Łzy napływające do oczu zamazały obraz. Smugi kolorów przemieszczały się gwałtownie, a zwłaszcza kolory Ceiviry. Kiedy ją ponownie zaciągnięto do lochów, ja stałem nie wiedząc, co mam zrobić. Stałem, a w głowie dzwoniło mi to jedno zdanie.
"Ja już i tak jestem martwa".
Więc to chciała mi przekazać, że umiera? To nie mogło być prawdą. Nie teraz...
- Na pewno jest coś innego - powiedziałem drżącym głosem.
Chance puściła Ceivirę przekazując ją dwóm strażnikom i obróciła się do mnie z lekkim zaskoczeniem na pysku, które podkreślały wysoko uniesione brwi. Strażnicy mocno trzymając waderę zatrzymali się na lekkie skinienie łapy Chance.
- Coś? Czy jest COŚ? - spytała twardo akcentując ostatnie słowo. Jej głos lekko zadrżał. Źrenice gwałtownie skurczyły się, a tęczówki zaczęły zmieniać barwę. Zalane mnóstwem kolorów musiała przymrużyć aż w końcu zamrugać. Po każdym uniesieniu powiek kolor był inny. Zielony... niebieski... czerwony. Mogłem zauważyć także kolor jaki ma Ceivira. Cofnąłem się o krok i zacisnąłem szczęki.
- Masz się zjawić dziś w tej grocie! - wstrząsnęła ochrypłym głosem. Nerwowo potrząsnęła głową i cofnęła się chwiejąc. - Jeśli nie... nie będziesz miał, czego zbierać - popatrzyła spode łba wskazując łapą na zmaltretowaną waderę.
- Nie, Serine. - Cei powiedziała cicho i zniknęła w mroku.
Jej krzyki przerywał rechot beżowej wilczycy.
- Zgnije w tych lochach - zachwalała się lekko - chyba że się mnie posłuchasz.
- Czy jeśli przyjdę - powiedziałem - wypuścisz ją?
- Serine, za kogo ty mnie uważasz? Oczywiście, że ja wypuszczę - podeszła do mnie przykładając pysk do mojego ucha. Musiała lekko stanąć na palcach i wyciągnąć szyję, by go dosięgnąć. W mig zesztywniałem i dyskretnie wciągnąłem powietrze do płuc zatrzymując je na czas wypowiedzi samicy. - Pamiętaj, Serine ja chcę tylko ciebie - wyszeptała wywołując ciarki.
Zamachnęła ogonem i odeszła.
Wypuściłem powietrze i rozluźniłem mięśnie. Ciężki oddech wziął górę. Spojrzałem w niebo i zadałem sobie jedno pytanie: "Dlaczego"?
Wolnym krokiem z opuszczonym łbem szlem w stronę domu Katary. Skrzydła szurały po śniegu zostawiając niezrozumiały ślad. Cały czas myślałem o Ceivirze. Czy nie robią jej krzywdy? Czy wszystko u niej w porządku? Strażnicy byli dosyć muskularni. Mogli zrobić waderze wszystko. Warknąłem że złości, a łapa uderzyła w pień drzewa. Wbiłem w nie pazury i przyjechałem po jej wierzchu.
- Ach! - warknąłem ostro.
Położyłem czubek głowy do drzewa. Zacisnąłem powieki, ale otworzyłem je uspokajając oddech. Musiałem coś zrobić. Pytanie tylko, co?
- Przepraszam, Cei
***
Zwęglone pnie. Teraz przykryte kocem ze śniegu wyglądały jeszcze starzej i tajemniczo. Myśląc o czarnych pniach, pomyślałem o młodym basiorze. Pewnie strasznie się ucieszy ja mój widok, Jak to szczeniak... Na samą myśl o malutkim pyszczku i drobnej posturze zrobiło mi się ciepłej na sercu. "Ja już i tak jestem martwa"... Dlaczego? Dlaczego nie powiedziała mi wcześniej?
- Wyciągnę cię z tego, obiecuję.
Wciągnąłem powietrze czując zapach spalonych roślin. Przez całe ciało przeszło ciepło. Nie czekając ani chwili dłużej pobiegłem w stronę domku starej wadery.
- O nie... - powiedziałem dobiegając na miejsce.
Wszystko było doszczętnie zniszczone. Czarny szkielet domku ledwo trzymał się ja słabych podporach. Pobiegłam bliżej wskazując do gruzów.
- Katara?! Zaheer?!
Grzebałem w startach spalonych desek. Chwytając jedną odsłoniłem kawałek futra. Z przerażeniem cofnąłem się zatrzymując na jedynym ocalałym drzewie. Ciężki oddech nie pozwalał na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Wpatrywałem się w łapę tylko do 1/3 pokrytej sierścią. Ten widok przyprawiał o mdłości. Drżącą łapę postawiłem na gruncie posłanym popiołem
- Nie - pokręciłem głową. Tętno przyspieszyło jeszcze bardziej. Panika, strach, nienawiść do samego siebie? Czułem jedno z tych, albo wszystko.
- Zaheer? - Brak sił na dalsze poszukiwania dał się we znaki. Nie sądziłem, że szczeniak przeżył. Skoro matka nie mogła, to czy o wiele młodszy wilk zdołałby?
Do oczu napłynęły mi łzy. Zacisnąłem łapy pięści i przycisnąłem je do skroni. Nie dość, że straciłem Cei, to jeszcze wilczycę. Nie znałem jej bardzo dobrze, ale miała coś w sobie, co dawało poczucie bezpieczeństwa, przy niej nie dało się nie smucić. Teraz? Jakie to ma znaczenie? Straciłem wszystko, na czym mi zależało.
Szlochanie wybudziło mnie z przygnębienia. Odskoczyłem do tyłu nastawiając uszu.
- Zaheer? Zaheer!
Szlochanie było coraz głośniejsze. Wyraźnie było słychać, że to był ten szczeniak.
Miałem racje. Na widok basiorka podbiegłem i wziąłem go w objęcia. On małymi łapkami odwzajemnił gest.
- To się działo tak szybko - szlochał. - Przyszli i zaczęli podpalać nasz dom - ciągnął dalej. - Mama kazała mi uciekać. Sama chciała zabrać z domu najważniejsze rzeczy, ale... ale oni ją przytrzymali - dalej już nie mógł mówić. Wbijał cienkie pazurki w moją skórę, ale nie zdołał jej przebić.
- Kto to zrobił? - spytałem delikatnie jak tylko mogłem.
- Wi-widziałem t-tylko trzy wilki... w tym jedna wadera - podciągnął nos.
Zaczynałem podejrzewać, kto to zrobił.
- Czy... ta wadera... miała... jasnobrązowe futro? - sam nie mogłem tego dokończyć.
- Tak.. to ona - docisnął mocno głowę do mojego ramienia, jakby wewnętrzny ból chciał zastąpić innym.
Zagryzłem wargi i położyłem łapę na jego plecach. Widziała mnie i chciała się zemścić. Nie powinienem tu przychodzić. To była moja wina... moja.
<Cei? A co tam u ciebie?>