środa, 10 grudnia 2014

Od Cole'a CD. Emmy

Uchyliłem oko. Zobaczyłem, że jestem związany. Otworzyłem je natychmiast i zacząłem rozglądać się nerwowo. Byłem po środku jakiejś wysepki, w jakiejś cichej, ciemnej i ciągnącej się mrocznie wgłąb jaskini. W okół niej rozlewała się czarna woda. Trochę przeraził mnie jej wygląd. Przełknąłem ślinę i biorąc w zęby, rzuciłem przed siebie mały kamyczek. Chwilę poturlał się po ziemi, a potem wpadł z delikatnym pluskiem do wody. Zapadła cisza. Nic się nie stało. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na stalagmit, do którego byłem przywiązany. Spojrzałem na czarną wodę. Zauważyłem, że na brzegu jest jakaś mała, drewniana łódeczka. Nagle rozległ się przeraźliwy wrzask. Okropnie wystraszony spojrzałem w stronę wody. Nagle z chlupotem wynurzyły się z niej dwie, ogromne, pomarszczone, niebieskie macki. Spojrzałem na nie z trwogą w oczach. Puściły się w stronę wpół zamoczonego w wodzie kamienia i wciągnęły go pod wodę. Jeszcze chwilę nie spuszczałem wzroku z lekko pofalowanej tafli mrocznej wody. Nie byłem w stanie drgnąć. Sparaliżował mnie strach... nagle z głębi usłyszałem, że ktoś nawołuje... mnie! Poznałem ten głos. Był to głos Emmy...

<Emma? U mnie na razie na wenę nie ma co liczyć c:>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Nie mogłam tego wytrzymać. Choć czułam się jak ostatnia wariatka, nie mogłam tam zostać. Gdybym to zrobiła, z pewnością rozpadłabym się tam przed nimi wszystkimi. W uszach dźwięczało mi cały czas tylko jedno słowa: "narzeczona". Biegłam, ile tylko sił miałam w nogach. Czułam, jak litry gorzkich łez napływają mi do oczu. Przestałam już nawet widzieć, tak miałam załzawione tęczówki. Wreszcie zatrzymałam się przy jeziorze. Ten przeklęty wyraz rozbijał się po mojej głowie. Czułam, jak serce rozpada mi się na miliardy maleńkich kawałeczków. Już go nie miałam. Straciłam je... Straciłam coś, czym kierowałam się przez całe swoje życie, coś, co było dla mnie wartością numer jeden. Teraz tego nienawidzę, chcę się go pozbyć, wyrwać z piersi. Nawet nie wiedziałam, że to tak strasznie boli. Świadomość końca, końca pięknej przyjaźni, a może i czegoś więcej. Spojrzałam w łagodną taflę wody. Ujrzałam tam siebie. W głowie zajaśniał mi obraz Chanse. Ten piękny kok, ta uroda... Moje myśli napełniły się najczarniejszą materią. Zaczęłam siebie nienawidzić.
- Spójrz na siebie. W czym ty jej dorównujesz? - zapytałam.
"W niczym" rozeszło się po mojej głowie. Położyłam się na trawie i poczęłam gorzko szlochać. Nawet śmierć White'a nie bolała mnie tak bardzo, jak to. Zapomniałam o tym, ile chwil spędziliśmy razem z Serinem. Zapomniałam o tym, ile dla mnie zrobił. Jedyne, co czułam, to ból, rozczarowanie, samotność i zawód. Księżyc połyskiwał wysoko na niebie. Wpatrywałam się w niego, szukając pocieszenia. To on był teraz moim jedynym towarzystwem. Pragnęłam doznać ulgi, choć na jedną sekundę. Zwróciłam pysk w kierunku Króla Nocy. Uniosłam lekko podbródek. Zaczęłam śpiewać. Otworzyłam pysk, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Otoczenie wypełniła przerażająca cisza.
- Spokojnie, to tylko stres, to tylko stres wiąże ci gardło - powtarzałam sobie.
Spróbowałam jeszcze raz i nic. Potem kolejny i kolejny, nadal nic. Zaczęłam panikować. Z moich oczu znów popłynęła struga łez. 
- Ja... Nie mogę... śpiewać - powiedziałam sama do siebie drżącym głosem.
Wypełnił mnie strach. 
- Musisz się opanować, musisz. To nieporozumienie - próbowałam się pocieszać. 
Dałam sobie czas, a w zasadzie dużo czasu. Oddałam się ciszy. Ona, jak najlepsza matka, wzięła mnie w swoje opiekuńcze ramiona i tuliła. Po chwili trzeźwe myślenie powróciło. Analizowałam wszystkie zdarzenia, każdy szczegół. Wtem przypomniałam sobie strażnika. a potem jego światło...
- No tak... To przecież on - uświadomiłam sobie.
Byłam kompletnie przerażona. Zaczęłam cała drżeć. Nie mogłam się opanować.
- To niemożliwe - powtarzała bezustannie, jak w jakiejś gorączce. 
Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć, ale nic do mnie nie trafiało. Teraz w głowie brzęczało mi jedno słowo: "śmierć. Z drugiej strony już czułam się, jakbym umarła. Najgorsze było to, że nie mogłam liczyć na wsparcie Serine'a. W mojej świadomości zaczęła się kształtować pewna decyzja. Nie chciałam wprowadzać jej w życie, ale wiedziałam, że muszę. Obiecałam sobie, że basior o niczym się nie dowie. Nie dowie się o tym, że nie mogę śpiewać i o tym, że niebawem już mnie tu nie będzie. Położyłam się na trawie i zamknęłam oczy. Nie potrafiłam zasnąć. Wsłuchiwałam się w ciszę. Próbowałam sobie to wszystko poukładać, pogodzić się z faktem dokonanym. Nie mam pojęcia, ile tam leżałam bez ruchu, ale z pewnością był to bardzo długi okres. Księżyc zaczął chować się za horyzont. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Nie chciało mi się nawet wstawać. Byłam kompletnie bez życia.
- Cei, czy to ty? - usłyszałam głos Serine'a.
Zamurowało mnie. Wstałam, lekko drżąc na całym ciele. Do oczy od razu napłynęły mi łzy, na sam dźwięk jego głosu... Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słówka. Nic, kompletnie nic! Stałam tylko i płakałam. Tyle byłam w stanie zrobić.

<Serine? :)>

Od Emmy CD. Cole'a

- Dzięki… - odpowiedziałam lekko rozmarzonym tonem. Patrzyłam w błękitne niebo osnute białymi strzępkami skłębionej pary wodnej. – Lubisz patrzeć w chmury? – spytałam nagle.
Cole zastanawiał się przez chwilę, a potem odpowiedział:
- Wiesz, tak szczerze to nigdy się nad tym nie myślałem. Obłoki sobie pływają po niebie jak statki po morzu. I to, i to jest daleko ode mnie, więc rzadko zwracałem na to uwagę.
Popatrzyłam na niego nieprzytomnie. Kim on jest? Co ja tu robię? Czemu nie jestem w mojej Watasze? W mojej jaskini z rodziną i przyjaciółmi? W domu? Co się stało?
Jedyne, co pamiętam dalej to ciemność i ogromny ból w sercu.
***
Najpierw zobaczyłam mały promyczek. Z czasem promyk zaczął się powiększać. Cofnęłam się i poczułam coś zimnego i twardego. Przywarłam do ściany, tak mocno, że aż zabolało. Patrzyłam w promień bardzo uważnie, obserwując każdy jego ruch. W końcu zaczął się cofać. Odeszłam od zimnej ściany i pobiegłam za promykiem. Zobaczyłam szczelinę, przez którą światło dochodziło do jaskini. Nie zastanawiając się wyszłam przez szparę. Oślepiło mnie jasne światło dnia. Mrugałam szybko, by moje oczy przyzwyczaiły się do niego. Kiedy już jako tako widziałam zobaczyłam wokół mnie góry. Sama stałam na pokrytej trawą półce skalnej. Za mną była ciemna jaskinia, a przede mną piękna, zielona dolina. Daleko naprzeciwko mnie, między dwoma górami lśnił tęczą barw przepiękny wodospad, tworząc na dole coś w rodzaju skalistej zatoczki, z której wychodziła mała rzeczka, przebiegająca przez całą dolinę. Po drodze wpadały do niej strumienie z innych źródeł. Gdy patrzyłam na to z góry, przypominało mi to jedną wielką, wodnistą, sieć. Między rzeczkami rosły bujne trawy, a wśród nich wielobarwne kwiaty. Chciałam tam zejść, niestety byłam uwięziona na półce skalnej, która była, swoją drogą, dość duża i przyjemna. Trawa była tutaj jak mięciutki koc, a wśród niej udało mi się znaleźć kępy delikatnych, białych i niebieskich kwiatów. Szkoda, że nie wiem jak się nazywają…
Nagle do mnie dotarło. Nic nie pamiętam! Jak mam na imię? Jak się tutaj znalazłam? Co ja tu w ogóle robię? Nic wiem. Nie pamiętam. Chociaż wytężałam mój mózg najlepiej, jak potrafiłam, nie mogłam nic sobie przypomnieć! Och, o co chodzi?!
Byłam zupełnie zdezorientowana. Położyłam się na trawie i zaczęłam rozmyślać. Nie wiedziałam, ile mam lat, ale nie wyglądałam na małego wilczka. Musiałam już trochę przeżyć. A skoro nic z tego nie pamiętam to znaczy, że ktoś mi wykasował pamięć. Tylko kto i po co? Leżałam pogrążona w zadumie i nagle usłyszałam trzepot skrzydeł. Podniosłam łeb i zobaczyłam czarnego, skrzydlatego basiora. Na szczęście jago pragnieniem nie było ujrzenie mnie martwej.
- Kim jesteś? – zapytałam. – Kim ja jestem?
Wilk uśmiechnął się szeroko.
- Spokojnie. – odpowiedział. – Zaraz wszystkiego się dowiesz.
Poczułam, że powoli wraca mi pamięć. Przed oczami robiło mi się coraz jaśniej, a pustka i ból w serca zaczęły odchodzić. Mam na imię Emma. Mam niecałe 3 lata. Pochodzę z Watachy Niebieskiego Wybrzeża, która już nie istnieje. Moi rodzice zginęli w walce z wrogami. Od tamtej chwili musiałam radzić sobie sama. Spotkałam Soula, który mi pomógł… Przed oczami pojawił mi się obraz basiora, którego przed chwilą zobaczyłam. Soul? Nie, to niemożliwe. Przecież on nie żyje. Widziałam to. Byłam przy tym. Miałam nadzieję, że go znajdę, ale nie znalazłam. Soul?! Po tym zdarzeniu bałam się wilków. Radziłam sobie sama. Minęło dużo czasu, aż znalazłam się w Watasze Mrocznej Krwi. Poznałam inne wilki. Zżyłam się z Watahą. Stała się moim domem. Chmmm… A… A Cole? Zaczęło kręcić mi się w głowie i przez jedną straszliwą sekundę nie czułam nic. Byłam jak w białej próżni. Na szczęście po krótkiej chwili leżałam znów na trawie przed jamą. Spojrzałam na wilka nieufnie.
- S-Soul? – spytałam niepewnie.
Basior uśmiechnął się szeroko i kiwnął łbem. W tym momencie zebrała się we mnie cała złość, uraza i smutek, jaki chowałam od chwili, gdy uświadomiłam sobie, że on nie żyje. Rzuciłam się na Soula, a on kompletnie zaskoczony próbował mnie odepchnąć. Niestety zbyt dobrze mnie uczył. Zrobiłam fikołka i ciągnąc go za sobą unieruchomiłam mu tylne łapy. Odwróciłam go na plecy i cały czas trzymając jego tylne kończyny, mocno przytrzymałam swoimi przednimi łapami jego klatkę piersiową. Był to chwyt, którego kiedyś mnie nauczył. Ofiara nie może się ruszyć, choćby wierzgała najmocniej jak potrafiła. Soul jednak się nie wyrywał. Uśmiechnął się tylko półgębkiem i powiedział:
- Musiałem cię naprawdę dobrze uczyć, skoro jeszcze pamiętasz ten chwyt.
Przypatrzyłam mu się uważnie. Te same rysy. Ten sam uśmiech. Ta sama blada blizna na jego policzku. To on.
- Jak mogłeś?! Myślałam, że nie żyjesz! Tyle dni cię szukałam! Tyle nie przespanych nocy przeżyłam, bo martwiłam się o ciebie! A ty się nagle zjawiasz, pół roku po naszym ostatnim spotkaniu i zachowujesz się jakby nic się nie stało! – krzyczałam na cały głos, a echo, które powstawało w dolinie, nadawało mojemu wrzasku więcej grozy. Uśmiech zszedł z pyska basiora.
- Emma, ja… Ja cię przepraszam. Musiałem to zrobić. Dla twojego bezpieczeństwa. – wyszeptał.
- Hę? – powiedziałam zdumiona, schodząc z mojego przyjaciela. – Że co?! Dla jakiego mojego bezpieczeństwa?! Zostawiłeś mnie na pastwę losu! W dodatku samą! Opuściłeś mnie…
- Pozwól mi to wyjaśnić. – odpowiedział wstając. – Dobrze?
- Niech będzie. – bąknęłam. 
- Wiesz dlaczego uciekłem z mojej watahy. – zaczął. – Nie chciano mnie tam. Byłem inny. Nie chciałem przyporządkować się głównym zasadom, które, według mnie, były do kitu. Chciano mnie wygnać, ale ja, żeby oszczędzić sobie wstydu, uciekłem. Nie długo po tym spotkałem ciebie. Byłaś tak samo zagubiona jak ja. Miałaś zaledwie półtora roku, a i tak dobrze sobie radziłaś. Podzieliłem się z tobą swoją wiedzą, a ty ze mną swoją. Byliśmy… - urwał i popatrzył na mnie – Jesteśmy przyjaciółmi. Niestety dzięki twojej mocy, dowiedziałem się, że moja wataha mnie szuka. Chcieli dać mi karę za to, że uciekłem. Od nich się nie ucieka. Nie mogłem pozwolić na to, byś i ty wpadła w ich łapy. Musiałem ich od ciebie odciągnąć. Upozorowałem, więc wypadek, żebyś myślała, że nie żyję. Wiedziałem, że dasz sobie radę. A ja w końcu im uciekłem. Przyrzekłem sobie, że kiedyś cię znajdę. Musiałem dowiedzieć się, że jesteś cała i zdrowa. No i wytłumaczyć ci to wszystko.
Zamilkł. Trawiłam jego słowa, a było to dla mnie bardzo ciężkie. Postanowiłam zadać mu pytanie.
- Ale… Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego po prostu nie powiedziałeś mi jak się sprawy mają i, że musisz odejść? Znosiłabym to lepiej niż, jak myślałam, że nie żyjesz!
- Może i tak. – powiedział łagodnie. – Ale chciałabyś mnie znaleźć. Nawet gdybym ci zakazał. Martwiłabyś się bardziej, bo tak myślałaś, że nie żyję i musiałaś się z tym pogodzić, a gdybyś wiedziała, że żyję twój mózg wymyślałby dużo innych czarnych scenariuszy mojej śmierci. A tak to gdybym nawet umarł, nic by się nie stało, bo i tak myślałaś, że nie żyję. 
Przetrawiłam jego słowa. To w sumie miało sens. Ale i tak cierpiałam.
- Dobrze, w takim razie powiedz mi gdzie jesteśmy, po co mnie tu przywlekłeś i dlaczego skasowałeś mi pamięć.
- Ech… - westchnął. – Pierwsze: skasowałem ci pamięć, bo tak jedynie mogłem cię oszołomić, nie robiący ci krzywdy. Drugie: jesteśmy w przepięknej dolinie, którą kiedyś znalazłem, podczas ucieczki przed wrogami. Trzecie: przywlekłem cię tu po to, by ci wszystko wyjaśnić i pokazać to miejsce, bo wiedziałem, że będziesz nim zachwycona. Jeszcze jakieś pytania?
Właśnie w tej chwili zauważyłam rozległe rany na jego plecach. Rany były dość świeże, choć krew wokół nich odrobinę skrzepła.
- O, mój Boże! – zawołałam z jękiem rozpaczy w głosie. – Jesteś ranny!
Podbiegłam do niego, by obejrzeć rany, ale on tylko mnie odsunął i mruknął:
- E, to nic. Zaraz się zagoją.
- Pokaż, pomogę ci!
- Nie, dzięki! Nie trzeba!
- Ale… Przynajmniej powiedz kto ci je zadał! – krzyknęłam już kompletnie zrozpaczona. - Proszę…
Wilk spojrzał na mnie spode łba.
- Twój kolega. – wycedził.
- Cole? – spytałam zaniepokojona. – On? Dlaczego?
- Chyba zauważył, co robię i może pomyślał, że próbuję zrobić ci krzywdę. Więc rzucił się na mnie i mnie poranił.
- Gdzie on jest? Co mu zrobiłeś?! – prawie krzyczałam.
- Hej, hola, hola. Mówisz do mnie jakbym był twoim wrogiem, a nim nie jestem. Nie zrobiłem mu nic złego, okay?
- Nie wiem, czy mogę ci ufać po tym, co mi zrobiłeś! 
- A co ja ci zrobiłem?!
- Oszukałeś. Zostawiłeś. Musiałam radzić sobie sama!
- Nie rozumiesz, że zrobiłem to dla twojego dobra?! Po za tym nauczyłem cię dość i ty sama też wcale dużo umiałaś!
- Gdzie jest Cole? – wycedziłam, mocno akcentując każde słowo.
- Ten co mnie poranił? W jaskini. – mruknął obrażony. 

< Cole? Z moją weną jest jak najlepiej. Mam nadzieje, że i twoja wkrótce wróci do zdrowia. ;) >

Od Night

Wyszłam spod gałęzi rozłożystego drzewa i rozejrzałam się dookoła. Na szczęście dzisiejsza noc sprzeciwiła się jakimkolwiek opadom śniegu. Wyszłam spod baldachimu gałązek z ostatkami pojedynczych, zamarzniętych liści i ruszyłam przed siebie. Dokąd idę? Nie mam pojęcia. Nie miałam siły, ani ochoty, by podziwiać zimowy, zapierający dech w piersiach krajobraz. Widoki były cudne, a mój dzisiejszy humor to ich całkowite przeciwieństwo...westchnęłam z rezygnacją na myśl, że przede mną kolejna zimna i zapewne śnieżna noc. Jaskini jak nie miałam, tak nie mam nadal, a sama nie wiem czemu nie wezmę się za jej poszukiwania. Być może dlatego, że nie mam do tego odpowiedniego towarzystwa. Myśli kołatały mi w głowie, a lodowaty wiatr przeczesywał me futro przyprawiając mnie tym samym o dreszcze i szczękanie zębami. Drżąc z zimna doszłam w końcu do dość... ekscentrycznego miejsca. Otaksowałam wzrokiem kłębiące się tu czarne ptaki. Siedziały one bowiem na nienaturalnie dużych drzewach, których korony kończyły wędrówkę światła dziennego, nie dając mu przedrzeć się przez swoje rozłożyste gałęzie. W całym tym dziwnym lesie panowała całkowita ciemność. Na całe szczęście, moje oczy były i do takich warunków przystosowane i szybko przyzwyczaiły się do mroku. Myślałam jednak, że może, choćby na dzisiejszą noc znajdę tu jakieś lokum. Weszłam powoli i nieufnie pod baldachim ciemnych drzew. Kiedy tylko moja stopa stanęła na czarną trawę wyściełającą las, od razu odezwały się okrzyki i skrzeczenia latających tu ptaków. Szczerze? Pierwszy raz odkąd tu przybyłam, trochę się bałam, ale nawet to nie powstrzymało mnie od brnięcia dalej w głąb lasu.
- Hej ty! Zaczekaj! - usłyszałam za plecami nieznajomy głos. 
Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona...

<Ktoś zechce...? :3 >

Od Ili CD. Oroza

Coś we mnie zakipiało... nie wiadomo, dlaczego, ale zrobiłam się strasznie wściekła... mój Oroz nic, tylko najchętniej cały czas by się z kimś bił. Kiedy tylko rzucił się na Savia, on natychmiast przestał.
- No co jest? Hm?! Już, kiedy mnie zobaczyłeś, straciłeś ochotkę na bicie się z Ilą, co? Ha, wiedziałem, że jesteś taki słaby, że nawet jakbyś miał mnie "bronić", to prędzej ja obroniłbym ciebie, phi!
- Nie. Po prostu nie można mi pana skrzywdzić. To jest zabronione i niezgodne z prawem Yin Yang... tak. Więc proszę. Przestań zachowywać się jak małe dziecko i podejmij rozsądną decyzję, paniczu. Od ciebie zależy los całego świata!

<Orciu? Brakus Venus Totalus :....>

Od Day'a CD. April

- Ślicznie tu... - stwierdziłem, po czym zniżyłem ton do szeptu - Ale powiem ci w sekrecie, że to miejsce byłoby sto razy brzydsze, gdyby nie było tu ciebie.
- Och, ty flirciarzu! - zaśmiała się i odepchnęła mój pysk łapą. Ja również się uśmiechnąłem. Usiedliśmy w milczeniu i wpatrywaliśmy się w piękny, malowniczy, rozlewający się tysiącami barw po niebie zachód słońca. Nie wiedziałem co powiedzieć. Miałem gdzieś to, że ciążył na mnie ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny, podczas obrotów ziemi. Wpatrywałem się w piękną waderę i chciałem jej sprawić jedynie przyjemność. Westchnąłem i uśmiechnąłem się szerzej.

<April? Jakiś taki brak weny, kiedy nie pozwalasz mi Tobą gadać c:>

Od Cyndi'ego CD. Grace

- Czy wy zamierzaliście tędy przypadkiem przejść? - powtórzył pytanie basior. Uniosłem brwi.
- Tak jakby... - odpowiedziałem to samo co Gracie. Ona spojrzała na mnie z niedowierzaniem wzrokiem, który mówił "właśnie nas uśmierciłeś". Uśmiechnąłem się. Wilk tak wątłej budowy nie może być taki silny. Gdy nagle rozległ się... huk? Biały dym rozprzestrzenił się w powietrzu.
- Co to jest? - krzyknęła Grace.
- Może jakiś środek trujący? - chwyciłem się za gardło i zacząłem się dusić... tak mi się wydawało. Po chwili dym opadł. Ja podniosłem się z ziemi i zaczerwieniłem się lekko. Grace spojrzała na mnie jak na idiotę, ale i tak podeszła i przytuliła mnie. Odwzajemniłem uścisk i uśmiechnąłem się szczerze, mając wreszcie kogo kochać. Poszliśmy razem w stronę jaskini. Chciałem to skomentować czymś w stylu "Ok... to było BARDZO dziwne", ale stwierdziłem, że nie będę zagłuszał tej pięknej ciszy.

<Grace...? Deidara i Deidara... ciągle tylko ten Deidara ;). Czyżby Gaarnek już Ci się znudził? Jeszcze niedawno tak go kochałaś a Deidary (poor him) nienawidziłaś. Co to za rewoluszyn? xD>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Spojrzałem na słońce. 
- Nie wiem - powiedziałem z lekkim zawiedzeniem. Mógłbym zostać sam? - spytałem. 
- Jasne, ale uważaj.
- Nie martw się o mnie - powiedziałem bez żadnych uczuć. 
Wadera odeszła. Spuściłem głowę i zagryzłem wargę. Wbiłem pazury w ziemie. Musiałem powstrzymywać się przed wpadnięciem w szał. Wziąłem parę głębokich wdechów. Podniosłem głowę. W tedy moim oczom ukazały się dwie sylwetki wilków. Cofnąłem się o krok. Nie potrafiłem uwierzyć w to wszystko. Dwa wilki uważnie się nam przyglądały. 
- O mój Boże! Serine! - powiedziała wzruszona wilczyca. Srokata wadera podbiegła do mnie i mocno uścisnęła. Ja stałem nieruchomo. 
-  Nie wiedziałem, że przylecisz tak szybko. Że w ogóle przylecisz - odezwał się basior o podobnym kolorze sierści, co ja. 
- Ja - z trudem to wydusiłem - Czy...
Nie wiem dlaczego, ale... Straciłem obraz "poprzednich" rodziców. Patrząc na nic nie potrafiłem przypomnieć sobie ich wyrazów pysków, ich zachowania. Widziałem tylko... Ich.  
- Nie masz pojęcia jak bardzo za tobą tęskniłam - ponownie mnie przytuliła. 
- Ja - zawahałem się - ja też - niepewnie położyłem swoją łapę na jej plecach. 
- Nie pamiętasz nas, prawda? - spytał basior. 
- Wyobrażałem sobie was trochę inaczej. 
Oboje popatrzyli na siebie. 
- Wiemy. To normalne. 
- Jak to "normalne " ? 
- Opowiemy ci wszystko po dojściu do naszego mieszkanka. A! I mamy dla ciebie niespodziankę - uśmiechnęła się wilczyca.
- Jaką? - spytałem niepewnie. 
- Serine? - usłyszałem głos Ceiviry. Obróciłem się. Na jej widok uśmiechnąłem się. 
Ceivira podeszła bliżej. Zatrzymała się stojąc przy mnie. 
- Ooo! A któż to taki? - zaciekawiła się starsza wadera. 
- To jest Ceivira - zrobiłem przerwę patrząc na nią jakbym nie wiedział, co dalej mówić. Cei również na mnie spojrzała. - Moja... Przyjaciółka - przytaknąłem po udzieleniu odpowiedzi. 
- Przyjaciółka, tak? - spojrzała na mnie, a później ponownie na waderę oglądając ją dokładnie jak dzieło sztuki. 
- No! Dość tego! Trzeba zaprowadzić te młode gołąbki do naszego domu - przerwał jej basior.
Gołąbki? GOŁĄBKI?  Miałem ochotę powiedzieć mu coś wrednego, ale ugryzłem się w język. 
- Racja! Dobra, chodźmy więc! 
Przez całą drogę szedłem z naburmuszoną miną za para moich "rodziców". Cei szła obok mnie.
- Przyjaciółka, co? - lekko trąciła mnie ramieniem. 
- A nie? - zaśmiałem się i oddałem jej tym samym. 
- Cieszę sie, że poznałam twoich rodziców.
- Jeszcze ich nie poznałaś. To, co o nich wiesz to zaledwie początek. 
- Uuuu brzmisz tak tajemniczo - zaśmiała się. 
- Tutaj nie da się być nietajemniczym  - uśmiechnąłem się. Wadera zaczęła mnie przedrzeźniać dla żartu. Oboje wybuchliśmy śmiechem,ale kiedy zauważyłem, że para wilków patrzy się na nas automatycznie przestałem tym samym sprawiając u siebie kamienny wyraz pyska. 
- Już jesteśmy - powiedziała wilczyca po tym wszystkim. 
Zobaczyłem wielką polanę, na której wylegiwała się masa wilków. Jedne leżały na suchej, zwiędniętej trawie, a inne popisywały się akrobacjami w powietrzu. 
- Oto nasza wataha, nowa wataha. 
- Moment - pokręciłem głowa wychodząc im na przeciw.  - To znaczy, że jesteście parą Alfa? - spytałem z zaskoczeniem, ale nie radością.
- Zgadza się. Odkąd obaliliśmy poprzedniego wilka teraz my sprawujemy tu "władzę".
Spojrzałem na pojedyncze wilki. Wydawały się na szczęśliwe, ale czułem, że to wszystko jest małym teatrzykiem. 
- Chodźcie - powiedział ojciec. 
Obeszliśmy polanę. Zatrzymaliśmy się na skarpie. 
- Uwaga! - krzykną donośnie basior. Wilki oderwały się od swoich zajęć - Z wielką przyjemnością pragnę oświadczyć, iż nasz syn przybył do nas! - Wilki zaczęły klaskać i podgwizdywać. Ojciec machnął łapą, abym podszedł do niego. Niechętnie się ruszyłem. Zgarbiłem się lekko, ale byłem zmuszony do wyprostowania się. Zapadła cisza. Patrzyłem na wszystkich z niechęcią. Nie chciałem, alby wszyscy się na mnie patrzyli i w pewien sposób podziwiali? Może to złe określenie, ale chciałem jak najszybciej się stąd urwać. 
- Dobrze więc! - krzyknął nagle. - Jeszcze dziś wieczorem odbędzie się uczta! 
- Uczta? - spytałem cicho. Basior zerknął na mnie z uśmiechem. 
- Zapraszam łowców i kucharzy do mnie - tym zdaniem skończył. Wszyscy rozeszli sie do swoich jaskiń. Tylko parę wilków podeszło do jaskini, która znajdowała się pod nami. 
- I jak? - spytała Cei podchodząc. 
- Uczta. Uczta? Dlaczego on to robi? - powiedziałem z grymasem na pysku. 
- Cieszą się, że przybyłeś. - Położyła łapę na moim ramieniu - To niech okażą to trochę inaczej - zleciałem z wzniesienia. 
- Och no! Serine, zmienili się, nie widzisz tego? Czy chociaż raz mógłbyś okazać im trochę... Miłości? 
Spojrzałem na waderę. Uśmiechała się, ale pewnie nie była zadowolona moim zachowaniem. Nie dziwię jej się. 
- Serine! Seriiine! - usłyszałem głos matki. - O! Tu jesteś. Chodź ze mną, chyba chcesz być obecny podczas przygotowywań - szeroko sie uśmiechnęła. 
- Niech będzie - niechętnie się zgodziłem. 
***
- Nigdy więcej żadnych przyjęć - powiedziałem padając na trawę. 
- Nie było tak źle - wzruszyła ramionami. 
- Cei, ja wiem, że to miłe z ich strony, ale... Aghhr! Wszyscy będą się na mnie patrzeć...
- Hej! No! Zachowujesz sie jak baba! - przerwała mi i pacnęła mnie łapą w ramię. 
- Nie, ja po prostu nie przywykłem do bycia w centrum uwagi i to dosłownie. 
- Będzie dobrze - uśmiechnęła się. 
Zauważyłem zbliżającą się moją mamę. 
- Serine, muszę ci zająć jeszcze chwilkę. Muszę ci pokazać gdzie będziesz siedzieć. 
- Dobrze, ale szybko. Wstałem i razem z dwoma waderami poszedłem do największej jaskini. 
Po wejściu do środka moim oczom ukazał się stół z kamiennej płyty. Ostatnio jak tu byłem nie było jej. Przed stołem znajdowały się jakby maty zrobione z owczej wełny. 
- Tędy. - Wadera zaprowadziła nas na sam koniec. Ja z twoim ojcem będziemy tradycyjnie siedzieć tutaj - wskazała na dwa miejsca na krótszych bokach stołu - Ty natomiast będziesz siedzieć obok ojca - położyła łapę na moim miejscu. Już miała odejść, ale zatrzymałem ją. 
- A Ceivira? 
- Słucham? - spytała jakby pierwszy raz w życiu słyszała jej imię. 
- Gdzie będzie siedzieć Ceivira? 
- Aaaa - zmieszała się. - Wciśniemy ją gdzieś. 
- Chciałbym, aby siedziała koło mnie. 
- Ależ Ser...
- Albo siedzi obok mnie, albo możecie się ze mną pożegnać - warknąłem. - Wilki szykujące nakrycie do stołu, sprzątające i dekorujące jaskinię zamilkły. Stanęły w bezruchu i obserwowały zaskoczone. Barwna wadera machnęła delikatnie łapą, by powróciły do swoich zajęć. 
- Dobrze - z trudem się zgodziła. 
Wyszedłem bez słowa z naburmuszoną miną. Wzbiłem się w powietrze i wylądowałem na skarpie gdzie padła wiadomość o uczcie. Położyłem się w wpatrywałem w szaroniebieskie, ciemne niebo. 
- Nie musiałeś - powiedziała.
- Musiałem. 
- Ale, dlaczego?
- Jesteś dla mnie ważna - spojrzałem na nią. Jej oczy zaświeciły się na te słowa. - Niech nie myślą, że mogą cie traktować jak zwykłego, szarego wilka. 
- Dziękuję - powiedziała i oparła głowę na moim ramieniu. 
***
Z góry zauważyłem jak mieszkańcy watahy zaczynają się zbierać do głównej jaskini. 
- "Świetnie" - pomyślałem. 
- Już czas - obudziłem śpiącą waderę. 
- Co? A tak, już, już - wstała i zachwiała się.  
Poczekałem jeszcze chwilę, aby wszyscy weszli do środka. Kiedy nikogo nie widziałem wlecieliśmy na dół. Stanąłem u wejścia. Szum i gwar był straszny, ale ucichł, kiedy ojciec krzyknął, że już przybyłem. Każdy wilk spojrzał w moją stronę. Było to tak dziwne, że zmieszałem się i po prostu wbiegłem do środka. Zatrzymałem się ze zmarszczonymi brwiami. 
- A gdzie miejsce dla Cei? - spytałem. 
- jakie miejsce? - spytał basior. 
- Mamo obiecałaś - zwróciłem się do wadery. 
- Siadaj - zignorowała moje słowa. 
Do Ceiviry podszedł jakiś wilk. Powiedział jej coś na ucho i zaprowadził na "jej" miejsce. Byłem zawiedziony. Na przeciwko mnie, po stronie matki siedziała jakaś wadera. Miała włosy upięte w bujnego koka ozdobionego kwiatami. Miała beżowe futro z nieregularnymi plamami od pasa w dół, a przednie łapy pokrywały drobne cętki. Cały czas patrzała na mnie swoimi seledynowymi oczami. Na jej pysku widniał delikatny uśmiech. Stety, niestety ja miałem kamienny pysk. Bez uczuć, bez niczego. 
- Proszę o uwagę - basior wstał. - Chciałbym wszystkim podziękować za przybycie. Jak już wiadomo od bardzo, bardzo dawna... - Bla, bla bla. Nieprzerwany potok słów wylewał się z jego pyska. - Chciałbym też z przyjemnością przedstawić mojemu synowi kogoś wyjątkowego. 
Wadera z naprzeciwka wstała. 
- Serine, oto Chanse, twoja narzeczona. 
Ta informacja trafiła do moich uszu i nie chciała wyjść. 
- Wstań - wyszeptała matka. 
Posłuchałem jej choć nie miałem pojęcia, co robię. Byłem zszokowany. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Kątem oka zauważyłem jak jakiś wilk wybiega z jaskini. Była to Ceivira. Obróciłem głowę w jej kierunku. Chciałem pobiec za nią, ale chrząknięcie ojca zmusiło mnie do zostania.

<Cei? V: >

Nowy basior! ~ Shay