wtorek, 28 lipca 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- No więc? Opowiedz coś o sobie! – zagadnęła Dezessi.
- Nie lubię mówić o sobie, lepiej ty coś opowiedz. – uniknęłam odpowiedzi.
Wadera nie potrzebowała większej zachęty.
Zalał mnie potok słów, wydobywający się z jej pyska. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że Sperrk jest jej bratem. W jakimś sensie byli podobni, ale nie aż tak bardzo, żebym uważała ich za rodzeństwo.
Dezessi mówiła o czymś, co w danej chwili nie wydawało mi się ważne. Zwykła paplanina, nie zabarwiona żadnym faktem. Jednym uchem jej słuchałam, drugim wychwytywałam śpiew ptaków, szum liści i dźwięk palącego się drewna. Ognisko płonęło, a ja wpatrywałam się w nie maślanymi oczami.
Zupełnie nieoczekiwanie przyszedł sen.
Dźwięki zlały się w jedno, powieki zaczęły mi okropnie ciążyć. Nie wałczyłam z sennością. Po co miałam się tym przejmować…?
***
Sama na węglowej krze pośród morza lawy.
- Już tu kiedyś byłam. – mruknęłam sennie.
- Tak, masz rację, moja droga. – Z nicości wyłonił się Pan Koszmarów. - Ale nie z nim. – Wskazał inną krę.
Przez chwilę nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, gdy w końcu zrozumiałam…
- Sperrk!
Bez chwili namysłu rzuciłam się w lawę i popłynęłam do jego kry.
Gdzieś w oddali słyszałam głuchy śmiech Pana Koszmarów, gdy wypuściłam trochę leczniczego dymu do powąchania Sperrkowi.
- No dalej, działaj! – wymruczałam pod nosem.
Obudził się.
- Sperrk! – Obdarowałam go długim pocałunkiem, jak tylko złapał więcej powietrza. – O mój Boże, tak się bałam!
- Co…? – Zamrugał kilka razy powiekami. – Gdzie… Gdzie ja jestem?
- W moim śnie. – odparłam szybko. – A właściwie teraz już w naszym śnie.
- To się dzieje naprawdę? – zapytał i podniósł się.
- Nie… Tak… trudno powiedzieć. – zmieszałam się. – To jest sen, głuptasku. Ale czekaj, skoro jesteś w śnie, czyli śpisz, to co się dzieje z twoim ciałem?
- Straciłem przytomność. – wydukał.
- Co się stało? – zapytałam przerażona.
- Nic, nic… Chyba lepiej pomyślmy jak się stąd wydostać. – zmartwiał.
- Nie mam władzy nad snami, ale potrafię je już troszkę kontrolować. – mruknęłam. – Ale skoro jesteś tutaj ze mną, to mam plan.
- Jaki? – zainteresował się.
Wzięłam głęboki oddech.
- Słuchaj, ta cała wojna między moją rodzinną watahą, a Watahą Niebieskiego Wybrzeża jest przez Pana Koszmarów. – tłumaczyłam szybko. – To jest dość długa historia, opowiem ci ją innym razem. W każdym razie gdybyśmy go uśmiercili, może po części wywiązałabym się z mojego obowiązku. Wystarczyłoby, gdybym później udała się do Watahy i razem z Lewisem przekonała innych do zakończenia tego bezsensownego rozlewu krwi. Rozumiesz?
Kiwnął potakująco głową.
- Będziesz mogła zostać. – dokończył.
- Jeśli nam się uda. – wzruszyłam ramionami. – Na razie to i tak nie ma znaczenia, kiedy znajdujemy się na tej śmiercionośnej krze.
- Racja. – mruknął i objął mnie. Przyciągnął mnie mocno do siebie i złożył na moich ustach gorączkowy pocałunek. – To tak na wszelki wypadek. – dodał, kiedy już mnie wypuścił.
Pokręciłam głową i nie marnowałam czasu na tego typu gesty. Zmniejszylibyśmy swoją szansę do zera.
- Złap mnie za łapę. – poleciłam, a kiedy już to zrobił, maksymalnie skupiłam się na zmienieniu scenerii snu.
Udało się.
Znaleźliśmy się w ogromnej sali balowej. Była cała biała. Biały sufit, białe ściany, białe kafelki na podłodze, białe kolumny, biały, kryształowy żyrandol.
- To wygląda lepiej. – mruknęłam.
Na końcu sali dostrzegłam Koszmarka.
Uśmiechał się szyderczo, po czym wydostał zza pasa ogromną kosę.
- Masz rację, to wygląda lepiej. – Dalej się uśmiechał, a jego uśmiech wydawał mi się coraz bardziej niepokojący. – Ale dodałbym tu coś od siebie, jeśli pozwolisz.
Machnął kosą i na środku sali pojawiła się fontanna.
Zwyczajna, trzy piętrowa fontanna. Z wodą.
Patrzyłam na niego zagadkowo. Czy on się z nas nabijał?
- Co to ma znaczyć? – syknęłam.
- To ma znaczyć, że tak wygląda ładniej. – Zaśmiał się gardłowo. – Ale lepiej trzymajcie się z dala od tej fontanny. Nie chcecie się z nią spotkać z bliska.
- Dam wiarę. – warknęłam i rzuciłam w jego stronę ognisty pocisk.
Pan Koszmarów syknął i odparował cios kosą. Zamachnął się nią, próbując skrócić mnie o głowę, ale na szczęście Sperrk, rzucił mnie na ziemię.
Byłam naprawdę rozeźlona. Kopnięciem posłałam Sperrka na drugi koniec sali, a sama zaczęłam produkować trujący, czarny dym. Nie był on wstanie zabić Koszmara, ale przynajmniej na chwilę mógł go zmroczyć.
Niespełna rozumu machnął się na mnie kosą, ale w ostatniej chwili przeturlałam się w bok. Razem za Sperrkiem zaczęliśmy bombardować go ognistymi pociskami.
Czarny dym się rozproszył, ale Koszmar jeszcze chwilę pozostawał pod jego wpływem. Rzucił w nas kosą, ale nie trafił. Kosa zawirowała w powietrzu i uderzyła w fontannę, roztrzaskując jej bok. Woda zaczęła się z niej wylewać, płynęła w naszym kierunku. Coś było nie tak z ta wodą. Była zbyt gęsta, zbyt…
Moje oczy wypełniło czyste przerażenie, kiedy uświadomiłam sobie, że to nie była woda.
- Sperrk! Uciekaj od tej przeklętej mazi! – krzyknęłam. – To nie jest woda!
- Co?!
Przeskoczyłam przez rosnącą kałużę i wpadłam na Sperrka. Przeturlaliśmy się przez połowę sali, aż w końcu uderzyliśmy w ścianę.
- Au – bąknęłam.
- Nic ci nie jest? – spytał.
- Nie… Nie podchodź do tej mazi. – ostrzegłam i pobiegłam w stronę Koszmara.
Biegałam wokół niego, tworząc ognistą klatkę. Przed oczami migały mi jego czarna szata, ogień i biel pomieszczenia. Zaczęło mi się kręcić w głowie, kiedy w końcu postanowiłam przestać.
Usłyszałam donośny wrzask Pana Koszmarów. Był nieśmiertelny, nie mogliśmy go tak do końca zabić. Koszmary musiały zostać.
Nagle z ognia wyłoniła się kosa.
I leciała prosto w moją stronę.
- Ignis! – Sperrk krzyknął, ale widok przed oczami mi się zamglił. Poczułam jakieś uderzenie, ale nie w miejsce, w którym spodziewałam się je poczuć. Coś uderzyło mnie w bok.
Zamrugałam oczami. Ogień zniknął, z Pana Koszmarów pozostała kupka popiołu. Kosa leżała wbita w śnieżnobiałe kafelki, które teraz leżały wszędzie potrzaskane. Bok, w które coś mnie walnęło, nie bolał za mocno. Zobaczyłam trochę popiołu w tym miejscu… I nagle zrobiło mi się niedobrze.
- Wszystko w porządku? – Sperrk podbiegł do mnie gorączkowo.
- Walnąłeś mnie ognistym pociskiem? – zaśmiałam się chrapliwie.
- Przepraszam. – odparł zmieszany. – Nie zdążyłbym do ciebie dobiec, a wiem, że jesteś odporna na ogień. Boli mocno?
- Nie. – powiedziałam pewnie. – Ale…
Poczułam na łapach coś mokrego. Syknęłam. Maź. Ta głupia maź zbliżała się w moją stronę.
Mimo że wiedziałam, jakie będą tego konsekwencje, odwróciłam się i spojrzałam w jej gładką taflę. Po chwili już cała byłam w tej okropnej mazi.
Ale chwileczkę… Czemu okropnej?
Była chłodna, dawała ulgę na bolący bok. Tak właściwie od czego on mnie bolał? A, nieważne. Nie mogłam się tym teraz przejmować. Było mi tak błogo, tak przyjemnie…
***
- Ignis! Wstawaj! Sperrk ma kłopoty, czuję to!
Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na białą waderę przede mną.
- Kim jesteś? – spytałam, zrywając się na równe nogi.
- Dezessi, siostra Sperrka! – krzyknęła poirytowana.
- Kim jest Sperrk? – podniosłam pytająco brwi.
- No… Twoim partnerem, nie? – Jej oczy zaświeciły niepokojąco.
- Nie znam żadnego Sperrka. Ciebie też nie znam. – warknęłam. – Jestem Ignis i… - zacięłam się.
- I co? – spytała drwiąco.
- Co i co? Nie będę ci przecież opowiadać historii mojego życia. – prychnęłam. – Jesteś w mojej watasze?
- Twojej watasze? – Jej oczy stały się okrągłe jak spodki.
- Watasze Ognistej Równiny. – przewróciłam oczami.
- Odkąd pamiętam, ta wataha nazywa się Wataha Mrocznej Krwi. – mruknęła.
- Mówisz?
- No.
Westchnęłam z poirytowaniem.
- Pewnie znowu koszmary mi coś pomieszały w głowie. Nieważne. Muszę wracać do rodzinnych stron.
- Co?
- Tam się toczy wojna. – Dałam szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- A co ze Sperrkiem?
- Mówiłam ci już, że go nie znam. Muszę iść. Żegnaj. – rzuciłam i zostawiłam samą zdezorientowaną waderę.

<Sperrk? Nie zabijaj mnie. *-*>

Od Dezessi CD. Veyrona

Byłam nieco zbulwersowana, ale zachowywałam się spokojnie.
-Wiem co to złamane żebro... Miałam złamane żebro byłam nawet uczona u profesjonalnych lekarzy! W mojej watasze musieliśmy się sami leczyć nawet jeden z lekarzy łamał co po niektórym żebra by pokazać jak to się robi...- powiedziałam pewnie.
Spojrzałam w lewo to w prawo. Zobaczyłam na stoliczku mały nożyk i od razu wiedziałam co mam zrobić. Podeszłam chwiejnie do stolika i wzięłam nożyk po tajemnie gdy Veyron i Szamanka rozmawiali wymknęłam się przed jaskinię. Wiedziałam, że taka samowolka może bardzo boleć, ale do brata nie pójdę! My wadery z tamtych okolic mamy inną budowę ciała więc wiem gdzie mam żebra. Spojrzałam na nożyk. Przyłożyłam go do miejsca bólu i przycisnęłam. Jęknęłam z bólu co zaniepokoiło Veyrona i szamankę. Wyszli przed jaskinię i zaniepokoili się nożem całym we krwi.
-Coś ty zrobiła?!- wrzasnął Veyron.
-Sama sobie radzę!- powiedziałam wyjmując ostry odłamek kości z rany.
Łapę też miałam przez to we krwi. Rzuciłam na ziemię odłamek i spojrzałam na zdziwioną szamankę.
-Wiedziałam...- szepnęłam.- Dziękuję za nożyk nic mi już nie jest. Wyczyszczę go i oddam.- wskazałam narzędzie.
-Ale tam nie ma żeber!- spojrzała na mnie Samantha.
-Mój rud ma tam żebra...- powiedziałam.
Veyron patrzył na moją ranę od noża.
-Zagoi się!- zamknęłam oczy i się skupiłam.-Już nie widać!
Już się odwróciłam.
-Czekaj, a reszta żebra? Przecież to jest za krótkie.- stwierdziła Samantha.
-Ale... Nie zna pani mojej budowy... ja sama sobie poradzę...- broniłam się.
I tak to się skończyło, że znów byłam na łóżku w jaskini nie wiem czego się spodziewałam, ale najwidoczniej tak już musi być.
-Vey?- spytałam.
-Co jest?- zapytał.
-Nic, ale czy jesteś pewien, że wiesz... mogę tu tak siedzieć?- spojrzałam na niego porozumiewawczo.
-Nic ci się nie stanie. Jak ty mogłaś się ciachnąć nożem.-  zakrył łapą oczy.
-Normalnie...- zacielam się gdy zobaczyłam Samanthę a ziołami w łapie.
-Oki Veyron? Wyjdziesz?- zapytała tak, że dałabym głowę, że to był rozkaz.
Vey wyszedł.
-Więc nieco mnie zaskoczyłaś kochana, ale już wszystko wiem... Mogę wszystko zrobić na „żywca” tylko czy ty wytrzymasz kolejne cięcie?- spytała podając mi jakiś napój.
-Co to?
-To takie znieczulacze. Wypijesz i będzie dobrze.- wskazała na zielony napuj.-Jak się obudzisz będziesz naprawdę jak nowo narodzona.
Spojrzałam na to z niechęcią, ale co robić znowu w kozim rogu... Pff.. żyje się raz. 
Na zdrowie Deze!
Na zdrowie!
Chwyciłam za miseczkę z płynem i przyłożyłam ją do ust... Było okropne! Połknęłam to i położyłam się na łóżku. Nadal miałam nie smak w ustach... Kilka czarnych plamek i czerń... przez pewien czas... Potem zaczął się sen... Czy przerażający? Nie wiem. Czy wspaniały? Na 100% nie! Czy to moje marzenie? Do pewnego momentu...
Stałam nad jeziorem... Byłam taka szczęśliwa! Widziałam zachód słońca i Veyrona u mego boku... czułam się tak spokojnie, tak jak od dawna chciała się czuć. Veyron mnie obiął  i przytulił. Razem wpatrywaliśmy się w odbicie słońca w pięknej czystej wodzie. Veyron mówił echem:
-Może pójdziemy sprawdzić czy u nich wszystko ok?- zapytał.
W śnie wiedziałam o co chodzi i o kogo. Lecz... wiedziałam, ale nie wiedziałam.
-Chodźmy.- cmokną mnie w policzek.
Podążyłam za nim. Szliśmy trzymając się za ręce. Wpatrywałam się w jego oczy... Pełne miłości i troski.
Doszliśmy do mojej jaskini i zobaczyliśmy dwa martwe szczeniaki... To było straszne uczucie... Z jaskini dobiegło mnie jakieś warczenie. Spojrzałam roztrzęsiona w głąb jaskini. Z tej głębi wyłonił się śmiejący się Rott. Byłam tak zdziwiona i zrozpaczona, że nie mogłam się ruszyć.  Zza rogu jaskini wyłoniły się trzy ubrane w starą i złotą zbroję wadery. Skierowały się w moją stronę. Przede mną położyły pięknie wypolerowaną zbroję która czekała na mnie tyle lat! Wszyscy tam mówili przez echo.
-Więc...Uporaliśmy się z dzieciakami to i uporamy się z nim. A ty i tak do nas dołączysz... I tylko ze mną będziesz szczęśliwa!- krzyczał Rott.
-Nie! Nie! Tylko nie moja rodzina!- krzyczałam nad szczeniakami.
Spojrzałam z przerażeniem w stronę Veya. Zobaczyłam go martwego... Całego upaćkanego krwią... Załamałam się psychicznie. Wiedziałam to już koniec... Całej mnie. Całe moje życie po prostu legło w gruzach!!!!
Zaczęłam krzyczeć jak opętana.
Okazało się, że jestem już gdzie indziej... w jaskini Samanthy. Nadal byłam pod wpływem snu... Ona coś do mnie mówiła, ale ja nic nie słyszałam. Byłam na jej słowa głucha. Wybiegłam przed jaskinię i rozglądnęłam się. Ujrzałam Veyrona który na mnie czekał... Coś do mnie mówił i powoli to co  mówił słyszałam coraz głośniej. Usłyszałam też Samanthe za mną stojącą. Rzuciłam się na szyję Veyrona.
-Dzięki bogu!!! Dzięki Bogu!!!- krzyczałam ze łzami w oczach.-Nic ci nie jest? Nic?- pytałam gorączkowo chwytając jego głowę.

<Vey? xD>

Od Hazel CD. Moonlight

Ruszyłyśmy w stronę południowych granic. Gadałyśmy jak najęte. I tak zleciał nam dzień. Pod wieczór, kiedy wracałyśmy już do jaskiń opowiedziałam jej trochę o mojej przeszłości. I wtedy TO się stało. Upadłam, a oczy mi się zamgliły. 
Szczeniak rozglądał się po małej, obskurnej jaskińce. Szybowałam jako duch nade mną i moimi rodzicami. 
-Hazel bierz to i uciekaj - matka wręczyła mi zawiniętą w szmatkę paczuszkę. 
-Ale mamo, ja nie... - zaczęłam, ale ojciec mnie uciszył jednym spojrzeniem. Zamilkłam i spuściłam wzrok. Odwinął paczuszkę i założył mi naszyjnik na szyję. W sumie to go nie widać, ale jest i być musi póki... Nieważne. Nagle usłyszeliśmy wycie wielu wilków. 
-Hazel uciekaj! - zawołała matka. Jej oczy rozbłysły przerażeniem. Miałam ochotę się rozbeczeć. Ale nie poleciała nawet najmniejsza łza. 
-Kochamy cię Hazel. Bądź dzielna. Bądź silna - wyszeptał ojciec i wypadł przed jaskinię. Potem dało się słyszeć już tylko długi przepełniony bólem krzyk i wszystko umilkło...

<Moon? Co zrobisz? xP>

Od Willow CD. Ceiviry

Nastawiłam uszy i zaczęłam węszyć. Basior zawarczał cicho i zjeżył sierść. Ja sama się nastroszyłam, ale nie wydałam żadnego dźwięku. Drzewa zafalowały i zadygotały, a do naszych uszu dopłynęło sapanie. Po chwili na polanę wtoczyło się coś wielkiego, coś dziwnego... Wielka, ciemna masa. Najeżyłam się tak, że moje futro wyglądało jak igły. Zaczęłam warczeć. Coś wreszcie na nas spojrzało. Zobaczyłam tylko wielkie, czerwone, płonące nienawiścią oczy. Warknęłam ponownie. Stwór wyciągnął wielki, ostry tasak. Zamachnął się na Ceivirę. Rzuciłam się na nią i popchnęłam ją w bok. Tasak świstnął mi koło ucha. Lost rzucił się na... Potwora. Ale oberwał rączką tasaka po żebrach i upadł na ziemię dysząc ciężko. 
-Lost! - wrzasnęła Cei. Lost podniósł głowę. Wzrok miał zaćmiony, z kącika pyska leciała strużka krwi. Ceivira pognała w jego stronę i zaczęła się nim opiekować. Ja zostałam sam na sam z cośkiem...

<Lost? Już najwyższy czas abyś się ujawnił. xD>

Od Veyrona CD. Dezessi

 - Samantho? Jesteś tu? - Zapytałem poddenerwowany wchodząc do jaskini.
 - Czego znowu? - Burkliwa wadera wytoczyła się zza rogu na chwiejnych nogach. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
 - Dezessi... - zacząłem, ale nie zdążyłem nic powiedzieć.
 - Usiądź sobie na łóżku i powiedz, co ci dolega - czknęła Samantha do towarzyszącej mi wadery. Dez posłusznie wykonała polecenie, a szamanka podeszła do niej patrząc gdzieś w niebo.
 - Samantho? - Zacząłem niepewnie.
 - Tak? - Popatrzyła na mnie sarkastycznie i potarła sobie oczy.
 - Czy ty wczoraj piłaś? - Ściszyłem głos.
 - Nie. Po prostu jestem poważnie chora - mruknęła - ale kto by się tym przejmował? W każdym razie... Dezessi... co ci dolega, skarbie?
 - Mam odłamane żebro - chrząknęła Dezessi.
 - Mhm, mhm... a może zechciałabyś mi powiedzieć, które? - Szamanka wlepiła wzrok w klatkę piersiową Dezessi.
 - To - zapytana wadera wskazała na miejsce niedaleko szyi.
 - Mhm, mhm... powiedz mi... czy szłaś, czy Veyron cię tu zaniósł? - Wilczyca ziewnęła.
 - Trochę to i trochę to - burknęła Dezessi.
 - Wiesz co, kotku? Opowiem ci pewną historię - zaczęła Samantha.
 - Jeśli pani chce... ale proszę coś zrobić z tym żebrem...
 - Otóż, kiedy jeszcze byłam szczenięciem, a nie zrzędliwą staruchą, za którą mnie uważacie... jakieś czterysta lat temu... Trudno w ogóle w to uwierzyć, prawda? Ta wataha jeszcze nie istniała. Był to okres w którym polowano na wilki, łapano je, torturowano. Każdy człowiek, który próbował nam pomóc ponosił surowe konsekwencje. Wilki założyły swoją główną siedzibę, w której siedziała nasza królowa. Było tam również schronienie dla wszystkich wilków mile widziane. Siedziba mieściła się w lesie, do którego nikt nie odważył się chodzić. Pewnego dnia była moja kolej, aby stać na warcie i wtedy wytropiłam kogoś. Jakiegoś... człowieka. Chłopca. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat... był dość niski, miał szare, łagodne oczy, ciemne, panujące w nieładzie włosy, kilka piegów i urocze zadrapanie na nosie. Chciałam rzucić się na niego i rozszarpać jego gardło, zanim odnajdzie naszą kryjówkę. Jednak w jego oczach nie było złości, czy chęci mordu. Była jedynie ciekawość i zachwyt. Podbiegł do mnie i pogłaskał mnie po głowie wręczając świeży kawał mięsa. Miał na imię Nick. Zaprzyjaźniłam się z nim i również reszta stada była bardzo zadowolona. Przynosił nam jedzenie, wodę i pomagał w wielu sprawach. Raz nawet uratował naszą siedzibę przed powodzią. I chociaż nie umiałam się z nim porozumiewać był moim najlepszym przyjacielem. Ale potem go złapali. I wtedy wszystko się zepsuło. Chciałam go uratować, ale nie wiedziałam jak. Powiedzieli że go wypuszczą, pod warunkiem, że chłopak wskaże im miejsce naszego zamieszkania. On jednak nie chciał im nic powiedzieć. To byłaby zdrada wobec nas. Wtedy zaczęli używać siły, torturowali go, połamali mu wszystkie żebra, a on tylko krzyczał i błagał, aby się nad nim ulitowali. Jednak nie wyjawił im miejsca naszej kryjówki. Później znaleźliśmy sposób, aby go stamtąd wydostać. Z dwoma uzdolnionymi wilkami włamałam się do jego celi. Leżał po środku niej bez ruchu, niczym martwy. Jego szare oczy wyblakły i wpatrywały się we mnie. Z oczu spływały mu łzy a z ust krew. Mimo to uśmiechnął się i z wielkim trudem uniósł rękę, aby pogładzić mnie po głowie, tak, jak uczynił to, kiedy się poznaliśmy. Jego złamane żebro przebiło płuco. Zamknął oczy. Po raz ostatni - Samantha dokończyła swoją historię ze wzrokiem zawieszonym w nieistniejącej przestrzeni.
 - To bardzo smutne, ale musisz uleczyć Dez... - zacząłem i nie dokończyłem.
 - Wiesz, jakie to smutne uczucie, kiedy nikt cię nie słucha? - Westchnęła szamanka.
 - Przecież cię...
 - Nie. Nie słuchałeś mnie. Gdybyś mnie słuchał, wiedziałbyś, że nie mogę uleczyć Dezessi - wycedziła przez zęby.
 - Jak to? - Przeraziłem się.
 - Bo nie ma czego leczyć! Nie rozumiesz? Gdyby miała złamane żebro, nie mogłaby przejść nawet trzech kroków... a twoja przyjaciółka wstała jak gdyby nigdy nic i przeszła przez całą jaskinię, a potem jak gdyby nigdy nic usiadła sobie na łóżeczku! Poza tym w miejscu na które wskazała nawet nie ma żeber! Veyronie. Ta wadera nie wie, jaki to ból, ale ty wiesz - spojrzała na mnie ze złością w oczach.
 - Słucham? - Robiłem się coraz mniej pewny.
 - Kiedy z Sandstorm skoczyłeś nad kanionem... ale nie udało ci się, spadłeś na dół łamiąc je sobie, prawda? Miałeś wrażenie, że umierasz przez wiele godzin. Jedynie ciepło tamtej wadery sprawiło, że poczułeś się lepiej - jej oczy napełniły się łzami.
 - Dezessi, kochanie - zwróciła się w stronę mojej towarzyszki robiąc głęboki wdech aby się uspokoić - to odłamek skały, który zblokował twoje pory, dzięki którym potrafiłaś się sama uleczyć. Nie mogę ci tego usunąć, ale jeśli przez kilka dni sobie przy tym poleżysz to twój organizm sam wydali ciało obce. To wszystko. A... byłabym zapomniała. To maść, dzięki której w ogóle nie będziesz czuła bólu. A teraz wynoście się oboje z mojej jaskini.

<Dez? :p>

Od Sandstorm CD. Veyrona

Kiedy zaczęłam kaszleć krwią, spanikowałam. Powinien od razu zrozumieć, że to się stanie.
Płuca zalane krwią. Czy tak trudno to zrozumieć? 
Znowu zaniósł mnie do szamanki. Litości! Znowu ten zapach ziół, natłok tych wszystkich rzeczy. Biorąc mnie na plecy, myślałam, że wypluję oba płuca. Na szczęście dotarł szybko.
- Samantha! 
No proszę, już znam imię tej wilczycy.
- Szwy? 
- Nie, to coś gorszego.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odleciałam. Oczy same zaszły mgłą, a powieki zamknęły się. 
***
Sen? Nie. Wszystko słyszałam, słyszałam Samanthę i Veyrona...
- To niemożliwe. Nie mogła tak po prostu pluć krwią... coś musiało uszkodzić pęcherzyki płucne... 
- A sztylet? 
- Nie... musiałby być to jakiś jego odłamek... ale ostrze jest całe.
- Chyba, że coś dostało się razem z ostrzem...
***
Otworzyłam oczy. Pierwsze, co zobaczyłam to biało - brązowe futro. Futro Veyrona. Spojrzał na mnie ciemnymi oczami, w których ponownie zagościło zmartwienie. Przełknął ślinę.
- Co mi jest? – Byłam zdumiona. Normalnie mówiłam... Bez żadnego problemu, jak zdrowa osoba. Myślałam, że wypowiedzenie jednego słowa wyniesie mnie tyle wysiłku, co uniesienie głazu.
- Już nic – uśmiechnął się. – Jak się czujesz? 
Już nic? Przed chwilą kaszlałam krwią i nagle nic mi nie jest? Co się dzieje? 
- Dobrze – powiedziałam bez żadnych emocji – Myślałam, że będzie gorzej – spojrzałam na swoją pierś. Świeże bandaże. 
- Samantha zmieniła ci opatrunki – powiedział, widząc mój niepokój. – I powiedziała, że kiedy się obudzisz, mam cię stąd zabrać. I nawet mam pomysł, gdzie. 
Zdjął ze mnie koc, którym byłam przykryta i pomógł mi zejść. Kiedy wyszliśmy z jaskini, basior zaprowadził mnie w jakieś miejsce. Szliśmy w ciszy. Cały czas zastanawiałam się, co czuję. Do Verona, oczywiście. Z jednej strony byłam wściekła. Zostawił mnie samą i nawet nie sprawdzając, czy faktycznie nie żyję. Gdyby nie moja słaba kondycja, już po pierwszym spotkaniu skoczyłabym mu do gardła. Jednak z drugiej strony był dla mnie najlepszym przyjacielem. Był pierwszym wilkiem, który… 
- Nie mogę o tym myśleć – jęknęłam. Nawet nie zauważyłam, że powiedziałam to na głos. Veyron tylko spojrzał na mnie pytająco. Odpowiedziałam energicznym pokręceniem głowy. 
Zatrzymaliśmy się przed jedną z jaskiń. Była wspaniała. 
- To tutaj – powiedział. 
- Czemu tutaj jesteśmy? – spytałam, kładąc uszy. 
- Powinnaś się domyślić – oznajmił i wszedł do środka. 
Nie czekając dłużej, podreptałam za nim. Z początku nic nie widziałam, ale oczy powoli przyzwyczajały się do panującego tam półmroku. W głębi widziałam Veyrona, który kolejno zapalał świece i wieszał je na ścianach. Gdy już skończył, rzekł:
- No, przynajmniej nie będziesz mieć tak ciemno. 
- Co? – spytałam z zaskoczeniem na co basior zaśmiał się lekko. 
- To twoja jaskinia – podszedł – cała – powiedział przeciągając samogłoski. 
Moja? Jaskinia? Patrzyłam na niego w osłupieniu. Prawie tak samo, kiedy zobaczyłam go u Samanthy. Poczułam, jak na moim pysku pojawia się uśmiech. Uśmiech…
- Jeszcze nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił – uśmiechnęłam się szerzej. 
- I tak miałabyś jakiś dach nad głową. Ale ja postarałem się o… lepszy. 
- Bogowie, Veyron! – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Byłam zachwycona. Chodziłam w tę i z powrotem oglądając niezagospodarowane niewielkie skalne półki. – Mogę ci ę o coś spytać?
- Jasne.
- Czym się zajmujesz? Znaczy, na jakim stanowisku jesteś? 
Jego uśmiech zbladł. Spuścił łeb. Wyglądał, jakby szukał odpowiedniej odpowiedzi. Otworzył pysk, aby coś powiedzieć, jednak zamknął go, kiedy dokończyłam. 
- Większość tu znam, ale twojego... 
- Cóż... Łowca. Jestem łowcą. 
Chciałam sprawdzić, czy kłamie... Wystarczyłoby... NIE! Żadnego czytania w myślach! Przecież on to czuje... wiedziałby... A ja nie chcę go drażnić... Nie chcę zniszczyć tej chwili. 
- Więc… Skąd łowca załatwia takie mieszkania, hm? – spytałam. Basior był zmieszany, ale uśmiech powrócił na swoje miejsce. 
- mam… znajomości – odchrząknął. – No, przejdźmy się. Znam miejsce, z którego wspaniale widać zachody słońca. 

Brazowy basior prowadził mnie przez górską ścieżkę. Abym się nie przemęczała, lewitowałam. Szybko dotarliśmy na miejsce. Było to wysoko w górach, na jednej ze skalnych półek. Usadowiliśmy się tam wpatrując, jak słońce zbliża się ku zachodowi.  
- Mogę się spytać… Bo… W tej watasze… tez z Si…
- Nie chcę o niej rozmawiać – przerwał mi. 
- Ale chciałabym wiedzieć… Bo mimo tego, że ją miałeś… 
- Tak, dalej byłaś dla mnie ważna – mówił, jakby czytał mi w myślach. – Kiedy zaatakowano watahę myślałem, ze cię zabito. Szukałem cię, ale nie mogłem znaleźć. Byłem załamany.
Niemożliwe. Kiedy ja pałałam do niego nienawiścią, on chodził załamany. Jak mogłam tak o nim myśleć? 
- A jeśli chodzi o Sisi… była tak najeżona zazdrością, że powoli nie wytrzymałem – spojrzał na mnie. – A była zazdrosna o ciebie. 
O mnie...? Naprawdę? Była zazdrosna o mnie? O głupią waderę, która chciała mieć prawdziwego przy... 
- Może nie powinna – spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje łapy. – Kto byłyby zazdrosny o mnie? 
- No ona akurat była...
Zamilkł. Ja tak samo. Wsłuchiwałam się w swój oddech. Może nie powinnam się na niego złościć? Nie opuścił mnie specjalnie. Jednak nie był potworem. 
- Sands? 
Na jego głos powróciłam do rzeczywistości. 
- Wiesz co? 
Wstałam, a basior powtórzył moje ruchy. Zbliżyłam się do niego. Był wyższy, ale nie przeszkadzało mi to. Zbliżyłam pysk do jego pyska. Spojrzał mi w oczy, nawet nie drgnął, a przysięgam na życie... nie manipulowałam nim. Nawet chwilkę. Po prostu nie mogłabym... Zbliżyłam pysk bardziej i dotknęłam nosem jego nos. Wzdrygnęłam się na jego zimno, a później objęłam basiora delikatne. On także położył łapy na moich plecach.
-  Nie gniewasz się już?
- Jak mogłabym się gniewać na kogoś, kto tak się o mnie martwi? 

<Veyron? Nie mam pomysłu na to płuco XD, ale co powiesz na małą tajemnice? *,~ >

Nowy basior ~ Louis