Pachniał rosą i świeżo skoszoną trawą. Wiosną. Podczas tego jednego radosnego uścisku wiedziałam, że mogę mu zaufać. Że mi pomoże. Że nigdy mnie nie zostawi. Czy on w ogóle ma jakieś wady?
Tuliliśmy się do siebie tak długo, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam też uwierzyć w to, że Oral zginął. Że tak po prostu się udało. To było zbyt dziwne. Zbyt proste…
Odsunęłam się od Cole’a i podeszłam do kopczyka. Coś było nie tak. Po plecach przeleciał mi zimny dreszcz. Łagodny wiatr szarpnął włosami. Z ran lekko sączyła się krew. Spojrzałam na nią i zrobiłam wielkie oczy. Nie była czerwona. Była czarna.
Przez jeden krótki moment świat zawirował z szybkością odrzutowca. Skupiłam się na tym, by ustać na nogach. Zamrugałam oczami. Świat przestał wirować, ale z moich ran cały czas sączyła się czarna krew. Zrozumiałam. To nie był sen.
Odwróciłam się do pozostałych. Navarog zauważył moje rany i patrzył się na mnie ze smutkiem i grozą w oczach. Hitaishi skierowała łeb ku ziemi. A Cole patrzył na mnie swoimi pięknymi, zielonymi oczami. Nie rozumiał.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa nie chciały wydobyć się z mojego pyska. Stałam więc wpatrując się w nich i czekając. Po prostu czekając. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć.
Navarog odchrząknął i powiedział:
- No cóż… Czyli to koniec, tak?
Hitaishi uniosła łeb i skrzywiła się na mój widok.
- Na to wygląda. – wychrypiała. – Miło było cię poznać, Emmo.
- Mi ciebie też. – ze zdumieniem usłyszałam swój głos.
Cole spojrzał na nas najwyraźniej nadal nic nie rozumiejąc.
- O co chodzi?
Zebrałam wszystkie siły jakie mi pozostały i odparłam łagodnym głosem:
- Moje krew… Jest czarna. To oznacza, że Oral przeklął mnie, bym umarła jak tylko on umrze. Ale przynajmniej mamy pewność, że nie żyje.
- Ale… nie rozumiem.
- Mówiłam ci, że Oral posiada nade mną kontrolę. Najwyraźniej powiązał swoje życie z moim. Ale nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku. Dołączę do rodziny. Tam na górze. – spojrzałam melancholijnie w niebo. – Będę za tobą tęsknić.
- Czekaj, chyba nie dążysz do tego, że um…
- Tak – przerwałam mu. Byłam spokojna, nie bałam się. To trochę dziwne mając na względzie to, że zaraz umrę w męczarniach.
- Nie. Nie, nie pozwalam ci! – wyglądał na zdenerwowanego. Podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie ma innego wyjścia. Ja… Nie wiem. Nie umiem. Nie chcę… - urwałam. – Nie mam siły dalej walczyć.
- Proszę – powiedział, a ja poczułam, że we mnie coś pęka. – Nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię cię. Nigdy. Będę przez cały czas przy tobie. Tutaj – wskazałam łapą na jego pierś w miejscu, gdzie było serce.
- Nie – odparł gorzko. – Masz zostać ze mną. Naprawdę.
- Przykro mi…
Nagle kopczyk obok nas eksplodował. A z niego wyszedł on – brudny, poobijany, poraniony, ale to nadal był on. W jego oczach tańczyły iskierki gniewu.
- Tak łatwo mnie nie zabijecie – jego głos przypominał syk. Jadowity, ociekający trucizną. – Ale Emma wie. ONA jedyna wie jak to jest… umierać.
Cole spojrzał na mnie zdezorientowany. Ja też nie czułam się najlepiej.
- Ja wiem? – zapytałam głupio.
- Owszem wiesz – syknął Oral. – Przypominasz sobie ból podczas każdej z prób? To teraz połącz je wszystkie i pomnóż razy dziesięć. Tak będzie bolesna twoja śmierć.
- Ja… - zemdliło mnie. – Czemu ja? Czemu się na mnie uwziąłeś?
- Nie zrozumiałaś? Nadal nie rozumiesz?
- Co mam rozumieć?
Oral zaśmiał się gorzko.
- Spójrz jeszcze raz.
Przypatrzyłam się mu bardzo uważnie. I nagle to zauważyłam. Ta blizna. Ta sama blada blizna rozdzierająca jego policzek. I szare tęczówki. Niczym gradowe chmury.
Cofnęłam się z przerażeniem.
- S-Soul? – spytałam drżącym głosem.
Basior uśmiechnął się złowieszczo.
- Ale… skrzydła. Co ze skrzydłami?
Oral syknął przeciągle i na grzbiecie wyrosła mu para czarnych skrzydeł. Jego futro jeszcze bardziej pociemniało. No i miałam niezły wygląd Soula, ale pokaleczonego i poobijanego.
- Ale jak to?
Oczy mu pociemniały.
- Nie zauważyłaś tego wcześniej, hm? Można się było tego spodziewać. Nie jesteś zbytnio… spostrzegawcza.
- Ale… Nie. Soul… On by czegoś takiego nie zrobił!
- Soul to tylko głupia przykrywka. Stworzyłem ją tylko po to, by cię dopaść.
- Po co?
- Masz coś – zaczął. – co należy do mnie. I dobrze wiesz o czym mowa.
Zastanowiłam się przez chwilę. Medalion… Ten, który znalazłam po tym jak Soul zniknął. Zachowałam go na pamiątkę, ale teraz…
- Dobrze rozumujesz. A teraz mi do oddaj.
- Czekaj. Jaką on ma właściwie moc?
- Nie twoja sprawa. Oddaj mi go!
- Wiesz – poczułam nagły przypływ pewności siebie. – wolałam jak byłeś Soulem.
Basior rzucił się na mnie, ale ja zrobiłam szybki unik i przygwoździłam go do ziemi wodną tarczą. Spojrzałam na rany. Czerwona. Uff.
Potrząsnęłam łbem. Medalion wydostał się z gąszczu sierści i włosów. Od czasu, gdy Soul zginął nosiłam go na szyi. Nie wiedziałam jaką moc mógł posiadać, ani jak go uruchomić. Ale to nie było dla mnie ważne.
Zdjęłam medalion i rzuciłam go w stronę Cole’a.
- Zniszczcie go – powiedziałam błagalnie. – Ja w tym czasie spróbuję… Coś z nim zrobić.
- Jak? – odparł głupio Cole patrząc na złoty medalion.
- Navarog będzie wiedział. A teraz idźcie. Zatrzymam go na jakiś czas, ale nie na zbyt długo.
- Mogę zostać i ci pomóc – zdeklarowała się Hitaishi, ale w jej glosie dosłyszałam zmęczenie.
- Nie trzeba – odparłam szybko. W głębi duszy czułam, że to miała być moja walka. – Idźcie już.
Cole rzucił mi ostatnie przeciągłe spojrzenie i ruszył za Navarogiem, i Hitaishi do zamku.
- Co chcesz zrobić? – syknął Oral cały czas przygwożdżony do ziemi moją wodna tarczą.
- Dowiedzieć się prawdy. – zaczęłam. – Przecież wcześniej nie miałam medalionu. Więc po co przebrałeś się za Soula i mi pomagałeś?
- Serio nie wiesz?
- Oświeć mnie – ucięłam gorzko.
Oral uśmiechnął się złowieszczo i jednym potężnym ciosem rozbił moją wodną tarczę.
- Jest w tobie coś… - mówił gorzko. – coś innego. Jakaś pradawna moc. Coś niezwykłego, ale i strasznego zarazem. Nie jesteś normalna.
Przez chwilę stałam w osłupieniu. Oral szybko to wykorzystał rzucając we mnie ognistą kulę. To otrzeźwiło mój umysł i odparowałam cios wodnym pociskiem. Gdy oba pociski zderzyły się w locie, pozostała po nich tylko smużka dymu.
- Ja nie rozumiem. – mój głos się załamał.
- Ja też nie. Jesteś zwykły wilkiem wodnym, nie potrafiącym nawet nauczyć się innych mocy. Masz tylko moce wrodzone. Czy… Czy przypatrywałaś się kiedyś swojej krwi?
Spojrzałam nerwowo na rany, z których sączyła się teraz, nie czerwona, ale turkusowa krew.
- A-ale…?
- To, że twoja krew przez chwilę była czarna nie było moją winą. – prychnął. – Choć chciałbym, żeby tak było.
Poczułam powiew gorąca. Powietrze wokół mnie zaczęło wrzeć. Czarna, czerwona, turkusowa. Czarna, czerwona, turkusowa. Czerna, czerwona, turkusowa.
- Moja krew jest taka, jaka chcę by była. – odpowiadam gładko. – A każda z nich kryję inną moc.
Tym razem to Oral patrzył na mnie w osłupieniu, a ja to wykorzystałam. Ale w przeciwieństwie do mnie, Oral nie zdążył odskoczyć.
Gorąca kula powietrza, zmieszana z wodą, mrokiem, ziemią, ogniem i naładowana elektrycznością popędziła w stronę Orala. Powietrze wokół mnie zgęstniało tak mocno, że prawie się dusiłam. Prawie.
Pocisk uderzył w basiora i z wielkim hukiem rozleciał się razem z jego szczątkami. Rozejrzałam się wokoło. Na polu przed pałacem zrobiło się cicho. Powietrze wokół mnie się ostudziło, a ja zrozumiałam, co zrobiłam. Na łapach miałam srebrną krew Orala. Wilki z jego rasy miały właśnie taki kolor krwi.
Świadomość, że właśnie zabiłam mojego przyjaciela była jak cios nożem w brzuch. Mimo tego, że Soul był Oralem i robił to wszystko po to, by się dowiedzieć, co takiego jest we mnie niezwykłego, to i tak uważałam go za przyjaciela. Ale teraz już nie żył. I to ja go zabiłam.
< Cole? Jak ci poszło niszczenie medalionu? c: >