Szedłem na śmierć, wolność czy zbawienie?
Nie wiem.
Każdy krok był coraz cięższy i trudniejszy do pokonania. jaskinia weselna nie była daleko. Była na widoku, ale śnieg wszystko zamazywał.
Białe smugi przemykały przed oczyma jak oszalałe. Czarny basior coraz bardziej się pode mną chował, a ja starałem się go jak najlepiej chronić.
- Zabiorę cie gdzieś.
- Do Chance? Porozmawiam z nią.
- Nie, nie chodzi mi o nią - zaprzeczyłem kręcąc łbem. - jest to wadera, która z pewnością cie przyjmie i będzie kochać, jak... - dalsze słowa utknęły mi w gardle. Nie mogłem ich powiedzieć. Ścisnęły krtań i nie puszczały.
- Jak mama - posmutniał.
Nie odpowiedziałem, nie dałem rady. Na widok sieroty serce się krajało. To cud, ze przeżył, a może od początku miał przeżyć? Może Chance nie jest tak podła i oszczędziła szczenię ze względy na jego bezbronność.
- Twoja matka była dobrą wilczycą.
- Wiem.
- Przyznaję, nie znałem jej długo, ale... miała coś w sobie, co... czego nie mogę opisać.
- Wiem.
- Obiecuję ci, że już nigdy cię nie zawiodę.
- Ale to nie twoja wina, Serine.
- Moja. To ja ci pomogłem... to ja ich tam zaprowadziłem.
- Nie zrobiłeś tego celowo - wybiegł mi na przeciw.
- Wiem, młody, ale... - wziąłem głęboki wdech i postanowiłem zmienić temat. Jaskinia była tuż przed nami. - To poczeka.
Skręciłem w prawo i podbiegłem z basiorem do jaskini Katey. Ona jako jedyna nie miała przymkniętej jaskini.
***
Zaheer pożegnał mnie smutnym spojrzeniem io odprowadził wzrokiem.
- Dasz radę, Serine!
Jego cienki głosik zlewał się z gwizdem wiatru. Nie miał racji. Nie poradzę sobie... nie teraz...
- Serine!
Głos Ceiviry postawił moje uszy na baczność.
- Cei?
Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję mało co nie zwalając z łap.
- Nic ci nie jest? - zacząłem pytać.
- Mi nie, ale Chance, owszem.
Na imię wadery zrobiło mi się gorąco. Czarna krew zawrzała.
- To nie lepiej?
Spytałem bezczelnie, ale pożałowałem. Ceivira spojrzała na mnie kręcąc głową.
- Nie czas na to, chodź!
Chwyciła za łapę i pociągnęła do groty. Nie wiedziałem, jak może widzieć coś przez białe smugi. Grube płaty śniegu wpadały mi do oczu, a jego gruba warstwa na glebie utrudniała chód.
źrenice skurczyły się gwałtownie, kiedy ujrzałem światło. Było to światło z jaskini, tej w której miałem poślubić Chance.
Ceivira wbiegła otrzepując się. Beżowa wadera leżała przy świecach ogrzewając łapy. Sama była przykrywa cienkim, lśniącym materiałem. Roztrzęsiona i przerażona spojrzała na mnie. Wstała u cofnęła się przewracając jeden z świeczników.
- S-serine... ja... ja ci wszystko wytłumaczę - płakała.
- Wytłumaczysz? WYTŁUMACZYSZ?
Myślałem, ze wybuchnę. Że rzucę się na nią i wykończę jak White'a. Przed morderstwem uchroniła ją biała wadera stając mi na przeciw.
- Nie, Serine.
Była tak blisko. Patrzyła mi prosto w oczy. Płomienie ze świeczek odbijały się w jej fioletowych oczach. Zalały się czerwienią, ale nadal były to JEJ oczy. Łapą, którą położyła mi na piersi powstrzymała mnie od dalszego zmierzania w kierunku przerażonej Chance.
- Ona chce nam pomóc, uwierz mi, proszę - błagała, ale jej ton nie zmieniał się. Mówiła spokojnie, tak, jak zwykle.
- Dlaczego? - beznamiętny wyraz pyska i szorstki ton głosu. Znowu.
- Serine, proszę - wyszeptała prosząc o coś innego. Nie chodziło jej o zaufane do brązowej wadery. Chodziło jej o mnie. O moją bezuczuciowość na pysku. Nie lubiła tego. Było to widać, a może tylko ja to zauważałem?
- Przepraszam - wyszeptałem i pozwoliłem jej się przytulić. Mój pysk zanurkował w jej włosach, a serce przyspieszyło.
<He he :3 Cei?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz