sobota, 12 grudnia 2015

Od Restii CD. Artema

Spojrzałam na niego. Chyba chciał zrobić drugie wrażenie.
-Ja jestem Restiia, ale dla znajomych Assa.- uśmiechnęłam się.
-Miło mi.- powiedział wolno.
Odetchnęłam. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilkę. Był nawet przystojny, ale i tak liczy się wnętrze i stopień szaleństwa. Jeśli jest taki jaki pokazał za pierwszym razem - już go lubię.
-Jesteś nowy na tych terenach?- zapytałam.
-Tak jakby.- wyminął.- A ty? Chyba nie jesteś tu nowa?
-Nie! Ja tu mieszkam już trochę, ale stara też nie jestem.- mrugnęłam do niego.
Zaśmiał się nisko. Przeszły mnie pozytywne dreszcze.
-A ile masz lat tak swoją drogą?- zapytał.
-Cztery lata. Czyli nie jestem stara.- podkreśliłam ostatnie zdanie.
-No dobrze. Jesteś młoda. Ja jestem młody. Mam cztery lata.- zaśmiał się.
Zamyśliłam się. Fajnie było spotkać kogoś w swoim wieku. Nagle poczułam na plecach lekki promień słońca. Przesuwał się powoli w górę. Jak przeszedł przez całe moje plecy spoczął na nosie Artena. wzdrygnął się i cofną się.
-Czu tu jest słonecznie?- zapytał przymykając oczy.
-Teraz zacznie się zima więc nie.- powiedziałam.- A czemu pytasz?
-Nie jestem przyzwyczajony...- powiedział smutno.
-Nie lubisz ciepła?- dopytałam.
-Nie. Światła.- przyznał.
Spojrzałam na jego oczy.miał maluteńkie źrenice. Faktycznie jego oczy nie lubią słońca, ale jak zacznie się zima to będzie miał jeszcze gorzej. Muszę coś wymyślić. Usiadłam w zamyśleniu. On przyglądał mi się uważnie jakby spodziewał się, że zaraz ucieknę.
-Chodź za mną. Może coś poradzimy na twoje oczy.- wstałam.
Ruszyłam z miejsca i o dziwo nie usłyszałam sprzeciwu. Poczułam tylko pytający wzrok na sobie. Szłam okrężną drogą, tak by nie trafiać na duże strumienie światła dostające się do nas przez pokrywę już znikających liści. Słyszałam westchnienia zachwytu i za każdym kolejnym mój uśmiech przybierał na sile. Gdy się obejrzałam za siebie zobaczyłam basiora pochylającego się nad pisklakiem. Myślałam, że podbiegnę do niego i szybko go odepchnę, ale jego zamiarem wcale nie było zjedzenie go. On chciał tylko oglądnąć młode i bezbronne stworzenie. Podeszłam do niego.
-Co to jest?- zapytał szeptem.
-To pisklak. Wypadł z gniazda.- wytłumaczyłam
Jedną łapę podłożyłam pod pisklaka, a drugą wyciągnęłam łapę mojego towarzysza.
-Zobacz...- podałam mu delikatnie uspokojone moją osobą zwierze.
-Ale on mały.- pochylił się nad pisklakiem.
-Jest jeszcze bardzo młody.- wytłumaczyłam szybko.- Dobrze by było odłożyć go na miejsce, czyli do gniazda.
-Mogę to zobaczyć?- zapytał zafascynowany.
-Myślę, że to nie jest dobry pomysł, bo na górze jest dużo światła.- powiedziałam smutnym głosem.
-Ooo... szkoda. Może następnym razem.- powiedział z nadzieją.
-Następnym już będziesz mógł nawet się opalać.- obiecałam.
Przechylił uroczo głowę. Najwidoczniej nigdy się nie opalał. pokazałam mu łapą znak, że zaraz wrócę. Pochylił głowę. Szybko weszłam na drzewo i umieściłam delikatnie pisklaka na miejscu.
Gdy skończyłam poprawiać mu gniazdo zeszłam z drzewa.
Basior czekał na ziemi ze spuszczoną głową. Nie był smutny tylko obawiał się słońca. Podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się. W tym geście było coś nieśmiałego.
-Może pójdźmy dalej. Potem pokażę ci wszystko co będziesz chciał okay?- zapytałam szturchając go łokciem.
Zdziwił się moim dosyć zuchwałym gestem, ale przyjął go z uśmiechem.
-Z chęcią.- zamachał ogonem.
Skinęłam głową w stronę ścieżki. ruszyliśmy wolnym i przyjemnym tempem. Czasem zerkaliśmy na siebie, ale raczej wędrowaliśmy wzrokiem po ziemi. Nie było tu nic nadzwyczajnego oprócz tego, że wszystko było piękne i jeszcze jesienne. W końcu dotarliśmy do mojej jaskini.
-Wchodź śmiało.- zaprosiłam go.
Wszedł i rozejrzał się.
-To twoja..?- zapytał nieśmiało.
-Zgadza się. Ty też będziesz miał swoją jaskinię.- wybuchłam entuzjazmem.
Zaczęłam się głupio śmiać. Spojrzał na mnie powstrzymując śmiech. poszłam nico w głąb jaskini szukając odpowiedniej fiolki. Artem został w przedsionku. Nadal się śmiejąc sięgnęłam po odpowiedni płyn i podeszłam do basiora. 
-Odchyl trochę głowę.- poleciłam.
-Ale co to?- zapytał skołowany.
-To krople do oczu. Będziesz musiał ich używać przez pierwszy miesiąc, a potem powinieneś już przestać ich używać.- wytłumaczyłam.
Spojrzał na mnie z niechęcią.
-Obiecuję, że to ci pomoże.- powiedziałam kładąc łapę na prawej stronie ciała.
-No dobra.- uległ odchylając głowę do tyłu.
-Na początku będzie rozmazany obraz a potem wszystko będzie trochę ciemniejsze i nie będzie cie razić. będziesz widział normalnie przez około dwa, trzy dni.- powiedziałam tonem wielkiego znawcy.
odkręciłam zakrętkę i wlałam po kropli do każdego oka. Basior zamrugał, a potem lekko potarł oczy. Podniósł na mnie wdzięczny wzrok.

<Artem? Mogę mówić na cb Art?>

Od Jack'a CD. Mounse

Zacząłem się śmiać.
 - Co się tu dzieje? - Krzyknęła przerażona wadera, której wzrok spoczął na mnie, tarzającym się po ziemi ze śmiechu.
 - Wraaau - zacharczałem jeszcze raz jak niedźwiedź i zacząłem śmiać się głośniej.
 - To nie było śmieszne, wiesz? - Prychnęła wilczyca. - Wystraszyłeś mnie na śmierć!
 - Niby dlaczego? - Podniosłem się z ziemi nadal uśmiechając pod nosem. - Słaby ze mnie aktor.
 - Uh... no dobrze już - srebrnowłosa uśmiechnęła się lekko. - Ale ni rób tak więcej.
 - Masz moje słowo - skinąłem głową, po czym udaliśmy się w wygodne miejsce.
Było dość zimno, toteż siedliśmy blisko siebie i rozpaliliśmy ognisko.
 - Zaraz zrobi się ciemno - stwierdziłem. - A dalej nie przestało padać.
 - Przecież już jest ciemno... Tak w ogóle, to Mounse jestem.
 - Jack - wyciągnąłem łapę do wadery.
 - Myślisz, że długo tu posiedzimy?
 - Zakładam, że jeszcze trochę - westchnąłem. Gadaliśmy jeszcze przez chwilę rozkminiając nad sensem życia i innymi pierdołami, po czym zmożył nas, a przynajmniej mnie, kamienny sen.

<Mounse? Gomen, że takie krótkie, ale cuś brak weny :c>

Od Artema

Ognisko trzeszczało wesoło oświetlając trzy sylwetki wokół. Artem patrzył w ogień jak zaczarowany, co jakiś czas oglądając się to w jedną, to w drugą stronę tunelu. Ta, z której przyszli, oświetlona była co kilka metrów pochodniami o stłumionym pomarańczowym blasku. Jedynie do takiego przywykły mieszkające w tunelach Krety. Druga strona tunelu była ciemna. Kanał zakręcał kilkanaście metrów od nich, więc ginął w zupełnym mroku. Chan, najstarszy Kret w grupie uśmiechnął się kpiąco patrząc na młodzika. Nigdy nie przepadał za Artemem. Był inny. Mimo wieku był zdecydowanie silniejszy i ogólnie większy od reszty basiorów w społeczności. Na dodatek młody był wychowankiem Saszy - tego starego wariata utrzymującego, że Powierzchnia istnieje, że można mieszkać na niej bezpiecznie. Ba! Zaginiony - prawdopodobnie nieżywy już - strażnik sądził, że mieszkają tam wilki! Jak wilk mógłby przeżyć na powierzchni? A jednak Artem się wróżniał. Podobno znaleziono go w zakazanym tunelu, blisko mitycznej lokalizacji wyjścia z tuneli...
Chan otrząsnął się z rozmyślań. Przywdział swój stary kpiący uśmiech i powiedział do Artema:
- Co jest, prijatiel? - powiedział z wrodzonym twardym akcentem. - Dalej chcesz się po wujka Saszę w tunele wybrać?
Młody basior zgromił Chana wrogim spojrzeniem. Siedzący między nimi Hunter jak zwykle pełnił rolę mediatora w ich coraz częstszych sprzeczkach.
- Gdy ciebie, Chan, chcieli tam w zeszym tygodniu wysłać toś spękał - zauważył.
Chan zmrużył gniewnie oczy, ale ucichł. Nigdy nie zaczynał do Huntera. Do niego nikt nie zaczynał. Artem ponownie spojrzał w ciemny tunel.
- Hunter? - zaczął. - A co jeśli wujek Sasza i jego oddział wcale nie zginęli?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - starszy basior uniósł brew pytająco.
- No, wiesz - młodzik przestąpił z łapy na łapę. - Wujek Sasza interesował się Powierzchnią...
- HA! - ryknął nagle Chan. - On się nią, młody, nie interesował! On był nią NIEZDROWO ZAFASCYNOWANY.
- A to co miało znaczyć? - odparł gniewnie Artem.
- Był świrem, dzieciaku - powiedział bez ogródek Chan. - Na Powierzchni - o ile istnieje - nie da się żyć. Jeśli rzeczywiście ją odnaleźli, to już nie żyją! Mutanty ich zeżarły, o ile wczesniej nie zrobiły tego szczury...
Mówiąc ,,szczury” Chan miał oczywiście na myśli wielkie, krwiożercze stworzenia zamieszkujące ciemne zakątki kanałów. Krety bały się ich, bo fala przerośniętych gryzoni spustoszyła już niejedną podziemną wioskę. Zaślepione bezmyślnym głodem, szczury tratowały i pożerały wszystko na swojej drodze.
W Artemie coś się zagotowało. Zwykle trudno jest wyprowadzić go z równowagi, ale jakimś cudem Chan zawsze to potrafił. Gdyby nie obecność Huntera (a wcześniej wujka Saszy) młody basior już dawno rzuciłby mu się do gardła. A starszy rangą strażnik bezczelnie wykorzystywał fakt, że ,,dzieciak” nic mu nie zrobi.
Nagle coś zaszeleściło w ciemnej części tunelu. Strażnicy drgnęli i równocześnie obejrzeli się w tamtą stronę.
- A to co za chole*stwo... - zaczął Hunter i już wstawał, by to sprawdzić, gdy Artem go powstrzymał:
- Ja tam pójdę. Jeśli to jakiś mutant prędzej ja go zgubię w tunelach niż któryś z was, a wy tymczasem pobiegniecie po wsparcie.
Chan zaśmiał się szyderczo.
- Tylko nie pójdź w ślady wujka Saszy - zakpił. - Chociaż gdybyś nie wrócił, okazałbyś naszemu plemieniu wiele łaski...
- Stul pysk, ,,prijatiel” - słowo oznaczające w języku Kretów ,,przyjaciel” wycedził tak, jakby chciał Chana obrazić.
Artem wziął głęboki wdech i ruszył wolnym krokiem w mrok. Hunter odprowadzał go wzrokiem, gotowy skoczyć młodemu na pomoc. Jako przyjaciel Saszy czuł się odpowiedzialny za chłopca, osieroconego po raz drugi w ciągu jednego życia. Chan natomiast nie krył swej zwykłej złośliwości.
- I jak tam? Ile juz mutantów zatłukłeś, Artemie?! - zawołał sarkastycznie.
Cisza. Hunter zaniepokoił się. Artem raczej by odpowiedział na złośliwości starszego basiora.
- Artem? - zawołał.
Odpowiedziało mu echo jego własnego głosu.

Artem szedł powoli, niepewnie, przed siebie. Tunel wił się i skręcał, jednak ku jego uldze wciąż szedł ku górze. Po półgodzinie Artem zachłysnął się nagle powietrzem. Zakaszlał zdziwiony i wziął kilka gwałtownych oddechów, jak ryba wyciągnięta na ląd. W końcu uspokoił oddech. Domyślił się, co było powodem tak gwałtownej reakcji organizmu. Wujek Sasza mu o tym opowiadał - na Powierzchni powietrze jest rzadsze. Artem wychowany pod ziemią nie mógł nigdy nim oddychać i przyzywczaił się do duszności. Tylko kilku starszych ranga strażników - takich jak Sasza - dotarło w ogóle do tego miejsca. Basior pełen nadziei i dumy zrobił krok do przodu.
Teraz był już za daleko, by wrócić. Dotarł dalej niż jakikolwiek Kret. I był już pewny, że dotrze tą ścieżką do Powierzchni. Szedł przed siebie. A tymczasem razem ze świeżym powietrzem Powierzchni do jego nosa dotarły nieznane, lecz miłe i jakby znajome zapachy. Nawet nie wiedział kiedy przyspieszył do biegu. Pędził przed siebie, czując wzrastający lekki chłód. 
I nagle wypadł z tunelu.
Otworzył oczy, stojąc jak wryty. Całe szczęście była noc, inaczej basior oślepłby na miejscu. Popatrzył do góry. Zachłysnął się powietrzem - tym razem z szoku. Widział...niebo, wszechogarniającą pustkę powyszywaną jasnymi punkcikami. Gwiazdy! Ach, jakie one piękne! Dla kogoś, kto całe życie żył pod ziemią gdzie ,,niebo” kończyło się sufitem ten ogrom był niesamowity. Rozejrzał się dookoła. Stąpał po świeżej, zielonej trawie, wokół rosły wysokie drzewa...Pod ziemią mieli jedynie pożółkłe badyle i szorstki, kłujący mech. Tu wszystko było tak jak opowiadał wujek Sasza! Miał rację! A ten idiota, Chan, i Zgromadzenie się mylili! Powierzchnia była...piękna. 
Ale nikog tu nie było.
Artem długo rozglądał się po lesie, ale nie spotkał żadnego wilka. W końcu zmęczony (być może z samych emocji) położył się na trawie, tam gdzie stał i zmorzył go sen.
Obudził się wcześnie. Coś załaskotało go w nos. Kichnął i przetarł swędzący pysk zaspany, mrucząc coś niezrozumiałego. 
- Hej! - usłyszał.
Zamrugał kilka razy, po czym z sykiem zasłonił oczy łapami. Było jasno...potwornie jasno. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do światła dnia zauważył padający na niego cień. Spojrzał w górę, prosto w zielone ślepia. Należały do...wadery! Artem zerwał się na równe nogi.
- Ty jesteś wilkiem! - wypalił z głupa.
Dziewczyna odsunęła się zaskoczona, zamrugała kilka razy. Miała śliczne, rude włosy i błyszczącą złotą sierść. 
- No raczej nie jeleniem... - powiedziała okręcając się w kółko, by móc spojrzeć na obchodzącego ją wokół kremowego basiora. - Co ty właściwie robisz?
- Nie jesteś Kretem... - powiedział Artem, jakby sam do siebie.
- Kim przepraszam? Chyba dopiero co powiedziałeś, że jestem wilkiem...jak ty zresztą.
- Ale nie Kretem! - Artem w końcu stanął przed waderą, merdając ogonem i uśmiechając się wesoło. - Krety to też wilki, ale one są chude, mają długie łaby i oczy jak ryby głębinowe.
- Okaaaay... - wadera chyba zaczęła się zastanawiać, czy basior z którym gada jest zdrowy psychicznie.
Artem uświadomił sobie, że dla niej brzmi jak jakiś wariat. To oczywiste! Jak wilki z Powierzchni mogły kiedykolwiek słyszeć o Kretach? Postanowił zachowywać się w miarę normalnie i póki co nie wracać do tematu jego ,,krewnych”.
- Może zaczniemy od początku? - zaproponował. - Jestem Artem.


<Restia?>