czwartek, 6 listopada 2014

Od Aventy'ego CD. Aurory

Wpatrywałem się rozmarzony w gwiazdy i wsłuchiwałem w ciszę. Zrelaksowałem się i przymknąłem oczy. Nagle, gdzieś w pobliżu, w lesie rozległ się wydźwięk strzału z karabinu. Wraz z Aurorą zerwaliśmy się na równe nogi.
- Co to było? - zapytałem zdziwiony.
- Karawana! Już tu idzie! - wykrzyknęła spanikowana Aurora. - Szybko! Jak najszybciej musimy dotrzeć do watahy i ogłosić alarm trzeciego stopnia!
Nie czekając na mnie wadera popędziła w stronę watahy. Puściłem się pędem wraz z nią. Z tyłu dało się słyszeć trzask i łomot gruchotanego na miazgę drewna. Zastanawiałem się co to może być ta Karawana. Aurora zatrąbiła w wielki róg i poleciła wszystkim aby schowali się w jaskiniach. Mnie również pociągnęła za łapę. Biegliśmy prawie pustą ścieżką. Mieliśmy schować się w mojej jaskini, lecz Aurorze zaklinowała się łapa. Nie mogłem jej pomóc, gdyż byłem zablokowany włazem do jaskini. Na wzniesieniu ukazała się grupa wielkich "ludzi" z karabinami. Jeden z nich wrzasnął coś s stylu 'Tam są!'. Aurora spanikowała. Ja również. To była jedna z niewielu sytuacji w moim życiu, które paraliżują ze strachu. Nagle przez niebo przeleciała niewielka sylwetka małego, brązowego basiora. Uskoczył obok Aurory i jął uwalniać jej nogę. Gdy mu się to udało, rozległ się głuchy wydźwięk strzału i zgrzyt. Wilk upadł na ziemię. Wciągnąłem go razem z Aurorą do jaskini.Gdy przyjrzałem mu się dokładniej, doszedłem do wniosku, że to Cole.

<Aurora?>

Od Aventy'ego CD. Moon

- Cóż... o mnie to nie ma co dużo opowiadać. Jeśli już koniecznie muszę wymieniać swoje moce, to wiedz, że nie działają na mnie eliksiry miłosne... - szturchnąłem Moon i oboje się zaśmialiśmy. - Czasami, jak się mocno skupię to ewentualnie mogę sam coś wyczytać w myślach innego wilka. Ale nie martw się... nie lubię tego i robię to tylko w ostateczności, kiedy ktoś próbuje mnie zabić.
- No dobrze, ale jak niby czytanie w myślach wroga ma ci pomóc? - zaciekawiła się Moon.
- Kiedy czytam w myślach przeciwnika widzę każdy ruch, który ma zamiar wykonać. Dzięki temu mogę unikać jego ciosów, a sam zadawać skuteczniejsze. - uśmiechnąłem się.
- No, ciekawe, ciekawe... - wadera pokiwała głową wlepiając wzrok gdzieś w dal. 
- Może pójdziemy  nad jezioro? Nawet nie wiesz, jak strasznie chce mi się pić. - westchnąłem.
- Czemu nie? Szczerze mówiąc, ja też jestem trochę spragniona. Dawno nic nie piłam. - Moon spojrzała w niebo. Ruszyliśmy przed siebie. Lecz niedługo potem zaczęły pojawiać lasy, drzewa i tereny, których wyglądu, ani zapachu nie potrafiłem rozpoznać. Przystanąłem, gdyż zorientowałem się, że jesteśmy zgubieni...

<Moon? :3>

Od Oasisa CD. Melody

- Nic ci nie jest! - krzyknąłem uradowany i przytuliłem waderę. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nic ci nie jest i wszystko dobrze się skończyło.
Wadera uśmiechnęła się blado i wyjąkała:
- T... też... s... się b... bardzo c... cieszę...
- Jesteś bardzo osłabiona. - przyłożyłem łapę do czoła wadery, by sprawdzić, czy nie ma gorączki. Żarzyła się jak ogień. Była blada. Wziąłem ją w swoje objęcia. - Zaniosę cię do jaskini. Tam odpoczniesz.
Pognałem do naszej jaskini. Melody wyłożyła się na łożu. Twierdziła, że było jej nie dobrze i potwornie wszystko ją bolało. Przyrządziłem jej napar z jagód i wręczyłem. Ona jednak nie była głodna. Wyglądała na chorą więc postanowiłem zabrać ją do szamanki. Jak mówiłem, tak też zrobiłem. Szamanka obadała waderę i zaczęła o czymś zrzędzić. Później poprosiła mnie, abym mógł zamienić z nią kilka słów [...].
***
Uradowałem się jak nigdy dotąd po radosnych wieściach. Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Na szczęście Melody nic poważnego się nie stało. Odprowadziłem ją do jaskini. Samantha zaleciła jej jedynie kilka zdrowych wywarów.
- Co powiedziała ci szamanka? - wychrypiała Melly osłabionym głosem.
- Mell... moja najdroższa, właśnie zostałaś matką.

<Melly? ;*>

Od Samanthy CD. Matta

- O... jak dużo śniegu... - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie przejmuj się. Wypalę nam ścieżkę. - powiedział, po czym utorował nam drogę topiąc lód.
- Hmm... - zamyśliłam się i ruszyłam za Mattem. Spoglądałam na biały, perlisty śnieg.
- Coś nie tak? Nad czym tak myślisz? - zapytał nagle basior.
- A, tam... nad różnymi roślinami. Jestem ciekawa ile musiało w nich poobumierać roślin...
- I widzisz? Mówiłem, że zima to zło! - chrząknął Matt.
- To wcale nie jest takie złe. Tylko ta temperatura... - westchnęłam.

<Matt?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Chciałam coś zrobić. Pocieszyć go, położyć mu łapę na ramieniu, żeby wiedział, jak bardzo mnie boli, gdy się tak zachowuje, ale tego nie zrobiam. Odwróciłam się tylko i wróciłam na balkon. 
- Lećmy - powiedziałam smutno.
White już otwierał pysk, żeby coś powiedzieć, ale ja uniosłam łapę do góry. Nie miałam ochoty słuchać go teraz. Wzleciał więc wysoko do chmur, a ja podążyłam za nim. Zamknęłam na chwilę oczy, nadal lecąc. Wysłałam wcześniej fale dźwiękowe, więc bliskie spotkanie z drzewem mi nie groziło. Lekki powiew wiatru otulał mnie, przynosząc ulgę, której tak teraz pragnęłam. Zastanawiałam się, co jest nie tak. Jeszcze wczoraj razem z Serinem tak dobrze się bawiliśmy, a dziś rano? Cały czas miałam w głowie obraz basiora ze spuszczoną głową. Starałam się go oddalić i sprowadzić inny, bardziej optymistyczny. Nagle poczułam obok siebie obecność kogoś jeszcze. Rozwarłam powieki. To był White.
- Już dolatujemy. Wszystko w porządku? - zapytałam, posyłając mi jedno ze swoich czułych spojrzeń.
Nic nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam przed siebie. Wiedziałam, że biały basior to zrozumie. Po chwili wylądowaliśmy. Podążałam za nim w ciszy.
- Stój - powiedział cicho.
Wysłałam fale dźwiękowe we wszystkie strony. Jakieś zwierzę tu było, a nawet kilka. Wymieniliśmy z basiorem porozumiewawcze spojrzenia. Nieraz już polowaliąmy razem. Taki znak mówił sam za siebie.
- Gotowa? - zapytał szeptem.
Pokiwałam łbem. Zaczęliśmy się skradać do naszych "ofiar". White robił to, jak zwykle bezszelestnie, a ja, w porównaniu do niego, tłukłam się niemiłosiernie. Wreszcie został nam tylko jeden sprawny skok. Znowu wymieniliśmy spojrzenie, a za sekundę już byliśmy na grzbietach naszych ofiar. Po chwili polowanie dobiegło końca. Usiadłam pod drzewem i rozkoszowałam się chwilą ciszy i spokoju. Nagle do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Wstałam i zaczęłam nasłuchiwać. Wtem White skoczył na mnie i przewrócił na ziemię. 
- Co ty wyprawiasz? - prawie krzyknęłam.
- Spokojnie, nie wiedziałem, że to cię tak rozzłości, wybacz - rzekł trochę zmieszany.
Podniosłam się i westchnęłam.
- Przepraszam... - wyszeptałam.
Basior podszedł do mnie i położył mi łapę na ramieniu.
- Co jest, Cei? - zapytał.
- Nic... Ja po prostu mam dziś zły humor chyba i ten... Nerwowo reaguje... - wyznałam.
White lekko się uśmiechnął. Wiedziałam, że rozumie. W końcu był moim przyjacielem. Nie lubił, gdy się smucę, ale komu to odpowiadało? Chyba nikomu. Nawet mnie samej. Basior odsunął się, ale tylko o centymetr. 
- A pamiętasz, jak kiedyś, we dwoje, wybraliśmy się na polowanie? Było ciepło. Mogę nawet powiedzieć, że bardzo gorąco. Zaczęliśmy się skradać i wtedy... - zaczął.
- Konik polny wskoczył mi na nos, a ja zaczęłam się tak śmiać, że... - przerwałam mu.
- Wypłoszyłaś nam całe stado dorodnych jeleni - dokończył, układając usta w lekkim uśmiechu.
Nie wiadomo skąd, tuż na moim nosie zobaczyłam prezroczystego konika polnego. Uśmiechnęłam się. Najpierw leciuteńko, a potem coraz szerzej, aż w końcu wybuchłam śmiechem. Popatrzyłam na basiora. Zawsze wiedział, jak mnie rozbawić, od małego. Uwielbiałam te jego małe stworzonka, które tworzył z niczego.
- Dlaczego ja tak nie umiem? - zaśmiałam się.
- Chcesz, to mogę cię nauczyć.
Uśmiechnęłam się po raz kolejny.
- Dobra, ale nie tutaj. Powinniśmy się już zbierać. Serine został tam sam, a zamek jest pełen dziwactw. Drzwi bez klamek, smoki i takie inne - powiedziałam.
White pokręcił głową z niezadowoleniem i jakimś dziwnym zawodem. Podszedł do mnie.
- A ty ciągle mówisz tylko o nim. Choć na chwilę zapomnij o jego istnieniu. Na momencik... Teraz jesteśmy tylko my - ty i ja. Czy to ci nie wystarczy?
Zaczął zbliżać się coraz bardziej w moją stronę, ale ja odsuwałam się krok po kroku. Wreszcie natrafiłam na drzewo za moimi plecami. Nie mogłam się już cofnąć. White położył mi łapę na policzku. Spoglądał na mnie w dziwny sposób. Nigdy wcześniej nie widziałam u niego takiego wzroku. Bałam się, że za chwilę zrobi coś, czego będzie żałował.
- White, posłuchaj mnie... - zaczęłam, ale ten od razu mi przerwał.
- Nie, Cei. To ty mnie posłuchaj. Cały czas przebywasz TYLKO z nim. Razem się śmiejecie, nawet śpiewacie! Zapomniałaś już, jak chciał cię otruć? Nie widzisz, że TYLKO mi zależy na tobie naprawdę? - prawie krzyczał.
Takiej twarzy basiora nie znałam. Chciałam, żeby Serine tu był, żeby był tu natychmiast, teraz, w tym momencie! Przywarłam do drzewa pod naporem ciała White'a. Musiałam, jakoś wyjść z tej pułapki. Szybko wysłałam falę dźwięku za niego i wniknęłam w niego. White niezwykle się zdzwił. Coś z niego uleciało. Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem. Ten zaczął oglądać swoje łapy, ciało, wszystko, jakby bał się samego siebie.
- Powinniśmy już lecieć... - powiedziałam niepewnie i powoli.
Wzbiłam się w powietrze, zanim jeszcze usłyszałam odpowiedź. Chciałam, jak najszybciej stamtąd uciec.
- Cei! A co z naszą zdobyczą?! - wykrzyknął.
Miał rację. Wróciłam po jednego z jeleni i niosłam go na chmurce z dźwięku. Przez całą drogę nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Przeleciałam przez balkon i wylądowałam w kuchni. Położyłam zwierzynę w kącie i usiadłam na kanapie. Chwilę później dołączył do mnie White.
- Cei... Przepraszam... Wybacz mi, poniosło mnie - powiedział zmartwiony.
- Zapomnijmy o tym. To się nigdy nie wydarzyło... - wyszeptałam.
- Jak sobie życzysz. Czy my jesteśmy jeszcze przyjaciółmi? - zapytał ze smutkiem.
Niepewnie wstałam z kanapy i podeszłam do wilka. Przytuliłam go, ale był to tylko i wyłącznie przyjacielski uścisk.
- Tak - powiedziałam.
Wtem usłyszałam jakieś kroki. Oderwałam się od basiora. Chwilę później w drzwiach stanął Serine. Ucieszyłam się na jego widok. Jednak dokładnie w momencie, w którym przekroczył próg, White przytulił mnie bardzo mocno i to nie tak przyjacielsko, jak zrobiłam to chwilę temu. Natychmiast się od niego odkleiłam. Na twarzy Serine'a pojawił się smutek, ogromny. Odwrócił się i pobiegł w nieznanym kierunku.
- Oszalałeś?! - krzyknęłam do White'a i pognałam za Serinem. 
- Zaczekaj! - wołałam za nim.
Znalazłam go za pomocą dźwięku. Stał na środku pustej sali. Światło padało na jego piękne futro. Wyglądał niesamowicie. Podeszłam do niego po cichu.
- Serine... - zaczęłam cicho.

<Serine? Ale się rozpisałam :O Na końcówce zbytnio mnie poniosło, wybacz.>