Wiatr zaczął targać futrem Ceiviry. Ta niewzruszona oparła głowę o jego ramię. Wzrok basiora wtopił się w szare jezioro. Gładka tafla wody zmieniła się, kiedy pojawiła się na nim czerwień.
- S-serine - powiedziała Ceivira drżącym głosem owijając łapami jego ramię.
Gładka tafla wody zaczęła zalewać się czerwienią.
Oddech Ceiviry przyśpieszył. Spanikowana, a raczej przerażona cofnęła się potykając o własne łapy.
Nigdy jej takiej nie widział. Bała się, była przerażona, a bicie jej serca było słyszalne nawet dla niego.
- Serine. - Oczy napełniły się łzami.
- Wracamy - powiedział stanowczo, ale z troską.
Biegi, chociaż wadera opadała z sił. Przerażony chorobą Ceiviry nie zauważył, że zostawia ją w tyle. Słaby głos sprawił, że gwałtownie zatrzymał się.
Wrócił. Pomógł jej wstać.
- Cei, proszę, jeszcze tylko trochę.
Nie odpowiedziała. Starała ustać na własnych, słabych łapach. basior pomagał jej. jaskinię mieli w zasięgu reki.
- Seri...
Nie dokończyła. Skowyt wypełnił wypełniającą dolinę ciszę.
- Chance! - warknął i pobiegł do groty.
Bezowa wadera wybiegła zanim ten zdążył wbiec. W łapach trzymała miskę z fioletową pianką. trzymała jej kurczowo, jakby od tej substancji zależało jej życie.
- Co to jet?
- Lekarstwo - wyjaśniła. Jej głos był niepewny. Bała się.
- Kazaliśmy ci zostać tutaj - warknął szorstko z naciskiem na ostatnie słowo.
- Gdyby nie ja, antidotum nie byłoby gotowe na czas!
Wyminęła i pobiegła w stronę szarpiącej się Ceiviry.
- Wypij to, szybko.
Bordowy wilk podpał głowę waderze, a Chance wlała jej fioletową masę. Mimo, że lekarstwo wyglądało na pianę, było płynne.
Ceivira przestała się szarpać. Uspokoiła się, ale nadaj było słychać cichy płacz. Drżała.
***
Grotę, w której unosił się silny zapach środków znieczulających i leków nasennych wypełniała cisza. Na kamiennych półkach stały poprzewracane buteleczki z płynami lub zmielonymi ziołami. Szare ściany podkreślały surowość tego miejsca, jednak nie była to jaskinia, w której panował smutek, a raczej nie powinien.
Serine leżał przy materacu z owczej wełny. Ciało Ceiviry przykryte było delikatnym kocem z motywami ornamentów,a tarze skrzydłem Serine'a. Mimo, ze wadera miała zapewnioną dobrą opiekę, on i tak się martwił. Chciał zapewnić jej jeszcze większą.
Chance stała u wejścia jaskini. Obserwowała basiora w zazdrością, ale współczuciem. W końcu odważyła się wejść. Stając za usypiającym basiorem położyła mu łapę na plecach. Ten tylko wzdrygnął otrząsając się.
- Serine?
- Tak? - jego głos był uprzejmy, nie tak szorstki, jak ostatnio,al ewadera zdała sobie z tego sprawę, ze basior jes zbyt zmęczony.
- Może... może pójdziesz się przespać?
- Nie, zostanę tutaj.
- Przecież widzę,ze jesteś...
- Chance! - uniósł głos, ale nie krzyknął. Westchnął ciężko. - Nie. Nie zostawię jej.
- Ceivira jest pod dobrą opieką.
- Zgadzam się z Chance - wtrąciła się Megan - główna szamanka, wilczyca, która zajęła się "zakwaterowaniem" Ceiviry.
kręcone kosmyki opadły jej na pysk, kiedy nachyliła się, by zmierzyć temperaturę chorej. Teraz, to raczej... zdrowej... Rude futro lśniło w dziennym świetle, a kryształowe wisiory rzucały na surowe ściany jasne wzory.
- Musisz odpocząć, Serine. Nie bój się o nią - ruchem pyska wskazała na Ceivirę - jest w dobrych łapach.
Nie miał wybory. Dźwignął się z owczej wełny i pocałował śpiącą waderę w czoło. Była rozpalona, ale jednocześnie tak zimna.
***
Promienie słoneczne grzały futro basiora, a śnieg dawał przyjemny chłód. Stado młodych wilczków biegało po całym placyku krzyczą co chwilę: "Gonisz!". Różnokolorowe waderki i basiory krzyczały głośno sprawiając, że uszy Serine'a kładły się nisko. Szczeniaki biegały nie tylko na głównej części terenu. Ślady łapek odbijały się wszędzie. Niektóre były nawet na szczycie jednej z mniejszych jaskiń. Starsze wilczyce - prawdopodobnie matki - co jakiś czas krzyczały z ostrzeżeniami: "Uważaj!", "Nie biegaj za dużo!", "Uważaj na innych!". Wilczki jednak nie chciały słuchać i ilekroć głos wader się podnosił, tym głośniejsze były wrzaski szczeniąt.
Wśród tłumu wyróżniał się tylko jeden wilczek. Czarny z białymi plamkami na całym ciele - Zaheer. Siedział w cieniu na jednej z kolumn, na których zazwyczaj zabraniano wchodzić, nikt jednak nie zwrócił uwagi basiorowi.
- Hej, młody, co jest?
- Nic, tak sobie siedzę... i oglądam... - ochrypnięty głosik uderzył w bębenki Serine'a.
- Dlaczego? Smutno ci z powodu... no wiesz...
- Nie, przyzwyczaiłem się. Znaczy bardzo mi jej brakuję, ale twoja matka stara sie jak tylko może.
-Wiem... to... dobra wadera - przełknął ślinę, jakby nie był pewny swoich słów.
Zaheer nie zareagował, jak to w zwyczaju robił. Wpatrywał się w radosne pyszczki rówieśników.
- Nie chcą się ze mną bawić. - Jego uszka oklapły. - Twierdzą, ze jestem dziwny, bo pochodzę z głębi lasu, a jeszcze inni mówią, że moja aura psuje innym nastrój i przynosi pecha, nawet starsze wilki nie są mną zachwycone.
- Spróbuj z nimi porozmawiać - zaproponował.
-Próbowałem, ale uciekają ode mnie z piskiem, jak małe paniusie.
- Przepraszam...
- Nie, Serine, to nie twoja wina. A tak w ogóle, jak czuje się Ceivira? Słyszałem, że jest u Megan.
Przez chwilę basior zastanawiał się, skąd Zaheer zna imię szamanki. Ale otrząsnął się twierdząc, że imię członka watahy nie jest jakąś tajemnicą.
- Dobrze, mam nadzieję, ze wyjdzie z tego dziadostwa.
Rozmowę przerwała nam młoda wadera. Piaskowa wilczyca z pawim ogonem oparła przednie łapki o kolumnę zwracając się do Zaheera:
- Em.. hej... Zaheer.
Czarny basior widocznie był zainteresowany nową znajomością.
- Chciałbyś się może razem pobawić? - spytała słodkim głosem.
- No idź - Serine zachęcił go ruchem głowy.
- Okay. - Zeskoczył i wylądował za waderką. Ta spojrzał ana niego z uśmiechem na pyszczku.
- Dzień dobry, alfa Serine - zwróciła się do niego i pobiegła znikając za pierwszą jaskinią.
Alfa... To określenie budziło w nim poczucie winy. Wilki pewnie dowiedziały się o śmierci Cannona, ale jakoś nie okazywały tego. Z resztą... nie był alfą. I nigdy nie będzie. Jak to mówi pewne przysłowie: "Za wysokie progi na jego nogi".
<Cei? :] >