czwartek, 5 marca 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Uśmiechnęłam się. Te włosy ciążyły mi na głowie niemiłosiernie. Spoglądałam Serine'owi w oczy, szczęśliwa, że mogę to robić praktycznie bez końca. Wtem mój wzrok przykuł mały skrawek nieba. Basior także spojrzał w tamtym kierunku. Nagle czarną przestrzeń przecięła spadająca gwiazda.
- Widziałaś? - zapytał uradowany Serine.
- Jasne, że tak.
- To teraz, zamykamy oczy i myślimy życzenie, prawda? - uśmiechnął się.
Przymknęłam powieki. Nie miałam pojęcia, czego sobie zażyczyć. Wreszcie podjęłam decyzję. Ponownie otworzyłam oczy. Basior przyglądał mi się.
- I o czym pomyślałaś? - spytał zaciekawiony. 
- Nie mogę powiedzieć. Wtedy się nie spełni - zaśmiałam się.
- Ehh... No, dobrze, ale jeśli się spełni, powiesz mi? - był nieugięty.
- Pomyślę nad tym - odpowiedziałam z soczystym uśmiechem na twarzy.
Wtem moje uszy stanęły na baczność, co oznaczało, że ktoś się do nas zbliża. Zwróciłam wzrok w stronę drzwi. Stanął w nich Zaheer, po czym poszedł do nas.
- W tym zamku nie można mieć ani chwili spokoju - rzekłam z udawanym oburzeniem i mrugnęłam do Serine'a.
- Dokładnie, to, co tu się dzieje, to jakaś masakra - odparł tym samym tonem.
- Paranoja.
- Szaleństwo.
- Armagedon.
- Koniec świata - zakończył naszą potyczkę na synonimy.
Zaheer uważnie nam się przyjrzał. Próbowaliśmy zachować z Serinem powagę, ale po chwili oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, a zaraz przyłączył się do nas młodszy basior.
- Nie wiedziałam, że masz takie poczucie humoru, Cei - stwierdził, kiedy już się opanowaliśmy.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - uśmiechnęłam się.
- Jak się czujesz w watasze jako alfa? - zapytał Serine.
Chciałam zadać dokładnie to samo pytanie. Wcześniej nie było okazji. Niby wszyscy gawędziliśmy przy herbacie, ale wolałam o tym porozmawiać na osobności.
- W porządku. Członkowie dobrze mnie przyjęli. Rorelle mi pomaga, jakoś idzie. Tylko trudno mi się przyzwyczaić do tej dorosłości - odparł.
- To zrozumiałe. W końcu nie rośniesz aż tak bardzo z dnia na dzień - odezwałam się.
- A z tobą Cei już na pewno wszystko w porządku? - zapytał czarny basior.
- Tak, tak. Nic mi nie jest - uśmiechnęłam się.
Staliśmy tak chwilę na balkonie w ciemną noc. Poczułam lekkie podmuchy wiatru. Te zaczęły z czasem przybierać na sile. Skuliłam się, gdy zimne powietrze dotknęło mojej sierści. Bałam się, że za chwilę zbierze się tu jakaś nawałnica.
- Wejdźmy do środka. Oziębia się - stwierdził Serine.
- Nie wiem, jak wy, ale ja z chęcią napiłbym się czegoś ciepłego - oznajmił Zaheer.
- W sumie niezły pomysł - zgodził się z nim basior.
Zamyśliłam się. Miałam w głowie pewien "plan". Postanowiłam ich zaskoczyć.
- To może ja przygotuje coś specjalnego - rzekłam rozentuzjazmowana.
Pokiwali głową. Poleciałam do kuchni i kazałam im, przysiąść w a'la salonie razem z Rorelle i Chance. Sama wyjęłam pięć filiżanek z szafki. Rozpoczęłam przygotowania. Najpierw utworzyłam wokół siebie barierę dźwiękową tak, aby żadna nutka nie miała prawa wydostać się poza jej obręb. Zalałam wszystkie kubki wodą, a potem zaczęłam śpiewać. Uważałam na każdy dźwięk. Musiałam idealnie trafiać, bo inaczej całe moje starania zeszłyby na manowce. Kolorowe nutki zawisły nad filiżankami. Podeszłam do każdej z nich ze śpiewem na ustach i zanuciłam odpowiednią melodię. Tony zadrżały niespokojnie. Po chwili zamieniły się w niebieski płyn i powędrowały do porcelanowego naczynia. Zrobiłam to samo z pozostałymi. Ostrożnie ułożyłam wszystko na srebrnej tacy, a potem zaniosłam całemu towarzystwu. Każdy z zaciekawieniem przypatrywał się herbacie. Uśmiechnęłam się.
- Eee, Cei, co to w ogóle jest? - zapytali jeden przez drugiego.
- To rytualna herbata. zrobiona z najczystszych dźwięków. W mojej rodzinnej watasze parzy się tylko na przyjazd wyjątkowych gości, a takimi z pewnością wszyscy jesteście. Zgodnie z tradycją, każdy napar ma inny kolor, ale nie bójcie się, nie otruję was - zaśmiałam się.
- Dziękujemy ci, Ceiviro - odpowiedziała z powagą Rorelle.
Złapałam filiżankę za ucho i upiłam łyk. Zalała mnie przyjemna fala ciepła, opatulił słodki smak słodyczy. W głowie słyszałam, jak cichutko szemrzą mi dźwięki, które wypływały z mojego pyska, gdy przygotowywałam napar. Odbyłam przepiękną podróż po terenach watahy, w której się urodziłam. Widziałam zielone drzewa, kolorowe kwiaty, zjawiskowe krajobrazy. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na innych. Ci widocznie odbywali swoją własną podróż, do miejsce, które szczególnie utkwiły w ich pamięci. Spędziłam magiczne chwile. Nikt nie mówił ani słowa, ale ta cisza była najwspanialszym prezentem, jaki mogłam dostać w tamtej chwili. Wreszcie do mojego pyska trafił ostatni łyk wyśmienitego naparu. Westchnęłam ciężko, a po mnie także i inni.
- I jak? Smakowało? - zapytałam z ciekawości.
- Niesamowite. Nie masz tego więcej? - zadała pytanie Chance.
- Niestety, taką herbatę można przygotowywać tylko co jakiś czas. Może dlatego jest taka smaczna - odparłam.
Nie ucieszyli się, ale wiedziałam przynajmniej, że przypadł im do gustu mój wyrób. Potem chwilę gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Wreszcie każdy po kolei zaczął ziewać. Uznaliśmy więc, że najwyższa pora się położyć. Zajęło nam trochę czasu, zanim dogadaliśmy się w kwestii tego, kto i gdzie ma spać. Rorelle spała w salonie na kanapie, a Chance na tym samym meblu, tyle że w kuchni. Nie mogłam pozwolić na to, aby goście usadowili się na podłodze. Szkoda mi było tylko, że Zaheer musiał spać, co prawda na kocu, jednak mimo wszystko na posadzce obok mamy Serine'a. Ja wraz z zielonookim basiorem zmieściłam się na jednym, dość sporym skrawku materiału w kuchni. Nie mogłam zasnąć. Bałam się, że gdy zamknę powieki i odpłynę w świat snów, to już nigdy z niego nie wrócę. Po długich zmaganiach jakoś udało mi się jednak zdrzemnąć.
~*~*~*~
Obudziłam się w środku nocy. Dyszałam ciężko, a pot spływał mi z czoła. Przyśniła mi się moja rodzina, ich śmierć, to, jak ich raniono, krzywdzono, torturowano na moich oczach. Postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Otworzyłam drzwi, prowadzące na balkon. Oparłam łapy o balustradę. Wzrok utkwiłam w jasnej tarczy księżyca. Na chwilę odleciałam do rodzinnej watahy. Przypomniało mi się to, co pokazał mi strażnik, moja mama, White. Jedna, samotna łza spłynęła mi po policzku. Tęskniłam za najbliższymi.
- Cei, co się dzieje? - usłyszałam za sobą głos Serine'a.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy tu wszedł. Musiał być naprawdę bardzo cicho. 
- Wiesz, ja po prostu... Przypomniała mi się rodzina, rodzice. Brakuje mi ich - spuściłam łeb.
Po chwili poczułam na ramieniu łapę basiora. Dodało mi to otuchy. Nie potrzebował słów, długiej przemowy. Wystarczył mu jeden gest. Zdałam sobie sprawę, jaki był powód mojego "powrotu" do żywych. Stał tuż obok mnie z zatroskaną miną. To dzięki niemu tu jestem i doświadczam tych wszystkich niesamowitych rzeczy. Zastanawiałam się, jak mu opowiedzieć o tym, co pokazał mi strażnik.
- Chciałabym ci o czymś powiedzieć - zaczęłam.
- Zamieniam się w słuch.
- Kiedy mnie nie było... To znaczy, kiedy byłam nieprzytomna, widziałam moją matkę i White'a, i... Ciebie.
- Jak to? - na jego pysku malowało się zdziwienie.
Opowiedziałam mu o tym, co przeżyłam we śnie. Wspomniałam także, że widziałam, jak cierpiał, jak bardzo dotknęła go moja strata.
- ... Gdyby nie ty, nie byłoby mnie teraz tutaj. Gdy patrzyłam, jak strasznie się męczysz, jak jest ci ciężko, kiedy w mojej głowie zajaśniały te wszystkie przygody, które razem przeżyliśmy, zapragnęłam znaleźć się obok ciebie w sekundzie. To ty mnie uratowałeś. - spojrzałam mu w oczy - Ocaliły mnie też nasze wspólne chwile, wspomnienia, ale przede wszystkim ty. Jak smutne i puste byłoby życie bez ciebie - bez twojej troski, sympatii, obecności... Wiele widziałam, wiele wilków spotkałam, wiele przygód przeżyłam, wiele pieśni usłyszałam, ale żaden widok na świecie nie może się równać z tym, który zobaczyłam w twojej obecności. Żaden wilk nie jest tak wspaniały i szlachetny, jak ty. Żadne przygody nie pozostaną tak długo w mojej pamięci, jak te, które przeżyliśmy. I żadne spojrzenie, gest, słowo nie jest tak cenne i wyjątkowe, jak twoje - skończyłam.
Miałam łzy w oczach. Spływały same, bez pozwolenia. Nie wiedziałam dlaczego. Nie byłam też w stanie odgadnąć, czemu te wszystkie zdania wypowiedziałam na głos. Cały czas wpatrywałam się w niego, a on nic nie mówił, kompletnie nic. Stał tylko i patrzył. Zupełnie tak, jakbym przed chwilą rzuciła na niego jakiś czar albo, co gorsza, klątwę. Wreszcie nie wytrzymałam. Spuściłam wzrok, a kryształowe łzy odbijały się od białej jak śnieg posadzki.

<Serine? Miałam niekontrolowany przypływ weny pod koniec xD>

Od Ilus

Spacerowałam sobie terenami watahy. Jakże tu było pięknie! Poranek był niezwykły i rześkie powietrze orzeźwiało moje płuca. Drogą napotkałam inne wilki. Jakoś... Bardzo... Eh.. Inni byli niż ja... Zupełnie inni. Przez chwilę myślałam, że naprawdę, się wkurzę za bycie samą sobą. Chciałam znaleźć przyjaciół i zagadać do kogoś, ale tylko inne wilki to odciągało. Szłam dalej, bez moich czarnych myśli. Czasem mogą być naprawdę przytłaczające, że nie można się z nimi porozumieć. Można powiedzieć, że jestem w pół szczęśliwą waderą. Brakuje mi mojej kochanej rodziny i przyjaciół. Dlatego dołączyłam do watahy. By znaleźć towarzystwo, co mi zaklei pustkę w sercu. Myślałam o niebieskich migdałach, aż nagle doszłam do łąki. Na kamieniu trochę dalej leżał wilk. Zdziwiłam się bardzo. Basior był nawet w połowie podobny o mnie! Jego futro też miało niebieskie świecące detale. Może był wilkiem z mojej rasy?! Podeszłam do niego. Odruchowo nastroszył uszy i spojrzał na mnie piorunującym spojrzeniem.
- Czego tu szukasz?- zapytał.
- Przepraszam, że przerwałam szanownemu panu spanie w środku dnia - szepnęłam pod nosem.
Wilk znowu położył łeb na przednich łapach.
- Jesteś wilkiem medium?- zapytałam w końcu.
- Nie, a miałbym być?- kontynuował sen.
- NIE, nie miałbyś być...- powiedziałam w myślach.
- A nowa jesteś?- odezwał się po chwili.
- Ja? Tak - odrzekłam. 
Basior wstał i się przeciągnął.
- Zawsze nowicjusze są słabi jak łupinka od orzecha - zaśmiał się.
- Tutaj się mylisz - wyprostowałam się.
- Taa... Akurat - usiadł na głazie.
- Umiem więcej niż sądzisz - prychnęłam pod nosem.
- Imię?
- Ilus
- Męczyciel nowych dusz i istot i wrodzonym IQ 210 - rzekł z łobuzerskim uśmiechem.
- Piękne imię panie MNDIIIWI210...- westchnęłam.

<Harris? ;.;>