piątek, 13 listopada 2015

Od Danna

Po wielomiesięcznej wędrówce miałem już dosyć przemieszczania się z miejsca na miejsce. Brakowało mi własnej jaskini, w której mógłbym odpocząć. Nie byłem typem spędzającym cały dzień na swoim posłaniu, ale przydałoby się jednak móc gdziekolwiek wypocząć. Dlatego więc, chociaż wcześniej nie dopuszczałem do siebie tej możliwości, zacząłem rozglądać się za jakąś watahą. Wiedziałem, że była to istna głupota - samotnik w watasze? I to jeszcze mieszaniec? A na domiar złego krzyżówka z chyba najmniej towarzyską rasą wilków na świecie. Chyba powinienem odwiedzić kiedyś psychiatryka, przemknęło mi przez głowę. Postanowiłem jednak tymczasowo odsunąć sprawę mojej sprawności intelektualnej na bok i skupić się na znalezieniu odpowiedniego dla mnie miejsca. Nie wiedzieć czemu teraz, po wielogodzinnej, nieustającej wędrówce nagle przyszło mi do głowy, aby przestać snuć się jak zombie i przyspieszyć kroku. Moja decyzja wcielona została w życie jedynie na kilka sekund, bo nagle znikąd rzucił się na mnie wielki niedźwiedź brunatny. Dotarło wówczas do mnie, że moja moc przeczuwania zagrożenia jednak nie oszalała i słusznie dawała o sobie znać przez pół drogi. Szybko zwróciłem jej honor, po czym wygramoliłem się spod ogromnego cielska. Osobnik, najwyraźniej samiec, uznał mnie za śmieszną zabawkę umykającą spod łap. Uskoczyłem niemalże w ostatniej sekundzie. Wyczarowałem sobie skrzydła i podleciałem do góry, przeklinając się w duchu za to, że nie przeczekałem trochę dłużej w mojej ostatniej kryjówce. Nie dość, że prawdopodobnie nie natknąłbym się na tego drapieżnika, to przy ewentualnym spotkaniu nie byłbym aż tak zmęczony jak teraz. Postanowiłem jednak walczyć, a nie uciec jak tchórz. 
-No co, misiaczku, w ruchomy cel trafić już nie umiesz? - zakpiłem. 
Zwierzę wydało z siebie ogłuszający ryk, wymachując przy tym łapami. Skorzystałem z tego, że odsłonił w ten sposób swoją klatkę piersiową i wbiłem w nią kły. Osobnik zaryczał jeszcze wścieklej. Po chwili poczułem silne uderzenie łapą w pysk. Spadłem na ziemię, lekko skołowany i równocześnie zażenowany. Musiałem wyglądać naprawdę głupio. "Misiaczek" chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, bo po chwili poczułem przeszywający ból w boku. Tym razem to niedźwiedź wbił kły w moje ciało. Zacisnąłem mocno zęby i w duchu zaprzysiągłem sobie, że będę silny i nie okażę żadnej oznaki słabości. Resztkami sił wbiłem pazury tylnej łapy w cielsko zwierzęcia. Nie minęło nawet 10 sekund, gdy mój wróg już leżał martwy. Natomiast ja sam chciałem, podobnie jak on, leżeć tak i się już nie podnosić. Zmusiłem się jednak do powstania, aby swoje marne życie przedłużyć, lub zakończyć je w jakimś bardziej ustronnym miejscu. Czułem jednak, że mam marne szanse na przebycie. Rana mocno krwawiła, pozostawiając na moim ciemnym futrze bordową plamę. Powlokłem się ostatkiem sił naprzód i opatrzyłem raną tym, co znalazłem pod łapą. Nie znałem się jakoś szczególnie na lecznictwie, ale byłem pewny, że nie jest to najlepszy sposób na zabezpieczenie rany i zatamowanie krwawienia. Liczyłem jednak, że chociaż w małym stopniu pomoże. 
Zobaczyłem jaskinię, z pewnością należącą do martwego niedźwiedzia. Powlokłem się do niej i tam spędziłem noc.
***
Nazajutrz obudziłem się z trochę lepszym samopoczuciem, ale i tak miałem wrażenie, że moje dni są policzone. Zacząłem się ogrzewać przy ognisku, które rozpaliłem. Właśnie sprawdzałem opatrunek, gdy ktoś wszedł do środka. Po krokach poznałem, że był to wilk. Wystawiłem więc kły, gotowy do nierównej walki z której i tak na pewno przeciwnik wyszedłby zwycięsko. Nie mógłbym przecież zginąć bez walki. 
Widząc jednak, że to wadera, głęboko odetchnąłem.
-Co? Cieszy Cię mój widok? -spytała niemal napastliwym tonem, unosząc brwi.
-Nie. Myślałem tylko, że jesteś basiorem.
Samica od razu się nastroszyła.
-Wadery są zwykle tak samo silne jak basiory. Nie powinieneś mnie w ten sposób porównywać -warknęła z godnością. -Poza tym, widzę nie jesteś w najlepszej formie. Nawet szczeniak by cię załatwił -dodała złośliwie.
-Może i tak -przyznałem. Wadera spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Pewnie spodziewała się, że zacznę się dalej kłócić.
Dostrzegłem, że wpatruje się w moją ranę. Szybko przewróciłem się na bok, aby ją ukryć, ale tym razem nie udało mi się powstrzymać syknięcia z bólu.
-Kto Cię tak załatwił? -spytała, a gdy nie odpowiedziałem, dodała: - Powinieneś udać się z tym do dobrego uzdrowiciela. Wygląda na poważne.
-A znasz kogoś takiego w okolicy? -spytałem z przekąsem.
-Owszem. W pobliżu jest wataha.
Poczułem przypływ podekscytowania. Postanowiłem jednak tego nie okazywać.

<Może jakaś wadera? Albo basior, o ile wymyśli zwrot akcji, aby pojawić się w dalszym ciągu :3>

Od Modlisznika CD. Sanzy

Poparzyłem na waderę rozbawionym wzrokiem. Na łopatce czułem jak rozerwane dotąd członki znów się ze sobą łączą w harmonijną całość.
-W końcu mi pomogłaś - uśmiechnąłem się krzywo merdając moim krótkim ogonem.
-Ah... no tak - powiedziała jak najszybciej po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kierunku.
-Ej,no czekaj! - krzyknąłem za waderą, a gdy tylko się z nią zrównałem rzekłem: - Uratowałaś mnie a nawet nie wiem jak się nazywasz.
-Sanza - powiedziała cichz wbijając spojrzenie w ziemię.
-Cóż, pasuje do ciebie, heh - uśmiechnąłem się do białowłosej jednak ona wciąż wydawała się strasznie zestresowana i spięta. - Zwą mnie Modlisznik. - odparłem krótko. - Musisz być bardzo silna... - Uniosłem brew. - W końcu nie każdy umie uleczyć tak głęboką ranę.

<Sanza? Wybacz, że krótko, następne będzie dłuższe :3>