśmy z gmachu. Miałem wrażenie, że to tylne wyjście, bo dookoła nas było raczej pusto.
- Czyli gdzie idziemy? – spytała wadera.
- Do jednego z ważniejszych czarodziei tutaj. Posiada on ogromną bibliotekę, może tam coś będzie...
- Oby – rzuciłem cicho do Mivy i uśmiechnąłem się z wzajemnością. Szliśmy kamienną dróżką, a co chwilę ktoś kłaniał się kotu. Faktycznie, było tu dużo stworzeń różnych ras. Czas się dłużył i dłużył, ale przynajmniej miałem z kim pogadać. W końcu po pewnym czasie doszliśmy do dość sporej chatki. Kocur z gracją zapukał w drewniane drzwi. Otworzył lis w dużym kapeluszu i śmiesznej kapie na grzbiecie.
- Och, witaj Alsenie! Co cię do mnie sprowadza? O, masz towarzystwo? Witam! – mówił niskim głosem i podał nam łapę. Przedstawiliśmy się i weszliśmy do środka.

<Miva? :3>

sobota, 24 stycznia 2015

Od Hamony CD. Matta

Podążyłam za Mattem, a kiedy przystanął ja podeszłam.
-To było bardzo dawno... Już powinnam nie pamiętać ale... nie mogę zapomnieć. 
Matt spojrzał na mnie pytająco. 
-Kiedy miałam kilka miesięcy napadli nas ludzie... Zabili ojca, później matkę. Ja z bratem uciekliśmy. Po pół roku wędrówki dotarliśmy do lasu. I tam zaginął mój brat. Dalszy etap wędrówki odbyłam samotnie. Bywałam w watahach które mogły mnie przyjąć, ale ja... Ja byłam zbyt nieufna. Pokonałam wiele trudności i przeszkód. Walczyłam... Kilka razy byłam na skraju życia i śmierci. W końcu dotarłam tutaj... Niby zwyczajna historia, ale... Ale każdy ma jakąś niezwykłą historię. - nie byłam w stanie dłużej tego zatrzymać. Łzy poleciały mi strumykiem z oczu. Otarłam je łapą. Po czym naskoczyłam na Matta:
-Właściwie... Po co ja ci to opowiadałam? A może jeszcze raz zajrzysz sobie do moich wspomnień, co? - warknęłam. Przybrałam formę dymu i poleciałam gdzieś daleko. Po chwili wylądowałam nad pierwszym lepszym strumykiem. Upadłam i zaczęłam płakać. Nie mogłam się powstrzymać...

<Matt? Co ty na to?>

Od Mivy CD. Birka

- Ja... - zaczęłam niepewnie, nie do końca wiedząc, o co chodzi Birkowi, jednak on skinął głową. - Jestem córką Posejdona, boginią wody stąpającą po tęczy, zdobywczynią złotego światła. Przyszłam na świat w watasze spowitej mrokiem, jednak i radością.
Chrząknęłam. Koci duch wpatrywał się we mnie oszołomiony. Birk pacnął łapą w twarz na znak, e jestem skończonym głupkiem. Zachichotałam nerwowo. Nie wiedziałam co powiedzieć. W końcu duch wyrwał się z szokującego otępienia i ukłonił nisko przede mną mówiąc:
- Jestem rad, że następczynią tronu zostanie prawdziwa bogini. Na pewno jest hojna i ma wspaniałego partnera. Będziecie wyśmienicie rządzić tą krainą.
Zaczerwieniłam się cała.
- Nie jesteśmy parą... - wymamrotałam.
- Zraz, zaraz... - zaczął Birk. - Dlaczego akurat to my mamy niby rządzić tym państwem?
- Ponieważ ktoś musi zasiąść na tronie, aby klątwa została zrzucona z kraju. - kot ukłonił się nisko.
- To dlaczego ty nie możesz na nim zasiąść? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Na mnie został rzucony urok, który ktoś musiałby zdjąć, aby tego dokonać... - westchnął z rozżaleniem pytany.
- To my ci pomożemy! - powiedział rozochocony Birk.
- Tak jest! - zawtórowałam mu.

<Birk? :3>

Od Ecclesi CD. Matta

Wpatrywałam się w milczeniu na niezwykłego, płomiennego, niemalże boskiego wilka. Czekaliśmy w napięciu. W końcu wilk otworzył oczy, podniósł się chwiejnie i zaczął kaszleć.
- Nic panu nie jest? - zapytałam, podbiegając do wilka i starając się go podtrzymać, tak, by ponownie nie upadł na ziemię. Z początku bałam się dotknąć ognia, ale gdy to uczyniłam, zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie parzy... był niczym sierść... miękki i ciepły. Nigdy nie spotkałam takiego ognia.
- Spokojnie, poradzę sobie... jakoś. - chrząknął, po czym odsunął moje łapy. Rana na jego boku jeszcze nie do końca się zasklepiła.
- Kim jesteś? - zapytał rozeźlony Matt. Pewnie denerwował się, że ogień go oparzył, a mnie nie.
- To samo pytanie mógłbym zadać tobie, wilku. - westchnął potężny  basior. - Ale to nie pora na wyjaśnienia. Musimy uciekać!
- Dlaczego... - chciałam dokończyć pytanie ale wilk wzniósł się w powietrze i poszybował nisko nad ziemią między drzewami. Skinęliśmy z Mattem głowami i ruszyliśmy za nim.

<Matt? Kto nas ściga? O.o o.O>

czwartek, 22 stycznia 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Szedłem na śmierć, wolność czy zbawienie? 
Nie wiem. 
Każdy krok był coraz cięższy i trudniejszy do pokonania. jaskinia weselna nie była daleko. Była na widoku, ale śnieg wszystko zamazywał.
Białe smugi przemykały przed oczyma jak oszalałe. Czarny basior coraz bardziej się pode mną chował, a ja starałem się go jak najlepiej chronić. 
- Zabiorę cie gdzieś. 
- Do Chance? Porozmawiam z nią. 
- Nie, nie chodzi mi o nią - zaprzeczyłem kręcąc łbem. - jest to wadera, która z pewnością cie przyjmie i będzie kochać, jak... - dalsze słowa utknęły mi w gardle. Nie mogłem ich powiedzieć. Ścisnęły krtań i nie puszczały. 
- Jak mama - posmutniał. 
Nie odpowiedziałem, nie dałem rady. Na widok sieroty serce się krajało. To cud, ze przeżył, a może od początku miał przeżyć? Może Chance nie jest tak podła i oszczędziła szczenię ze względy na jego bezbronność. 
- Twoja matka była dobrą wilczycą. 
- Wiem. 
- Przyznaję, nie znałem jej długo, ale... miała coś w sobie, co... czego nie mogę opisać. 
- Wiem. 
- Obiecuję ci, że już nigdy cię nie zawiodę. 
- Ale to nie twoja wina, Serine. 
- Moja. To ja ci pomogłem... to ja ich tam zaprowadziłem. 
- Nie zrobiłeś tego celowo - wybiegł mi na przeciw. 
- Wiem, młody, ale... - wziąłem głęboki wdech i postanowiłem zmienić temat. Jaskinia była tuż przed nami. - To poczeka. 
Skręciłem w prawo i podbiegłem z basiorem do jaskini Katey. Ona jako jedyna nie miała przymkniętej jaskini. 
***
Zaheer pożegnał mnie smutnym spojrzeniem io odprowadził wzrokiem. 
- Dasz radę, Serine!
Jego cienki głosik zlewał się z gwizdem wiatru. Nie miał racji. Nie poradzę sobie... nie teraz... 
- Serine! 
Głos Ceiviry postawił moje uszy na baczność. 
- Cei? 
Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję mało co nie zwalając z łap. 
- Nic ci nie jest? - zacząłem pytać. 
- Mi nie, ale Chance, owszem. 
Na imię wadery zrobiło mi się gorąco. Czarna krew zawrzała. 
- To nie lepiej? 
Spytałem bezczelnie, ale pożałowałem. Ceivira spojrzała na mnie kręcąc głową. 
- Nie czas na to, chodź! 
Chwyciła za łapę i pociągnęła do groty. Nie wiedziałem, jak może widzieć coś przez białe smugi. Grube płaty śniegu wpadały mi do oczu, a jego gruba warstwa na glebie utrudniała chód. 
źrenice skurczyły się gwałtownie, kiedy ujrzałem światło. Było to światło z jaskini, tej w której miałem poślubić Chance. 
Ceivira wbiegła otrzepując się. Beżowa wadera leżała przy świecach ogrzewając łapy. Sama była przykrywa cienkim, lśniącym materiałem. Roztrzęsiona i przerażona spojrzała na mnie. Wstała u cofnęła się przewracając jeden z świeczników. 
- S-serine... ja... ja ci wszystko wytłumaczę - płakała. 
- Wytłumaczysz? WYTŁUMACZYSZ?
Myślałem, ze wybuchnę. Że rzucę się na nią i wykończę jak White'a. Przed morderstwem uchroniła ją biała wadera stając mi na przeciw. 
- Nie, Serine. 
Była tak blisko. Patrzyła mi prosto w oczy. Płomienie ze świeczek odbijały się w jej fioletowych oczach. Zalały się czerwienią, ale nadal były to JEJ oczy. Łapą, którą położyła mi na piersi powstrzymała mnie od dalszego zmierzania w kierunku przerażonej Chance.
- Ona chce nam pomóc, uwierz mi, proszę - błagała, ale jej ton nie zmieniał się. Mówiła spokojnie, tak, jak zwykle.  
- Dlaczego? - beznamiętny wyraz pyska i szorstki ton głosu. Znowu. 
- Serine, proszę - wyszeptała prosząc o coś innego. Nie chodziło jej o zaufane do brązowej wadery. Chodziło jej o mnie. O moją bezuczuciowość na pysku. Nie lubiła tego. Było to widać, a może tylko ja to zauważałem?
- Przepraszam - wyszeptałem i pozwoliłem jej się przytulić. Mój pysk zanurkował w jej włosach, a serce przyspieszyło. 

<He he :3 Cei?>

Od Goyavigi CD. Aventy'ego

- W sumie to... nigdzie. – mruknęłam. – Chyba nie planowałam żadnej wycieczki, zanim zasnęłam. – chwila ciszy – A ty alfo, wybierasz się gdzieś?
- Nagle cię to interesuje? – zawiało sarkazmem
- Mogę się nawet nie starać być miłą, jeśli tak bardzo chcesz. – ruszyłam powoli przed siebie. On szedł ze mną. – Alfo.
- Aventy.
- Przecież wiem. – spojrzałam na niego. Uśmiechał się. – Goyavige.
- „Przecież wiem” – przedrzeźnił mnie. Chcąc nie chcąc na moim pysku pojawił się cień uśmiechu, który i tak po chwili zniknął – To gdzie mnie prowadzisz, Goyavige?
- Uhm, nie wiem. Ty możesz mnie gdzieś zaprowadzić, a ja będę udawała, że słucham, jaka to wspaniała historia jest z tym miejscem związana, a potem będę udawała, że mi się podoba. Może być? – spytałam
- A co, jeśli na prawdę ci się spodoba?
- Chcesz dostać jakąś nagrodę? Nie wiem, Oscara? Nobla?
- Tego nie powiedziałem. – zatrzymałam się i popatrzyłam w jego oczy. Jego twarz nabrała tajemniczy wyraz.
- Tak więc próbuj mnie zaciekawić, Aventy. – odwzajemniłam tajemniczy wzrok

<Aventy? Co wymyślisz? c:>

Od Birka CD. Mivy

Rozglądnąłem się szukając źródła dźwięku. Za nami stał kot. Znaczy wyglądał raczej jak duch kota.
- Siadajcie i częstujcie się! Za chwilę mi o sobie opowiecie, jeśli tylko zechcecie. – zaprosił nas do stołu z najróżniejszym jedzeniem. Przysunął ozdabiane krzesełka. Podziękowaliśmy i grzecznie usiedliśmy. Miva wzięła jabłuszko i zaczęła je obgryzać. Kot usiadł przed nami.
- Więc mamy coś o sobie opowiedzieć, tak? Dobrze, pozwól, że zacznę. – spojrzałem na Mivę, wyprostowałem się, a potem mój wzrok wrócił na kota. – Jestem Birk Vega dela Cruz. – szturchnąłem łapą waderę, ale tak, aby kocur tego nie zauważył. Miałem wrażenie, że zrozumiała, o co chodzi. – Pochodzę z rodu wilków słońca, więc widzę, że się zrozumiemy. – uśmiechnąłem się do świetlistego kocura. – Gdy byłem mały, musiałem sobie radzić sam, i dałem radę. Pewnego wspaniałego dnia poznałem tę o to wilczycę. – wskazałem na Mivę, a ta lekko się zarumieniła – Moje życie zmieniło się wtedy całkowicie. Nabrało wielu nowych kolorów i barw. Cóż, tu chyba mogę zakończyć moją opowieść.
- Och, wspaniale. – mlasnęło zwierzę. – Ojej, przez to wszystko zapomniałem się przedstawić! Jestem Alsen Naren Colan. Były król tego państwa. Zostało rzucone na mnie zaklęcie, że gdy umrę, stanę się duchem. Widzicie mnie właśnie w tej postaci. Nie chcę jednak wiecznie rządzić. Chcę, by w królestwie się działo, by było żywo, radośnie, a przecież stary król mógłby się znudzić. Oddaję tron wam, moi wybrańcy! – mówił czułym głosem.
- Co to za królestwo? – zapytała Miva, a ja wziąłem trochę winogron i powoli je żułem.
- Ach, królestwo. Królestwo to jest pełne najróżniejszych stworzeń! Panuje tu tolerancja i szacunek. Nikt nie śmieje się z drugiego. Są tu i te kotowate, i ptakowate, i magiczne, i koniowate, i jeszcze inne. – wymieniłem z Mivą spojrzenia. – A panienka, raczy coś o sobie opowiedzieć?

<Mivuś? :3>

Od Aventy'ego CD. Diamond

Wróciłem do jaskini i pokręciłem głową. Te wilki... tylko dzieciaki im w głowie.
          Siedziałem przed jaskinią, czekając na Diamond. Nieco się spóźniała. Gdy nie było jej już przez pół godziny, pomyślałem, że stchórzyła i uciekła. Jednak myliłem się. Przyszła z Cobaltem. Na jej twarzy malowało się nie małe przerażenie. Podeszła do mnie.
- Jestem... - wyszeptała drżącym głosem. Zlustrowałem ją wzrokiem.
- Karą jest... - zacząłem. Zastanawiałem się, czy odpowiedzieć, czy nie.
- Tak...? - zapytała niepewnie robiąc wielkie oczy.
- Musisz zrezygnować ze swojego stanowiska i obrać takie, które będziesz mogła pełnić sprawnie w watasze. Na przykład nie zwiadowca, szpieg, zabójca, wojowniczka, odkrywca, tylko... dajmy na to; strażniczka, kamuflażystka, wynalazca, lekarz, łowca. Rozumiesz? - zdałem całą definicję kary i przykładów.
- Co...? - zapytała Diamond ze zdziwieniem. - To wszystko?
- Tak... a czego się spodziewałaś? Że będę cię bił? - spojrzałem na nią z rozżaleniem. Potaknęła głową.
- Tak trochę... - wyjąkała.
- Czy ty mnie masz za jakiegoś potwora? Myślisz, że jestem alfą, który będzie katował swoich podwładnych, bo nie wywiązywali się ze swoich obowiązków?! Bardzo dziękuję... zdradzisz mi, czym sobie wyrobiłem taką opinię? - westchnąłem przygnębiony. Czy te wilki aż tak bardzo mnie nie lubią? No cóż.
- Czyli...? - zaczęła Diamond.
- Czyli wybierz to stanowisko i daj mi spokój... - machnąłem łapą. Miałem dzisiaj zły dzień. Każdy ma kiedyś taki dzień, gdy źle się czuje i najchętniej by na wszystkich nawrzeszczał... ech...

<Diamond?>

Od Diamond CD. Cobalta

Gdy się obudziliśmy wygoniliśmy szczeniaki na dwór. One wyszły na spacer, a my zostaliśmy. Trochę sprzątaliśmy, a później postanowiłam wybrać się na spacer. I wtedy spotkałam Aventy'ego, który miał dla mnie nie wesołe wieści:
- Nie wywiązujesz się z obowiązków Zwiadowcy, Diamond - oznajmił. - Odkąd zdobyłaś partnera i szczeniaki, nic nie robisz. Więc daję ci szansę, choć będziesz musiała na sporo czasu wszystkich opuścić. Musisz udać się do bardzo dalekiej watahy, którą zbadasz. Więc co wolisz: wykonać to, czy zostać ukaraną, ale za tak długi czas niewywiązywania się z obowiązków kara będzie sroga i prawdopodobnie bolesna.
Zamyśliłam się przez chwilę. Czy warto zostawiać Cobalta, Cosmo i Nero na tak długi czas? Nie! Muszę być konsekwentna. Mogę przyjąć karę nawet jeśli ma boleć.
- Zdecydowałam, że przyjmę karę! - oznajmiłam stanowczo.
- Na pewno? - spytał zdziwiony basior. - Czyli nie wykorzystujesz szansy... w takim razie przyjdź przed jaskinię alf jutro w południe.
Po rozmowie nie martwiłam się, co mnie spotka. Wróciłam do jaskini, gdzie szczeniaki już wróciły i bawiły się z moim partnerem



<Cobalt? :) Aventy, napisz do mnie opo jak coś wymyślusz ;)>

środa, 21 stycznia 2015

Od Cobalta CD. Diamond

-Pewnie masz rację - powiedziałem z uśmiechem.
Przypatrywaliśmy się biegającym po jaskini maluchom. Chwilę później zabraliśmy się za posłanie. Ledwie skończyliśmy, a szczeniaki zaczęły ziewać. Położyliśmy je i przykryliśmy kocem z jeleniej skóry. Szczeniaki wtulone w siebie od razu zasnęły. Diamond siedziała przy nich i przypatrywała się im z uśmiechem. Usiadłem obok niej. Szczeniaki wyglądały bardzo słodko. Spojrzeliśmy z Diamond po sobie, a potem ona się we mnie wtuliła. Odwzajemniłem uścisk. Po paru minutach zasnęliśmy.

<Diamond? <3 >

wtorek, 20 stycznia 2015

Od Aventy'ego CD. Goyavigi

- Przepraszam... - uniosłem łapę w uspakajającym geście. - Nie chciałem cię obrazić, ani do ciebie zalatywać. Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku, bo leżysz tu już od dziesięciu godzin, więc... zaniepokoiłem się troszeczkę.
- Yy... co? Alfa? Ee... nie zauważyłam cię. - wadera zaczęła drapać się po skroni. - Ee...
Wzruszyłem ramionami, ale roześmiałem mnie w duchu. Bawiło mnie podejście niektórych wilków do tego całego głupiego stanowiska „alfy”. Taak...
- Nie przejmuj się... - uśmiechnąłem się pod nosem. - Sam nie jestem w dobrym nastroju. A... jeśli wolno spytać, to czy mógłbym wiedzieć, dokąd zamierzasz iść?
Wyszczerzyłem zęby. Byłem ciekawy, czy coś planowała, czy po prostu chciała wymigać się od gadania z innym wilkiem...

<Goya? :3>

Od Matta CD. Hamony

 Prychnąłem kpiąco po czym uśmiechnąłem się ironicznie.
-Ok, źle zrobiłem... 
-Nie jest ok! - przerwała mi z gniewem, a raczej furią w głosie.
 Wziąłem głęboki wdech i zamykając oczy, odwróciłem się w drugą stronę, siadając na ziemi wpatrywałem się w niebo.
-Przydaje... źle zrobiłem, - spuściłem lekko głowę - ale naprawdę, żałuję, że to zrobiłem. Nie powinienem bez twojej... Zgody. - było mi naprawdę źle z tym.
 Zacząłem iść przed siebie, zostawiając Hamonę w tym i po dłuższej wędrówce, usiadłem pod drzewem, obserwując wszystko dookoła smutnymi oczami. Po kilku minutach usłyszałem zbliżające się kroki...

 <Hamona? :)>

Od Mivy CD. Birka

- Wchodzimy, nie? - uśmiechnęłam się przekonująco i poruszyłam żartobliwie brwiami.
- Dobra, ale ty pierwsza. - roześmiał się Birk. Stanęłam przed portalem i "zanurzyłam " w nim łapę. Tafla złocistej mazi poruszyła się, niczym tafla wody, jednak ja nic nie poczułam. Przekroczyłam ją całą i nagle... zaczęłam spadać w dół! Świat zawirował i przybrał rodzaj jakiegoś tajemniczego portalu. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Zacisnęłam powieki w lęku przed upadkiem, gdy nagle... wylądowałam na miękkiej, fioletowej, pozłacanej pufie, zupełnie jak na dworze królewskim. Obok mnie wylądował Birk. Zaczęłam się rozglądać. Znajdowaliśmy się w wielkiej komnacie, całej pokrytej złotem. Była wsparta błyszczącymi filarami, a na ścianach wisiały piękne portrety. Po środku stał szykownie zastawiony stół. Były na nim najprzeróżniejsze rzeczy; wędzone ryby, pieczony kurczak, wytrawne soki, rumiane jabłuszka, winogrona i inne przepyszne owoce. Spojrzałam na zastawę rozmarzona.
- Witajcie przybysze! - odezwał się nagle znikąd jakiś spokojny głęboki głos. - Jesteście wybrańcami! Naszymi królami, na których czekaliśmy od wieków!

<Birk? VVenos Bracos >.>>

Od Moon CD. Hamony

Kiedy uciekłyśmy Ventusom zdałam sobie sprawę, że nie ma z nami Hamony.
-Emma, gdzie Hamona? - spytałam.
-Tam! Chyba chce walczyć z Ventusami! - odpowiedziała Emma.
Spojrzałam we wskazanym kierunku. Faktycznie - Hamona zamieniła się w dym i zaatakowała pierwszego Ventusa.
-Hamona, nie! - krzyknęłam. Chciałam jej pomóc, ale Emma mnie przytrzymała.
W tym czasie pierwszy z tych całych Ventusów oszołomił waderę. Zmieniła się z powrotem w wilka i spadła na ziemię. Istoty odleciały. Podbiegłam do leżącej. 
-Hamona? Hamona? - spytałam. 
Wadera chyba mnie nie słyszała.
-Ona jest nieprzytomna. - stwierdziła Emma.
-Idź po pomoc! - zawołałam.
Emma oddaliła się. Próbowałam ocucić waderę, ale moje wysiłki spełzły na niczym. Po chwili zobaczyłam moją towarzyszkę wracającą z jakimś basiorem. Podeszli a on wziął Hamonę na plecy i powiedział:
-...

<Basiorze? Ewentualnie Emma lub Hamona>

Od Ryana CD. Arisy

Pędziłem jak postrzelony powtarzając cały czas w myślach „Żeby tylko się nie spóźnić”, „Żeby tylko się nie spóźnić”! Wiedziałem, że moje spóźnienie się jest bardzo prawdopodobne, gdyż miałem to w genach... ech, cóż poradzić? Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Nagle poślizgnąłem się na błocie, które zostało jeszcze z wczorajszego deszczu ochlapując jakiegoś wilka. Zatrzymałem się.
- Bardzo przepra... - chciałem dokończyć, ale wtedy wilk odwrócił się. Zobaczyłem, że nie ma co przepraszać. Był to wielki (znacznie większy ode mnie), masywny basior. Jego czerwone, jak rozżarzone jak tańczące płomyki wściekłością oczy wpatrywały się we mnie nienawistnie. Wilk powarkiwał głucho. Przełknąłem ślinę i zachichotałem nerwowo.
- Ty... - zaczął, chcąc zamachnąć się na mnie swoją łapą z ostrymi jak brzytwa pazurami, jednak ja... w nogi! Rzuciłem się w bok unikając potężnego ciosu wymierzonego w głowę. Puściłem się pędem przed siebie. Rozwścieczony basior rzucił się za mną w pogoń. Na szczęście byłem chudszy, mniejszy, smuklejszy i szybszy, więc łatwiej mi było pomykać między drzewami, niż wielkiemu zwalistemu basiorowi. Przeskakiwałem szybko przez konary drzew i gęstą trawę, aby jak najbardziej utrudnić basiorowi pochwycenie mnie. Na moim czole zaiskrzyła się kropelka potu. Niedługo dobiegnę do plaży, a tam już na pewno czeka Arisa! Postanowiłem kupić sobie trochę czasu. Odbiłem się od ziemi, a spod moich łap wyleciał piach, który trafił wilka w oczy. On natychmiast zamknął je i potknął się o porośnięty kamień. Dałem mu nogi. Usłyszałem jeszcze tylko z tyłu straszne wycie. Dobiegłem do plaży i minąłem waderę siedzącą i przypatrującą mi się z zaciekawieniem. Zarumieniłem się lekko, po czym zawołałem:
- Arisa! Biegnij ze mną! Potem ci wszystko wyjaśnię!

<Arisa? :D>

Nowy basior! ~ Harris

Od Ili CD. Cosmo

- No, to słucham. - powiedział niezadowolony basior. Wypuściłam powietrze z głośnym świstem.
- Można powiedzieć, że ten koleś wdarł się do watahy wykorzystując ciało Blooda, aby wykorzystać twoje niezwykłe moce. Teraz ro-zu-miesz? - uniosłam brew.
- Taak... i co ja mogę w tej sprawie zrobić? - chrząknął Cosmo. Ponowiłam swój odruch.
- Musimy powiadomić alfę i gdzieś cię schować, ta da! - mruknęłam. Nie byłam w najlepszym nastroju na sprzeczki z małymi dziećmi.
- A nie lepiej go samemu pokonać? Tak nie narażając innych na niebezpieczeństwo? - bąknął. No teraz to pocisnął.
- Wiesz... nie uważasz, że jesteś trochę zbyt mały na walkę z basiorem, który był tak potężny, że wdarł się do naszej watahy za pomocą ciała innego wilka?! - wypaliłam.
- Przecież nie może mi nic zrobić, bo mam swoją moc i mogę go odepchnąć, kiedy tylko chcę! - prychnął.
- Tak dla jasności: Twoja moc też ma słabości! - powiedziałam niezadowolona.
- Taaaak? A niby jakie? - basior zaczął się ze mną sprzeczać.
- Na przykład, gdy używasz tej mocy, to po jej wykorzystaniu musisz odczekać pięć minut, aby użyć jej znowu! - powiedziałam wyniośle, ale już wiedziałam, że przegrałam tę walkę...

<Cosmo?>

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Od Hamony CD. Matta

Nagle zdałam sobie sprawę o co Matt zapytał...
-Ty... Ty zajrzałeś do moje umysłu. Ty przeglądałeś moje wspomnienia! - wrzasnęłam. - TY JESTEŚ... - te słowa jakoś nie chciały mi przejść przez gardło. To co Matt zrobił było najgorszą rzeczą jaką mógł zrobić. Byłam wściekła. Jak nigdy przedtem.
-Nienawidzę cię!
-Przepraszam, naprawdę.
-Za co? - prychnęłam. - Za to, że grzebałeś w moim umyśle? - moje źrenice były teraz szparkami, jakie spotyka się u węży.
-Co ci się stało ze źrenicami? - zapytał basior.
-A co cię to? - odparowałam.

<Matt? Może byś się jakoś wykręcił z tej sytuacji? XD>

niedziela, 18 stycznia 2015

Od Matta CD. Hamony

-Wiesz, czasem naprawdę cię nie rozumiem. - roześmiałem się wpatrując się w jej mroczne oczy - Raz jesteś wredna a czasem uciekasz od rzeczywistości, tym samym chcąc być sama.
Wadera spojrzała na mnie, chyba zaskoczona i trochę gniewnie.
-Nie zmieniaj tematu - warknęła.
-Oj, przestań - uśmiechnąłem się. - czasem mogłabyś się po prostu uśmiechnąć!
Podszedłem do niej bliżej.
-A niby czemu? - uniosła jedną brew.
-Bardziej do twarzy ci z uśmiechem - powiedziałem wglądając w jej umysł i przeglądając jej wspomnienia z dzieciństwa. Właśnie tam zobaczyłem małą Hamonę, radośnie biegającą po łące.
-Gdzie wtedy byłaś? - zapytałem zapominając, że nie wie, że przed chwilą zajrzałem jej w umysł.
-Co? - zapytała zaskoczona.
-A, nic - próbowałem się jakoś wykręcić.

<Hamona?>

Od Matta CD. Ecclesi

-Chyba wiem, jak można mu pomóc... - podszedłem do nieznajomego wilka po czym spojrzałem na ranę - Wyliże się, zanim to nastąpi minie trochę czasu. - zamyśliłem się intensywnie wpatrując w ranę.
-Masz jakiś pomysł? - zapytała powoli podchodząc do mnie.
-Chyba mam - uśmiechnąłem się - Jedną z moich mocy jest szybka regeneracja...
Spojrzałem na nią.
-I...? - spojrzała na mnie wyczekująco.
-I, jeżeliby przekazać, tak jakby swoją regenerację jemu, tak na chwilę - trudno było mi to wszystko wytłumaczyć - To rana wyleczyłaby się na miejscu...
-Ale jak mu to przekazać...
Znów zamyśliłem się.
-Nie ma innego wyboru - zacisnąłem żeby i przyłożyłem łapy wokół rany i "przekazywałem" mu regenerację. Wilk miał na sierści ogień, więc czułem straszny ból. Syknąłem niezadowolony po czym odskoczyłem od wilka. Jednak operacja się powiodła i nieznajomemu zaczęła się zasklepiać rana. Odetchnąłem z ulgą po czym spojrzałem na swoje przednie łapy, które były całe czarne i czerwone od oparzeń... 
-To nic takiego... - wytłumaczyłem Ecclesi, która wpatrywała się w moje łapy - zaraz się zagoją.. 
A raczej miałem taką nadzieję...

<Ecclesia?>

Od Telary CD. Deatha

Wynurzyłam się z wody tak, że głowa wystawała mi ponad powierzchnię wody i z uśmiechem na ustach, powiedziałam
-Uśmiechnij się!
 Podpłynęłam do niego bliżej. Basior uniósł lekko kąciki ust po czym spojrzał mi w oczy.
- O wiele lepiej! - zaśmiałam się, po czym ochlapałam go.Wyszliśmy z wody siadając obok siebie na większej skale.
-Jak pięknie - wymruczałam pod nosem i położyłam  wpatrując się to na jezioro, to na las otaczający nas... Death odpowiedział mi delikatnym uśmiechem. Nagle poczułam, że nie jesteśmy tu sami, wstałam jak oparzona, rozglądając się dookoła. Death spojrzał na mnie pytająco po czym sam zaczął się rozglądać.
-Chyba ktoś tu jest... - powiedziałam szeptem. Jak na zawołanie na drugim końcu jeziora pojawiły się dwie mroczne postaci. Wyglądały jak... duchy wilków, a otaczała je czarna mgła.
-Death... Spójrz! - wydusiłam z siebie.

<Death?>

Od Hamony CD. Emmy

Ja jako Wilk Śmierci (jestem jedną z ostatnich tego gatunku) znam dokładnie i na wylot prawa Śmierci. Wiem, że tylko Ona ma prawo przyzywać Ventusy. Ja jako jej wilk jestem Nienaruszalna - Ventusy nie mogą mi nic zrobić, ponieważ moja Pani rzuciła na mój gatunek pewne zaklęcie. Ale musiałam chronić pozostałe wadery. Jestem na tyle bystra iż wiem, gdzie zaczyna się granica obozu. Zapędziłam tam Moon i Emmę, a sama się odwróciłam. Widziałam, że Ventusy szybują prosto na mnie. Kiedy wilczyce znalazły się za Barierą rzuciłam się na pierwszego  Ventusa. Zamieniłam się w dym i po chwili w powietrzu starłam walkę z pierwszym. Ale skubaniec był silny. Słyszałam jak Emma i Moon coś do mnie wrzeszczą. A potem... Wszystko się rozpłynęło w czerni. Zemdlałam...

<Moon, Emma?>