czwartek, 22 stycznia 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Szedłem na śmierć, wolność czy zbawienie? 
Nie wiem. 
Każdy krok był coraz cięższy i trudniejszy do pokonania. jaskinia weselna nie była daleko. Była na widoku, ale śnieg wszystko zamazywał.
Białe smugi przemykały przed oczyma jak oszalałe. Czarny basior coraz bardziej się pode mną chował, a ja starałem się go jak najlepiej chronić. 
- Zabiorę cie gdzieś. 
- Do Chance? Porozmawiam z nią. 
- Nie, nie chodzi mi o nią - zaprzeczyłem kręcąc łbem. - jest to wadera, która z pewnością cie przyjmie i będzie kochać, jak... - dalsze słowa utknęły mi w gardle. Nie mogłem ich powiedzieć. Ścisnęły krtań i nie puszczały. 
- Jak mama - posmutniał. 
Nie odpowiedziałem, nie dałem rady. Na widok sieroty serce się krajało. To cud, ze przeżył, a może od początku miał przeżyć? Może Chance nie jest tak podła i oszczędziła szczenię ze względy na jego bezbronność. 
- Twoja matka była dobrą wilczycą. 
- Wiem. 
- Przyznaję, nie znałem jej długo, ale... miała coś w sobie, co... czego nie mogę opisać. 
- Wiem. 
- Obiecuję ci, że już nigdy cię nie zawiodę. 
- Ale to nie twoja wina, Serine. 
- Moja. To ja ci pomogłem... to ja ich tam zaprowadziłem. 
- Nie zrobiłeś tego celowo - wybiegł mi na przeciw. 
- Wiem, młody, ale... - wziąłem głęboki wdech i postanowiłem zmienić temat. Jaskinia była tuż przed nami. - To poczeka. 
Skręciłem w prawo i podbiegłem z basiorem do jaskini Katey. Ona jako jedyna nie miała przymkniętej jaskini. 
***
Zaheer pożegnał mnie smutnym spojrzeniem io odprowadził wzrokiem. 
- Dasz radę, Serine!
Jego cienki głosik zlewał się z gwizdem wiatru. Nie miał racji. Nie poradzę sobie... nie teraz... 
- Serine! 
Głos Ceiviry postawił moje uszy na baczność. 
- Cei? 
Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję mało co nie zwalając z łap. 
- Nic ci nie jest? - zacząłem pytać. 
- Mi nie, ale Chance, owszem. 
Na imię wadery zrobiło mi się gorąco. Czarna krew zawrzała. 
- To nie lepiej? 
Spytałem bezczelnie, ale pożałowałem. Ceivira spojrzała na mnie kręcąc głową. 
- Nie czas na to, chodź! 
Chwyciła za łapę i pociągnęła do groty. Nie wiedziałem, jak może widzieć coś przez białe smugi. Grube płaty śniegu wpadały mi do oczu, a jego gruba warstwa na glebie utrudniała chód. 
źrenice skurczyły się gwałtownie, kiedy ujrzałem światło. Było to światło z jaskini, tej w której miałem poślubić Chance. 
Ceivira wbiegła otrzepując się. Beżowa wadera leżała przy świecach ogrzewając łapy. Sama była przykrywa cienkim, lśniącym materiałem. Roztrzęsiona i przerażona spojrzała na mnie. Wstała u cofnęła się przewracając jeden z świeczników. 
- S-serine... ja... ja ci wszystko wytłumaczę - płakała. 
- Wytłumaczysz? WYTŁUMACZYSZ?
Myślałem, ze wybuchnę. Że rzucę się na nią i wykończę jak White'a. Przed morderstwem uchroniła ją biała wadera stając mi na przeciw. 
- Nie, Serine. 
Była tak blisko. Patrzyła mi prosto w oczy. Płomienie ze świeczek odbijały się w jej fioletowych oczach. Zalały się czerwienią, ale nadal były to JEJ oczy. Łapą, którą położyła mi na piersi powstrzymała mnie od dalszego zmierzania w kierunku przerażonej Chance.
- Ona chce nam pomóc, uwierz mi, proszę - błagała, ale jej ton nie zmieniał się. Mówiła spokojnie, tak, jak zwykle.  
- Dlaczego? - beznamiętny wyraz pyska i szorstki ton głosu. Znowu. 
- Serine, proszę - wyszeptała prosząc o coś innego. Nie chodziło jej o zaufane do brązowej wadery. Chodziło jej o mnie. O moją bezuczuciowość na pysku. Nie lubiła tego. Było to widać, a może tylko ja to zauważałem?
- Przepraszam - wyszeptałem i pozwoliłem jej się przytulić. Mój pysk zanurkował w jej włosach, a serce przyspieszyło. 

<He he :3 Cei?>

Od Goyavigi CD. Aventy'ego

- W sumie to... nigdzie. – mruknęłam. – Chyba nie planowałam żadnej wycieczki, zanim zasnęłam. – chwila ciszy – A ty alfo, wybierasz się gdzieś?
- Nagle cię to interesuje? – zawiało sarkazmem
- Mogę się nawet nie starać być miłą, jeśli tak bardzo chcesz. – ruszyłam powoli przed siebie. On szedł ze mną. – Alfo.
- Aventy.
- Przecież wiem. – spojrzałam na niego. Uśmiechał się. – Goyavige.
- „Przecież wiem” – przedrzeźnił mnie. Chcąc nie chcąc na moim pysku pojawił się cień uśmiechu, który i tak po chwili zniknął – To gdzie mnie prowadzisz, Goyavige?
- Uhm, nie wiem. Ty możesz mnie gdzieś zaprowadzić, a ja będę udawała, że słucham, jaka to wspaniała historia jest z tym miejscem związana, a potem będę udawała, że mi się podoba. Może być? – spytałam
- A co, jeśli na prawdę ci się spodoba?
- Chcesz dostać jakąś nagrodę? Nie wiem, Oscara? Nobla?
- Tego nie powiedziałem. – zatrzymałam się i popatrzyłam w jego oczy. Jego twarz nabrała tajemniczy wyraz.
- Tak więc próbuj mnie zaciekawić, Aventy. – odwzajemniłam tajemniczy wzrok

<Aventy? Co wymyślisz? c:>

Od Birka CD. Mivy

Rozglądnąłem się szukając źródła dźwięku. Za nami stał kot. Znaczy wyglądał raczej jak duch kota.
- Siadajcie i częstujcie się! Za chwilę mi o sobie opowiecie, jeśli tylko zechcecie. – zaprosił nas do stołu z najróżniejszym jedzeniem. Przysunął ozdabiane krzesełka. Podziękowaliśmy i grzecznie usiedliśmy. Miva wzięła jabłuszko i zaczęła je obgryzać. Kot usiadł przed nami.
- Więc mamy coś o sobie opowiedzieć, tak? Dobrze, pozwól, że zacznę. – spojrzałem na Mivę, wyprostowałem się, a potem mój wzrok wrócił na kota. – Jestem Birk Vega dela Cruz. – szturchnąłem łapą waderę, ale tak, aby kocur tego nie zauważył. Miałem wrażenie, że zrozumiała, o co chodzi. – Pochodzę z rodu wilków słońca, więc widzę, że się zrozumiemy. – uśmiechnąłem się do świetlistego kocura. – Gdy byłem mały, musiałem sobie radzić sam, i dałem radę. Pewnego wspaniałego dnia poznałem tę o to wilczycę. – wskazałem na Mivę, a ta lekko się zarumieniła – Moje życie zmieniło się wtedy całkowicie. Nabrało wielu nowych kolorów i barw. Cóż, tu chyba mogę zakończyć moją opowieść.
- Och, wspaniale. – mlasnęło zwierzę. – Ojej, przez to wszystko zapomniałem się przedstawić! Jestem Alsen Naren Colan. Były król tego państwa. Zostało rzucone na mnie zaklęcie, że gdy umrę, stanę się duchem. Widzicie mnie właśnie w tej postaci. Nie chcę jednak wiecznie rządzić. Chcę, by w królestwie się działo, by było żywo, radośnie, a przecież stary król mógłby się znudzić. Oddaję tron wam, moi wybrańcy! – mówił czułym głosem.
- Co to za królestwo? – zapytała Miva, a ja wziąłem trochę winogron i powoli je żułem.
- Ach, królestwo. Królestwo to jest pełne najróżniejszych stworzeń! Panuje tu tolerancja i szacunek. Nikt nie śmieje się z drugiego. Są tu i te kotowate, i ptakowate, i magiczne, i koniowate, i jeszcze inne. – wymieniłem z Mivą spojrzenia. – A panienka, raczy coś o sobie opowiedzieć?

<Mivuś? :3>

Od Aventy'ego CD. Diamond

Wróciłem do jaskini i pokręciłem głową. Te wilki... tylko dzieciaki im w głowie.
          Siedziałem przed jaskinią, czekając na Diamond. Nieco się spóźniała. Gdy nie było jej już przez pół godziny, pomyślałem, że stchórzyła i uciekła. Jednak myliłem się. Przyszła z Cobaltem. Na jej twarzy malowało się nie małe przerażenie. Podeszła do mnie.
- Jestem... - wyszeptała drżącym głosem. Zlustrowałem ją wzrokiem.
- Karą jest... - zacząłem. Zastanawiałem się, czy odpowiedzieć, czy nie.
- Tak...? - zapytała niepewnie robiąc wielkie oczy.
- Musisz zrezygnować ze swojego stanowiska i obrać takie, które będziesz mogła pełnić sprawnie w watasze. Na przykład nie zwiadowca, szpieg, zabójca, wojowniczka, odkrywca, tylko... dajmy na to; strażniczka, kamuflażystka, wynalazca, lekarz, łowca. Rozumiesz? - zdałem całą definicję kary i przykładów.
- Co...? - zapytała Diamond ze zdziwieniem. - To wszystko?
- Tak... a czego się spodziewałaś? Że będę cię bił? - spojrzałem na nią z rozżaleniem. Potaknęła głową.
- Tak trochę... - wyjąkała.
- Czy ty mnie masz za jakiegoś potwora? Myślisz, że jestem alfą, który będzie katował swoich podwładnych, bo nie wywiązywali się ze swoich obowiązków?! Bardzo dziękuję... zdradzisz mi, czym sobie wyrobiłem taką opinię? - westchnąłem przygnębiony. Czy te wilki aż tak bardzo mnie nie lubią? No cóż.
- Czyli...? - zaczęła Diamond.
- Czyli wybierz to stanowisko i daj mi spokój... - machnąłem łapą. Miałem dzisiaj zły dzień. Każdy ma kiedyś taki dzień, gdy źle się czuje i najchętniej by na wszystkich nawrzeszczał... ech...

<Diamond?>

Od Diamond CD. Cobalta

Gdy się obudziliśmy wygoniliśmy szczeniaki na dwór. One wyszły na spacer, a my zostaliśmy. Trochę sprzątaliśmy, a później postanowiłam wybrać się na spacer. I wtedy spotkałam Aventy'ego, który miał dla mnie nie wesołe wieści:
- Nie wywiązujesz się z obowiązków Zwiadowcy, Diamond - oznajmił. - Odkąd zdobyłaś partnera i szczeniaki, nic nie robisz. Więc daję ci szansę, choć będziesz musiała na sporo czasu wszystkich opuścić. Musisz udać się do bardzo dalekiej watahy, którą zbadasz. Więc co wolisz: wykonać to, czy zostać ukaraną, ale za tak długi czas niewywiązywania się z obowiązków kara będzie sroga i prawdopodobnie bolesna.
Zamyśliłam się przez chwilę. Czy warto zostawiać Cobalta, Cosmo i Nero na tak długi czas? Nie! Muszę być konsekwentna. Mogę przyjąć karę nawet jeśli ma boleć.
- Zdecydowałam, że przyjmę karę! - oznajmiłam stanowczo.
- Na pewno? - spytał zdziwiony basior. - Czyli nie wykorzystujesz szansy... w takim razie przyjdź przed jaskinię alf jutro w południe.
Po rozmowie nie martwiłam się, co mnie spotka. Wróciłam do jaskini, gdzie szczeniaki już wróciły i bawiły się z moim partnerem



<Cobalt? :) Aventy, napisz do mnie opo jak coś wymyślusz ;)>