Włóczyłam się bez celu po zamku. Niby rozglądałam się wokoło, próbowałam skupić na czymś uwagę, ale tak naprawdę odleciałam do zupełnie innego świata, z którego nie potrafiłam się wydostać. Cały czas rozmyślałam o Serinie i Chance. Każda rzecz mi go przypominała... Nieważne, czy spojrzałam na kawałek ściennej tapety, skrupulatnie ułożoną podłogę albo przyozdobiony sufit. Za każdym razem czułam okropny, przeszywający ciało ból. Nie mogłam do niego podejść, porozmawiać z nim, a nawet spojrzeć w jego stronę. Wszystkie takie gesty zaciskały na jego szyi śmiercionośną pętlę. Miałam ochotę płakać, zapaść się pod ziemię, umrzeć... Stąpałam po marmurowych schodach ze spuszczoną głową. Zatrzymałam się przy wielkich drzwiach, prowadzących na balkon. Położyłam łapę na klamce. Brakowało mi siły, by chociaż lekko pchnąć ogromne wrota. Straciłam wszystko, łącznie z chęcią życia. Gdy już miałam zrezygnować, usłyszałam skrzypienie. Otworzył mi Zaheer. Uśmiechnął się krzywo, próbując mnie rozweselić, ale nie zadziałało. Wyszłam na zewnątrz i przycupnęłam przy balustradzie. Nieopodal mnie stała Rorelle. Nic nie mówiła, tylko uważnie mnie obserwowała. Widziała, że jest mi ciężko, jednak miałam wrażenie, iż mi nie współczuła. Nie wiedziała pewnie o szantażu, a ja nie zamierzałam jej mówić. Wadera już chciała się odezwać, kiedy do moich uszu dotarł śmiech Chance. Drzwi otwarły się z hukiem. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Koło niej stał Serine, ale wyglądał i zachowywał się inaczej niż zwykle. Znajdował się może centymetr od niej, a mimo to próbował zmniejszyć tą odległość. Tulił się do niej, przymilał. Spojrzałam mu w oczy. Przeżyłam szok. Tęczówki nie lśniły tak jak dawniej. Nie dostrzegałam w nich żadnych uczuć. Jego spojrzenie było puste, takie bezpłciowe.
- Co mu się stało? - pytałam samą siebie.
- Dzień dobry wszystkim - uśmiechnęła się szeroko Chance.
Nikt jej nie odpowiedział. Obsypywaliśmy ją zdziwionymi spojrzeniami. Jej jednak ta gra przypadła do gustu.
- Co z wami? Co was tak dziwi? Przecież to było oczywiste, że prędzej czy później do tego dojdzie. Serine od zawsze mnie kochał. Potrzebował tylko czasu, żeby to zrozumieć, prawda skarbie? - zaśmiała się.
- Prawda, byłem ślepy - odpowiedział całując ją w policzek.
Nie przytaknął szczerze. Każdy jego gest był sztuczny, a słowa przypominały wykute na blachę regułki. Rorelle zrobiła krok do przodu. Wiedziałam, że za sekundę zrobi się niemiło. Podeszła do Serine'a i spojrzała na niego.
- Mówiłam ci, żebyś uważał, a ty tak łatwo dałeś się omotać - rzekła surowo.
W jej głosie dosłyszałam jednak bezsilność, smutek, zawód. Okropne uczucia...
- Od kiedy niby mam cię słuchać? Zawsze miałaś gdzieś mnie i moje życie. Dlaczego teraz się mieszasz?! Uważasz się za moją matkę?! Bzdura! Ja nie mam matki, rozumiesz?! Nigdy nie miałem. Mogłaś zginąć razem z ojcem. Jesteś egoistyczna, pusta, bezużyteczna. Wynoś się stąd! Nie chcę cię znać! - wykrzyczał jej prosto w twarz.
Zamurowało mnie. Jak mógł ją tak potraktować? Staliśmy z Zaheerem w kompletnym osłupieniu i nie wiedzieliśmy, co robić. Rorelle nic nie odpowiedziała. Zachowywała kamienną twarz. Wyminęła syna i z podniesioną głową opuściła balkon. Próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, ale w środku czuła ból. We mnie emocje kotłowały się. Wiedziałam, iż zaraz to ja wybuchnę.
- Nie poznaję cię. Dlaczego powiedziałeś to wszystko? Przecież wiem, że tak nie myślisz... - w moim głosie rozbrzmiewała bezsilność.
Podeszłam do niego, ale on mnie odepchnął. Pierwszy raz w życiu...
- Ty wcale nie jesteś lepsza! Zostawiłaś mnie, kompletnie olałaś, a potem poleciałaś do tego szczeniaka. Co ty sobie myślisz?! Jesteś podłą zdrajczynią! - po raz kolejny podniósł ton do maksimum.
W oczach stanęły mi łzy. Nie chciałam go skrzywdzić. Co ja narobiłam? To była moja wina...
- Dosyć tego! Nie będziesz się tak do nikogo odzywał.
Zaheer się zdenerwował. Podszedł do mnie i położył mi łapę na ramieniu. Teraz to on był zły. Chciał podejść do Serine'a, ale go powstrzymałam i pokiwałam ze zrezygnowaniem głową. Po chwili ból przerodził się w rozpacz, a rozpacz w szał. Przygotowywałam już ogromną kulę dźwięku. Gdy tylko mój wzrok padł na Chance, od razu ją zaatakowałam. Uderzyła plecami o balustradę i zapiszczała. Zbliżyłam się do nie. Zaczęłam ją okładać kolejnymi ciosami. Miałam już wszystkiego dosyć. Ona nawet nie próbowała się bronić. Uśmiechała się tylko szyderczo.
- Cei, stój! - krzyknął Zaheer.
Odwróciłam się. Zobaczyłam, jak Serine zwija się z bólu na ziemi. Wadera zaśmiała się.
- No, dalej. Bij mocniej! Tylko pamiętaj, że on też to czuje - powiedziała zuchwale.
- Co mu zrobiłaś? Gadaj! - krzyknęłam.
- Serine kocha mnie tak bezgraniczną miłością, że przeszedł przez pewien rytuał. Jesteśmy jak jedno ciało.
- To niemożliwe... - szepnęłam z niedowierzaniem.
- A jednak. Widzisz, ja zawsze dostaję to, czego chcę, a teraz proszę, wylecz mnie, skoro narozrabiałaś - rozkazała.
- Nigdy - powiedziałam, po czym odwróciłam się napięcie.
Byłam już przy drzwiach, gdy usłyszałam szczęk ostrza. Spojrzałam na Chance. W ręku dzierżyła ostry, bogato zdobiony sztylet.
- Co chcesz zrobić? - spytałam przerażona.
Ta uśmiechnęła się szyderczo i wyciągnęła do przodu łapę. Zbliżała do nie ostrze, aż wreszcie zatopiła w niej niebezpieczne narzędzie. Basior zawył z bólu, a ona wycofała się. Jednak po chwili znowu zaczęła. Serine zwijał się z bólu. Patrzyłam na niego, a z oczu kapały mi łzy. Słyszałam chrzęst łamanych kości, przesycony przeraźliwym wyciem. W moich tęczówkach odbijały się czerwone krople krwi. To był najgorszy możliwy sposób torturowanie mnie - jego cierpienie. Tak bardzo go kochałam...
- Wybieraj, albo ratujesz mnie, albo on zginie - wysyczała.
Zaheer stał jak osłupiały. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzyłam to na Chance, to na Serine'a. W głowie kłębiło mi się tysiące myśli. Jak można być tak okrutnym? Wadera uniosła klingę. Po chwili finezyjnie, powoli i z ogromną precyzją zaczęła ciąć swoją łapę. Krew lała się strumieniami. Nie mogłam dłużej na to patrzeć.
- Stój! - wrzasnęłam z bezsilności.
Szlochałam. Nie potrafiłam się opanować. Po chwili jednak zaczęłam cicho śpiewać. Rany na skórze Chance zrastały się tak samo jak u Serine'a. Zaraz po tym wybiegłam. Wpadałam do kolejnych komnat, po czym zaraz je opuszczałam. Wreszcie użyłam skrzydeł i wzleciałam na dach. Zamknęłam oczy. Próbowałam się uspokoić, ale nic nie pomagało. Wciąż byłam roztrzęsiona. Zbliżyłam się do krawędzi. Wzięłam głęboki oddech i już za chwilę runęłam w dół. Spadałam z niesamowitą prędkością w przepaść. Zwinęłam skrzydła. Byłam coraz bliżej ogromnych, ostrych głazów.
- Cei! - usłyszałam krzyk.
Otworzyłam oczy. Nie wiedziałam, co robić. Od śmierci dzieliło mnie kilka sekund. Wreszcie, dosłownie centymetr od skał, rozwinęłam skrzydła. Potem zaczęłam unosić się ku górze. Zatrzymałam się na balkonie. Stał tam Zaheer i Rorelle. Oboje nie wiedzieli, co zrobić, a ja w dalszym ciągu płakałam. Nagle wadera podeszła do mnie i mocno przytuliła. Nie wyrywałam się. Trwałam tak przez dobre kilkanaście minut.
- Wiem już wszystko. Zaheer mi powiedział. Posłuchaj, Serine nie robi tego świadomie. Chance rzuciła na niego urok. On mówi i zachowuje się tak, jak ona tego chce - wytłumaczyła.
- Jak to? Skąd wiecie? - dopytywałam.
- Młody opowiedział mi o rytuale. Połączyłam fakty. Cwana jest, ale poradzimy sobie z tym. Zobaczysz, wyciągniemy go z tego, ale musisz wziąć się w garść, być silna. Damy radę, obiecuję - szepnęła cicho.
- Ale jak? To w ogóle możliwe?
- Oczywiście, na wszystko znajdzie się sposób. Musimy tylko być cierpliwi i szukać - zapewniła.
Poczułam się znacznie lepie. Przestałam dygotać i płakać. W tamte chwili po głowie chodziły mi słowa, które niegdyś usłyszałam w swojej rodzinnej watasze:
"Podziękuj za cierpienie,
Czy umiesz, czy nie umiesz,
Bez niego nigdy nie wiesz,
Ile miłość kosztuje".
<Serine? Krwawo się zrobiło...>