wtorek, 21 lipca 2015

Od Sperrka - GWOS

(Kiedy miałem kilka tygodni.)
Moja mama opiekowała się moją siostrą, gdy moja babcia zaszła mnie od tyłu.
-Skarbie... Nie przetrzymasz go długo przy życiu.- powiedziała do mojej mamy zimno.
-Wiem, ale będę go trzymać ile będę mogła... Uciekną z tond i będą szczęśliwi.- spojrzała na babcie.- Mówię ci. Będę ich bronić ile będę mogła.
Wiedziałem wtedy nie wiele, ale wiedziałem chodziarz tyle, że rozmawia się tu o mnie i Dezessi. Widząc powagę mamy przytuliłem się do Dezessi. Odwzajemniła uścisk.
-Sperkuś?- zapytała Dezessi.- Czy będziemy razem na zawsze? Nie rozdzielą nas?
-Nie Deze... Będziemy razem.- przysiągłem.- Na zawsze.
-To dobrze, że tak mówicie.- wtrąciła mama.- Macie się wspierać. Pewnego dnia dorośniecie, a wtedy skończycie ten koszmar... bądźcie cierpliwi i wytrwali.
-Pokonamy wszystkich razem!- Deze chwyciła mnie za łapę- Będziesz z nas dumna mamo!
-Tak...- nieśmiało potwierdziłem.
Babcia prychnęła.
-Sama go zaniosę pod pysk Wetora jak będzie trzeba.-powiedziała zimno babcia.
Mama oburzona wstała i zaczęła warczeć na babcie. Deze poszła w jej ślady. Ja też się przyłączyłem.
-Odejdź!- powiedziała mama.
-Numa! On ma zginąć!- zdenerwowała się babcia.
***
( Kiedy miałem kilka miesięcy)
-Zbierajcie się Sperkuś! Deze!- wołała mama.
Mieliśmy uciec z tej watahy jak najdalej, aż dorośniemy. Potem mieliśmy zabić naszego ojca i uwolnić spod jego władz dziesiątki wader gotowych oddać za niego życie. Wataha złotych zbroi miała raz na zawsze być wolna. Ja byłem bardziej przykuty do tej watahy niż Dezessi. Ojciec kazał zabijać każdego basiora którego spotkają białe wadery. W tej watasze były tylko takie... miałem białą matkę, siostrę, babcie, kuzynki, ciotki nawet ojciec był biały. Nie wiem jakim cudem jeszcze wtedy żyłem. Wiem tylko tyle, że matka była betą i sprawiała pewne problemy... i tylko uciekając mogła mnie uratować.
-Sperkuś... co jest?- zapytała Dezessi.
-Nic... Jeśli to się nie uda to wierz, że już złota zbroja czeka na ciebie? Masz ją włożyć kiedy będziesz mieć dwa lata... Ta zbroja jest naprawdę... piękna i jest na Chełmie diament.
-Nie chce tej zbroi.- powiedziała obrażona.
-Czemu?- zdziwiłem się.
-Wiesz... Gdybym ją przyjęła oznaczało by to, że będę robić tyle zła co inne wadery... Zabijać wszystkich basiorów... i wadery które nie są białe. Wierz, że ojciec powiedział, że jak dorosnę... będę alfą, razem z nim.
-Wyczuł twoje moce?- zadziwiła się mama.
-Nie wiem... Jakie mam moce?- zapytała ciekawska Deze.
-Nie mogę ci powiedzieć kochana. Jak dorośniesz będziesz wiedzieć.
Deze wtuliła się w futro mamy. Ja też to zrobiłem. W tym miejscu w którym mieliśmy  watahę zawsze był śnieg więc było też zimno. Deze jak to ona zasneła po kilku sekundach. Mama delikatnie wzieła ją w pysk i zaniosła do naszej nowej mniejszej jaskini. Ja szedłem obok niej.
-Mamo... Nie lepiej bym uciekł już teraz? Deze by mnie wezwała w odpowiednim dniu...- powiedziałem.
Nie zareagowała, aż doszliśmy do jaskini i jak odłożyła Deze.
-Było by to jeszcze bardziej niebezpieczne. Deze nie zginie nawet jak się sprzeciwi ojcu, a ty musisz- koniecznie, więc jakbyś teraz uciekł sam to wadery by cie wytropiły i zabiły nawet bez mojej wiedzy. Twoje moce będą w takiej sytuacji... Bez użyteczne... Dużo o tym myślisz?- zapytała zatroskana.- Za dużo. Musisz stawać się coraz silniejszy... To tobie chce powierzyć najważniejsze zadanie... Zabicie go.- mamie zaświeciły się oczy. 
Zasnąłem obok Deze. Tylko je dwie miałem. Deze miała jeszcze wtedy takie czyste serce, bez brudu jakim jest miłość. Ojciec dzięki temu nie mógł jej nic zrobić. Deze miała przejąć po nim stado. Miała być władczynią ziem i wszystkiego czego ojciec dotkną. Deze miała zdobywać coraz więcej terenów i watah. Ja miałem zginąć bym nie miał potomków. Jednak Był jeden wyjątkowy Basior który miał identyczne moce jak ojciec( był też biały). Ten Basior miał być razem z Deze Alfą po śmierci Ojca...
***
(Kiedy miałem 1 rok i 6 miesięcy)
-Mamo! Mamo!- usłyszałem krzyki Deze.- Mamo! Proszę wróć!
Deze płakała.
Wybiegłem z jaskini biegnąc za głosem siostry. Dobiegłem do niej. Stała nad urwiskiem. Zdziwiłem się. Spostrzegłem, że na śniegu było trochę ślady dorosłej wadery. Prowadziły do skraju urwiska. Widziałem też kilka kropelek łez na śniegu. Spojrzałem dalej za urwisko. Zobaczyłem ojca któ®y uśmiechał się pobłażliwie do Dezessi. Za nim stało całe stado białych wader. Wszystkie wyglądały bardzo podobnie: długie białe futro, niebieskie lśniące oczy i złote zbroje. One patrzyły się zachłannie na mnie. Między waderami zaczął się ktoś przedzierać do przodu. Wyłonił się Rott. Następca ojca. Spojrzał na mnie sztucznie przerażony, a potem spojrzał na szlochającą Dezessi i się uśmiechną zadowolony.
-Deze!- krzyknąłem.-Nie daj się!
Spojrzała na mnie. Wiedziałem co się kroi i ona też o tym wiedziała.
-Ty też się nie daj!- zaszlochała bardziej.- Pójdę teraz „gdzieś”. Możemy iść tam razem.
-Nie ja pójdę do nich...- zawahałem się, ale musiałem czegoś spróbować.
***
(Tydzień po śmierci matki. Byłem już w watasze jako Beta.)
Do mojej jaskini weszła wadera. Była piękna. Uśmiechnąłem się do niej.
-Witaj Sperrk!- powiedziała melodyjnie.
-Witaj! Co cię tu sprowadza?- zapytałem nie ciekawy odpowiedzi.
Żyłem jak król w tej jaskini więc czemu miałbym z niej wychodzić.
-Wetor cię wzywa.- powiedziała czekając na mnie.
 Wstałem. Podszedłem do jej prawego boku i skinąłem głową na znak, że możemy już iść. Przy wyjściu z jaskini czekały na mnie inne wadery. Tworzyły taki jakby korytarz do mojego ojca. Stał obok niego Rott. „Pewnie ojciec w końcu go zabije i mnie... MINIE! Mianuje na jego godnego następce.”- myślałem z dumą. Ahh.. Te wadery będą widziały jak staję się ich nowym i przyszłym królem!
Podszedłem już do ojca.
-Witaj Sperrk”u.- powitali mnie.
-Witaj ojcze!- ucieszyłem się.- Rott...
-Sperrk...- powiedział z zawiścią Rott.
Ojciec odetchnoł.
-Wiesz, że Dezessi się tu pojawiła?-ojciec wymówił jej imie z czcią.- Wyglądała tak cudownie!
-Deze... Dezessi tu była?- ucieszyłem się.- Gdzie jest teraz?
-Jeszcze nie wiem Wadery ją śledzą.- odpowiedział.- Wiesz o czym mi przypomniała jej wizyta? Ciebie tu nie powinno być. Powinieneś zginąć, a ona powinna odebrać zbroję. Rott dziś ma cie zabić.- oświadczył.
Rott uśmiechnął się do mnie.
-Nie będę taki...- powiedział.-Wybiorę dwie wadery na to zadanie.
-Ehhh... Tchórz!-wykrztusiłem zaskoczony obrotem sytuacji.
Babcia podeszła do mnie i szepnęła:
-Twoje moce to: Zmienianie się w ducha, panowanie nad umysłem i ciałem wilków i żywiołów i umiesz regenerować siebie i umiesz zmieniać się w inne wilki i zwierzęta. Dez też. Użyj tych mocy.- szeptała bardzo cicho. Potem zwróciła się do mojego ojca.-Powiedziałam mu to co chciała mu powiedzieć moja córka.
-Brać ją!- krzykną Ratt.
Spojrzała na mnie ciepłym spojrzeniem i została zabrana ode mnie przez pięć wilczyc.
Wiedziałem, że teraz muszę uciec. Użyłem mocy i skupiłem się nad tym by przemienić się w ducha. Udało się. Szybko przedostałem się przez tłum kłów i pazurów wader i Rotta. Wiedziałem, że moc słabnie. Potem już nie będąc duchem biegłem ile sił przed siebie. Biegłem tak długo, aż zgubiłem „towarzystwo”. Co dzień oddalałem się od watahy ojca.
Każdego dnia szukałem zapachów Dezessi. Pewnego PIĘKNEGO dnia je znalazłem... były świeże, więc poszyłem za nimi.
***
(Kiedy byłem już dorosły i to w pełni. I kiedy znalazłem tą watahę a w niej moją siostrę.)
Wyczułem tu bardzo dużo zapachów wilków, ale był w nich ten jeden wyjątkowy.. Należał do Dezessi. Szedłem za nim. Dotarłem w pewnym momencie do jakiejś jaskini. Tam czułem bardzo dużo jej zapachu. Zauważywszy wśród tych jaskiniowych ciemności jasne niebieskie oczy. Nie mrugały przez długi czas.
-Sperrk!- krzyknęła rzucając się na mnie.
Przytuliłem ja mocno do siebie. Śmialiśmy się i płakaliśmy ze szczęścia.
-Pokarzę ci tą watahę!- stwierdziła prowadząc mnie „gdzieś”.
Pokazywała mi swoje koleżanki itd... Ja jednak zauważyłem pewną piękną i niezwykłą waderę... W której teraz zakochałem się do szaleństwa. Ignis- tą spokojną nieśmiałą, wspaniałą Ignis!

<Cała historia Sperrk’a na tacy...>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Serine podniósł się niechętnie. Chyba był naprawdę zmęczony. Niestety, musieliśmy ruszać. Nieźle nam się oberwie od Rorelle, jak się spoźnimy na uroczyste śniadanie.
- Trzeba wracać. Nie chcemy się spożnić - powiedziałam z lekkim uśmiechem na pysku.
- Jak trzeba, to trzeba - odparł sennym głosem, przeciągając się.
Po pięciu minutach byliśmy już w przestworzach. Chłodne powietrze z pewnością trochę ożywiło basiora. Ja byłam niezwykle podekscytowana. W końcu bardzo długo czekałam na ten dzień. Wylądowaliśmy na balkonie, jak zwykle z resztą. Gdy Serine otworzył drzwi, przygotowania trwały w najlepsze. Ze zdziwieniem patrzyłam na, aż pięć dorodnych jeleni. Kiedy ona zdążyła to wszystko upolować? Wszyscy, włącznie z Cainem, byli tak zajęci, że nawet nie zauważyli naszego przybycia. Popatrzyłam na stojącego obok mnie basiora. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, o mało nie wybuchnęliśmy śmiechem. W świetnych nastrojach podeszliśmy do krzątających się dookoła.
- Może wam pomóc? - zapytałam Rorelle.
- Ooo, jesteście. Nie, nie trzeba. Lepiej usiądźcie. My się wszystkim zajmiemy - odparła melodyjnie. 
Tak, jak prosiła, zajęliśmy swoje miejsca. Dziwnie było patrzeć, jak wszyscy kręcą się wokół.
- Nie mogę uwierzyć, że aż tak się w to zaangażowała - stwierdziłam szeptem.
- Ja też nie - uśmiechnął się.
Rorelle wręcz promieniała. Nie podejrzewałam, że wszystkie te prace sprawią jej tyle radości. Zupełnie jak kiedyś mojej mamie... Westchnęłam cicho i wtuliłam się w sierść Serine'a.
- Masz wspaniałą mamę, wiesz? Szkoda, że nie możesz poznać mojej - stwierdziłam ze smutkiem.
- Ej, uśmiechnij się. Dzisiaj wracamy do watahy. To piękny dzień.
Jego głos był miękki i czuły. Od razu poprawił mi humor. Po piętnastu minutach wszystko było gotowe. W miłej, rodzinnej atmosferze zjedliśmy śniadanie. Potem nadszedł czas, by się pożegnać. Podeszłam najpierw do Rorelle. Przytuliłam ją delikatnie.
- Dziękuję ci za wszystko - powiedziałam.
- Ja tobie też. Odwiedzajcie nas często - odparła ciepło. 
- Postaramy się - uśmiechnęłam się.
Potem do wadery podszedł Serine. Ja z kolei udałam się w stronę Zaheera.
- Cei, wszystkiego dobrego - odezwał się z uśmiechem na pysku.
- Dzięki, tobie też. Niebawem was odwiedzimy. Musimy sprawdzić, jak idzie ci bycie alfą i w razie czego ustawić do pionu - zaśmiałam się.
Kiedy skończyłam rozmawiać z czarnym basiorem, Serine jeszcze prowadził konwersacje z Rorelle. Nie chciałam go pośpieszać, dlatego stanęłam z boku.
- Ze mną się nie pożegnasz? - usłyszałam nieśmiały głos.
- Caine... Ja... Do widzenia - powiedziałam w końcu.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - odparł głosem pełnym nadziei.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, jak z nim rozmawiać. W jego towarzystwie czułam się naprawdę dziwnie. Spuściłam tylko nieśmiało łeb.
- Może... - wydusiłam w końcu.
Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że te słowa go bolały i to bardzo. Nagle poczułam jego dotyk. Dreszcz przeszedł po moim ciele. Nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Inaczej z pewnością zatraciłabym się w tych tęczówkach.
- Ja muszę ci coś powiedzieć. Jestem... - zaczął, ale przerwał mu Serine:
- Cei, musimy już lecieć.
- Idź, życzę ci szczęścia - powiedział na koniec.
***
Kiedy dolecieliśmy na miejsce, czekało nas nie lada powitanie. Wataha zmieniła się. Widziałam wiele nowych pasków. Ze wszystkimi serdecznie się przywitaliśmy. Nasi przyjaciele chcieli usłyszeć opowieści o naszych przygodach. W analogicznym skrócie opowiedzieliśmy im wszystko. Potem to my wypytaliśmy o to, co się tu wydarzyło pod naszą nieobecność. Słyszeliśmy głównie o nowych członkach watahy. Kiedy wreszcie każdy powiedział, co wiedział, wypatrzyliśmy z Serinem małą, ale przytulną jaskinię. Położyliśmy się w końcu na podłodze.
- Zwariowany dzień, prawda? - odezwałam się.
- O tak. Już myślałem, że ta paplanina nigdy się nie skończy - zaśmiał się.
- Ale w końcu jesteśmy w domu. Tęskniłam za tym miejscem, za tym spokojem, atmosferą i za chwilą samotności - dodałam cicho.
- Ooo tak. Szczególnie tego ostatniego nam brakowało - wyszeptał mi do ucha.
Dreszcz przeszedł po całym moim ciele.Tam w zamku cały czas musieliśmy uciekać, by być sam na sam ze sobą. Teraz naprawdę mogliśmy być razem. Po tylu rozstaniach, problemach, przeciwnościach, morzu wylanych łez. Wtuliłam się w jego sierść. To już koniec, teraz może być tylko lepiej.
- Kocham cię, Serine. Najbardziej na całym świecie - powiedziałam cicho.
- Ja ciebie też, Cei - odparł i pocałował mnie delikatnie.
Leżeliśmy tak chyba przez godzinę. 
- Co ty na to, żebyśmy spędzili jeden, normalny dzień? Bez potworów, nieproszonych gości, nagłych wypadków, narzekań, a na dodatek nudny do szpiku kości. Możemy iść na spacer, wykąpać się w rzece, powygłupiać albo dużo innych rzeczy, na które ostatnio nie mieliśmy czasu - zaproponowałam, licząc na to, że ten pomysł przypadnie mu do gustu. 

<Serine? Zmieniłam koncepcję. Niech spokój zagości ;)>

Od Sperrka CD. Ignis

-Czekaj, a gdyby tak...- wypaliłem bez zastanowienia.- Eeeee... Ignis.... Błagam... Ja zginę bez ciebie! Już raz próbowałem... Śmierci, tym razem skończę na zawsze!- widziałem w jej oczach strach i... nie da się tego określić nie da!!
Zacząłem pierwszy raz... PIERWSZY RAZ!!! Płakać... jak bóbr.
-Sperrk... Kocham cię, ale...- spojrzałem na nią pustym wzrokiem.
-Daruj mi to... Jak chcesz mi tu coś wciskać to daruj.- przerwałem jej.- Do zobaczenia... w piekle.- odwróciłem się pod wpływem emocji.
Szedłem stanowczo przed siebie. Wiedziałem gdzie idę i wiedziałem po co. To ma być koniec. Dezessi? Co ona pomyśli... Znienawidzi Ignis i będzie chciała ją dopaść za wszelką cenę. Ignis przeżyje, ale Dezessi umrze. Po co o tym rozmyślać... to nic nie zmienia.
Poczułem powiew wiatru. Ignis już stała przede mną.
-Odsuń się.- nakazałem stanowczo.
Zaczęła tarasować mi drogę.
-Nie. Ja wiem... że to trudne dla ciebie i dla mnie, ale każdy ma jakieś coś co musi w życiu zrobić.
-Ja zrobiłem co chciałem.- odparłem przesuwając ją.
-Nie pozwolę ci na to!- wrzasnęła zrozpaczona.
-Odejdź... Teraz lub zostań na zawsze. I jeszcze jedno... TY NIC O MOICH UCZUCIACH NIE WIESZ!- powiedziałem i upadłem bezwładnie na ziemię.
Miałem ten jeden plan- niewypał, ale muszę go kończyć bo... ona odejdzie!
-Widziałaś moje łzy... Nie widziałaś nic więcej. NIC! Kurde! Ty nic nie ogarniasz! Mam przed sobą ciebie! Też mam problemy w stadzie! Wielkie jak twoje... może większe bo na mnie spada rola wszystkich teraz też grozi coś mojej siostrze, a no i tobie też! Zostałem z tobą wiedząc, że moja siostra może teraz ginąć.... WIESZ CO TO JEST MIŁOŚĆ!?- przestałem nad sobą panować.- Ja wiem! Próbuje okazać ci to co dnia... Każdego dnia... co świt od nowa, i od nowa, i od nowa i... Tak chcesz odejść?! Kiedy łamiesz serce... łamiesz wszystko co jest w wilku!
-Sperrk!- zaczęła szlochać bez silnie.
Podszedłem do niej i objąłem ją. Zacząłem całować jej rękę. Od nadgarstka do łokcia, od łokcia do łopatki, od łopatki do szyli. Nie wiedziałem co robię ale tyle czasu spędziliśmy razem a tak naprawdę nic nie spędziliśmy razem... Teraz muszę docenić każdą chwilkę, chwilę...
Odepchnąłem ją gdy chciała mnie pocałować. Wiedziałem, że teraz możemy tylko tym siebie ranić. Zamieniłem się w ptaka.
-Sperrk! Nie...Nie rób tego. Ja nie idę już w tej chwili do jutra zostanę.- próbowała mnie zatrzymać.
Spojrzałem na nią. Na jej piękne oczy i niestety już czerwone od łez. Jej piękne uszy, usta, a nawet teraz tak wyjątkowy nos. Ostatni raz... ostatni raz- powtarzałem sobie myśląc o niej.- Tylko ja i ona możemy być razem... Nie jakiś Lolek, Lezart czy jak mu tam było! Ja w piekle będę czekał, ale czy ona do niego wejdzie... Pewnie nie. Ratując tyle istnień będzie w niebie się radować z tym wodnym idiotom!
Nie wytrzymałem  i po raz ostatni chciałem ją przytulić... poczuć jej ciepło... dotyk... zapach. Zamieniłem się  w wilka.
-Puki tu będziesz będę tu i ja...- powiedziałem biorąc ją w ramiona.
-Bądź tu dłużej.... Proszę. Nie chce twojej śmierci.- powiedziała.
-Nie chce twojego odejścia.- powiedziałem.
-To nie to samo.
-Racja. Ty możesz decydować, a ja nie... Ty masz karty.- dodałem.
-Ja widzę to zupełnie inaczej... wiesz.
-Wiem. I naprawdę chcę i próbuję cię zrozumieć, ale się nie da!- przytuliłem ją mocniej.
Wpadła mi pewna myśl do głowy.
-Chodź ze mną.- była nie zdecydowana.- Zaufaj mi.
Westchnęła i ruszyła za mną. Przeszliśmy kilkanaście metrów i ujrzeliśmy polanę. Nakazałem ( mocą) kamieniowi wyłonić się z pod powierzchni ziemi i utworzyć serce. Roślinom nakazałem pokryć to kamienne serce i rozkwitnąć na nim. Ignis patrzyła na to z podziwem. Uśmiechnęła się pochmurnie.
-Tu jest nasze miejsce... Nigdy się z tej watahy nie ruszę. Zawsze będę tu.... ciałem.- powiedziałem patrząc na nią.
Pocałowałem ją delikatnie.
-Mam jeden pomysł, który pomoże nam i innym.- powiedziałem.- Gdy ten koszmarek czy to coś prześladujące ciebie... Dostanie w zamian moją duszę nie będziesz cierpieć i nie będziesz musiała wychodzić za tego gościa...-spojrzała na mnie mroźno.- Proszę przemyśl to. Albo to, albo moja śmierć, tu w tym miejscu.
Wskazałem Skałę w kształcie serca. Odwróciła się. Zacząłem powoli rozdzierać serce na pół, ale Ignis się odwróciła z powrotem słysząc hałas.
-To jak będzie?- zapytałem.
Pocałowała mnie.

<Ignis? Mogę poświencić duszę i będzie z głowy.>

Od Milo

Podczas wędrówki przez las zrobiłem się głodny. Postanowiłem poszukać czegoś do jedzenia. Po paru minutach szukania złapałem dużego zająca. Szybko go zjadłem. Niestety dla mnie był za mały. Pomyślałem, że w pobliżu może być ich więcej. Nagle wyczułem zapach innego wilka. Jakaś wadera wyszła zza krzaków. 
- Kim jesteś? - spytałem niespokojnie. 

<Ktoś?>

Od Ignis CD. Sperrka

Sny.
Nie, nie sny. Koszmary.
Mój brat w niewoli u Pana Koszmarów. Ogień i Woda wciąż walczące ze sobą.
Dwa żywioły, których nikt nie powstrzymał.
Gdybym została w mojej rodzinnej watasze, gdyby Koszmarka nie ogarnął szał krwi... Zostałabym oddana synowi Alfy z Watahy Niebieskiego Wybrzeża, by zawrzeć pokój między Ogniem i Wodą. Podobno z tego powodu Cienie zaatakowały ową watahę, ale przetrwała. A nasza wataha się odrodziła.
Mój ojciec nie zginął, a Wilki Ognia wzrosły w siłę. Wataha Ognistej Równiny powstała z popiołów, odrodziła się jak feniks. Ale tym razem nie postanowiła już zawierać sojuszu z Wodą.
Wojna, zła i okrutna, ogarnęła oba żywioły, powodując największy konflikt jaki kiedykolwiek mógł powstać. Mój brat znalazł pomoc u starszej Wodnej Wilczycy. Sprzymierzył się z wrogą watahą.
W koszmarze było to jeszcze bardziej przerażające niż musiało być naprawdę. Koszmary miały to do siebie.
Gdy patrzyłam na Lewisa, syna Alfy Wodnych Wilków, wiedząc, że miałam należeć do niego, ogarniał mnie niepokój. Lewis był szlachetny, przystojny i pełny królewskiej wyższości. Nie chciał tej wojny, chciał to wszystko załagodzić. Co najlepiej by zakończyło wojnę dwóch żywiołów? Sojusz. A jak do niego doprowadzić? Doprowadzić do ślubu dwóch dziedziców tronu obu watah.
Ja była dziedzicem tronu Watahy Ognistej Równiny. Mój ojciec był Alfą.
To była moja powinność. Powstrzymać wojnę i uratować swojego ojca i brata. Pogodzić watahy, zachować pokój. Ale jak miałam poślubić Lewisa, gdy kochałam kogoś innego?
Sperrk przypatrywał mi się, podczas gdy ja kończyłam swoją porcję. Ledwo co mogłam cokolwiek przełknąć. Wiedziałam, że moja nowo odrodzona wataha potrzebuje mojej pomocy. Mój ojciec mnie wzywał. Potrzebowali mnie.
Zerknęłam przelotnie na Sperrka, smutna, że tej nocy wszystko tak drastycznie się zmieniło. Musiałam wybierać, a że byłam córką Alfy, wiedziałam, że powinność i obowiązek wobec Watahy przełożę nad moje własne uczucia. Bez względu na wszystko, muszę poślubić Lewisa i uśmierzyć wojnę.
Tylko jak miałam mu o tym powiedzieć?
- O czym rozmyślasz? - spytał nagle basior.
Westchnęłam głęboko.
- Nie możemy być razem. - powiedziałam wprost.
Sperrk osłupiał.
- Dla... Dlaczego? - zawahał się.
Westchnęłam jeszcze głębiej, mając nadzieję, że to mi pomoże.
- To trudne do wytłumaczenia... Ale będę musiała odejść. W ogóle. Na zawsze.
- Czemu?! - odezwał się gwałtownie.
Pogładziłam jego policzek.
- Moja wataha mnie wzywa. Poczucie obowiązku. Zostałam przyrzeczona innemu basiorowi. Przykro mi.
Sperrk zawahał się przez chwilę, po czym wykrztusił:
- Czujesz coś do mnie?
Poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy.
- Czuję. Nie wiem, czy to jest do końca miłość - Zerknęłam na niego niepewnie. - ale tak. To jest dopiero rodzące się uczucie. Z każdym dniem czuję do ciebie coraz więcej. Ale muszę odejść. Przepraszam.
- Nie pozwolę ci na to. - Przytrzymał mnie łapą. W jego oczach widziałam zdecydowanie i pewność siebie. - Nigdy ci na to nie pozwolę.
- Dlaczego? - spytałam ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Ja... - spojrzał na mnie lekko zdenerwowany. - Skradłaś moje serce.
- Wiem o tym, Sperrk. Ale muszę odejść. Tak już musi być. Nie mogę...
I w tym momencie Sperrk zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Pocałował mnie.
Moje ciało ogarnęło niesamowite gorąco, zupełnie inne od tego, które czułam dotychczas. Było w tym pocałunku coś gwałtownego i gorączkowego, jakby Sperrk chciał mnie nim zatrzymać. To uczucie gorąca było niesamowite, chciałam czuć go więcej i więcej...
W końcu oderwaliśmy się od siebie, a ja zauważyłam, że mam oczy pełne łez. Moje serce przyspieszyło. Biło tak mocno, że byłam pewna, że Sperrk jest w stanie to usłyszeć.
Objął mnie, a ja wtuliłam się w jego miękką sierść. Pachniał krwią ze świeżo upolowanej sarny, ale nie przeszkadzało mi to. Chciałam chłonąć każdą jego cząstkę, zanim odejdę.
- Nie wiem, czemu musisz odejść. Ale ci na to nie pozwolę. Kocham cię.
- Proszę, nie utrudniaj tego. Dla mnie to też jest ciężkie.
- Chcesz mi może to wytłumaczyć?
Westchnęłam.
- Nie sądzę, żebyś to zrozumiał. Wystarczy ci tyle, że mój ojciec mnie potrzebuje. Mój brat mnie potrzebuje. Cała masa wilków mnie potrzebuje.
- Racja, ale... Ja też cię potrzebuję.
W geście rozpaczy pocałowałam go. Chciałam, żeby wiedział, co do niego czuję.
- Wiem. Ale ty nie umrzesz beze mnie. A oni mogą zginąć, jeśli nie odejdę. - wyszeptałam.
- Pomogę ci. Tylko mi powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.
- Sperrk...
- Nie próbuj się wykręcać! Powiedz mi, co mogę zrobić, by ci pomóc. Ignis, potrzebuję cię, kocham cię, pragnę, żebyś została ze mną na zawsze. Rozumiem, że ty nie do końca ogarniasz swoje uczucia, ale sama powiedziałaś, że coś między nami jest. - Wziął głęboki oddech. - Proszę. Proszę cię.
- Nie mam innego wyjścia. Muszę to zrobić.
Odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć mi w oczy.
- A pomyślałaś chociaż o sobie? Będziesz szczęśliwa?
- To nie jest ważne, Sperrk. Moje szczęście się nie liczy. - Zastanowiłam się chwilę. - po za tym będę szczęśliwa jak będę mogła uratować tyle wilczych istnień, w szczególności mojego brata i taty. To mi wystarczy.
- I zgodzisz się wyjść za kogoś, kogo kompletnie nie znasz?
- Lewis jest dobry i działa w dobrej sprawie. Chce dążyć do pokoju, tak samo jak ja. To mi wystarczy.
- Ignis, nie rozumiesz, że nie pogodzę się z twoją stratą?
Spojrzałam mu ponuro w oczy. Nie wiedziałam, co z nich wyczytał, ale w jego wyrazie twarzy spostrzegłam zwątpienie.
- Rozumiem, Sperrk. Ale to nie wystarczy, żeby mnie zatrzymać. Nie myśl, że jest mi łatwo. - dodałam po chwili.
- Zrobię wszystko, żebyś ze mną została.
- Związek z tobą nie przyniesie korzyści w wojnie...
- Nie o to chodzi! Wiesz, o co mi chodzi.
- Naprawdę nie wiem, co moglibyśmy zrobić, Sperrk. Naprawdę. Po prostu w tej sytuacji nie mam innego wyjścia.
Basior znowu przyciągnął mnie do siebie, a ja znów zatraciłam się w jego dotyku, zapominając o całym świecie. Martwiłam się, ale nie miałam wyjścia. co innego mogłam zrobić? Ta wojna nie mogła trwać ani dnia dłużej.
- Słuchaj, a nie masz może siostry?
Przewróciłam oczami.
- Nie, mam tylko brata.
- A ten cały Lewis nie ma może siostry? Twój brat mógłby...
- Nie. - odparłam stanowczo.
- Czemu?
- Nawet jeśli ma siostrę, mój brat nie mógłby jej poślubić.
- Bo...?
- Bo mój brat nie jest po stronie mojego ojca.
Sperrk złapał się za głowę.
- To jest bardziej skomplikowane niż myślałem.
- Mówię ci, że nie mam wyjścia.
- Czekaj! A gdyby tak...

<Sperrk? Czekam na jakiś wspaniałomyślny plan, inaczej Ignis odejdzie. Musisz coś wymyślić... Huehuehue 3:)>