- Oczywiście! - uśmiechnąłem się. Spokojne dotychczas oczy wadery zapłonęły niebieskimi iskrami radości.
- Dziękuję. - wyszczerzyła zęby. - Ej, a tak w ogóle, to jestem Ilus, panie alfo, a ty?
- Mam na imię Aventy, ale możesz mówić do mnie jak kolwiek chcesz, tylko proszę nie „panie alfo”. - zaśmiałem się.
- Tak jest panie... yy... ee... znaczy się, Aventy. Może mógłbyś oprowadzić mnie po swoich „och jakże skromnych” terenach watahy.
- Pewnie. - potaknąłem głową. - To gdzie chciałabyś się udać najpierw?
- Hm... pomyślmy... - zamyśliła się na chwilkę błękitnooka wadera.
- Więc? - zacząłem.
- Może zabierzesz mnie najpierw w najpraktyczniejsze miejsca, z których będę mogła kożystać? No wiesz... na przykład, gdzie leżą jaskinie, gdzie wodopój, w których miejscach złazi się najwięcej zwierzyny, żeby można było jak najszybciej zdobyć sobie pożywionko, gdzie jest plaża z dostępem do morza i tak dalej... - Ilus podrapała się w głowę.
Razem z niezwykłą waderą zwiedziliśmy wpierw wodopój, pokazałem waderze lasek, w którym łatwo jest otoczyć sarny, dzikie jelenie i wiele innych, jeśli tylko pracuje się w grupie. Później zwiedziliśmy morskie wybrzeże, które rozciągało się na półtora kilometra granic watahy. Kiedy tam przebywaliśmy, wskazałem waderze łapą małą wysepkę przynależącą do naszej watahy, w której mieści się zatoka syren. Spoglądała wtedy z rozmarzeniem w dal, jakby przypomniały jej się jakieś wspaniałe, odległe czasy. Później udaliśmy się w mniej znane miejsca, na przykład na stare cmentarzysko, Las Tysiąca Luster, nad rzekę przepływającą przez watahę... nawet z dlaleka przyglądaliśmy się starej, opuszczonej farmie stojącej na skraju lasu. Ilus chciała nawet tam pobiedz, ale powiedziałem jej, że to bardzo niebezpieczne miejsce; mój kuzyn kiedyś tam był i nie przyniósł stamtąd przyjemnych wspomnień...
Pod koniec dnia, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając po niebie tysiące wielobarwnych pasm, a cała wataha była już ogólnikowo zwiedzona, postanowiłem zabrać waderę w jeszcze jedno ciekawe miejsce. Zabrałem ją na szczyt wielkiego wzgórza z osuniętym wałem ziemi, tworzącego rodzaj klifu. Usiedliśmy na jego skraju pod wiśnią, która rozkwitała tysiącem pięknych, delikatnie różowo psstelowych płatków. Mieliśmy wspaniały widok na całą watahę oraz niezwykle urokliwe niebo.
- Ładnie tu, prawda? - uśmiechnąłem się, zapatrując się w kolorowe niebo, które powoli ciemniało i słońce malejące za horyzontem.
- Mhm... - mruknęła z zadowoleniem Ilus obok mnie. Zapatrzyłem się w dal. Gdy byliśmy mali przychodziliśmy to z rodzicami, siostrami i kuzynem, aby się pobawić... to były piękne czasy.
- Hej, Ilus... chciałbym cię o coś zapytać... - zacząłem, kierując wzrok w stronę wadery... znaczy... chciałbym, żeby tam siedziała. Spojrzałem w prawą stronę, ale nigdzie nie ujrzałem wdery.
- Ilus? - szepnąłem sam do siebie. Gdzie ona mogła się podziać? Miałem szczerą nadzieję, że nie strzeliło jej do głowy, by iść „pozwiedzać” opuszczoną farmę...
<Ilus? Wybacz, że musiałaś długo czekać, ale za to się troszkę rozpisałem :3>