poniedziałek, 15 grudnia 2014

Od Goyavigi

Siedziałam w jaskini. Na zewnątrz zimno. Deszczowo. Ponuro. Było już koło południa, a mi dalej nie chciało się nigdzie wychodzić. Ale w sumie trudno się nie dziwić, bo w taką pogodę to samopoczucie spada do poziomu minusowego. Do tej pory cały czas robiłam porządki w jaskini. Miałam szczęście, że nagromadziłam wcześniej trochę mięsa i roślin, bo inaczej musiałabym szukać czegoś na śniadanie w strugach deszczu. Dreszcze mnie przechodziły na samą myśl. Tylko nagle przyszła nuda. Wysprzątałam wszystkie kąty, więc zrodziło się pytanie: co teraz robić, żeby nie umrzeć z nudów. Podeszłam niechętnie do wyjścia, ale tylko usiadłam w progu i obserwowałam przyrodę. W pewnym momencie zobaczyłam jakąś istotę przemierzającą przez tę ponurą atmosferę. Był to wilk. Żal mi się go zrobiło. Zrobiłam sobie „parasolkę” ze skrzydeł i podeszłam do przemoczonego wilka.
- Co tutaj robisz w taką pogodę? Chcesz się osuszyć? – spytałam spokojnie wilka.

<Jakiś ktosiu? :3>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Po tej małej "kłótni" wzbiłam się w powietrze. Wiedziałam, że to z lekka niebezpieczne, ponieważ jeszcze nie czułam się perfekcyjnie, ale zgodnie z tym, co wiem o mojej "chorobie", jak to myśli Serine, zawroty ustąpią za 5 minut. Pojawią się kolejny raz wieczorem i tak codziennie: rano, wieczór, rano, wieczór. Zgodnie z tym, co mówi legenda: 
"Pali w dzień, pali w noc,
Ta niezmierzona, wielka i przeogromna moc..."
Dolegliwości ustawały. Miałam rację, a basior jak zwykle przesadza. Nie ma pojęcia o tym, co teraz dzieje się w moim życiu i nie zostanie o tym poinformowany, a na pewno nie przeze mnie. Nie chcę, żeby się nade mną litował. Ma narzeczoną i to jest teraz priorytetem. Upajałam się świeżym powietrzem. Z każdą minutą czułam się coraz lepiej, lot mnie uspokajał. Potrzebowałam tej chwili. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk trzepoczących skrzydeł, ale nie moich! Zniżyłam się do lądowania. Za mną stanął Serine.
- Cei, powiedz mi, co się dzieje? - zapytał z taką troską, z takim żalem, że o mało co nie pękłam.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Musiałam coś powiedzieć, ale jednocześnie ukryć prawdę. 
- Serine, ja... Wiem, że cię odrzucam, że zachowuję się wobec ciebie okropnie, ale nie mam zielonego pojęcia, co robić w tej sytuacji. Jestem podstawiona pod ścianą i nie mówię tu tylko o sytuacji z Chase, chociaż to też po części się liczy. Ja po prostu... - zacięłam się, nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć, żeby nie nabrał podejrzeń - Wynikła pewna okoliczność. Nie mogę ci obecnie wytłumaczyć, o co chodzi.
- Nie ufasz mi? - usłyszałam smutek w jego głosie.
No ładnie, to się teraz wkopałam.
- Nie, to nie tak. Teraz tylko ty musisz mi zaufać przez jakiś czas. To jest niezwykle skomplikowane. Ja sama jeszcze do końca tego nie rozumiem. Daj mi czas na przemyślenie całej sprawy - próbowałam jakoś wszystko załagodzić.
- Dobrze, ale błagam nie odtrącaj mnie tak. Zrobię wszystko, tylko nie traktuj mnie w taki sposób - rzekł błagalnym głosem.
Spojrzałam na niego. Pierwszy raz z tęsknotą w oczach. Tęsknotą za nim... Za jego dotykiem, za słowem, za wspólnie spędzonymi chwilami, w których byłam najszczęśliwsza na świecie. Wiedziałam jednak, że tę tęsknotę muszę opanować. W jego pięknych tęczówkach zapaliła się maleńka iskierka nadziei, ale zaraz pozwoliłam jej brutalnie zgasnąć, odwracając wzrok.
- Postaram się, ale w głowie mam tylko jedno. Na wszystko patrzę przez pryzmat Chanse - twojej narzeczonej. Muszę się liczyć z tym, że teraz to ona będzie dla ciebie najważniejsza. Nie chcę psuć waszej relacji. Postaram się zachowywać chociaż w połowie tak, jak kiedyś, ale to nie jest takie łatwe, naprawdę...
- Ale Cei, przecież Chanse... - przerwał.
Usłyszałam kroki. Basior odwrócił się. Stała za nim jego matka. Nabrałam wody w usta i spuściłam łeb. Wadera patrzyła na mnie wnikliwym spojrzeniem, świdrowała mnie nim, czułam to... Wiem, że za mną nie przepada, że dostrzega we mnie intruza, wroga. Widziałam, jak traktowała mnie podczas przyjęcia - obojętnością i pogardą, a przynajmniej ja tak to widziałam.
- Serine, musimy poważnie porozmawiać - rzekła bardzo szorstko.
- Mamo, daj mi chwilę. Skończę tylko rozmowę z Cei - powiedział.
- To nie może czekać, to bardzo ważne - z naciskiem na WAŻNE.
Basior spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Kiwnęłam głową na znak, żeby poszedł. Nie miałam nic przeciwko. W końcu to jego mama. Oboje odeszli, a ja położyłam się w cieniu pod drzewem. Chciałam odpocząć.

<Serine? :D>

Od Night CD. Shay'a

- Cholera! Znowu to samo! - warknęłam zła na samą siebie. Usiadłam na trawie i opatrzyłam łapę, którą rozcięłam się o kamień. Ostre kamienie tu, jeszcze ostrzejsze kamienie tam... nosz ile można?! Ruszyłam dalej wodząc wzrokiem po malowniczych, górskich krajobrazach.
Nagle zobaczyłam jakiegoś wilka. Zauważyłam jakiegoś wilka. Wyglądał na zmęczonego, więc podeszłam do niego. Gdy mnie zobaczył, od razu zemdlał. Na szczęście w porę zdążyłam złapać jego głowę. Wiedziałam, że urodą nie grzeszę, ale czy naprawdę wyglądam tak strasznie? Zaniosłam basiora nad strumień i przemyłam jego twarz wodą. Po kilku minutach cichego oczekiwania basior uchylił powieki. Uśmiechnęłam się do niego, licząc na to, że przypadkiem znów nie zemdleje...

<Shay? :3>

Od Shay'a

Urodziłem się w zwykłej watasze. Nikt nie miał żadnych zdolności magicznych,  byliśmy po prostu zwykłymi wilkami. Lecz ja byłem odmieńcem. Jako jedyny miałem białe futro i czerwone oczy. Jednak wataha mnie zaakceptowała. Doskonale pamiętam tamto ukształtowanie terenu,  lecz reszta jest przysłonięta mgłą. Nie pamiętam nawet twarzy swoich rodziców. Byłem za mały. Następne wydarzenie które pamiętam to to że zgubiłem się w mrocznym lesie. Szedłem po prostu przed siebie.  W końcu dostrzegłem coś wilko - podobnego na wzgórzu.  Pobiegłem w tamtą stronę uradowany że spotkałem kogoś kto mnie z tąd wyprowadzi. Jednak się przeliczyłem. To był demon. Ten jak mnie zobaczył zasyczał i wniknął w moje ciało. Straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem pierwsze co zobaczyłem to znaczenia na łapie. Były dziwne. Po chwili zorientowałem się że mam skrzydła. Tylko jakieś nietypowe. Jedno było jak u ptaka pokryte piórami, a drugie jak u smoka, błoniaste i lekko poszarpane. Przeraziłem się, lecz z czasem zacząłem się przyzwyczajać. 
***
Pewnego dnia postanowiłem zapolować sobie na łosia. Zaczaiłem się w krzakach czekając na dobrą chwilę do ataku. W końcu taka się nadarzyła. Skoczyłem i już był mój. Miałem solidny posiłek. Nagle coś zwróciło moją uwagę, taki dziwny warkot. Odwróciłem głowę i zobaczyłem że niedźwiedź w moją stronę biegnie.  Nie zdążyłem zrobić uniku. Ugryzł mnie w bok i "rozdarł" smocze skrzydło. Odskoczyłem. Miśkowi nie chodziło o mnie tylko o łosia. Zaczął się zajadać, a ja kulejąc odszedłem. Moja wędrówka trwała parę godzin. Czułem że głowa mi ciąży. W końcu padłem na ziemię. Ostatnie co zobaczyłem to zarys wilka stojącego nade mną i straciłem przytomność.

<Wilku? :3 >