czwartek, 14 stycznia 2016

Od Willa CD. Tristitii

 - Will jestem - chrząknąłem i poruszyłem się niepewnie. Na krótką chwilę zapadła cisza.
 - Wiesz... czy tylko mi się wydaje, że za każdym, ale to za dosłownie każdym razem, kiedy poznaje się kogoś nowego, zawsze musi zapaść jakaś niezręczna cisza, czy coś w ten deseń... - wypaliła w końcu.
 - Masz rację - spuściłem wzrok. - Kompletnie nie umiem podtrzymywać rozmowy. Wybacz, to moja wina.
 - Zawsze jesteś takim ciumciokiem? - Na twarzy Tristitii pojawił się chytry uśmieszek.
 - No cóż... ja... nie - chrząknąłem i wyprostowałem dumnie pierś, ale poczułem, że robię się cały czerwony na twarzy.
 - Też jesteś tu nowy? - Chrząknęła ciężko.
 - Nie, należę tu już od dawna, ale jestem raczej wilkiem, który nie potrafi znaleźć towarzystwa na dłużej - uśmiechnąłem się rozpaczliwie. Wilczyca tylko przewróciła oczami.
 - Już wiem, dlaczego. Strasznym nudziarzem jesteś - pchnęła mnie łapą, rozluźniając tym samym atmosferę.

<Tris?>

Od Sperrka CD. Ignis

Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu byłem w euforii. Byliśmy w domu. Ja i ona. Tylko tyle się liczyło. 'Co ona zrobiła? Przecież będziemy mieć kłopoty!' Szybko odgoniłem te myśli i wziąłem głęboki oddech. Dużo się działo. Teraz mogę już odetchnąć zetrzeć łzy. Zapomnieć. Już nigdy nie zobaczyć twarzy tych wilków. Patrzeć na tylko jedną twarz do końca życia. Ignis. To  ona będzie się kołatać w mojej głowie. Jak sen na jawie. Będzie powracać i odchodzić by przyjść i dać mi więcej siły. To jej uśmiech jest najważniejszy. To ona jest najważniejsza. 
Po chwili zauważyłem, że jestem śmiertelnie zmęczony. Co tam... Położyłem się obok Ignis i objąłem ją. Już spała. Ja zasnąłem tylko chwilkę po niej. Myślami byłem tu i teraz. Tylko to się liczyło.
Gdy się obudziło tylko oświetlenie było inne. Ja pierwszy się obudziłem więc napawając się jej widokiem pozwoliłem dokończyć sny i zamrugać oczami na dzień dobry.
- Cześć śliczna. - szepnąłem.
Uśmiechnęła się lekko.
- No witam. - zaśmiała się.
Pocałowałem ją delikatnie w czoło.
- Może się przejdziemy? - zapytałem.
Wzruszyła ramionami. Spojrzałem jej głęboko w oczy.
- Wiesz jest już biało... - zachęciłem ją.
Przewróciła oczami.
- Jak tak bardzo chcesz... - zgodziła się.
Więc wstaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Chodziliśmy tylko po ścieżkach. To tu to tam widzieliśmy szczęśliwe wilki bawiące się w śniegu. Uśmiechałem się coraz szerzej, aż w końcu zacząłem się po prostu śmiać.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytała maja jedyna.
- Nic. Po prostu musisz wiedzieć, że już się mnie nie pozbędziesz. - zaśmiałem się.
- Ach tak? Na to liczyłam. - uśmiechnęła się do mnie.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć nie wiedziałem co zrobić. Wiedziałem tylko, że Już jej nigdy nie opuszczę, że będę gotów stoczyć każdą walkę o jej serce. Chcę wygrać. 
Wziąłem delikatnie jej łapę i palcami pogłaskałem po jej grzbiecie. Nawet to wydawało mi się tak wyjątkowe, że... nie umiem dobrać słów. 
- Tęskniłaś za tym? Za tym spokojem i poczuciem bezpieczeństwa? - zapytałem nagle.
- Nie wiem... Chyba? - zaśmiała się.
Spojrzałem na nią. Na jej grzywce zauważyłem płatki śniegu. Każdy był inny, ale każdy był też piękny. Dziś chyba wszystko jest piękne. Zamarznięte jezioro...
Chwila co? Mamy zamarznięte jezioro?!
Bez zastanowienia puściłem rękę Ignis i pobiegłem w tamtym kierunku. Jeszcze nie zdążyłem wyhamować by sprawdzić jaki gruby jest lód już się wygrzdaliłem się na płasko.
Podniosłem się gdy już byłem na lodzie. Poczułem, że jest trudno o utrzymanie równowagi. Przejechałem z dwa metry, ale zatrzymałem się mimo godnego podziwu wyniku.
- Ignis! - zawołałem. - Chodź zobacz!
Zachęciłem ją machaniem ręką. Podeszła, ale nieśmiało już zrobiła jeden krok na lodzie.
- A jak wywrócę cię jak ty? - zaśmiała się.
- Masz lepszy refleks niż ja. No chodź... - poślizgnąłem się bliżej niej i chwyciłem ją za łapę.
- No dobra, ale jak będziesz spadał to nie na mnie waleniu! - skoczyła energicznie na lód.
- Uwaga, bo go złamiesz. - zaśmiałem się.
Spojrzała na mnie sarkastycznie.
- Nie jestem taka ciężka. - pokiwała głową z dezaprobatą.
Płynęliśmy po lodzie. I tak płynął cenny czas, ale te małe chwile też były cenne. Teraz zauważyłem, że Ignis o wiele lepiej radzi sobie ode mnie. Ja przy niej faktycznie jestem waleniem. Muszę się z tym pogodzić. Jej grzywka powiewała gdy ze skupieniem próbowała nowych trików lub szybszej jazdy. Zaburczało mi w brzuchu.
- No dobra... Ja pójdę coś upolować. - oznajmiłem.
Podjechała do mnie prędko.
- Idę z tobą. Też jestem głodna. - szturchnęła mnie łokciem.
Więc tak oto dalej cieszyłem się każdą chwilą w jej towarzystwie. Nie zawarzyłem nawet kiedy upolowaliśmy sarnę i zjedliśmy ją.
Siedzieliśmy w jakiejś jaskini, bo śnieg zaczął padać zbyt obficie by wrócić do jaskini. Ignis rozpaliła ogień, a ja ją objąłem i usiadłem obok niej. Patrzyliśmy się w ogień. W końcu się zdecydować na rozpoczęcie tego tematu... Trudnego, ale teraz żadne z nas nie może uciec.
- Ignis? - zapytałem niepewnie.
- Yhym... - spojrzała na mnie.
- Czy to wszystko znaczy, że mnie kochasz? - zapytałem jak pięciu miesięczne szczenię.
Odwróciła się do mnie przodem. Leżałem na plecach, a ona stała idealnie nade mną.
- Tak, ślepotko ty... - pochyliła się by mnie pocałować.
Nie był to namiętny, ani długi pocałunek, ale coś znaczył, bo ani ona ani ja nie chcieliśmy przestać, ale brak powietrza był dość przeszkadzający.
- A w tedy w tamtym miejscu nie chciałaś za mnie wyjść, bo chcesz być wolna, czy ...? - zapytałem już z uśmiechem.
- Miałam ratować watahę. - przypomniała.- W tamtej chwili myślałam, że lepiej odmówić.
- A teraz co myślisz? - zapytałem ciągnąc temat.
- Nie dajesz za wygraną co? - zaśmiała się cicho.
- Nie jeśli chodzi o ciebie. - przygryzłem wargę.
- Pamiętasz gdy wyciągnąłeś ze mnie, że cię kocham? - zapytała.
- Oczywiście. Przeżyłem bardzo ciekawą konwersację. - spojrzałem na nią sarkastycznie.
- Zapytałeś co myślę. Opowiedziałam, że..- powiedziała.
- Że jestem Idiota i jeszcze coś, ale wiem, że wskazywało to moją głupotę. - uciąłem jej.
- Tak. Prawda, ale mi chodziło o to, ze t tedy pierwszy raz wyznałam ci moje uczucia.- ciągnęła.
- Zgadza się. I z tego wynika, że.... - pomogłem jej.
- Że jesteś głupi. - zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek.
- Jak ja kocham te nasze rozmowy. - zaśmiałem się. - To pomijając to, że jestem głupi może powtórzymy?
- Co? tą rozmowę na drzewie? - prychnęła. - Spoko.
- Nie chodziło mi o pytanie i ostateczną odpowiedź. - westchnąłem. - Zważając, że mnie uziemiłaś i nie mam jak wstać i przyklęknąć jestem zmuszony zadać Ci pytanie czy na mnie wyjdziesz z podłogi.
Wstrzymaliśmy oddech.
- Chyba, że potrzebujesz czasu? Dam ci go. - oświadczyłem.

< Ignis? To moje ulubione opko *_* Nie za bardzo wiedziałam ja się będziesz zachowywać...>

Od Artema CD. Restii

Artem po raz pierwszy w życiu zwrócił na siebie tak wielką uwagę.
Owszem, zdażało mu się robić jako szczeniak rzeczy tak diametralnie głupie, że stawał się gwiazdą wieczoru. Jak tego pamiętnego dnia, gdy przyprowadził ze sobą osierocone szczurzątko (niemal dorównujące mu wtedy rozmiarem) i pochwalił się nim wujkowi Saszy na środku zatłoczonego tunelu. Taaak...Piękne, dziecięce lata. Wtedy przynajmniej dało się ujść płazem z najgorszego wygłupu dzięki słynnemu powiedzonku, że ,,Mądre szczenię po szkodzie”. 
Teraz może nie przyprowadził ze sobą szczura, ale Restia jednak przyciągnęła zdecydowanie więcej par półślepych oczu. Na dodatek basior chyba już zdążył zostać uznanym za ,,zaginionego”, bo mieszkańcy podziemi ucichli - o ile to było możliwe - jeszcze bardziej na widok jego niż wilczycy, jakby zobaczyli ducha. Artemowi może i trudno było cokolwiek widzieć przez przyjęte niedawno krople wadery, jednak dzięki wyczulonemu zmysłowi orientacji wyczuwał co się dookoła dzieje...A problem polegał na tym, że nie wyczuwał nic. Wszyscy nawet bali się odetchnąć. 
- Chyba zrobiłaś wrażenie - rzucił półgębkiem Chan do Res.
Wadera starała się uśmiechnąć przyjacielsko, jednak z jej wysiłków powstała jedynie nerwowa imitacja.
- CO TU SIĘ WYPRAWIA?! - dotarł do nich skrzekliwy głos.
- No to teraz się zacznie zabawa - mruknął Hunter wychodząc naprzód.
Przez tłum przepchnął się stary Kret o brudnoszarej sierści. Grimwall od dziecka przypominał Artemowi z pyska gryzonia. Miał długą kufę zakończoną nie czarnym, a różowym nosem, odcinające się od futra niemal białe wąsy czuciowe (drgające co kilka sekund), równie siwą kozią bródkę i krzaczaste brwi, oraz typowe kretom duże uszy. Z tym, że jego były niemalże półokrągłe, a wewnątrz bladoróżowe, co jeszcze bardziej upodabniało go do myszy. Efektu dopełniały małe, ciemne oczka. Grimwall nie widział najlepiej - wskazywał na to fakt, jak bardzo mrużył powieki oraz para drobmych soczewek w drucianej oprawce na końcu nosa.
- Grimwall! - powiedział Hunter ze sztuczną radością. - Co u ciebie staruchu?
- Lepiej niż u ciebie, łowco karaluchów - odburknął członek Zgromadzenia.
Artem zerknął pytająco na Chana, ale ten tylko wzruszył ramionami. Oboje byli jeszcze młodzi (chociaż Chan może dwa czy trzy lata starszy) i niewiele jeszcze wiedzieli o tym, co tu się działo przed ich narodzinami. Między innymi skąd właściwie Hunter zyskał przezwisko ,,Łowcy Karaluchów”. Słyszeli już niejeden raz jak Grimwall kpi z niego w ten sposób, Artem nawet widział jak wujek Sasza się przekomarza w ten sposób ze starym przyjacielem. Ale pochodzenia dziwnego wyzwiska nie znali. Gdy pytali o to Huntera (a robili to niejeden raz podczas wspólnych wart) basior krótko i burkliwie wspominał, że to nieco uwłaczająca mu historia po czym kończył temat.
Grimwall rozejrzał się ,,wnikliwie”.
- Dobrze, a teraz o co to zamieszanie? - zapytał.
Jego wzrok zatrzymał się na żółto rudej plamie kolorów, jakimi w jego oczach była Restia. Przeraził się aż zbytnio, co podpowiedziało Artemowi, że coś jest na rzeczy.
- Skąd się to tu wzięło?! - wrzasnął.
- TO?! - wyrwało się oburzonej waderze.
- WY to przywlekliście, Saszanowiczu, prawda?! - spojrzał na młodego basiora. Jak na tak zgrzybiałe stworzenie szybko kojarzył fakty. - Diabelskie nasienie! To samo, to samo co ojczym! Napchał ci głupot do móżdżku i szukać Powierzchni ci się zachciało!
Na dźwięk słowa ,,Powierzchnia” Krety wokół zbiorowo wciągnęły gwałtownie powietrze. Chan zamrugał kilka razy w namyśle.
- Chwila, dziadku - powiedział, ku zdziwieniu Artema i Huntera. - Skąd wiesz, że ta diewuszka jest z Powierzchni?
Grimwall zdał sobie sprawę z własnego błędu. Hunter zmarszczył gniewnie brwi.
- Wiedziałeś - powiedział krótko.
- Nie mam pojęcia o czym mówicie... - wyjąkał.
- Od początku znałeś położenie wyjścia na Powierzchnię. Dlatego chciałeś zawalić przejście do północnych tuneli - głos basiora przechodził w gardłowy warkot. - A Sasza stracił życie dla tych poszukiwań...
Staruszek zaczął się cofać, ale nie pozwoliła mu na to ściana gapiów, którzy nagle sobie uświadomili, że jeden z ich przywódców całe życie oszukiwał swoją watahę. Hunter odsłonił gniewnie kły. Artem popatrzył na Chana - basior uśmiechał się złowieszczo. Wiedział co jego przełożony będzie gotów zrobić pod wpływem gniewu. Nie cierpiał Grimwalla, chociaż miał ku temu inne powody niż Hunter, Sasza czy Artem. Natomiast młodszy basior, który do tej pory widział swojego opiekuna wściekłego tylko kilka razy przeraził się nie na żarty. Jeśli zabije Grimwalla na miejscu, mogą już nie mieć szansy na przychylność reszty członków Rady. A bez ich poparcia nie przekonają Kretów do niczego.
Dlatego, wiedziony nieznanym sobie dotąd impulsem i nie do końca wiedzą co robi, stanął między wściekłym basiorem, a skulonym starcem.
- Artemka odsuń się - ostrzegł go Hunter.
- Nie - odpowiedział hardo młodzik.
- ODSUŃ. SIĘ. - powtórzył starszy basior akcentując oba słowa.
- Hunter, nie zrobię tego - Artem stał na swoim miejscu. - Gdy tylko się odsunę, rozszarpiesz to próchno na strzępy, a na to nie możemy sobie pozwolić. MUSIMY zdobyć przychylność Rady. Pamiętasz?
Hunter najpierw wściekł się jeszcze bardziej, po czym na jego obliczu zaczął malować się spokój. Zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się lekko, jakby z dumą. Oto dzieciak, wychowanek Saszy, nagle zaczął mu się malować nie jako chłopiec, a mężczyzna. Był to test, którego nie planował, lecz Artem zdał go celująco.
- Dobrze więc - powiedział spokojnie. - Grimwall - starzec skulił się na dźwięk swojego imienia. - Nie trwoż się już tak, prijatiel, tylko prowadź do reszty spróchniałego Zgromadzenia. Migiem.
Starzec przełknął ślinę i ruszył między gapiami. Krety rozsąpiły się przed Hunterem (którego od zawsze darzono niemałym szacunkiem). Chan minął Artema puszczając mu krótki półuśmiech, świadczący tyle co ,,Nieźle, mały”. Dla młodzika, który do tej pory nigdy nie usłyszał od Chana ani krztyny pochwały był to mały tryumf. Restia trąciła go z uśmiechem w bark i ruszyli za dwoma Kretami oraz przerośniętą Myszą.

<Res? Tylko nie zwal nam niczego na głowę przed ławą spróchniałego Zgromadzenia, plis?>

Nowa wadera - Neytiri

Nowa wadera - Brenda

Od Nymerii CD. Jack'a

Uśmiechnęłam się tryumfalnie. 
-Dobrze ci tak - poinformowałam Jack'a. Spojrzał na mnie udając obrażonego. Wtedy poczułam że coś jest nie tak. 
-Złap się czegoś! - wrzasnęłam machając łapami. Zmierzaliśmy prosto w stronę wodospadu. Próbowaliśmy jakoś dopłynąć do brzegu. Nic to nie dawało. 
-Prąd jest za silny! - wydyszał Jack. Podjął ostatnią próbę. Złapał się mocnej gałęzi i chciał chwycić mnie. Nasze łapy minęły się o milimetry...I poleciałam w dół wodospadu, prosto w lodowatą toń. Słyszałam kiedyś to jak spadnę z takiej wysokości to tak jakbym spadła z bardzo, bardzo wysoka. Masz za swoje Nymerio - usłyszałam w głowie głos matki. 
-Zamknij się - warknęłam...I uderzyłam w wodę. Ból był niewyobrażalny, lodowata woda wypełniła mi płuca, a ja sama poczułam ciemność napierającą na mnie zewsząd. I zemdlałam

<Jack? Czas wprowadzić nieco akcji =p>