Zimna trawa drażniła moje łapy. Każdy krok przyprawiał mnie o dreszcze. Stanąłem robiąc głęboki wdech. Wzdrygnąłem. Chciałem postawić kolejny krok, ale moje ciało zostało sparaliżowane krzykiem. Głos był znajomy, bardzo znajomy. Przez sekundę stałem i nie mogłem się ruszyć jednak musiałem się wrócić. Biegłam nieustannie myśląc o Ceivirze. Przecież to jej krzyk usłyszałem.
Moje źrenice zmniejszyły się, a żołądek skurczył z przerażenia. Kałuża krwi, a po środku niej, ona. Nie. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogła umrzeć. Ruszyłem się podkładając łapę pod jej głowę. Krwawienie dobiegało z rany na brzuchu więc tam ucisnąłem najmocniej. Starałem się zatamować krwawienie, ale nic nie dawało rady.
- Cei, wszystko będzie dobrze - mówiłem łamiącym się głosem. Wadera z trudem otworzyła oczy zaledwie do połowy, a resztkami sił wyciągnęła łapę i położyła ja na moim policzku. Niestety łapa opadła, a oczy zamknęły się. Wszędzie była jej krew, w której odbijał się księżyc. Uniosłem łapę pokrytą lepką mazią. Czułem jak rośnie we mnie coś, czego w sobie nienawidziłem - gniew. W moim przypadku, gniew to furia lub coś jeszcze gorszego.
Schyliłem się lekko by położyć ją na grzbiecie. Kiedy była bezpieczna lekko uniosłem skrzydła, by nie spadła. Ciepło bijące z jej ciała było jedynym znakiem, że jeszcze żyje.
***
- Katara! - krzyknąłem. Wadera szybko wybiegła z domku i pomogła mi.
- Połóż ją tutaj - wskazała na kanapę, na której dziś siedziałem. Zrobiłem, co kazała.
Ceivira non stop drżała.Starsza wadera przyniosła jakieś liście, misę z ciepłą wodą, szmaty i koce. Kazała mi obrócić Cei na plecy. Podeszła do rannej i oczyściła futro z krwi. Woda w misie zabarwiła się na jasno bordowy.
Chodziłem oo pokoju w kółko. Co chwilę spoglądałem na umierającą Ceivirę. Każda mijająca sekunda była coraz gorsza, jak dla mnie, tak dla niej.
***
- Serine, Serine obudź się.
Do moich uszu dobiegał tępy głos.
- Coś się stało? - jęknąłem wstając. Otworzyłem oczy i wszystko zaczęło misę przypominać.
- Na razie powstrzymałam krwawienie, ale w każdej chwili może dojść do ponownego krwotoku. Musi być bardzo ostrożna.
- Dziękuję - powiedziałem - za wszystko.
Wilczyca zostawiła mnie samego z Cei. Usiadłem przy jej łóżku. Była rozpalona, ciężko oddychała. Wziąłem jej łapę i nakryłem ją moją.
- Wyciągnę cię z tego, obiecuję.
Pocałowałem ją w spocone czoło.
***
- Gdzie byłeś? - spytała nerwowo Chanse.
- W lesie... musiałem...
- W lesie, tak? - spytała ironicznie.
Mój mózg cały czas szukał odpowiedniej odpowiedzi, ale nic nie potrafiłem wymyślić.
- Musiałem pomóc Kate...
- Kate nie ma, Od dwóch dni jest w trasie po nowe zioła.
Wściekłość i podejrzenia wadery stawiały mnie w trudnej sytuacji. Nie miałem nawet siły myśleć.
- Jestem zmęczony, miałem trud...
- Nie kłam! - krzyknęła ochrypłym głosem i uderzyła mnie zewnętrzną stroną łapy.
Wbiłem pazury w ziemię czując, jak skóra na pysku zrasta się w dwóch miejscach. Blizna gwarantowana.
- Jutro jest nasz ślub, a ty robisz te wszystkie okropne rzeczy! - krzyczała bez opamiętania. Wyglądała jak wariatka. Pojedyncze kosmyki wypadające z eleganckiego koka wpadały jej do oczu. - Jak nie ty, to Ceivira! Jak możesz?! To miał być najszczęśliwszy dzień mojego życia.!
"Mojego"...
No tak...
- Ceivira nie będzie mogła być twoją druhną - powiedziałem mocno zaciskając szczękę.
Na Imię rannej, Chanse dawał wrażenie jeszcze bardziej wściekłej.
- Co? A co jej się stało? - powiedziała udając zmartwienie.
- Coś lub ktoś ją zaatakował.
Wadera prychnęła wybuchając śmiechem.
- I bardzo dobrze!
- Jak możesz tak mówić? - pokręciłem głową.
- Nie widzisz jak się do ciebie klei? jak na ciebie patrzy? Wszystko by zepsuła!
- Zaraz... Co zrobiłaś, kiedy odszedłem?
- Czy ty mnie o coś podejrzewasz?! - zbulwersowała się.
- Tylko się pytam - powiedziałem przez zęby.
Samica usiadła w uniesioną głową jak królowa.
- Zaczęłyśmy rozmawiać o torcie weselnym. Następnie odeszłam. Nie wiem, co działo się dalej.
Co miałem zrobić? Przed chwilą dowiedziałem się, do czego jest zdolna. Mógłbym oskarżyć ją o zaatakowanie Ceiviry, ale wszystkiego by się wyparła.
***
Resztę nocy przesiedziałem nad jaskinią. Zagłębiając sie w pytaniu: "Kto mógł to zrobić"? Słońce ledwo zaczęło świtać. Promienie zaczęły muskać łyse korony drzew jak i moją sierść. Przymknąłem oczy i spróbowałem się rozluźnić. W ten do moich uszu dobiegł cieniutki krzyk.
- Serine, Serine!
Był to ten młody, czarny szczeniak.
- Zaheer? Co ty tutaj robisz?
- Serine, szybko! - mówił zdyszany. - Twoja dziewczyna rzuca się po całym naszym domku!
- Dziewczyna? - spytałem. Przez pierwsze sekundy słowa wilczka nie dotarły do mnie, ale nie miałem na to czasu.
<Cei? :I >