poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Emmy CD. Katherrine

- Hej jestem Emma. – powiedziałam zbliżając się do wadery. – A ty?
- Katherrine. – odpowiedziała wyciągając łapę.
- Miło mi cię poznać. – uśmiechnęłam się i uścisnęłam jej łapę. – Jesteś nowa?
- Uhm. – mruknęła.
- Jeśli chcesz mogę trochę cię oprowadzić po terenach Watahy. – zaproponowałam.
Spojrzała na mnie przenikliwie, jakby chciała sprawdzić czy jestem godna jej zaufania. Poczułam dreszcz.
- W porządku. – odpowiedziała w końcu.
Postanowiłam pokazać jej najpierw moje ulubione miejsce – brzeg morza. Uwielbiałam spędzać tam czas. Piasek, słońce, woda – nie ma lepszego połączenia! Poprowadziłam, więc Katherrine przez las prosto na plażę. Zdążyłyśmy na miejsce idealnie na zachód słońca. Widok był przepiękny.
- Pięknie tu, nie? – powiedziałam wpatrując się w czerwone niebo.
- Taak. – odpowiedziała wadera również wpatrzona w złociste promienie słońca. 
- Wiesz, czasami się zastanawiam dlaczego tracę tu czas. – powiedziałam w zamyśleniu. – Widok jest piękny to fakt, ale czas, który tutaj marnuję można by wykorzystać o wiele lepiej. Dlaczego, więc spędzam go w taki sposób?
Katherrine przez chwilę siedziała zamyślona nad moimi słowami, aż w końcu powiedziała:
- Może dlatego, że tak mało pięknych rzeczy jest na świecie? Dlatego chcesz nacieszyć swoje oczy tym widokiem? Tak, po prostu?
- Chyba masz rację. – przytaknęłam patrząc na zanurzające się w wodzie słońce.

< Katherrine? Moja wena chyba wyszła na spacer. :/ >

Od Katherrine

Znalazłam się nad wodopojem Zauważyłam na drugim brzegu zgraję wilków goniących się wesoło dookoła. Napiłam się i usiadłam tuż przy brzegu. Patrzyłam z konsternacją na wilki. Szczęśliwa wataha do żadnej nigdy nie należałam. Wypracowałam swoje łapy na zabójczynię, ale to nie oznacza, że nie jestem bezduszna wręcz przeciwnie śmiem twierdzić, że jestem milsza niż niejeden wilk. Rzadko, kiedy zasięgam języka zazwyczaj mówię sama do siebie. Wiem, że to zły znak, ale jakoś musiałam się nauczyć gadać. Zobaczyłam jakiegoś wilka czającego się w krzakach po mojej prawej. Nie dałam po sobie poznać, że zdaję sobie sprawę z jego obecności. Zobaczyłam krótki błysk spod jego łapy jakby nóż. Wstałam i trochę przestraszona, bo dopiero, co pozbyłam się ostatnich kłopotów nie chcę kolejnych skierowałam kroki w stronę tamtejszych wilków. Miałam nadzieję, że wtopię się w tłum. Przeliczyłam się. Wpadłam na wilka w kapturze.
-Uważaj jak leziesz! – Warknął i odtrącił mnie na bok. Nienawidzę takiego zachowania miałam ochotę mu wbić jeden z moich noży w tyłek. Powstrzymałam się, bo kto wie jak on jest silny. Byłam niezwykle silna jak na waderę, ale wątpię czy z wilczym Assassynem dałabym radę. Mimo, że sama byłam tak szkolona. Nie używam noży często. Tylko na istotach, które chcą zrobić mi krzywdę tak to sobie daruję tą zabawę i poluję normalnie. Po moim wyglądzie wcale nie widać, ze byłam Assassynką, a przecież grunt to się nie wyróżniać. Przeszłam spokojnie do lasu i położyłam się na wielkim wystającym głazie. Widać nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Może to i lepiej? Po kilku godzinach leżenia tam usłyszałam chrząknięcie za sobą.
-Hej jestem…

<Ktoś?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

W głowie miałam wzrok Serine'a. Jego piękne oczy, pełne łez te, które tak kochałam, za którymi przepadałam, tak, jak za ich właścicielem... Najgorsze było to, że nie mogłam nic zrobić. Bez mocy byłam niczym-słabym wilkiem, który nie da rady nic zdziałać. Otworzyłam oczy. Dwoje umundurowanych strażników ciągnęło mnie po śniegu. To koniec-mój i Serine'a. Nic nie mogę na to poradzić, nie sama... Wtem usłyszałam gruby, dziwnie znajomy głos.
- Zostawcie tą waderę. Ja się nią zajmę. 
Spojrzałam na basiora. Nie pamiętałam go. Coś świtało mi w głowie, ale nie widziałam pełnego obrazu. Strażnicy puścili mnie i odeszli, a ja zostałam sama z nieznanym mi wilkiem. Nie czułam się na siłach. Kałuża krwi wylewała się na bielutki, świeży śnieg. Wtem poczułam, jak łańcuchy puszczają. Po chwili ujrzałam zielone światło. Gdy przygasło, po ranie nie było ani śladu. Nie rozumiałam, co się dzieje. 
- Kim jesteś? - zapytałam. 
- Nie poznajesz mnie, Ceiviro? Jestem ojcem Serine'a. 
- Co pan tu robi i dlaczego kazał pan im odejść? - byłam zdumiona.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział. 
W jego głosie było słychać coś dziwnego. Nie mogłam tego rozszyfrować. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Wtem ujrzałam dwie szramy. Takie same, jak na policzku Serine'a. 
- Kto panu to zrobił? - zapytałam z troską. 
- To nic, przejdźmy do rzeczy. Musisz jak najszybciej stąd uciekać i nigdy nie wracać. Zapomnij o Serinie. To nie jest basior dla ciebie. Ten ślub musi się odbyć, zrozum to - rzekł. 
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Sama widziałam, jaki Serine był nieszczęśliwy, jak nie chciał tego ślubu. Muszę mu pomóc. 
- Nie, nie mogę tego zrobić. Nie widział pan, jak własny syn jest nieszczęśliwy. On od początku tego nie chciał. Czy pan tego nie widzi? Zmuszacie go do tego wbrew jego woli. Czy panu nie zależy na jego zdaniu, na jego uczuciach? - spytałam dobitnie. 
- Szczęście jednostki nic nie znaczy w porównaniu z losem całej watahy - odparł ostro. 
Wytrzeszczyłam oczy. 
- Serine miał rację... - wyszeptałam. 
- Słucham? 
- On od początku nie chciał tu przylatywać. To ja go namówiłam. Wiem, do czego go zmuszaliście, ale mimo to pragnęłam waszego pojednania. Nie uważał was za swoich rodziców, ale wiedziałam, że tęsknił. Wierzyłam, że każdy rodzic kocha swoje dziecko, iż zrobi wszystko, żeby było szczęśliwe. Wie pan, co zrobili dla mnie moi rodzice? Oddali własne życie. Kiedy widziałam, jak moja mama ginęła, chciałam umrzeć zamiast niej, ale ona powiedziała, że mam być dzielna, mam się nie poddawać. Na koniec z uśmiechem na twarzy, w obliczu śmierci, stojącej tuż za nią, rzekła: Kocham cię! Kiedy pan wyznał to Serine'owi? Jakim pan jest ojcem dla niego, jaką podporą? "Szczęście jednostki"? Co pan wygaduje? To pana syn, a nie jakaś tam "jednostka"! To uczciwy, waleczny, pełny uczuć basior. Wilk, który nieraz uratował mi życie i zrobiłby to ponownie. Jest ze mną bez względu na to, co robię i w jakim jestem położeniu. Nie widzi pan, jakiego wspaniałego syna pan ma... On tam teraz cierpi, a Chance pewnie zadaje mu kolejne ciosy w przypływie swojej dziwacznej furii. Wiem do czego jest zdolna. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Ale Serine nie będzie się bronił, a wie pan dlaczego? Bo nigdy w życiu nie uderzyłby żadnej wadery, choć został wychowany zupełnie inaczej. Niech pan mu pomoże, a nie siedzi bezczynnie. Niech pan przestanie być marną namiastką ojca. Jeszcze jest szansa. On pana potrzebuje, choć sam tego nie wie... - zakończyłam swój długi monolog.
Uroniłam parę łez. Czułam się taka bezsilna. On musiał mi pomóc... Spojrzałam na basiora. Był kompletnie roztrzęsiony moimi słowami. Stał i wpatrywał się w śnieg. Podeszłam do niego. Nie miałam nic do stracenia. Położyłam basiorowi łapę na ramieniu i zdałam się na swój instynkt. 
- Boi się pan Chance, dlaczego? - nie miałam pojęcia, czemu zadałam takie pytanie. 
- Nie znasz jej. Wparowała tu pewnego dnia i oświadczyła, że chce wyjść za mąż. Gdy wymieniła imię Serinem, serce mi stanęło. Napisaliśmy ten list. Później poznaliśmy ciebie. Ja od razu wiedziałem, co się kroi między wami. Chciałem zrezygnować, ale Chance wpadła w furię. Zaczęła nami sterować, wymyślała coraz to nowe metody szantażu. Musieliśmy się zgodzić. Nie mogliśmy ryzykować utraty watahy - powiedział. 
- Ale przecież ona jest sama, jedna. Wy macie tylu sprzymierzeńców. Mogliście ją stąd wykurzyć - odparłam. 
- Nie wiesz, jaką ona ma siłę, Ceiviro. 
- Masz rację, nie wiem, ale błagam, niech pan go ratuje. On musi żyć... - rzekłam i rozpłakałam się totalnie. 
Basior chyba zaczął coś pojmować. Wziął moją łapę i spojrzał mi w oczy, jakby błagał na łapach o litość. 
- Czy on mi kiedyś wybaczy? - zapytał. 
- Jeśli pan mu teraz pomoże, zrobię wszystko, by to uczynił - obiecałam. 
Basior wahał się przez chwilę, ale wreszcie podjął decyzję. 
- Pomogę wam - tobie i jemu. Zasługuje na to po tylu latach - rzekł wreszcie. 
- Dziękuję panu, z całego serca. 
Oboje udaliśmy się do jaskini weselnej. Byłam gotowa stawić czoło Chance, niezależnie od tego, jak jest silna. Stanęliśmy u wylotu. Zobaczyłam, jak Serine ląduje na jednej ze ścian. Tego było za wiele. 
- Zostaw go w spokoju! - wykrzyknęłam.
- Cei, jak dobrze, że wpadłaś, kochana. Zaraz zobaczysz,co zrobię z twoim ukochanym - odezwała się szyderczo. 
Wzięła Serine'a w swoje łapy, wyciągnęła znikąd sztylet i przystawiła mu do gardła. Basior był zbyt słaby,żeby się wyrwać. Skupiłam się maksymalnie. Przekazałam ojcu Serine'a wiadomość, aby jak najszybciej udał się po wsparcie.Moje wprawne ucho usłyszało dźwięk łap, sunących po śniegu. 
- Nie waż się go tknąć - wysyczałam. 
- A co mi zrobisz? Bez swoich mocy jesteś nikim. Nie masz ze mną szans, więc lepiej sobie odpuść. Za chwilę będziesz oglądała martwe zwłoki tego, pożal się Boże, kochasia - wykrzyknęła.
Poczułam, jak wstępuje we mnie wściekłość. Doznałam uczucia niewiarygodnej siły-takiej, która dałaby radę samemu strażnikowi. Wtem moje łapy zajaśniały niebieskim światłem. To byłam moc strażnika. "Gdy w obliczu zagrożenia stoisz, pośród wrogów swych, On-strażnik lazurowy, swoją mocą cię ułaskawi".

<Serine? Co ja tu napisałam... :O>

Nowa wadera! ~ Katherrine

Od Birka CD. Melody

- Ja bardzo bym chciał, ale na prawdę mogę? – spytałem troszkę nieśmiało.
- Oczywiście. – powiedziała z promiennym uśmiechem wadera.
- Och dziękuję, dziękuję pani! – o mało mi serce nie wyskoczyło z radości! Podszedłem do wilczycy. – Mogę panią przytulić?
- Ach, pewnie. – rzekła spokojnie, a ja przytuliłem się do jej łapy. Poczułem się, jakbym przytulał się do mojej mamy, ale wiedziałem, że to nieprawda... wzruszyłem się trochę, ale łzy nie uroniłem, trzeba w końcu się zachować. Po chwili oddaliłem się trochę.
- Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. Na prawdę. – uśmiechała się troskliwie. –Będzie przynajmniej znowu jakiś basior w domu. – westchnęła smętnie. Mamie Mivy nie do twarzy było ze smutkiem, ale nie próbowałem jej pocieszać.
- A Birk idzie z nami na pogrzeb? – spytała cicho Miva
- Nie, ja nie będę przeszkadzał. Zostanę tu, albo coś. – wtrąciłem się
- Jeśli tak wolisz. – powiedziała dorosła, ale widziałem na jej pyszczku trochę ulgi. – Znajdź sobie miejsce w którym będzie ci wygodnie. My jeszcze się przygotujemy i idziemy. – pokiwałem łebkiem. Pospacerowałem po dużej, przytulnej jaskini i znalazłem idealne miejsce. Nie rzucało się w oczy i było wygodne. Usiadłem i westchnąłem. Czekałem aż wpadnie mi do głowy jakiś pomysł, co można zrobić.

<Miva? Melody?>

Od Arno - Na konkurs

Był bardzo piękny dzień. Słońce grzało i ptaki śpiewały. Spokój ten przerwał krzyczący chochlik. Nie bardzo się tym przejąłem. Nagle wybiegło ich więcej. Chochliki panikowały i biegały w kółko. Podszedłem do jednego.
-Co się stało? - zapytałem go
-B...bestia atakuje n...naszą wioskę... - wyjąkał
-Gdzie? - zapytałem
Pokazał drżącym palcem na ścieżkę w lesie. Ruszyłem w tamtą stronę. Kiedy do tarłem zobaczyłem że dziwne stworzenie faktycznie niszczy wioskę chochlików. Lecz chochliki się mu odgryzały rzucając czym na kształt małej włóczni. Stwór spojrzał na mnie i uciekł. Był mniej więcej wielkości konia. Wyglądał mniej więcej tak:
Bym całe zamieszanie zignorował gdyby nie to spojrzenie stwora. Oczy miał przestraszone i zrezygnowane. Jakby prosił mnie o pomoc. Postanowiłem wyjaśnić sprawę. Ruszyłem za stworem. Nie odszedł daleko. Siedział na brzegu jeziora i patrzył się w wodę. Schowałem się w krzakach i go obserwowałem. 
-Możesz wyjść, nic ci nie zrobię - odezwał się smętnie stwór
Lekko zdziwiony wyszedłem i usiadłem obok niego. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Jestem Arno, należę do tutejszej watahy - powiedziałem
-Mojego imienia nie zdołasz wymówić, ale mów mi Liam... - odparł - jestem Altaixem...
-Czym jesteś? -zapytałem
-Altaixem, jesteśmy starą rasą - powiedział - niektóre legendy mówią że jesteśmy połączenie wilka ze smokiem...
Liam dalej patrzył się w wodę. 
-Czemu zaatakowałeś te niewinne chochliki? - zapytałem
-Jakie?! Niewinne?! To są wredne złodzieje! - warknął
-Spokojnie - powiedziałem - opowiesz co się stało?
Altaix znowu się spojrzał w wodę i westchnął.
-Dobrze....jakieś dwa dni temu po raz pierwszy spałem w jaskini, zawszę śpię na drzewach...no i kiedy spałem zginął mi mój amulet, wszystkie tropy prowadziły do wioski chochlików - powiedział
-Tyle zachodu o amulet? - zapytałem
-To nie jest zwyczajny amulet.... - westchnął - On daje mi moc...urodziłem bez mocy....
-Mogę ci pomóc - powiedziałem z lekkim uśmiechem - pogadam z nimi 
Poszliśmy do wioski. Liam szedł obok mnie. Gdy tylko chochliki nas zauważyły wczęły  panikę. Potem przyszły następne z małymi łukami w rękach. Zaczęły strzelać. Były gotowe do wojny. Liam uciekł, a ja zostałem, lecz byłem zmuszony do odwrotu. Strzały te mimo że małe były bardzo bolesne. Poszedłem z powrotem nad jezioro. Liam znowu tam siedział i patrzył się w wodę. 
-No i nadal uważasz je za niewinne? - zapytał.
-Nie sądziłem że ... - przerwałem wyciągając sobie strzałę - ...mogą być tak agresywne
Altaix westchnął. 
-Nie martw się, spróbujemy jeszcze raz, tylko tym razem nie pokazuj się im - powiedziałem
Ruszyliśmy drugi raz do wioski chochlików. Liam zgodnie z moim poleceniem schował się w krzakach. Chochliki gdy mnie zobaczyły znów wyciągnęły małe łuki i zaczęły strzelać. 
-Stop - wrzasnąłem - Co wy robicie?
-A co ty robisz? -zapytał jeden.
Westchnąłem.
-Ten stwór co was zaatakował miał powód by to zrobić, macie jego amulet i on chce szybko go odzyskać - powiedziałem - gdy go odzyska zostawi was w spokoju.
-Jaki amulet? - zapytał.
Zgrywał idiotę. Ponownie westchnąłem.
-Ten który mi zabraliście - warknął Liam i wyszedł zza krzaków.
-Nie mamy żadnego amuletu - odparł inny chochlik.
Postanowiłem siłą to od nich wydusić. Zmieniłem się w smoka, zaryczałem i zionąłem ogniem w niebo. Rozpoczęły ostrzał, lecz smoki mają za twardą skórę by coś poczuć. Kłapnąłem przy jednym paszczą. Nie chciałem im zrobić krzywdy, lecz chciałem by myśleli że jest inaczej. W końcu wszystkie stanęły przy wielkim głazie. 
-Gdzie jest amulet? - ryknąłem.
Chochliki drżały. 
-Wioska z klifu go wzięła - powiedział jeden szybko drżącym głosem. 
Przemieniłem się z powrotem w wilka. 
-Tak ciężko było? - zapytałem z szyderczym uśmiechem i poklepałem go po głowie.
Poszedłem do Liama.
-Ciekawa moc - uśmiechnął się Liam - daleko ten klif?
-To po drugiej stronie lasu, kawał drogi - powiedziałem.
Znów przemieniłem się w smoka. Rozłożyłem skrzydło tak że jego końcówka była przy przy łapach Liama.
-Wskakuj, będzie szybciej - powiedziałem.
Altaix zawahał się lecz wszedł po skrzydle na mój grzbiet. Powoli wzbiłem się w powietrze. Lecieliśmy parę minut. Kiedy wylądowałem Liam od razu zeskoczył z mojego grzbietu. Przemieniłem się w wilka i poszliśmy do tej wioski. Jakimś cudem chochliki wiedziały że przybędziemy. Od razu rozpoczęły atak. Uciekliśmy. Jedynym sposobem na zdobycie tego amuletu była kradzież. 
-Zaczekaj tu - powiedziałem do Altaixa.
Podkradłem się do wioski. Ukryłem się w krzakach za największym z domków. Stawiałem że tam właśnie będzie. Podniosłem ostrożnie dach. Zgadłem, amulet tam był. Był cały złoty, a na mim była wyżłobiona postać Altaixa. Wziąłem ten amulet i pobiegłem do Liama. Podałem mu go. Od razu się uśmiechnął.
-Dziękuję ci - powiedział
-Nie ma za co- odparłem
-Nigdy ci tego nie zapomnę - powiedział Liam i poszedł w swoją stronę
Zastanawiałem się czy kiedyś jeszcze go spotkamy.

Koniec =3

Od Saphiry CD. Shay'a

Pierwsze co poczułam, to ból. Bolało mnie całe ciało, a szczególnie łapa. Powoli zorientowałam się, gdzie byłam - leżałam na kimś. Na kim, na razie nie wiedziałam. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że ten Ktoś mnie niesie w jakimś kierunku. Wtedy usłyszałam:
- I co, wszystko gra? - rozpoznałam ten głos. To Shay mnie uratował z łap tego niedźwiedzia!
Już sobie wszystko przypomniałam! Potwór zaatakował mnie, powalił basiora,a ja straciłam przytomność, gdy mnie walnął.
- Mniej... więcej - odpowiedziałam, po czym postarałam się uśmiechnąć.
- Przynajmniej się obudziłaś - odpowiedział. - Dość długo leżałaś nieprzytomna. Jeszcze coś cię boli?
- Łapa. Prawa przednia - gdy spróbowałam nią poruszyć, niezbyt mi się udało, ale poczułam ból. - Ała... chyba ją złamałam....

<Shay? ^^>

Od Melody CD. Mivy

-O, witaj Miva - uśmiechnęłam się pogodnie - Kogo tu do nas przyprowadziłaś?
-To jest Brik, nie ma dachu nad głową i... czy mógłby zostać u nas? Bardzo proszę, mamusiu. - zapytała robiąc wielkie oczka.
-Nie mam nic przeciwko - uśmiechnęłam się. Po czym spojrzałam na małego basiora, który chował się za Mivą.
-Czy się zgadzasz? - powiedziała z zachwytem Miva. Chyba nie mogła uwierzyć, że się zgodziłam.
-Tak, ale czy Brik chce zostać u nas? - zapytałam.

<Brik? Miva?>