niedziela, 8 czerwca 2014

Od Grace CD. Cyndi'ego


Przechadzałam się po terenach, zapoznając się z otoczeniem, kiedy zobaczyłam przed sobą wilka. Był nieprzytomny. Chyba. Nie znam się na tym, ja tu od kart jestem... Ale raczej muszę mu pomóc, bo mało osób tędy chodzi... Zaciągnęłam go do wodopoju i wylałam mu na głowę wiadro wody. Tak właściwie, to nie wiem, skąd się to wiadro tam wzięło, w każdym razie się przydało. Wilk momentalnie się obudził.
-Cześć, jestem Grace - wyciągnęłam do niego łapę. Rozejrzał się zdziwiony. 
-Jak ja się tu znalazłem? Byłem w pracowni alchemików... - powiedział. Wzruszyłam ramionami.
-Nie mam pojęcia, jestem nowa. Zauważyłam cię nieprzytomnego i tu zaciągnęłam. Chwila, gdzieś tu było wiadro... No w każdym razie wiem, że nic po za tym nie wiem... - popatrzył na mnie dziwnie.
-No co?-zapytałam. Nic nie mówił. Ech, czasami źle jest być kimś dziwnym...
-Powiesz chociaż jak się nazywasz? Chcę trochę więcej niż jedną osobę poznać... - mruknęłam.

<Cyndi?>

Wolverin odchodzi.

Bardzo nam przykro, ale ze względu na zbyt wielu spraw na głowie i również prowadzeniu własnego bloga właścicielka Wolverina postanowiła odejść z watahy razem z wilkiem.
~Żegnamy. Będzie nam Ciebie brakowało...
hayden

Od Cyndi'ego

Była burzowa noc. Niebo było czarne, nie przepuszczające ani najmniejszych promieni księżyca na ziemię. Pioruny waliły z hukiem o drzewa, większość spalając. Wataha zaczęła się ewakuować. Wszędzie słychać było krzyki przerażenia, wrzaski, jęki. Byliśmy kompletnie rozbici. Wiatr świszczał mi w uszach. Biegłem niesamowicie szybko podążając za resztą, cały ubrudzony ziemią i błotem. Prawie nic nie widziałem. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Miałem wrażenie, że zaraz runę jak kłoda na ziemię i nigdy więcej nie powstanę. I wtedy się zaczęło. Ze wschodu zaatakowały nas wilki, które miała przewagę liczebną. Alfy i Bety nie wiedziały co robić. Nacisk był wielki, a ja kompletnie oszołomiony. W okół wrzała panika. Byliśmy kompletnie roztrzęsieni i spanikowani. Jedne istoty próbowały przekrzyczeć drugie. Dowódcy wołali do każdych wojowników, strażników oraz innych wilków, aby pomogły. Alfa podbiegła do mnie i rzuciła:
- Leć do alchemików powiedz żeby zrobili mikstury krzywdy, oraz trucizny jak najszybciej mogły.
Byłem słaby, kręciło mi się w głowie, było mi niedobrze. Traciłem równowagę. Ostatkiem sił dobiegłem do obozowiska alchemików wykrzykując im polecenia alfy na ostatnim wdechu. Wadera mruknęła coś pod nosem.
- A ty co? Będziesz stał i się gapił? Bez pracy nie ma kołaczy! - Sanza zdzieliła mnie po twarzy. Otrząsnąłem się próbując wrócić na ziemię.
Stanąłem jak wryty. Od tego całego zamieszania zapomniałem że ja też jestem alchemikiem. Wziąłem się do solidnej pracy - tu mikstura, tam mikstura, toksyny. Pracowałem szybko, jednak nie dawałem już rady. Chwiałem się na nogach. Zbiłem flakonik z jakimś płynem. Wzrok mi się rozmazał i nawet nie zorientowałem się co to było. Usłyszałem jedynie głośny syk i poczułem odór. Nienawidziłem pracy alchemika. Nagle wbiegła Samica Alfa, na plecach, łapach i szyi cała podrapana.
- No dalej! Nie dajemy rady!!! - krzyknęła. Wyglądała na zrozpaczoną. Przestraszone wilki robiły to najszybciej jak mogły. Nagle jakiś pocisk wylądował w pokoju i uwolniła się chmura dymu. Coś zapiekło mnie w prawym ramieniu. Ktoś do mnie podbiegł i krzyknął:
- Wstawaj! W tobie cała nadzieja!
Niestety nie dałem rady. Świat zawirował dookoła mnie. Powoli zamknąłem oczy i upadłem na ziemię. Była taka miękka i wygodna. Działała na mnie, jak magnes. Mógłbym się położyć i nigdy nie wstać. Zanim zemdlałem, poczułem jedynie, jak ktoś unosi moje ciało, a ja jestem gdzieś przetransportowany.

<Ktokolwiek? :3>

Nowy basior!!!

Powitajmy serdecznie Cyndi'ego!

\

Od Ili CD. Oroza

-No... nie wiem sama... - zamyśliłam się. - Jest dużo rzeczy, które lubię robić, ale jest chyba jedna, jedyna rzecz, którą chciałbym zrobić najbardziej.
-Jaka? - zapytał zaciekawiony.
-Żeby się pozbyć C... - urwałam. Coś czarnego przebiegło przed nami. - Pff... to znowu ona! - jęknęłam.
-Ale kto? Ta twoja Czar...
-Tak. - Odparłam. - A teraz proszę abyś był cicho, bo idę negocjować...
-CO?! - zdziwił się Oroz. - Nie rozumiem...
-Po prostu zaczekaj... - poszłam w stronę lasu.
-Czego chcesz? - warknęłam. - Dlaczego akurat na naszą się uwzięłaś?!
-Bo to przez twojego ojca! - ryknął głos. Przede mną stanęła Czarna Tygrysica.
-Nadal masz mu to za złe?! - prychnęłam. - Daj spokój. Po prostu się z tym pogódź.
-Dziś wam odpuszczę. - warknęła i zniknęła w głębi lasu. Po chwili usłyszałam za sobą głos Oroza:
-O co jej chodziło?
-Nie wiem. Wiem tylko, że dziś da naszej watasze spokój, ale jutr, już nie, więc radzę ci nie wychodzić z jaskini...

<Oroz? Sory, że tak długo...>