Przystanąłem i uśmiechnąłem się chytrze. A więc nasza waderka była już trochę bardziej pewna, niż była jeszcze dzień temu. No proszę... szybko zadziała. Byliśmy już na skraju lasu, a rozsierdzony wilk pędził na nas z zamiarem mordu. Już miał na nas skoczyć, gdy nagle Arisa zrobiła jakąś dziwną pozycję i odepchnęła lecącego ku nam wilka pędem powietrza. Wpadł do słonej wody i rozchlapał wszystko. Zaczął wyć z wściekłości i przerażenia. Wyczołgał się na brzeg trzęsąc się. Był cały mokry i ociekał wodą.
- Ee... nie chcę nic mówić, ale czy pomyślałaś o tym, co zrobimy z nim dalej? - szepnąłem do niej. Właśnie DLATEGO nie atakowałem wcześniej tego wilka, tylko zwiewałem. Wiedziałem, że potrzebny mi plan, ale ja serio nie jestem dobry w szybkim myśleniu, a tym bardziej w układaniu jakichś skomplikowanych planów obalenia rozsierdzonego, monstrualnego wilczura.
- No... nie... - chrząknęła zakłopotana wadera. - O tym nie pomyślałam... Ten koleś idzie w naszą stronę... jeśli w ciągu pięciu sekund nie obmyślimy przeciwko niemu jakiejś dobrej strategii, proponuję natychmiast uciekać, inaczej zostaniemy rozwaleni na mokrą plamę!
Wilk był coraz bliżej. Spojrzałem z ukosa na jego wściekłe i płonące gniewem oczy. Zastanowiłem się chwilkę.
- W zasadzie sama twoja przemowa przekroczyła limit czasowy pięciu sekund. Ale chyba mam całkiem dobry pomysł, który na pięćdziesiąt jeden procent zadziała... zawsze ten jeden procent dodaje otuchy... cofnij się trochę.
Wadera wykonała posłusznie polecenie. Ja zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Wsłuchiwałem się przez chwilę w rytm fal uderzających głośno w piaszczyste wybrzeże... Skumulowałem w sobie całą energię duchową. Całą okolicę wypełniła gęsta mgła. Prawie nieprzenikniona zwykłym wzrokiem. Ja zaś nie potrzebowałem używać tego zmysłu. Wszytko doskonale wyczuwałem i słyszałem. Zapadła chwilowa, głucha cisza. Po chwili rozdarł ją krzyk wściekłości wrogiego wilka. No cóż... czas zacząć. Bezszelestnie przeszedłem ze skraju iglastego lasu na piaszczystą plażę. Nic nie dało się dosłyszeć, jedynie wściekły warkot wroga. Byłem z siebie dumny, że opanowałem sztukę cichego zabijania do perfekcji. Podszedłem do wilka od tyłu i zadałem mu cios łapą w szyję. Po chwili mgła opadła, a wilk leżał na ziemi. Arisa podbiegła do mnie.
- Cz... czy on nie żyje? - wyjąkała przerażona.
- A gdzie tam! - machnąłem obojętnie łapą. - Znam u wilków witalne miejsca, gdzie wystarczy zadać lekkie uderzenie, a on już traci przytomność... tak to mniej więcej wygląda. W ten sposób łatwiej pokonać wroga.
- Rozumiem... ale w takim razie lepiej już się wynośmy, zanim się przebudzi, co?
- Zgoda! - odparłem z uśmiechem.
<Arisa? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz