wtorek, 30 grudnia 2014

Od Emmy CD. Cole'a

Stałam na lewo od Navaroga. Moje oczy były zbyt zajęte oglądaniem potęgi Orala, żeby zarejestrować cokolwiek z walki. Szatynowy wilk zdawał się wręcz emanować potęgą. W jego i Wilczego Księcia towarzystwie czułam się jak szary robak. 
Walka, choć była walką, nie była, cóż, zajmująca. Co jest ciekawego w gapieniu się jak dwa potężne basiory rzucają w siebie zaklęciami praktycznie się nie ruszając? No cóż, dla mnie nic. Tak, tak, wiem, chodziło o moje życie. Tak, wiem, powinnam się zainteresować, śledzić walkę, cokolwiek. Tylko, że ze mną jest trochę dziwnie: nie interesuję się walką póki sama w nią nie wpadnę. No cóż, tak już mam. Dla zabicia czasu rozejrzałam się dokładnie po sali. Podłogę pokrywały czarne kafelki z białymi ornamentami w rogach. Ściany były koloru kości słoniowej, a sufit był czarny z białymi plamkami przypominającymi gwiazdy. Sala była wszechstronna, wystarczająco duża, by urządzić tu jakieś wielkie przyjęcie. Nie była, jednak, do końca pusta. Wzdłuż przeciwległej ściany były schody prowadzące w prawo i w lewo. Zauważyłam, że Oral stoi przed miejscem ich spotkania, najniższym stopniem. Gdyby mi się udało przemknąć niezauważonej… Hej, przecież mogę się stać niewidzialna! Mogłabym dojść do tych schodów na lewo i zobaczyć, co tam jest! Z miejsca, gdzie stałam widziałam tylko mały, biały balkonik i dwoje drzwi. Resztę zasłaniała mi śnieżnobiała kolumna. Co może być za tymi drzwiami? A może coś jest jeszcze dalej? Już miałam zniknąć, gdy w mojej głowie zagrzmiał głos:
~ Ani mi się waż! 
Prawie upadłam. Co? Hitaishi umie się porozumiewać telepatycznie? Wspaniale, naprawdę wspaniale! Tego mi było jeszcze trzeba. Jak to się tylko skończy, będę musiała odnaleźć Soula i poważnie się wziąć za naukę telepatii. Soul…
Moje myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku. Soul… Ostatnim razem, gdy go widziałam… Co mu powiedziałam? Powiedziałam, że nie jestem warta Cole’a… Potem odbiegłam… Było ciemno… Płakałam… Wszystko mi się rozmazało, wpadłam do jakiejś jaskini… Ile czasu minęło już od tego zdarzenia? Trudno to było stwierdzić, gdyż na terenach Navaroga było chyba zawsze ciemno. Fajnie… Nawet się z nim nie pożegnałam, a być może widzieliśmy się po raz ostatni. Moje życie było zagrożone… Ciekawe, po co Wilczy Książę nas ze sobą zabrał. Właściwie, nic nie robimy. Gapimy się, błądzimy oczami bez celu. Ciekawe… A ja? Mogłabym teraz siedzieć na polanie z… nie! Emma nie możesz tak myśleć. Zrobiłaś to dla niego. Zrobiłaś to, bo go kochasz.
Łzy utkwiły mi w gardle. Pewnie Hitaishi wie o kim pomyślałam i się teraz ze mnie wyśmiewa. Nie robiło to na mnie wrażenia. Co mnie obchodzi, co ona myśli? Jeszcze lepiej: co mnie obchodzi, co myśli Navarog? I tak pewnie nawet o tym nie wie, jest zbyt zajęty walką. A… A Cole…? Nagle, dotarło do mnie, że to, co on na ten temat myśli, bardzo mnie obchodzi. On… On jest tak cudowny i… I jeszcze nigdy nie zostawił mnie samej. Zawsze mi pomagał, zawsze był przy mnie… Nie odwracał się ode mnie z byle powodu. A przecież mógł. Ma takie prawo. Biorąc pod uwagę, jak go zraniłam i jak mu ciążyłam to powinien dawno już to zrobić. A jednak nie zrobił… Dlaczego?
Pomyślałam o tym, że tylko przy nim czuję się bezpiecznie. Że tylko przy nim potrafię się uspokoić. Że go kocham.
~ No to mamy tu zakochane gołąbki… - zadźwięczał mi w głowie głos Hitaishi.
„Czy ty możesz przestać?!” – zapytałam siebie w myślach.
~ Nie, nie mogę… Cała ta sytuacja wydaje się bardzo komiczna.
Poczułam, że rośnie we mnie wściekłość.
„Daj mi spokój, dobra?” – warknęłam.
~ Nie, dzięki. Odczytywanie twoich myśli i emocji jest naprawdę ciekawe.
„No, więc, dobrze. Pójdę tam, a ty mnie nie powstrzymasz.”
~ Co?! Nie! Nie możesz tego zrobić! 
„Już za późno” – mruknęłam w myślach i stałam się niewidzialna.
„Powoli, spokojnie, powoli, spokojnie” – powtarzałam. Przeszłam przez tarczę Navaroga, ze strachem, że coś się stanie, ale na szczęście nic się nie wydarzyło. Z wyraźną ulgą, szłam dalej. Omijając Orala i lekko się potknęłam, ale on rzucał zaklęcie, więc nic nie usłyszał. Weszłam powoli na białe schody i z gracją po nich przemknęłam. Na chwilę stanęłam na balkonie i spojrzałam za walkę. Z góry wyglądała nieporównanie lepiej, jednak nie była bardziej zajmująca. Mój wzrok prześlizgnął się na Cole’a, który stał w miejscu i się rozglądał. Hitaishi stojąca koło niego, wbiła przerażone spojrzenie w schody. Usłyszałam jej głos:
~ Jesteś już na szczycie? Cole się niepokoi. Ja zresztą też. 
„Taak.” – mruknęłam. – „Tak, już jestem na górze”
Hitaishi musiała to najwyraźniej przekazać Cole’owi, bo niewyraźnie spojrzał w miejsce, gdzie stałam. Pomachałam do nich, choć wiedziałam, że nie mogą mnie zobaczyć. Odwróciłam się, więc od balustrady i spojrzałam dalej w lewo, w miejsce, które uprzednio zasłaniała mi kolumna. Balkon był dość długi. Drzwi naliczyłam równo dwanaście. Postanowiłam zacząć od tych najdalej położonych od pola walki, by nie robić hałasu zbyt blisko…

< Cole? Wybacz, że tak długo, ale Harry mnie nawiedził (jeśli wiesz, co mam na myśli). ;) >

Od Cole'a CD. Sarah

- Cóż... co mogę o sobie powiedzieć...? Jestem zwolennikiem przyrody... uwielbiam kolor zielony. Lubię czekoladę z miodem... - zaśmiałem się. - Cóż... to chyba wszystko.
- Mhm... a... podoba ci się jakaś wadera z naszej watahy? - Sarah spojrzała na mnie maślanymi oczami. Trochę mnie to pytanie przybiło... chrząknąłem i zlustrowałem wilczycę wzrokiem.
- Cóż... jest taka jedna... ech... - zacząłem, nadal spoglądając w szmaragdowe oczy wadery.
- Co...? A któż to taki? - Sarah przysiadła się bliżej.
- Hm... tego nie powiem... za to... ma piękne, wielkie, zielone oczy, czarne skarpetki i ogon... piękną i gładką sierść. - powiedziałem, spoglądając rozmarzonym wzrokiem w niebo.
- Yyy... - zaczęła wadera, ale nic nie odpowiedziała. Przypomniał mi się pewien człowiek z krwawymi oczami. Zaiskrzył mi wyraz jego twarzy i księżyc, zamieniony w znak Mankegyou... czerwone niebo, spowite przez czarne chmury, krzyki zrozpaczonych wilków ledwo trzymających się przy życiu...
Krzyknąłem i odskoczyłem do tyłu patrząc na błękitne, zalane różowymi promieniami zachodzącego słońca, niebo.
- Czy coś się stało? - zapytała Sarah patrząc na mnie, jak na jakiegoś wariata.
- On tu idzie! - wydyszałem rozglądając się dookoła.
- Kto...? - zdziwiła się wilczyca.
- ON tu idzie, nie ma czasu na wyjaśnienia! - chwyciłem waderę za łapę i pociągnąłem do watahy. Po chwili przeszliśmy do biegu i wpadliśmy na tereny naszej watahy zziajani. Usiadłem, aby chwilę odpocząć. Sarah usiadła obok mnie.
- Kto to był i dlaczego przed nim uciekaliśmy? - zapytała, przekrzywiając głowę.
- Nieważne... jesteśmy bezpieczni. Tu plaga nas nie dosięgnie, bo przekroczyliśmy już Krąg.
- Jaki krąg? O czym ty gadasz? - awanturowała się Sarah.
- No... nie mogę ci powiedzieć. - chrząknąłem i podrapałem się po skroni, robiąc tak zwanego "bad poker face'a".
- Bo?!
- Bo jesteś nowa, a odkąd plaga się rozprzestrzeniła, nie ufamy nikomu nowemu dołączającemu do naszej watahy. Jeśli chcesz zobaczyć, co nas goniło, poczekaj tu kilka minut... i nie waż się przekraczać granic watahy, jeśli nie chcesz zginąć, a ja muszę iść koniecznie poinformować alfę. Zaraz będę.
Pogładziłem waderę po głowie, po czym puściłem się pędem do alfy, by poinformować go o tym co zaszło.

<Sarah? :3>