piątek, 17 kwietnia 2015

Od Arisy CD. Ryana

Westchnęłam cicho po czym oburzona zwróciłam się do niego.
-Ryan... Jeżeli będziesz tak dalej marzył o niebieskich migdałach to nigdy się stąd nie wydostaniemy...- usiadłam obok niego na piasku i smutnym wzrokiem patrzyłam na piasek przede mną.
-Hej Arisa...
-Tak? - spoglądnęłam na niego.
-Chyba mam pomysł...
-Jaki - przerwałam mu.
-... daj mi dokończyć, więc tak. Najpierw pójdźmy do tego lasu... może tam się czegoś dowiemy...
-Niezły pomysł - uśmiechnęłam się radośnie - wstawaj.
-Nie chce...
-No już. - użyłam swojej mocy i popchnęłam go trochę za pomocą silnego wiatru.
-Dobra dobra, idziemy... - wstał i zaczął iść w stronę lasu.
-Zaczekaj! - dogoniłam go. - Mam pewną hipotezę odnośnie jak się wydostać, jak wcześniej mówiłam, to może być zaklęcie czy coś, że z jeziora jesteśmy na otwartym oceanie pośrodku nieznanej nam wyspy...

<Ryan? ;3>

Od Telary CD. Deatha

Spojrzałam na niego zdumionym a zarazem spokojnym wzrokiem. Zarumieniłam się lekko gdy potwierdził swój słowa. 
-To znaczy, że... Te istoty zostały zniszczone dzięki... miło... wisiorkowi - powiedziałam delikatnie się uśmiechając. - Nie spodziewałam się tego...
Death odpowiedział mi uśmiechem.
-Wracajmy do jaskiń - powiedział zakłopotany.
-Tak... - odpowiedziałam po chwili trzymając wisiorek. - Wracajmy...
Basior odprowadził mnie pod moją jaskinię po czym stanęliśmy naprzeciwko siebie...
-Death... - zaczęłam - dziękuje Ci za uratowanie... - uśmiechnęłam się nieśmiało - A... i czy zapiął byś mi go na szyi? - zarumieniałam się pokazując wisiorek...
-Tak... - basior najwyraźniej się uśmiechnął, choć nie mogłam tego potwierdzić, ponieważ wokół nas było ciemno.
Gdy zapiął mi naszyjnik odwróciłam się znów do niego przodem.
-Jest piękny... - znowu się zarumieniłam - może znów jutro byśmy gdzieś poszli... - zaczęłam.

<Death? Wiem, długo nie odpisywałam i za to bardzo przepraszam :3>

Od Melody CD. Losta

-Lost? - zapytał zdziwiony - Ach, zapewne musiałem Ci podać błędny trop... Wybacz, proszę moją pomyłkę...
-Mogłam go zabić - potrząsnęłam lekko głową, choć wydawało mi się, że basior mówi prawdę to jednak do końca mu nie wierzyłam...
-Dziękuje Lost, że przyniosłeś daniela, a teraz muszę coś załatwić - udał, że nie usłyszał mojej wypowiedzi po czym zniknął w mroku jaskini.
-Ach - westchnęłam cicho - chodźmy się gdzieś przejść - spojrzałam na wilka. - oczywiście jeżeli masz ochotę...
-Czemu nie? - uśmiechnął się.
Gdy oddaliliśmy się już trochę od jaskiń, zwróciłam się do Losta.
-Wiesz, wydaje mi się to dziwne, że Aventy nagle przyznaje się do popełnienia błędu... Coś jest nie tak... - zamknęłam na chwilę oczy aby się skupić.

<Lost? Przepraszam za niepisanie. Mam nadzieję, że wybaczysz ^_^>

Od Emmy CD. Cole'a

Szczęście rozniosło się po moim ciele jak przyjemne ciepło. Byłam pewna, że będzie nam trudno odbudować to, co zaprzepaściłam. Ale cieszyłam się, że dał mi szansę.
Coś za nami złowrogo zaszeleściło. Odwróciłam łeb w tamtą stronę. Ciemność opanowała już tereny watahy.
- Słyszałeś to? – szepnęłam.
Cole w zadumie pokiwał głową. Chwilę później znowu usłyszałam ten dźwięk. Miałam już całkowitą pewność skąd pochodził.
Podeszłam po cichu do najbliższego drzewa. Oparłam się o zimną korę i spojrzałam w górę. Na jednej z gałęzi siedziało jakieś stworzenie. Było duże, zbyt duże na ptaka czy wiewiórkę. Jego oczy błyskały złowrogo wśród ciemności.
Serce we mnie zamarło. Po chwili podszedł do mnie Cole i spojrzał w tą samą stronę co ja. 
- Co to jest? – szepnął tak cicho, że ledwie go dosłyszałam.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedziałam. – Ale nie wygląda przyjaźnie.
Dziwne stworzenie warknęło gniewnie, a potem zeskoczyło z drzewa. W świetle księżyca zobaczyłam kontury jego sylwetki. Było garbate i kościste. Skóra przylegała do jego kości, a w niektórych miejscach zwisała bezwładnie lub się marszczyła. Wydawało się jakby stwór nie miał mięśni. Jego żółte oczy lustrowały mnie i zauważyłam, że nie oddycham z przejęcia. Wzięłam głęboki wdech i potwór groźnie wyszczerzył ostre zęby. W poświacie księżyca wyglądał nadzwyczaj straszliwie.
Bałam się zrobić jakikolwiek ruch, by nie sprowokować bestii. Nie mogliśmy jednak stać tam przez wieczność.
- Co robimy? – spytałam drżącym głosem. Strach ogarnął mnie już całkowicie.
- Zobaczmy, czy zaatakuje. – odszepnął basior.
Przełknęłam ślinę. Poczułam, że zaczynam się okropnie pocić. Wyobraziłam sobie, że podobnie mógł czuć się Cole, gdy wysłałam na niego ziemistego potwora… Ale on nawet nie był bardzo groźny, a Cole był po stokroć odważniejszy ode mnie. Cieszyłam się, że nie jestem sama.
Stwór zrobił ostrożny ruch w naszą stronę. Starałam się miarowo oddychać, by nie zwracać na siebie większej uwagi. 
Nagle stworzenie odezwało się chrapliwym, syczącym głosem.
- To oni. Zabieramy ich.
Patrzyłam ze zgrozą jak na polanie pojawia się więcej takich samych potworów. Jednym z buzi wylatywała piana lub dziwny zielony śluz. Dwoje z nich podeszło do nas, wyciągnęło łapę zakończoną ostrymi pazurami i zamoczyło w zielonym śluzie. Potem wydali z siebie serie okrzyków i warczeń, i kilku innych podeszło do nas i przywiązało do drzewa. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie potrafiłam nic zrobić. Zacisnęli gruby, żelazny łańcuch wokół moich kończyn i tułowia tak, że nie mogłam się w ogóle ruszać. Wpadłam na genialny pomysł wydania z siebie krzyku, ale w tej samej chwili do pyska wciśnięto mi brudną szmatkę. Kątem oka spostrzegłam, że z Colem zrobili to samo. 
Potem te dwa stwory z zielonym śluzem na łapach podeszły powoli do każdego z nas, uśmiechając się złowieszczo.
- Spokojnie, to nie będzie bardzo boleć.
Zatopił swoje pazury w moim ramieniu. Po moim ciele przeszedł szybki błysk bólu, a potem straciłam przytomność.

< Cole? Nareszcie zrodził się jakiś pomysł :D >

Od Cole'a CD. Emmy

Zamrugałem oczami. Skąd Emma się tu wzięła? W mojej głowie zakłębiły się setki myśli i zastanawiałem się, czy powiedzieć „Och, Emma, ależ o czym ty mówisz? Tu nie ma niczego do wybaczania. Jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem i nigdy bym się od ciebie nie odwrócił. To wina Orala i tego jak ci namieszał w głowie, wcale nie jesteś nienormalna... każdy ma coś za uszami, a to w porównaniu z innymi zbrodniami tylko rozbicie wazonu z kwiatami.” czy raczej „Spadaj na drzewo, mam ochotę cię kopnąć. Rozkochałaś mnie w sobie, a potem próbowałaś zabić”. Ale w końcu powiedziałem tylko:
- Yyy... spoko. Jest ok.
- Mówisz poważnie? - Emma zamrugała swoimi wielkimi oczami.
- Yhy... - wybąkałem. Jakoś nie mogłem patrzeć na płaczącą waderę. Wydawało mi się, że  chce rozbić moje serce na milion kawałków. Wyciągnąłem do wadery łapę na zgodę. Uścisnęła mnie mocno i przytuliła się do mnie.
- Dziękuję. - wyszeptała.
- Nie ma problemu. - odwzajemniłem uścisk. Czułem się szczęśliwy widząc na ustach Emmy uśmiech.

<Emmo? VVenus Bracus Totalitius>

Od Emmy CD. Cole'a

Nie miałam zielonego pojęcia, co mną kierowało.
Zrobiłam się niewidzialna i poszłam za Colem.
Taka ze mnie niewdzięczna wadera.
Po prostu w jednej chwili zrobiło mi się głupio. Nie byłam sobą. A ja – ja – nigdy bym nie pozwoliła na stratę przyjaciela.
Zorientowałam się, że wraca do watahy, więc go trochę wyprzedziłam. Mój rozum zjadał wstyd i strach, ale pozwoliłam działać sercu. No i musiałam przed sobą przyznać – nie byłam twardzielką. Nie potrafiłam być. I nigdy nie chciałam być. Może gdybym nie spotkała Soula, który się mną opiekował i mi pomagał, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale musiałam się pogodzić z faktem, że jestem jaka jestem. Cole lubił dawną Emmę. Mnie. Nie tą, którą starałam się być na siłę. Wyobraziłam sobie jak moje życie miałoby wyglądać bez niego. O nie, prędzej zginę niż pozwolę, by to wyobrażenie się urzeczywistniło.
Nie wiedziałam do końca, co chciałam mu powiedzieć ani jak to zrobić. Zdałam się na emocje.
Gdy dotarłam do watahy, skryłam się za jednym z wielu głazów. Cole właśnie nadchodził; widziałam jego jaśniejącą w ciemnościach sylwetkę. Poczułam skręt w żołądku. Teraz albo nigdy.
Wysunęłam się przed niego z nadzieją, że mnie zauważy. Jednak basior tak pogrążył się w myślach, że na mnie wpadł.
Odsunął się i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym szybko je zamknął. Moje serce biło jak szalone, w głowie kłębiło się miliony myśli i pomysłów, co mogłabym powiedzieć. Ale w końcu wydukałam tylko:
- Przepraszam.
Mój mózg krzyczał, że na sto procent mi nie wybaczy. Nie zasłużyłam na wybaczenie. To co zrobiłam było podłe i nagle poczułam się głupio, że tak przed nim stoję. Powinnam już dawno zginać. Chociażby w walce. Gdyby wcześniej Oral mnie unicestwił…
„Stój. Nie możesz tak myśleć. Pamiętasz, co Cole…”
W moich oczach pojawiły się łzy na wspomnienie tego, jak Cole mnie pocieszał. Zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd.
I nagle potok słów wyleciał samowolnie z moich ust.
- Przepraszam. Ja nie byłam sobą. To co się stało, po prostu mnie przerosło. Sam wiesz, jaka jestem słaba emocjonalnie. Nie radzę sobie i nigdy sobie nie radziłam. Nie potrafię być twarda, odważna. Boję się o wszystko i wszystkiego, żyję w ciągłym strachu. Po nocach płaczę za rodziną, chociaż minęło tyle lat. Nie rozumiem sama siebie, nie potrafię być normalna. Nie musisz mi wybaczać. Wiem, jakie to trudne. Wiem, że bardzo cię zraniłam. To było nie w porządku. Nie w porządku wobec ciebie, Navaroga, wszystkich. Byłam głupia, podła i zrozumiem jak nie zechcesz mnie już więcej znać. Chce po prostu, żebyś wiedział jak bardzo jest mi głupio i przykro za to, co się stało. Chcę żebyś wiedział jak bardzo jesteś dla mnie ważny i jak bardzo będę za tobą tęsknić. Ja… Chcę tylko wiedzieć… Powiedz mi tylko, czy mam odejść. Zrobię to, jeśli chcesz. Tylko… Tylko powiedz.
Z moich oczu leciały strumienie łez. Mówiłam wszystko prosto z serca. Wylewałam wszystkie moje rozterki. Strach wypełniał moje ciało, gdy czekałam na odpowiedź. To było gorsze od jakiejkolwiek walki, od jakiejkolwiek stoczonej bitwy. Czekanie na odpowiedź. Nie patrzyłam basiorowi w oczy. Byłam niemal pewna, że odpowie, że nie chce mnie już nigdy widzieć. Z jakiego powodu miałby mi wybaczać?

< Cole? Wybaczysz Emmie? :’( >

Od Katherrine CD. Day'a

-Wolniej się nie da?! - wrzasnęłam za nim przyspieszając. Ten po jakimś czasie mnie raczył dogonić. Zauważyłam moją zdobycz. Wskoczyłam na niską gałąź drzewa i odepchnęłam się od niej tylnymi łapami. Przez co to zadziałało jak trampolina. Znalazłam się na grzbiecie jelenia i go zagryzłam. Ciężko było mi go położyć. Pomógł mi w tym Day. Miły z niego basior nawet. Jedno pióro spadło na ziemię odczepiając się z sierści. No tak, tak zaznaczam swoje ofiary, ale myślałam, że tylko na inne wilki to działa i ludzi. Na każdym piórze jest czarny znak. Zauważyłam zachód słońca. Podczas posiłku. Gdy mój towarzysz był zajęty jedzeniem, ulotniłam się w ciemny las. Weszłam do mojej zamaskowanej jaskini. Wdziałam strój. Znowu ubiję dzisiaj kilka jeleni w pojedynkę, niech lepiej mi się nikt nie naraża, bo czuję nagły przypływ energii, a nie mam w zamiarze narobić sobie wrogów i być wyrzutkiem. Zawyłam będąc na szczycie jaskini gdy zeskoczyłam kaptur spadł mi na głowę. Ruszyłam do wodopoju. 

<Day?>

Od Cole'a CD. Emmy

Zamrugałem oczami. Właśnie dotarło do mnie to co się stało. Moja jedyna przyjaciółka stwierdziła, że jestem jej już niepotrzebny, nie mogę się do niej zbliżać i nasłała na mnie wielkiego potwora, który miał mnie rozerwać na strzępy. Super. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Moje życie właśnie legło w gruzach... no ale co tam. Kogo to obchodzi? Na pewno nie Emmę.
- Sorry, stary. - Wydukałem. - Każdy działa na własną rękę.
Owinąłem pędy w okół potwora. Był niestabilny, chwiał się na nogach. Podejrzewam, że choć wykonywał polecenia Emmy, miał psychikę pięciolatka. Chwyciłem go za nogę pędami najgrubszej roślinności i wyrzuciłem monstrum w powietrze. Były dwie opcje: Albo spadnie na ziemię, roztrzaska i zamieni się w pył, jak hekatonejrowie, albo spadnie i zaatakuje. Ten cios jednak bardzo mnie osłabił, więc stworzyłem w okół siebie niewielką kopułę utworzoną z roślinności, aby odpocząć na chwilę i zregenerować siły.
Z Emmą coś było nie tak. Zawsze chodziła radosna, roześmiana, była piękna, zgrabna, delikatna, promieniejąca szczęściem we wszystkie strony. Była cicha, spokojna, skryta i tajemnicza, a teraz...? Teraz zachowywała się jak buntowniczka, jak tyranka, która jest w stanie rzucić na kogoś potężną klątwę. Jakby urodziła się na polu bitwy i przez wszystkie lata wpajano jej do głowy, że zadawanie innym bólu fizycznego i psychicznego było najlepszą rzeczą na świecie, oraz szkolenie w mordowaniu każdego, kto stanie jej na drodze. Z każdego gestu dało się wyczytać jej emocje, niepokój, zachwianie, brak skoncentrowania, usiłowanie bycia oziębłym i niezważającym na nic... nie wychodziło jej to. Nie rozumiałem dlaczego starała się być kimś, kim nie jest. I to jeszcze w tak negatywnym sensie. Nie lubiłem takich kobiet, które są twardzielkami i jeśli obrazisz je choć jednym słowem bez wahania rozetną ci brzuch, czoło, cokolwiek... nawet zabiją. Stają się takie, bo nie mają swojej watahy, swojego miejsca na ziemi. Były w niebezpieczeństwie cały czas. A co było nie tak, że Emma zechciała porzucić swój przytulny kątek w watasze? Czy było jej źle z jej starymi przyjaciółmi? Uh... Dlaczego? Co jej się takiego stało? Ale... skoro nie chce mojego towarzystwa, to cóż mogę powiedzieć? Nie będę się do niej zbliżał i tyle.
Rozwinąłem swoje pędy. Orala nigdzie nie było. Potwora też. Jedynie na środku polany stała Emma i wpatrywała się we mnie. Pokręciłem głową. Żal mi było tej wadery. Szkoda tylko, że...
- Będziesz to tak stał? Nie zamierzasz podejść? Tylko będziesz się na mnie gapił? A spróbuj tylko, to nie zawaham się nasłać na ciebie kolejnego potwora.
- Ta... - mruknąłem i chwyciłem się za swoją łapę. Odwróciłem się i rzuciłem jej ostatnie spojrzenie. - To pa.
Ruszyłem w kierunku lasu.
- Czekaj...! - zaczęła Emma. - Tak po prostu sobie idziesz? Ale...
- Tak mi kazałaś, nie? - westchnąłem.
- A, no tak. Więc idź. Hmpf... - zarzuciła swoją grzywą, wypięła dumnie pierś i odwróciła się ode mnie.
Powędrowałem w stronę lasu. Postanowiłem wrócić do watahy. Byłem ciekaw co zacznę robić. Może będę bardziej przywiązywał wagę do swojego stanowiska? Może dołączę do grupy łowców? Poznam kogoś fajnego? Będziemy obserwować wrogie watahy? A potem polegnę w bitwie o watahę? Byłoby cudownie. Ale bez Emmy te wszystkie warianty wydawały się jakieś ponure... cóż. Co się stało, to się nie odstanie.
Szedłem lasem w kierunku watahy. Robiło się ciemno, a nad lasem kłębiły się burzowe chmury. Po kilku minutach z nieba spadło kilka kropel. Zaczęło padać. Zwiesiłem uszy. Postanowiłem jak najszybciej zapomnieć o tym co się zdarzyło, znaleźć się w swojej ciepłej i przytulnej jaski i zasnąć głęboko. Pobiegłem więc przed siebie z zamkniętymi oczami. Spokój i samotność jaka mi towarzyszyły, szybko się ulotniły, bo zderzyłem się z jakimś wilkiem.

<Emma? -,- Albo ktoś, kto nie będzie próbował mnie zabić ^^? >