wtorek, 14 października 2014

Od Ceiviry CD. Serine'a

Spojrzałam za siebie. Kiedy zdałam sobie zdanie, że korytarz, którym przyszliśmy, zniknął, przestraszyłam się. Zaczęłam się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi.
- Nie masz wrażenia, że ktoś nas obserwuje? - zapytałam.
Serine zilustrował otoczenie i nadstawił uszu. Nagle odwrócił głowę.
- Czy ty też widzisz to co ja? - powiedział lekko zdenerwowany całą sytuacją.
Podeszłam do niego. To, co zobaczyłam zwaliło mnie z łap. Znikąd wyrosły nagle bielutkie, marmurowe schody, które doskonale komponowały się z resztą pomieszczenia. Zrobiłam krok do przodu.
- Stój! A co jeśli to pułapka? Widzisz te spękania? Mogą się lada chwila zawalić, a poza tym...
- Hej! Spokojnie. Nic mi się nie stanie. Umiem przecież latać. Zaufaj mi - uśmiechnęłam się leciutko i spojrzałam mu w oczy.
Pragnęłam odczytać jego prawdziwe emocje. Zdjąć z jego twarzy tą maskę. Czułam się tak, jakby nie chciał mi siebie pokazać. Jakby mi nie ufał, traktował jak zupełnie obcą. Basior spuścił jednak tylko głowę. Zrezygnowana skierowałam się na schody. Zaczęłam stąpać po marmurowych schodach, bardzo ostrożnie. Z lekkiej mgły wyłoniły się piękne drzwi, lekko spękane na górze. Ciekawość coraz bardziej zżerała mnie od środka. Przyspieszyłam lekko kroku i już za chwilę byłam za progiem. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytał Serine.
- We wnętrzu zamku...

<Serine?>

Od Cobalta ~ Na konkurs

Moje życie stało się nudne. Każdy dzień spędzałem głównie na jedzeniu i spaniu. Tego już za wiele. Myślałem co by tu porobić. Poszedłem do lasu i napiłem się wody z pobliskiego źródła. Nagle mnie olśniło. Tydzień temu nasz nowy alfa - Aventy opowiadał o eliksirach i o sposobach zdobycia ich. Zdecydowałem że spróbuję zdobyć eliksir dusz. Jego sprzedawcę można znaleźć na lodowym pustkowiu, jest nim koń - duch o imieniu Savrilie. Ruszyłem pędem do jaskini. Spakowałem mapę, krzesiwo i buteleczkę z wodą. To lodowe pustkowie znajdowało się daleko na południe od naszej watahy. Wyruszyłem. Na początku biegłem truchtem, lecz potem zwolniłem do normalnego i  powolnego chodu. Szedłem tak przez ponad tydzień, a mój dzień tak samo toczył się wokół jedzenia, spania i chodzenia. W końcu dotarłem na skraj lodowego pustkowia. Na dzień dobry ujżałem wielkiego lodowego smoka, który mi się przyglądał.
-Czego tu? - zawołał ostrzegawczym tonem.
-Szukam Savrilie'a - odparłem.
-Każdy tak mówi - warkną smok.
-A co tobie do tego? -zapytałem.
-Jestem strażnikiem tych ziem - odparł.
Ten gad zaczął mnie denerwować.
-Każdy gad z poczuciem wyższości może tak powiedzieć - warknąłem.
Ten nagle wytworzył 3 sople i rzucił nimi we mnie. Niczym sztylety wbiły się w lód tuż obok mnie.
-To moje ostatnie ostrzeżenie - warknął smok.
No cóż...tak to jest z tymi strażnikami, lecz ja  nie zamierzałem się poddać. Porozmawiamy jak równy z równym, moja smocza forma przewyższa tego nadętego gada. W ułamku sekundy zmieniłem się w smoka. Gad patrzył na mnie nie dowierzając. 
-No to jak będzie? - zapytałem ostrzegawczym tonem.
 -Nie zmienię zdania choć byś stał się samym bogiem - odpowiedział poirytowany.
-Zła odpowiedź - krzyknąłem.
W trymiga wytworzyłem w łapach kulę wody i rzuciłem nią w gada. Przez panującą tutaj mocno ujemną temperaturę kula zamarzła w locie i smok dostał w twarz kulą lodu. W ściek się i rzucił się na mnie. Spadł twardo przed moim pyskiem krusząc pod sobą lód. Strzeliłem mu ogonem w pysk, a ten się zatoczył. Kiedy wrócił do zmysłów zaatakował mnie prawym sierpowym. Nie zdążyłem odskoczyć i dostałem w zęby. Wyplułem 2 zakrwawione kły. Wpadłem w szał. Zacząłem maczać mu skrzydłami przed oczami. Cofnął się, a ja podciąłem mu łapy ogonem. Runął na lud. To lodowisko pod jego ciężarem pękło, a on wpadł do wody. Tafla natychmiast zamarzła, a ja ruszyłem dalej już pod postacią wilka. Wszedłem na szczyt, na którym stał ten gad i ujrzałem przepiękny krajobraz, a na samum jego środku był mały zamek.
Mapy wskazywały że to jest miejsce zamieszkania tego konia. Znów stałem się smokiem i poleciałem do bramy tego zamku i spowrotem przybrałem postać wilka. Bramy się otworzyły, lecz nikogo za nimi nie było. Szedłem wzdłuż ścieżki. Nagle przedemną ukazał się on. Był biękny.
-Masz tupet wilku żeby tu się zjawiać - powiedział ironicznie koń. 
Nie odpowiedziałem.
-Jak strażnik mówi "Wynocha" to trzeba go posłuchać. - ciągnął koń - a więc po co tu przylazłeś?
-Prosić się o eliksir dusz - odpowiedziałem chłodno.
-Nic nie jest za darmo - warknął
-Mam pieniądze, mogę zapłacić - oznajmiłem
Pokazałem mu sakwę pełną pieniędzy, której się dorobiłem po drodze.
-Tak to inna rozmowa - powiedział
Znikną gdzieś na chwilę, po czym znów się pojawił. Miał w pysku flakonik z niebieską substancją. 
-Tym razem rozstaniemy się jak przyjaciele, lecz gdy zobaczę tu cię jeszcze raz to zabiję jak psa którym jesteś - warknął i zniknął
Nie przejąłem się tym. Na luzie wyszedłem za bramy. Kiedy dotarłem na skraj lodowego pustkowia zobaczyłem tego smoka. Złowrogo na mnie patrzył, jednak nie zaatakował. Gdy się oddaliłem zaczął na mnie wrzeszczeć - używał nie zbyt cenzuralnych słów...Lecz tym również się nie przejąłem .Wróciłem do watahy i do swojej jaskini. Ukryłem flakonik, tak by był dostępny w nagłych przypadkach.

Koniec.

Od Cobalta CD. Sandstorm

Odwzajemniłem uśmiech. Sandstorm znów się uniosła i patrzyła w chmury. Przez chwilę się jej przyglądałem, lecz później skierowałem spojrzenie na przepływającą obok rzeczkę. W pewnym momencie zasnąłem. Obudził mnie dziwny plusk. Otworzyłem oczy i zobaczyłem że leżę na dnie tej rzeczki, a Sandstrorm stoi na brzegu i się śmieje. Odepchnąłem się ogonem od dna i wyskoczyłem na ląd jednocześnie wrzucając ją do wody. 
-Wiesz że to oznacza wojnę? - zapytałem z uśmiechem kiedy się wynurzyła.

<Sandstorm? Twoje opko jest bardzo długie w porównaniu do mojego :/ >

Od Susan ~ Na konkurs

Szłam lasem myśląc o klątwie. Mojej klątwie. Ciaży ona na mnie od szczeniaka. Polega to na tym, że czasem tracę zmysły i szaleję pozbywając się wszystkiego na swojej drodze... Słyszałam o Eliksirze Wolności, gdzieś w Górach Skalistych. Podobno sprzedaje je jakiś goblin. Może podejmę się ryzyka?
 Weszłam do jaskini. Spakowałam mapę, kilka mniejszych eliksirów, tak na wszelki wypadek, sztylecik i coś w rodzaju "ochraniacza" na łapę. Manierka z wodą... kilka jabłek...
 Po chwili wyszłam z jaskini i ruszyłam na północ. 
 Robiło się coraz ciemniej. Postanowiłam poszukać miejsca na nocleg. Po kilku minutach odnalazłam małą jaskinię. Rozpaliłam ognisko i położyłam się. Chwilę później zobaczyłam coś pięknego. Przed moją jaskinią spacerowały i unosiły się jakby duchy zwierząt. Były tam wilki, króliki, jelenie, łanie, wydry, kuny, koty, konie... ale szczególnie zachwycił mnie jeden - smok.
Smok podszedł do mnie i przemówił:
-Dzisiaj wędrowcze masz zaszczyt zobaczyć wędrówkę duchów. Każdy, kto znajdzie się tutaj w ten dzień, będzie mógł wybrać sobie ducha, który będzie go chronił aż do końca. Proszę więc, wybierz jednego z nas.
 Długo patrzyłam na te wszystkie stworzenia. Wszystkie były piękne, jednak...
-Wybieram ciebie. Jakie jest twoje imię?
-Na imię mi Vuko. A tobie?
-Susan.
-A więc, Susan, będziesz mnie mogła przywołać kiedy tylko chcesz, wystarczy, że wypowiesz moje imię-powiedział i zniknął, a ja zasnęłam patrząc na biegające wokół mnie duszki.
 Obudziłam się wcześnie, dopiero wschodziło słońce. Wstałam, sprzątnęłam po ognisku i ruszyłam dalej. Było cicho, potwornie cicho. Zaczynało mi się nudzić. Nagle usłyszałam skrzeczenie gdzieś w krzakach. Wskoczyłam w nie i zobaczyłam jak dwa małe hipogryfy znęcają się nad trzecim.
Zaczęłam warczeć i wskoczyłam międzi nie. Hipogryfy zaczęły uciekać skrzecząc. Został tylko czarny, ze zwichniętym skrzydłem. Uleczyłam mu je za pomocą mocy.
-Dziękuję-odezwał się. 
-Nie ma za co-uśmiechnęłam się.-Jestem Susan, a ty?
-Mam na imię Griffin-spojrzał na moją torbę.-Idziesz gdzieś?
-Tak, w Góry Skaliste. 
-Mogę iść z tobą? Boję się, że wrócą...
-Pewnie, chodź.
 Griffin uśmiechnął się i poszedł za mną. Opowiadał mi o swojej rodzinie, przyjaciołach... Okazało się, że jest sierotą. Zajmują się nim wujkowie, a raczej kuzyni, bo wujostwo go nie chce.
 Dzień zszedł nam na rozmowach. Znaleźliśmy jakąś jaskinię i rozpaliliśmy ognisko. Zasnęliśmy. 
 Obudziłam się w środku nocy. Ktoś wchodził do jaskini. Nie był to wilk, to w ogóle nie było zwierzę. Był to człowiek! Wszedł w światło ogniska i wtedy przyjżałam mu się dokładniej.
Skoczyłam na równe nogi i zaczęłam warczeć. Człowiek złapał włócznię opartą o ścianę. Nie atakował jednak.
-Skąd się tu wzięłaś?-zapytał patrząc na mnie i Griffina.
-Wędruję-odwarknęłam.
-Dokąd?
 To on mnie rozumie?! Zaczyna się robić ciekawie...
-Do Gór Skalistych...
 Odłożył włócznię i usiadł. Dalej byłam w pozycji gotowa do ataku.
-Spokojnie, usiądź sobie. Lubię zwierzęta.
-Chyba na talerzu.
-Zależy...
 Zaśmiałam się i usiadłam. Jego oczy nie były ludzkie, tylko... smocze?
-Jak masz na imię?-zapytałam.
-Drakkainen, a ty?
-Susan.
-Powiedz, po co idziesz w Góry Skaliste?
 Opowiedziałam mu o klątwie i eliksirze. Dorzucił drewna do ognia i rzekł:
-Nie zadawaj się z tym gnomem...
-Goblinem-poprawiłam go.
-Goblinem... To stary krętacz i tyle... Da Ci jakąś wygórowaną cenę... Coś w stylu "Daj mi swoją duszę"...
-Aż tak?-zapytałam zaskoczona.-Więc jak mam się pozbyć klątwy?
-Może trochę przesadziłem-zaśmiał się.-Mogę pójść z tobą, znam tego goblina. Pogadam z nim jak trzeba.
-Dzięki. 
 Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym zasnęliśmy.
 Obudiliśmy się późno. Bardzo późno... Wstaliśmy i od razu ruszyliśmy. Drakkainen upolował coś po drodze. Był to duży jeleń, którego zjedliśmy na surowo. Idąc dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Griffin co jakiś czas latał by wypatrywać zagrożenia. Niemożliwe... Wilk, Gryf, i człowiek. Nie walczą, nie zabijają się, tylko rozmawiają i śmieją. Wilk i Gryf to jeszcze, człowiek i Gryf też możliwe. Ale wilk i człowiek? To jakiś cud, może nawet złamanie zasad... Drakkainen nie jest taki zły...
-Susan?
-Nooo....?
 Drakkainen skoczył na nie i zaczął drapać po szyi i brzuchu. Śmialiśmy się przy tym, a Griffin skakał na chłopaka próbując go odciągnąć.
-Drakkainen!-śmiałam się.-Vuko! Chodź do nas! 
-Vuko?-zdziwił się Drakkainen.
 Po chwili smocza poświata pojawiła się przed nami. Człowiek i smok stanęli jak wryci. 
-Drakkainen?
-Vuko?
 Rzucili się sobie "w ramiona". Drakkainen zaczął tulić łeb Vuko, a ten mruczał.
-To wy się znacie?
-Vuko był moim smokiem, zanim zabiły go... wilki...-spojrzał na mnie.-W sumie to ludzie z wilkami... potem znów był konflikt i takie tam... 
-Rozumiem... 
-No ale co tam. Do gór jeszcze kawałek. Chodźmy.
 Teraz wędrowaliśmy w czwórkę. Także było duzo śmiechu. W końcu dotarliśmy pod górę. Zaczęliśmy się wspinać. Zobaczyliśmy jakiś kształt... Była to pantera śnieżna.
Towarzszył jej biały tygrys.
-Czego chcecie?-zawołała pantera.
-Chcemy dostać się na szczyt góry-odpowiedziałam.
-Z jakiegóż to powodu?-zapytał tygrys.
-Chcemy porozumieć się z goblinem.
-W takim razie chodźcie. Jestem Deirdre-powiedziała pantera.
-A ja Jadran-powiedział tygrys.
-Jesteśmy strażnikami góry-objaśniła Deirdre.-Chodźmy.
 Prowadzili nas kilka godzin. Poznaliśmy się przy tym. Deirdre była poważna, a Jadran to wesołek, chociaż pantera też się czasem śmiała. "Wielka szóstka". Zaprzyjaźniliśmy się...
 Następnego dnia o świcie byliśmy w jaskini goblina. 
-Witam witam witam. W czym mogę służyć?- zapytał goblin.
-Witaj, chciałabym zapytać, czy to ty sprzedajesz Eliksiry Wolności?
-Tak, a chcesz kupić?
-To zależy od ceny.
-Pomyślmy...
 Goblin zaczął zastanawiać się i patrzeć na moich przyjaciół.
-Ludzka wątroba?-zapytał.
 Drakkainen zatrząsł się.
-Nie!
-Panterze futro?
 Deirdre cofnęła się.
-Nie!
-Tygrysie kły?
 Jadran stanął sztywno.
-Nie!
-Smocze skrzydła?
 Vuko przechylił łeb na znak kpiny i odrazy.
-To duch, a poza tym, nie!
-Dasz mi swoją łapę?
 Skrzywiłam się.
-Nie!
-Hmm... wiem! Oddaj mi Gryfa.
 Griffin schował się za Drakkainena.
-Co? Nie! Nie ma mowy!
-Albo oddasz mi coś z twoich przyjaciół, Gryfa, albo nie dostaniesz eliksiru!
-W takim razie do widzenia!
 Wyszłam z jaskini.
-A co z twoją klątwą?-zapytali.
-Jesteście ważniejsi. Nie oddam was za jakiś płynik. Wracajmy.
 Uśmiechnęli się i ruszyliśmy. 
 Na dole pożegnaliśmy Deirdre i Jadrana. Następnego dnia musieliśmy pozegnać Drakkainena, bez łez się nie obyło. Vuko zostaje ze mną do końca życia, a Griffin... Postanowiłam, że zostanie z nami aż nie dorośnie. 
 Gdy wróciłam rzuciłam torbę w kąt i usiadłam czytając książkę.
 
 Koniec.

Od Susan CD. Deatha

-Nie... Naprawdę?
 Wstałam. Rozejrzałam się i zaczęłam węszyć. Wskoczyłam w krzaki. 
-Death!
-Co?
-Wiewiórki się boisz?! - zaśmiałam się i wyłoniłam z krzaków trzymając w łapie wiewiórkę.

<Death? :3>

Od Sirdena CD. Mony

-No...jasne - uśmiechnąłem się.
 Mona uśmiechnęła się. Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
-A nie boisz się reakcji innych?
-Niby czemu?
-No... że przyjdziesz z katem...

<Mona?>

Od Cute

Przechadzałam się lasem, kiedy nagle zobaczyłam wilka z dziwnym ogonem. Takim jakby... lwim. Postanowiłam ją śledzić (to była wadera). Niezmiernie mnie zaciekawiło, dlaczego ma taki ogon. Szłam za nią i przy okazji poznawałam tereny watahy. Zatrzymała się pod jakimś pięknym wodospadem.
Stanęła na najbardziej wystającej skale i powiedziała:
-Wyjdź, obie wiemy, że tam jesteś...-strasznie się zdziwiłam, że mnie wyczuła. Wyszłam zza krzaków i spytałam:
-Skąd masz taki ogon?

<Grace? :)>

Od Sandstorm CD. Cobalta

Po posiłku Cobalt zaprowadził mnie na jedną z leśnych polan. Z pełnymi brzuchami wylegiwaliśmy się na szmaragdowej trawie. Lewitowałam leząc na plecach wpatrując się w puszyste obłoczki. Co chwilę pokazywałam Cobaltowi jaka chmurka przypominała mi jakie zwierzę. Wkrótce zamilkłam. 
- Coś nie tak? - spytał.
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się blado. 
Poleżałam jeszcze chwilę po czym opadłam na ziemi. Spojrzałam na basiora, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały szybko obróciłam głowę w bok. 
- Coś jest nie tak, widzę to.
Zaśmiałam się. Śmieszyło mnie o, że większość wilków uważa, że coś mi dolega, ale tak na prawdę czuję się w porządku. 
- Oh! Przecież wszystko gra - uśmiechnęłam się na dowód. 

<Cobalt? Kurczę, sory, że takie krótkie>