niedziela, 10 stycznia 2016

Od Restii CD. Artema

Westchnęłam.  Nie wiele rozumiałam, ale jestem gotowa pomóc tej uroczej trójce w.... No właściwie to nie wiem w czym, ale pomogę.
- Słuchajcie. - weszłam na wyżyny odwagi i przejęłam rolę mówcy. - Może ja puki co stanę się nie wykrywalna, a gdy wezwiecie mnie mówiąc 'Assa' Pojawię  się by pokazać, że da się tu żyć.
Spojrzeli na mnie.
- Zgubisz się w korytarzach. - powiedział jeden z nich.- Sama nigdy nie dotrzesz.
- A kto powiedział, że będę się od was odłączać? - spytałam z uśmiechem.
- Jak to? - zapytał z uśmiechem Artem.
- To może być łatwiejsze gdy będę nie widzialna, ale ja będę widzieć. - wytłumaczyłam enigmatycznie.
Spojrzeli po sobie.
- Zobaczcie. - powiedziałam.
Jak już na mnie patrzyli zmieniłam się w nieosiągalną. Zaczęli się rozglądać. Tylko Artem tkwił z wzrokiem wbitym we mnie. 
- Widzisz? - powiedział młodszy basior. - Uciekła.
Artem nie odpowiedział.
- Ale ona przecież nie mogła uciec. - powiedział Artem odrywając ode mnie wzrok.
- Prawda. - przyznałam znów się pojawiając.
Westchnęli.
- Nie myślcie sobie. Tak łatwo to się mnie nie pozbędziecie. - mruknęłam puszczając oczko.
Uśmiechnęli się. Nagle sobie przypomniałam! Artem brał krople. Bariory będą musieli go tam dosłownie prowadzić... No tak jak i mnie. Nic nie będziemy widzieć. Chyba też na to wpadł. Spojrzał na chłopakó i wytłumaczył co mu się tu przytrafiła za przygoda z werą zakraplającą obcemu basiorowi oczy. 
Słuchali uwarznie dodczas gdy ja już powoli próbowałąm schodzić do tulelu by się przyswyczaiś do mroku. Coś widziałam nie powiem, ale czułam się okropnie. Powietrze pachniało.. Nie wiem jak pachniało. Pachniało źle. Bardzo źle. Chłopacy podeszli już do mnie i ten młodszy wziął mnie za łapę, a starszy poprowadził Artema. ja zmieniłam się w niewidzialną więc i tak sama musiałam się pilnować. Mijane korytarze były cały czas takie same. Czarne smutne i zgniłe w niektórych miejscach. Nie miało to dla mnie sensu. Było tu tak okropnie. Było tu tyle gęstego mułu i powietrze też było gęste. Cały świat pod ziemią. Całe życie pod ziemią! Bez słońca, kwiató i co najważniejsze ptaków.
Gdy szliśmy w miare szybko i ruwno pierwszy basior przystanął. 
- O cholera. - wrzasnął. - Szczury!
Nagle poczułam bijącą od nich panikę, ale jednocześnie odwagę. Nie mieli pojęcia co robić.
- Przecież ty tylko szczury... - powiedziałam.
Po chwili gdy jednak ujrzałam w mroku wielkie czerwone ślepia sama wrzasnęłam. Nie spodziwałąm się, że tutejsze szczury są inne. W całym tym zamieszaniu nie wiedziałm co zrobić, bo szczurów w kółko przybywało, a ja stałam jak głupia.
- Assa! - wezwał mnie Artem.
Zmaterjalizowałąm się.
- Biegnijcie! - Zawołał inny.
Nagle wszyscy- szczury też-ruszyliśmy biegiem.
- Czy ten tunek miał iść do zakopania? - zapytałam szybko.
- Tak. 
Odwróciłąm się szybko w stronę szczurów. Nagle usłyszałam za sobą krzyki basiorów. 
Telekineza w takich przypadkach się przydaje. Zawaliłam sufit tulelu. Szczury teraz jeśli w ogóle przeżyły będą miały problem z wykopaniem się.
Poczułam jak ktoś mnie szybko odciąga, więc zapewna idziemy dalej.  Znów się rozpłynęłam.
Gdy usłyszałąm jakieś głośniejsze rozmowy innych wilków dotarło do mnie, że jesteśmy już na miejscu. Skupisko wilków tutaj było zniewalające.
Kaszlnęłam od tego draku powietrza.
Wszyscy odwrócili się w naszą stronę.
- Assa? - zapytał Artem.
Musiał chwilkę poczekać zamim przetrawiłą to co powiedział. Zmaterjalizowałam się i wszyscy się nagle na mnie zaczęłi gapić jak sępy na padlinę.

<Artem? Narozrabiałąm?>

Od Ignis CD. Sperrka

- Lewis?
Zerknęłam przez ramię basiorowi. Znowu plany.
- Hm, złotko? – zapytał czule.
Skrzywiłam się.
- Nie będzie wojny, prawda? – zapytałam drżącym głosem.
- Nie. Twój ojciec już poszedł na warunki rozejmu. Wszystko pięknie się układa. – Uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- W takim razie nie będę ci już przeszkadzać.
Dałam mu szybkiego całusa w policzek i wyszłam z jego gabinetu z zamiarem poszukania Emmy. Znalazłam ją w ogrodzie, patrzącą w gwiazdy.
- Zabawne... – odezwała się, gdy usiadłam obok niej. – Kiedyś gwiazdy wydawały mi się tak daleko.
- A teraz nie? – spytałam, zdumiona.
- Nie. Ani trochę. – Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i westchnęła. – Wiesz, nie powinnaś tego robić. Mój brat nie jest zły, ale to okropne, że musisz za niego wyjść, choć go nie kochasz.
Serce stanęło mi w gardle.
- Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. Miłość to głupstwo.
- Nie mów tak! – natychmiast zerwała się z miejsca. Spojrzałam na nią dumnie.
- Nie umiesz panować nad emocjami, prawda? – prychnęłam pod nosem.
Zaczęła szybko kręcić głową.
- Miłość jest piękna. Jedyna. Prawdziwa. Wierna. To przyspieszone bicie serca, gdy widzisz ukochaną osobę... Albo to uczucie, gdy jest blisko ciebie... To jest piękne. Nawet jeśli jesteś pewna, że ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć... – rozmarzyła się.
- Emma... Czy ty się zakochałaś?
Na jej twarzy pojawił się krwistoczerwony rumieniec. A więc tak.
- Tak bardzo to widać...? – Spuściła wzrok. – Rano wracam do Watahy. Nie mam zamiaru tutaj zostawać.
- W porządku, rozumiem... Ukochany... – Uśmiechnęłam się lekko.
Ponownie się zarumieniła, ale udałam, że tego nie zauważyłam.
- Pójdę się położyć. – mruknęła. – Dobranoc, Ignis.
- Dobranoc, Emmo.
Weszła do twierdzy. A ja postanowiłam zostać.
Niebo było piękne. Rozgwieżdżone i rozjaśnione światłem księżyca. Lekki wiatr targał moje futro, sprawiając, że poczułam złudną wolność. No właśnie.
Już nigdy, przenigdy nie miałam być wolna.
Ogarnęła mnie lekka melancholia z tego powodu, ale przecież już dawno przyjęłam to do wiadomości. Musiałam się nauczyć żyć tak, jak mi kazano. Może wtedy byłabym w stanie odnaleźć swoje szczęście.
„Nie, głupia. Twoje szczęście siedzi zamknięte w lochu, a ty na siłę próbujesz je odrzucić.”
Potrząsnęłam głową i westchnęłam. Nie chciałam tej myśli. Ale trudno było mi się z nią nie zgodzić.
A najgorsze było to, że nie czułam kompletnie nic. Żadnej tęsknoty, żadnego pragnienia, żadnego smutku ani żalu. Mój umysł pogodził się z zaistniałą sytuacją. A serce cały czas próbowało walczyć. W rezultacie nie byłam w stanie podjąć żadnej sensownej decyzji.
„Przez ciebie on zginie.”
Kolejna niechciana myśl przesłana przez coraz szybciej bijące serce. Głupie, głupie, głupie serce.
„Zginie. Jak ty omal nie zginęłaś w...”
- Dosyć! – krzyknęłam, a mój głos potoczył się echem po okolicy. Wszystko ucichło, słyszałam tylko szaleńcze bicie mojego serca. Czułam, jakby zaraz miało wybuchnąć.
Opadłam z powrotem na trawę. Nawet nie zarejestrowałam faktu, że kiedykolwiek się z niej podniosłam.
Przybiegli strażnicy, zaniepokojeni moim krzykiem. Zapewniłam ich, że wszystko w porządku i że mogą odejść.
Jednak jeden z nich cały czas naciskał, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o jego imię.
- Jestem Callidus, moja pani. – mruknął.
- Yhym... Zaprowadź mnie do lochów.
- Ale...
- Zrób to!
Bez słowa zaprowadził mnie do ciemnych korytarzy. Obraz tego, co się działo kilka godzin temu nie chciał opuścić mojej głowy.
Szłam, aż w końcu go zobaczyłam. Był w całości skuty, ledwo mógł się poruszać. Moje serce zaczęło bić szybciej, a pod powiekami zaczęły piec łzy. Patrzyłam na moje szczęście, Moje Szczęście, skute i pozbawione jakichkolwiek praw. Pomimo tego że teoretycznie byłam wolna, tak właśnie się czułam. I wtedy coś do mnie dotarło.
Przed znalezieniem Mojego Szczęścia może jeszcze dałabym radę wyjść za Lewisa i dokonać tego, co było mi od dawna przeznaczone. Ale przeżyłam w życiu za wiele. Zbyt wiele razy byłam bliska śmierci. A kiedy znalazłam swój dom, swoją watahę, swoją miłość... Stałam się inna. Teraz już nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam. Uczucia za bardzo zawładnęły moim umysłem. Nie byłam w stanie temu zaprzeczać ani z tym walczyć. Nieważne, jak bardzo bym się starała i tak nigdy nie pokochałabym Lewisa. Moje serce posiadał ktoś inny. I za żadne skarby nie chciał go oddać.
- Uwolnij go.
- Ależ, moja pani...
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu.
Zamilkł i wykonał moje polecenie. Sperrk wyglądał marnie, jednak nie mieliśmy czasu na poprawienie jego stanu.
Zdjęłam pierścionek zaręczynowy od Lewisa i bez słowa wrzuciłam go do lochu.
- Chodźmy. Wracajmy do domu. – powiedziałam spokojnie, a on spojrzał na mnie w niemym zdziwieniu.
- No wstawaj. – ponagliłam. – A ciebie, Callidusie, proszę o największą dyskrecję.
- Tak, moja pani.
Wyprowadziłam basiora z zamku. Był jeszcze trochę niemrawy, ale dawał radę iść o władnych siłach. Nikt nas nie niepokoił. Całą drogę przebyliśmy w milczeniu.
Gdy dotarłam do swojej jaskini, poczułam się naprawdę w domu. Byłam szczęśliwa.
- Dobranoc. – mruknęłam i wślizgnęłam się do swojej jamy.
Usadowiłam się wygodni na legowisku i pozwoliłam sobie na tą upragnioną chwilę spokoju.

<Sperrk? Home, sweet home ^^>

Od Mad

Obudziłam się jeszcze przed słońcem. Miałam cały dzień przed sobą. Trzeba to wykorzystać. Jestem w nowej watasze już dzień i jeszcze nikogo nie poznałam. Matko, ale tu nudno... Jeszcze jak moja rodzina żyła się działo, a tu jestem sama... No i proszę. Nie jest źle. Jelonki sobie jakoś radzą. O wodospad jest. Drzewa. Wiatr. Żyć nie umierać! Milutko wspaniale. Wszystko na raz! 
Wstałam i poczułam lekki powiew wiatru. Na moim nassie wylądowała śnieżynka. Była bardzo piękna, ale moje ciało było zbyt ciepłe i się rozpuściła. Wnioskuję, że jest zimno chodź sama nie jestem w stanie tego stwierdzić. Mogę się puki co wykąpać. gdy wchodziłam do wody poczułam ulgę. Moje jeszcze nie tak dawno zraniona łapa potrzebowała wody. Odetchnęłam.
- Nareszcie! - zaśmiałam się wskakując do wody.
Nie miałam jeszcze towarzysza, ani towarzyszki więc musiałam sama sobie wystarczyć.
Zaczęłam nurkować i pływać na rybami. Wystraszone uciekały do jaskiń, a te bardziej obojętne próbowały zgubić mnie. Jednak nie poddawałam się. Gdy tylko zabrakło mi powietrza wynurzyłam się. Złapałam szybko oddech i znów zanurkowałam w poszukiwaniu zabawy. Śledziłam tym razem żabę. Wydawała się też zobojętniała więc po prostu wyszłam z wody i otrzepałam się.
Patrząc na swoje odbicie w wodzie targałam swoje włosy by nadać im mojego codziennego stylu. Poprawiłam krawat i z powrotem usiadłam w wodzie. Tym razem nie zanurzałam głowy, bo drugi raz nie chce mi się układać włosy.
Jeszcze jeden z ostatnich liści na drzewach oderwał się od żywiciela, drzewa, i powędrował z samego szczytu do wody.
Zaczęłam dmuchać. Raz przechylał się w jedną to, drugą stronę. Była w tym jakaś melancholia której nienawidziłam więc ostatecznie z pluskiem zatopiłam go. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki, ale usiadłam prościej udając, ze nic nie słyszę. Gdy tajemniczy ktosiek mnie zauważył westchną ze zdziwienia.
- Nie za zimno? - zapytał basior.
Odwróciłam powoli głowę. Spojrzałam uroczo na basiora.

<Ktosiu? Może już nie będzie tak nudno?>

Od Winter CD. Restii

Nie ufam tej waderze. A fakt, że może przeczytać moje myśli zdecydowanie nie poprawia mojej opinii o niej. Owszem nakarmiła mnie. Przemilczała to, z jaką szybkością pochłonęłam to niemal twarde jak kamień mięso. Dziwne, bo przecież w innych przypadkach mówiła aż nadto. No i zdaje mi się, że niewiele w życiu widziała. Mogę się mylić. Nigdy nie zakładam niczego na 100%, więc i tym razem tylko przypuszczam, że niewiele wie. To by tłumaczyło całe jej zachowanie. I pomyśleć, że nawet nie znam jej imienia. Widać nie jest mi potrzebne, a wcześniej czy później i tak się dowiem. Przecież ona długo milczała nie będzie.
- No a powiedz mi jak ty się nazywasz? – zaczęła po chwili – Bo ja jestem Restia.
Przewróciłam oczami. O tym właśnie pomyślałam.
- Jestem Winter… - rzuciłam z powrotem koncentrując się na śniegu przede mną.
- Winter? Ładnie. Znaczy jak zima. Pasuje to do ciebie wiesz?
Tym razem się nie odezwałam. Niech ona mówi i myśli, że jej słucham. W ten sposób ona będzie robić co lubi, a ja będę mieć święty spokój.
- Pewnie wiesz, że pasuje – kontynuowała truchtając obok mnie – Poza tym świetną mamy dzisiaj pogodę. Nie jest tak zimno jak ostatnio i nie wieje. I nawet świeci słońce. Lubię słońce. Tak w ogóle to lubię jesień. To w sumie logiczne skoro jestem wilkiem jesieni, nie sądzisz?
Zrobiła pauzę i spojrzała na mnie. Uświadomiłam sobie, że czeka na moja odpowiedź. Tylko o co ona spytała?
- Tak tak - odpowiedziałam w końcu.
- Ty mnie nie słuchasz, prawda?
- Mmm… Nie bardzo, ale mów dalej – stwierdziłam obojętnie.
- Po co mam mówić skoro i tak nie będziesz mnie słuchać?
- Bo chcesz? – wzruszyłam ramionami dalej patrząc przed siebie.
Nagle coś usłyszałam. Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam w stronę źródła dźwięku.
- Co…? – zaczęła tamta.
- Cicho! – syknęłam.
Ten dźwięk… Coś jakby psy. Wiem co to psy. Widywałam je codziennie. Ciągnęły sanie, pilnowały dobytku ludzi albo… walczyły. Ze mną czy między sobą. Bez różnicy i tak z ringu schodził tylko jeden. Poza tym na ogół towarzyszyły ludziom. A skoro ja je słyszę to znaczy, że…
- Ludzie – rzuciłam zrywając się do biegu
- Skąd? – Restia po chwili mnie dogoniła
- Jakim cudem mam wiedzieć?! Psy słyszałam!
- Co mamy robić?
Stłumiłam warknięcie. Ja byłam niewidzialna, więc mogłam w każdej chwili zniknąć z oczu, ale ona nie. Ją było widać już z daleka. Jak ja mam przetrwać w takich warunkach?
- To gdzie jest ten las i jak szybko tam dotrzemy? – spytałam nagle.
W sumie mam już pewien plan. Tylko najpierw musimy dotrzeć do tego przeklętego lasu.

<Restia?>

Od Soul

Tkwiłam w ciemnym lesie jak w więzieniu. Teoretycznie byłam wolna, z podkreśleniem na teoretycznie. Błądziłam nie tylko po lesie, błądziłam po swoim umyśle był on dla mnie jak pułapka bez wyjścia. Szłam po woli, rozglądałam się uważnie. Nie miałam niczego ani nikogo więc wszystko było mi obojętne. Jednakże czułam iż żyję aby mordować. Mord na innych zapewniał mi dużo rozrywki. Bezwładnie stąpając po śniegu szłam w stronę drzewa. Po chwili zauważyłam obcego mi wilka. Stał on tyłem do mnie, a ja nie byłam nauczona atakować od tyłu. Obeszłam wilka na ob koło, ustawiłam się tak aby miał przyjemność zauważenia pyska swojego mordercy. Czaiłam się w krzakach. Poczułam jak ktoś próbuje się wedrzeć do mojego umysłu, jednakże dzielnie się broniłam. Po chwili nieznajomy odezwał się;
- Widzę Cię.-Powiedział zwyczajnym tonem. Po chwili kontynuował wypowiedź;
-Jesteś na terenie nie swoje watahy. - Powiedział krótko.
-Wiem. - Rzekłam szybko ze zdziwieniem. Nie byłam rozmowną waderą więc czekałam aż nieznany coś powie.
-Nazywam się Aventy, a ty nieznana przybyszko? - Powiedział basior przy nudzonym tonem. Jego oczy bystro mnie obserwowały.
- Jestem Soul. - Powiedziałam krótko. Moje myśli zaczęły wariować, zamyśliłam się na chwilę po czym dodałam;
-Zaprowadzisz mnie do Alfy? Chciałabym dołączyć do tej watahy.-Powiedziałam poważnym i suchym tonem. Po tych słowach wilk się lekko oburzył. Zrobił poważną minę i odpowiedział;
-Hm. Muszę Cię najpierw poznać. - Wilk utkwił we mnie wzrok. Nie zrozumiałam jego wypowiedzi. Po chwili uświadomiłam sobie że rozmawiam z Alfą. Zmieszanym głosem próbowałam się wytłumaczyć;
-A, ja nie wiedziałam wybacz.. - Powiedziałam szybko. Wilk uśmiechnął się po czym dodał;
-Nic się nie stało, nie mam Ci tego za złe. - Po tych słowach odetchnęłam w duchu. Po dość długiej rozmowie w której zadano mi tyle pytań że nie nadążałam wilk przyjął mnie do watahy. Pożegnałam się z nim i poszłam zwiedzić teren. Szłam mozolnie, inne wilki dość dziwnie mi się przyglądały.
Po chwili wpadł na mnie wilk. Był to Aventy. Sprawiał wrażenie zmieszanego. Najprawdopodobniej gdzieś się śpieszył, popatrzyłam na niego po czym odsunęłam się. Wilk stał w miejscu.

<Aventy, jeśli można spytać; coś się stało?>

Nowa wadra - Mad

Od Restii CD. Winter

- No Czeeeeeść. - przeciągnęłam.
Widać było, że ma ochotę chyba zapłakać z tego nieszczęścia. Rzadko się zdarza co prawda by wilki mnie nie lubiły, ale zdarzyć, bo zdarzyć się może. Mój ogon zamachał lekko.
- Jesteś tu tak sama? Coś się stało? - zapytałam z uśmiechem.
- No... Sama jestem. - spojrzała za siebie. - Chyba.
- O! Uciekasz przed kimś tak? - zapytałam entuzjastycznie.
Skrzywiła się na widok tej nie poprawnej optymistki.
- Niestety tak. Przed ludźmi. - dodała nie czekając, aż znów ją zapytam.
- Jesteś głodna? - zapytałam.
Westchnęła. Nie chciała tego przyznawać, a przede mną chyba tym bardziej.
- Tak. Mogłabyś mi wskazać gdzie jest las? - zapytała ulegając lekko.
- Oczywiście! Najpierw dam Ci coś zjeść dobra? - zapytałam i nie czekając na odpowiedz ruszyłam z nosem przy ziemi.
Szukałam tego co kiedyś zakopałam. I właściwie nie było to konieczne, bo moja telekineza załatwiła to za mnie. Nad nami pojawił się lewitujący kawał jelenia. Nie wiem czemu, ale Winter jeszcze zanim wylądował skoczyła na jedzenie w obawie, że ucieknie.
Uśmiechnęłam się do siebie.
- To smacznego.- powiedziałam.
Chwile później przyglądałam się waderze wręcz połykającej dużą porcję mięsa. Nie wydawała, żadnych dźwięków. nawet nie przeszkadzał jej fakt, że mięso było wręcz zamrożone. No, ale kto głodnemu zabroni? Byłam i tak szczęśliwa, że wszystko zjadła, bo teraz będzie miała siły na drogę do lasu. 
- Gotowa? - zapytałam krzepiąco.
- Właściwie byłam gotowa pół godziny temu. - mruknęła.
Mimo to nie ugasiła mojej wielkiej optymistości.
- To dobrze.. - powiedziałam zmieszana. - Jakim wilkiem jesteś?
- Wilkiem lodu. - odpowiedziała krótko.
- A ja jesieni! No i empatii! Ale się złożyło. - powiedziałam.
Zerknęła na mnie jakby to co powiedziałam wszystko tłumaczyło. Pewnie chciałaby uciec ode mnie czy coś... Ale mnie korci by wejść jej do głowy, ale nie mogę... To w brew wszystkiemu.
- No, a... - nie miałam pomysłu na dłuższą rozmowę.
Ku mojemu zdziwieniu wadera się przekonała, że i tak będę gadała, więc można poddać mi chociaż jakiś interesujący temat.
- Czemu to mięso latało? - zapytała idą za mną.
- Mięso! A tak! No bo to moja moc... - uśmiechnęłam się.
Zaśmiała się.
- Twoją mocą jest unoszenie mięsa w powietrzu?! - zaśmiała się głośniej.
Zawtórowałam jej.
- Nie, nie. Moją mocą jest telekineza... - zachichotałam.
- Też można. - uniosła brwi. - Jak to się stało, że mnie widziałaś? Przecież jestem biała.
- Tak to racja... Jesteś nie do zauważenia, ale mało kto się umie ukryć przez telepatią. Masz cudowne futro. - skomplementowałam.
- Dzięki. - spojrzała na mnie przenikliwie.
Tak jakby chciała sprawdzić czy...
- Nie! Nie ma mowy. Nie sprawdzałam co myślisz! - wyparłam się podejrzeniom.
- To skąd wiesz o co chciałam zapytać? - przekrzywiła głowę.
- Bo... Ja już miałam takie sytuacje. Wiele wilków mnie o to podejrzewa. - posmutniałam.
Nadal patrzyła na mnie nie przekonana. Dalej szłyśmy w ciszy. Widać tak było jej najlepiej. Teraz czuła się lepiej co dało się wychwycić. Ja umilkłam co się zdarza tylko gdy mam poczucie winy. Ale czemu? No właśnie...

< Winter? Powiało chłodem i dialogiem... Dam, dam, dam>

Od Killy CD. Edena/K

Prychnęłam. 
 Oczywiście Killy kamień jest fajniejszy z każdą chwilą, ale czy to dobrze? No nie wiem. Jeśli zaszczepi się w twoim zabójczym sercu to już po tobie. Nie pozwól na prawdziwą przyjaźń. To tylko udawanie..
 Tak. Ja przecież cały czasu tylko udaję, a może ja sobie wmawiam, że udaję? Nie...
 Odwróciłam się tyłem do kompana. Nie kumpla.
 - Może o wielki kamieniu pokażesz ciekawe miejsca? - zapytałam jakby był mistrzem wszystkiego.
 - A moja osoba ci nie wystarczy? - udał zranionego.
 - Omnom nom. Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
 Spojrzał na mnie sarkastycznie.
 - Wierz, że nowy rok już był? - zapytałam.
 - No oczywiście. - przewrócił oczami.
 - No to fajnie. Mam nadzieję, że nie przegapiłam imprezki? - zachichotałam.
 - Słuchaj! Przegapiłaś mega imprezę! Poznałem wodospad i okazał się być bardzo porywczy. - zaśmialiśmy się.
 Jak to szybko się stało. On do mnie mówi, a ja nawet nie chcę go zabić... Dziwne uczucie.
 - A ja poznałam tylko kamień... - pochlipałam sztucznie.
 - Ale za to jaki fajny! - uśmiechnął się szeroko.
 Nie wytrzymałam i ryknęłam śmiechem.
 - Do tego skromny do granic. - dodałam między napadami śmiechu.
 - Oczywistość.
 Śmialiśmy się. Długo i głośno. Fajnie, że nie był taki obrażalski. Miło też, że miał dystans do samego siebie.
 Czy ja właśnie wymieniłam same pozytywne cechy wilka pod rząd? No dobra... Kamienia.
 - Słuchaj! A jak długo w wodzie będziesz to staniesz się wypolerowany? - zapytałam dla żartów.
 - Tak to właśnie mój sekret dlaczego panicznie boję się wody. - spojrzał na mnie sarkastycznie, ale śmiesznie.
 - Pić mi się chce. - powiedziałam bezpośrednio.
 - Jak za złość... - mruknął.
 - Do usług. - kiwnęłam głową. - Zaprowadzisz mnie do wody?
 Westchnął.
 - Jak nalegasz... - udawał zmęczonego.
 Po może pięciu minutach byliśmy już nad wodospadem.
 - No... faktycznie porywczy. - uśmiechnęłam się.
 - Się nie utop. - zaśmiał się.
 - Jak cię tam wrzucę to sam utoniesz. - pochyliłam się nad wodą by napić się tego cudu.
 - Sama uważaj... - zaśmiał się i popchnął mnie do zbocza wody.
 Moje futro od razu przesiąkło. Chłodna woda dała wytchnienie, ale się zachłysnęłam. Nie spodziewałam się takiego posunięcia. Czułam, że robię się gorąca. Złość sama powstała we mnie. A nie... To nie złość tylko para. Para? Chwilka! Ja nie jestem w wodzie tylko za nią. Tu jest jaskinia! O matko! Ile tu diamentowych przedmiotów. Bez namysłu chciałam zabrać z tam tond wszystko, ale po co? Przecież i tak mi nic po tym. No więc może chociaż się rozejrzę. Byłam już przemoczona do suchej nitki, ale i tak poczułam jak dostaję kolejną porcją po brzuchu.
 O nie! Tu są małe wulkaniki z parą wodną! No szlag! Zapomniałam w którą stronę mam biedź więc po prostu pobiegłam tam gdzie widziałam małe jasne żółte światełko. Wiadomo nie wiele widzę, a zwłaszcza w ciemnościach.
 Pędziłam i w końcu wpadłam na ścianę. Kurczę! Nie chcę kończyć jako wilk ugotowany na parze! Nie ma mowy! Spojrzałam w dół. Był tam mały medalik bez zdjęć czy pamiątek w środku. Wzięłam go, bo może chociaż będę miała dobytek gdy umrę.
 Że, co? Jak? Ty umrzesz? No chyba nie! No ruszaj cztery litery i już.
 Znów pobiegłam i właściwie chyba biegałam w tę i we w tę. Matko trwało to serio długo. 
 Gdy w końcu zdecydowałam się na ostatnie podejście udało mi się ze średnim skutkiem. Wyszłam z tego garnka, ale wylądowałam w zimnej do granic możliwości wodzie. I tak źle i tak nie dobrze.
 Wyśliznęłam się na brzeg. Dyszałam.
 Już był wieczór. Miałam ochotę ogrzać się i kogoś zabić. Jak na zawołanie zjawia się nade mną Eden z właściwie nieco zaniepokojoną miną.
 - Jakbym tam zginęła... To bym cię zabiła. - nie mam siły na więcej, bo zaraz po tym dosłownie padam twarzą na glebę.
 Słyszę cichy śmiech, ale nie zwracam na to uwagi. czuję jak coś ociera się o moje łapy. No tak to ten łańcuszek.
 - Eden... - jęczę. - Trzymaj to dla ciebie. W końcu kamienie bywają same, a to może cię uszczęśliwi.
 Rzucam to do niego.
 - Co to? - pyta zdziwiony.
 - Głupi łańcuszek. Ode mnie. Dla Kamienia. - wybacz o milordzie, że nie podpisane. - jęknęłam i zasnęłam.

< Eden? Monom onm. Tak to się jakiś stanęło.>

Od Artema CD. Restii

- Restija... - powtórzył Hunter, przeciągając przez akcent ,,i” w ,,j”. - Cóż za piękne imię. Szkoda tylko, że nie jestem w stanie przyjrzeć się właścicielce.
- Co to za cholerstwo na niebie?! - warknął Chan. - Zaraz mi oczy wypali!
Artem westchnął i popchnął oba Krety z powrotem w tunel. Zaintrygowana Restia ruszyłą za nimi. Basiory zatrzymały się w przedsionku, gdzie Hunter i Chan byli w stanie coś zobaczyć. 
- Co za przeklęte miejsce! - perorował dalej młodszy za basiorów.
Starszy widząc obcą waderę wyprostował się dumnie i posłał swojemu wychowankowi ciepły uśmiech pełen ulgi. Gdy nie słaniał się zakrywając oczy łapą, z jego postaci mimo mizernego wyglądu mieszkańca podziemia biła niezwykła aura osoby doświadczonej, posiadającej niebywały autorytet.
- Res, to mój opiekun, Hunter - przedstawił go Artem. - A tamta zrzędliwa kupa kłaków to Chan.
- Też tęskniłem - Chan uśmiechnął się złośliwie.
- No, skoro już się wszyscy znamy... - zaczął Hunter, po czym chwycił zaskoczonego chłopaka za ramiona i potrząsnął nim kilka razy. - CO CI DO ŁBA STRZELIŁO?! Wiesz jak się o ciebie martwiłem? Chole*a jasna, Artemka! Nie bez powodu zakazałem ci się udawać do północnych tuneli! Co by powiedział Sasza gdyby się dowiedział, że nie słuchasz przełożonych? Nie rób mi tak więcej, jasne?! 
Artem stulił uszy i spuścił łeb zawstydzony.
- A-a-ale przynajmniej w końcu odnalazłem wyjście z tuneli... - powiedział niepewnie.
- No właśnie...I to mnie martwi najbardziej - starszy basior spojrzał w kierunku łuny światła. - Co z tym zrobimy?
- Powiemy Radzie? - zaproponował Chan.
- Jakiej ,,Radzie”? - rzuciła Restia, nieco zdezorientowana.
- Bandzie tłuków, która nami rządzi - wyjaśnił krótko Hunter. - Są zagorzałymi przeciwnikami wszelkich teorii, że na Powierzchni można normalnie żyć. Padł już nawet koncept, by zawalić tunele prowadzące do rzekomych wyjść. 
- Prawie im się udało. Dwa wschodnie fragmenty tuneli zostały odcięte - przypomniał Chan. - Jeśli dowiedzą się, że ten fragment północnych korytarzy prowadzi do PRAWDZIWEGO wyjścia...
- Zostaniecie odcięci od świata - dokończył Artem.
- Hej, zaraz! Przecież tak nie może być - wtrąciła się wadera. - W ogóle dlaczego wszyscy boją się świata? Tam nie ma nic strasznego, prawda Art? Chodźmy do nich i nagadajmy tej całej Radzie, a wszystkich waszych współplemieńców wyprowadźmy.
- To nie takie proste, diewuszka - Hunter pokręcił smutno głową. - Ten paranoiczny lęk przed opuszczeniem tuneli to owoc wielu wieków nieświadomych kłamstw i propagandy. Namówienie całej watahy do opuszczenia domu jest niemożliwe. Większość z nich to po prostu tępe ćwoki zapatrzone w Zgromadzenie.
- Ale Zgromadzenie da się przekonać! - żywił nadzieję Artem. - Wujkowi Saszy prawie się to udało.
- Tak, pamiętam. Sasza był wyjątkowo przekonujący, ale wtedy w Radzie zasiadało kilka osób nie mających większych obiekcji do tematu Powierzchni. Teraz, gdy rozmawiam z jej członkami, mam wrażenie, że ktoś specjalnie zrekrutował do niej samych paranoików. Nie uwierzą w twój opis Powierzchni. Ba! Nie uwierzą, że w ogóle znalazłeś wyjście.
- Ponownie naplują na grób Saszy, dzieciaku - rzucił Chan. - W końcu to on był twoim ojczymem, a wszyscy pamiętają jak bardzo chciał odnaleźć wyjście z tuneli. Nie wspominając już o jego marzeniach, gdzie wszyscy z nas wychodzą z podziemii.
Chłopak ponownie zwiesił łeb. Wybacz wujku Saszo, pomyślał. Przynajmniej się starałem. Restia widząc jego minę również posmutniała. Nie trwało to jednak długo, bo już za chwilę powiedziała z przekonaniem:
- Pójdę z wami.
Artem spojrzał na nią zdziwiony. Hunter zmrużył brwi w namyśle.
- Jestem żywym dowodem na to, że Powierzchnia istnieje - dodała. - I raczej nie jestem przerażającym potworem.
Chan spojrzał pytająco na Huntera. Starszy basior milczał.
- Sądzisz, że to się możę udać? - zapytał wątpliwie młodszy Kret.
- Cóż, to na pewno da Radzie do myślenia - odpowiedział wilk. - Nie możemy jednak być pewni niczego. Wszyscy politycy to świetni manipulatorzy. Mogą wykorzystać nasz żywy argument na własną korzyść, na przykład zmusić Restiję do pozornego ataku.
- W takim razie pozostanę na jakiś czas stuprocentowym pacyfistą - powiedziała żatobliwie wadera.
- Ale nasi strażnicy nimi nie będą i to mnie martwi.
- Zgromadzenia tak nie przekonamy na pewno - wtrącił Artem. - Ale widok Restii może przekonać Krety. Wataha prędzej nam uwierzy. Jeśli opowiemy im jak naprawdę wygląda powierzchnia, wyciągniemy ich spod wpływu Rady. A gdy poznają Restię przekonają się, że na Powierzchni żyją inne wilki i są wobec nas przyjaźnie nastawione.
- To się może udać - rzucił Chan, ku zdziwieniu Artema. Czyżby nawet taki gur jak on był w stanie się zmienić?
- Chyba możemy spróbować - odparł w końcu Hunter. - Tylko pamiętaj, Artemka: jeśli cokolwiek pójdzie nie tak musisz wyprowadzić stąd swoją prijatiel i nie będziesz mógł już raczej pokazać się w tunelach.
- Czyli mogę was już nigdy więcej nie zobaczyć? - powiedział smutno basior.
- Krety mają dobrą pamięć - Hunter ruszył tunelem, a reszta podążyła za nim. - A taki numer, jaki my zamierzamy wykręcić Radzie, pozostanie zapamiętany raczej na długo.

<Restia? Wybacz, wrobiłam cię w wycieczkę po tunelach :P>

Nowa wadera - Soul

Od Illi

Szłam przez las i nie byłoby w tym nocy dziwnego gdyby nie fakt, że jestem niewidoma. Z tego powodu bowiem wpadałam na różne drzewa, krzewy... Wszystko, co się dało! Kilka razy przewróciłam się nawet! Lądówanie było jednak miękkie - na mchu. I tak co chwilę przewracając się brnęłam dzielnie do przodu. Nagle usłyszałam za sobą śmiech wadery. Warknęłam, a ona szybko ucichła. Nie przestawałam iść do przodu. Wadera śledziła mnie przez chwilę, ale potem przestałam czuć jej obecność. Dziwne... Nagle wpadłam na coś futrzastego. 
- Uważaj, jak łazisz! - krzyknęłam zdenerwowana. 
Poczułam, że to basior. 
- Sorki! Jakaś waderą szła za Tobą. Chyba chciała Ci coś powiedzieć... Jak coś Izaak jestem - powiedział po chwili. 
- Illa - odpowiedziałam sucho. 

<Izaak?>

Od Nataniela

Cofam się, gdy przybliżają się zabójcy. Dowiedzieli się, że Vena nie żyje od roku. Wysłani przez wodza Kniei, by zabić jedynego wilka panującego nad światłem, który narodził się z łowców. Krwawię. Kark boli niemiłosiernie, boki są pochlastane. A za mną jest dobry kawał przepaści. "Przytulam" się do jej krawędzi. Panika powoli ogarnia mój umysł. Po pysku lecą mi łzy. Veno, pewnie niedługo znowu się zobaczymy.
Jeden z wilków, czarnych jak smoła i ze ślepiami czerwieńszymi od moich rzucił się na mnie, spychając z krawędzi klifu. Spadłem z wysokości około dziesięciu metrów. Poobijałem się o wystające skały, by w końcu spaść na lewą, przednią łapę. Złamałem ją. 
Z mojego pyska wydobył się krzyk, ból był przeraźliwy. Nie miałem siły się podnieść. Deszcz zaczynał padać, powoli moczył moje ciemne futro, zmywając z niego krew. Wykrwawię się jak nic. Spróbowałem podnieść się na łapy, jednak kiedy tylko dotykałem czegoś lewą łapą, ból odbierał jasność umysłu. Zacząłem trząść się nie tylko z zimna, ale i strachu. Co chwilę jako tako próbowałem wstać. W końcu nie miałem już siły. Zaczynałem mieć gorączkę.
- Ej! Ktoś tam jest! - usłyszałem nagle. Czy chodziło o mnie? Nadzieja powoli we mnie wstępywała.
- Eden! Dezessi! - ktoś krzyczał.
Dudnienie łap wygłuszone przez śnieg. Idą w moją stronę. Jeszcze raz podjąłem próbę wstania o własnych siłach. Chwiałem się na wszystkie boki. Zimmo. Boli. Vena. Zabójcy.
Znów niemal upadłem. Tym razem jednak ktoś mnie złapał.
- Kim jesteś? - zapytał basior, przyglądając mi się podejrzliwie. - Wiesz, że jesteś na terenie Watahy Mrocznej Krwi?
- J... jestem Nataniel. - powiedziałem półgłosem. - Zabójcy z Kniei... Vena... Pomocy...
Zemdlałem w nagłym przypływie bólu. Ostatnie, co usłyszałem to podniesione głosy.

<Ktoś pomoże? :)>

Nowy basior - Nataniel

Nowa wadera - Tristitia

Od Winter

Zimne dni i górski wiatr
I deszcz podszyty chłodem
Zrodziły mroźnych piekieł moc
I to serce skute lodem
Oto słowa które powtarzano mi tak często, że stały się mi bliższe niż moje własne imię. Te cztery proste linijki które zrosły się ze mną tak bardzo, że nawet teraz przedzierając się przez zamieć śnieżną powtarzam je jak litanię. Jest noc. Ciemna i zimna, lecz dla mnie zupełnie przyjazna. Jestem Winter, Lodowata Morderczyni obcy mi strach czymkolwiek on jest. Teraz mam gorsze zmartwienia. Ludzie. Te szatańskie istoty które uparły się, żeby mnie złapać. Może zabiją albo znowu wsadzą do klatki. To nieważne. Nienawidzę ich i nie pozwolę, żeby mnie odnaleźli. Zamieć jest moim sprzymierzeńcem, ona mnie ocali. A jeśli i ona zawiedzie wtedy stanę do walki. i wygram. Nigdy nie przegrywam. Nie potykam się, ani nie upadam. W całej Północy nie ma silniejszego i sprytniejszego ode mnie. Nie ma, nie było i z całą pewnością nie będzie.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie odgłos wystrzału. Skuliłam się lekko i przyspieszyłam. Oni chcą mnie zabić. To aż niespotykane by konie mogły brnąć za mną tak daleko w śnieg. Długo tu nie wytrzymają, więc jeśli ja się nie poddam ucieknę im. Śnieg zatrze moje ślady, by nikt nie mógł mnie już dogonić. Ale teraz najważniejsze to biec. Jakkolwiek nie wydawałoby się to trudne zważając na fakt, że całe moje łapy zapadają się w śniegu. Tylko przeć na przód. Byle dalej. Nieprzerwanie. Z uporem by wygrać ten morderczy wyścig...
Pogoń ustała dopiero nad ranem gdy śnieżyca przybrała na sile. wtedy też pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Zwolniłam tempo do szybkiego truchtu. Rozejrzałam się po okolicy. Gdzie nie spojrzeć widziałam tylko śnieg, chociaż w dali majaczył jakiś ciemny kształt. Być może las albo osada. I jedno i drugie oznacza jedzenie, a tego przecież odmówiono mi kilka dni temu, więc mrużąc oczy by nie stracić z oczu swojego celu ruszyłam w tamtą stronę. Niestety przeliczyłam się. Nie była to ludzka osada, tak samo jak nie było to awet jedno drzewo świadczące o tym, że mógłby to być las. No dobrze… Właściwie to było jedno drzewo stojące przed a wpół zasypaną jaskinią. Nieprawdopodobne jakie cuda może ukryć śnieg, prawda? Dokładnie sprawdziłam drzewo. Nie było niczym niezwykłym. Pień i kilka sterczących patyków. Widywałam już drzewa. Przywykłam do ich zdradzieckiego szumy kiedy pokrywały się czymś zielonym. Ale to drzewo ie miało tego zielonego czegoś czego nazwy widocznie zampomniałam, więc nie stanowiło dla mnie bezpśrediego zagrożenia. Jaskini nie miałam ochoty sprawdzać. Wejscie do niej było w połowie przysypae śniegiem, a jej właściciel – o ile takowy w ogóle istniał – nie miał ochoty się przywitać. Wygrzebałam więc sobie jamę tuż przy drzewie. Taki sposób na ochronę od wiatru i chłodu, który był teraz wyłączie moim kaprysem. Ani zimno, ani wiatr zupełnie mi nie przeszkadzają, a moja sierść staowi idealy kamuflaż, więc ukrywanie się pod śniegiem było zupełnie niepotrzebne. Po prostu musiałam zająć czymś łapy. Kiedy moja nowa nora była już gotowa wczołgałam się do niej i zasnęłam.
Obudziłam się w zupełnej ciemności i ciasnocie. Logiczne. Była zamieć, więc mnie zasypało. Zero powodów do obaw. Owszem prawie nie ma tu już czym oddychać, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykopać sobie wyjście. I tak po kilku minutach pracy z zaspy wyłoniła się moja głowa. Czujnie się rozejrzałam. Nic nie może mnie zaskoczyć. Wejście do jaskini przeszło już do historii. W sumie dobrze się stało. Wygrzebałam się na powierzchnię. Chwycił mróz, więc górna warstwa śniegu iemal bez trudu utrzymywała mój ciężar. Odetchnełam głęboko lodowatym pwietrzem. Przyjemnie kłuło w płuca przy każdym porządniejszym oddechu. Tutaj jedzenia nie znajdę. Na dobrą sprawę tutaj nie ma niczego, pomijając koronę drzewa. Nie ma więc poodów, żebym ja też przebywała tutaj dłużej niż trzeba. Nie spiesząc się nadto swobodnym truchtem ruszyłam przed siebie. Oto kolejny dzień taki sam jak inne. Podiosłam głowę mrużąc oczy w świetle ostrego słońca. Biel krajobrazu, błękit nieba i słońce jako mój jedyny towarzysz. Kolejny dzień spędzony na podróży. Kolejny w którym prawdopodobnie nie spotkam żywej duszy. Taki sam jak reszta, a jednak inny.
- Lód kusi magią potężych sił, nie zna ich nikt. Może ściąć z nóg dzielnych nawet mężów stu, bo zimne dni i górski wiatr i deszcz podszyty chłodem zrodziły mroźych piekieł moc i to serce skute lodem. – szepnęłam. Mogłoby się to wydawać co najmiej dziwne. Samotna wadera szepcząca do siebie jakieś dziwne słowa pośród śniegu. Dla mnie nie było to dziwne. Robiłam to by nie zapomnieć jak się mówi. Kiedyś szeptałam swoje imię. „Nazywam się Północna Gwiazda.” Lecz to nie miało dla mnie sensu. Nie pamiętam kto nadał mi to miano. Nie wiem dlaczego tylko to wiedziałam po moim przebudzeniu. Później w samotności szeptałam o tym, że ludzie to potwory, ale nawet wiatr nie chciał tego słuchać. Teraz mówię tylko to co od nich usłyszałam. Ubrane w piękniejsze słowa i nieco przeze mnie zmienione. Nie potrzeba mi towarzystwa. Nie odczuwam potrzeby by ktokolwiek się do mnie zbliżał. Jednak cenię sobie zdolność mowy i dbam o to by jej nie utracić.
Nagle ni stąd ni zowąd coś się poruszyło na horyzoncie. Było za daleko, zebym mogła stwierdzić kto to bądź co to. Poruszało się to na czterech łapach i z pewnością nie przypominało człowieka. Zatrzymałam się i przekrzywiłam głowę. Wiem o tym, że ja sama jestem niewidzialna tym terenie czego nie można powiedzieć o istocie jak gdyby nigdy nic biegnącej wprost na mnie. A może uda mi się to zabić i zjeść? Na myśl o tym poczułam nieprzyjemne ssanie w okolicy żołądka. Pokręciłam głową zirytowana taką własnie reakcją mojego orgaizmu i znowu skupiłam się na biegnącej ku mnie postaci. Z każdym krokiem owej tajemniczej istoty nabierałam pewności co do tego, że jest to wilk. Przywarłam do ziemi zupełnie znikając z pola widzenia. Zmrużyłam oczy. Teraz jedynymi obiektami świadczącymi o mojej obecności były dwie niebieskie szpary uważnie na zbliżającą się postać. Była to żółta wadera. Miała długie pomarańczowe „włosy” i brązowe łapy. Ależ ja mam szczęście. Pośrodku pustkowia trafić na takiego wilka. Aż stąd widziałam jej zielone oczy. No nic. Może przebiegie obok mnie nawet mnie ie zauważając. Znowu się pomyliłam. Owa wadera zatrzymała się tuż przy mnie z zainteresowaniem patrząc mi w oczy. Warknęłam cicho wstając.
- Witaj – rzuciłam oschle wyraźnie poirytowana tym, że mnie znalazła.

<Restia?>