Było południe, słońce świeciło wyjątkowo jasno. Pilnowałem jaskini, bo Miva, Arisa i Melody poszły z kimś się spotkać. W pobliżu nie działo się raczej nic ciekawego, więc wyjątkowo doskwierała mi nuda. Taki ładny dzień, a ja muszę siedzieć w miejscu. W pewnym momencie usłyszałem, że ktoś idzie. Wychyliłem łeb z jaskini i ujrzałem Aventy'ego.
- O, witam! - przywitałem się z uśmiechem
- Cześć, Birk. - odpowiedział z raczej poważną miną
- Wchodź. - zaprosiłem go do środka
- Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę. - powiedział, a ja wzruszyłem ramionami
- Tak więc?
- Samantha została porwana.
- Co? - wybałuszyłem oczy
- I... z tego co widzę, to się nudzisz, prawda? - podniósł brew
- Trochę. - powtórnie wzruszyłaem ramionami
- Dobrze się składa, bo mam dla ciebie zadanie. Masz ją odszukać i przynieść. - mówił ze spokojem, a ja przez chwilę nie mogłem niczego powiedzieć. Zmroziło mnie.
- A-aale dlaczego ja? - spytałem w końcu
- Słuchaj, dasz radę, ok? - powiedział zachęcająco - Ja już muszę wracać do swoich spraw. Powodzenia. - poklepał mnie po ramieniu i odszedł. Stałem chwilę w bezruchu z pustką w głowie. Otrząsnąłem się po chwili i przypomniałem sobie, że przecież nie mogę iść, ktoś może przyjść do naszej jaskini i coś ukraść. Ale co miałem zrobić? Rozkaz alfy chyba ważniejszy, od prośby Melody... nie miałem pojęcia gdzie poszły, więc nie miałem nawet jak ich poinformować, a nie mogę tracić czasu, by powiadomić o tym alfę. Na moje szczęście właśnie wróciła Arisa. Opowiedziałem jej szybko całą historię i wyruszyłem. Najpierw poszedłem na miejsce gdzie zwykle Samantha leczyła, by zapamiętać jej zapach. Odnalazłem trop i dążyłem nim szybkim tempem do celu. Rozglądałem się czasem, by zapamiętać drogę, by z powrotem się nie zgubić. W niektórych momentach ślad zanikał, ale po chwili znowu go znajdowałem. W którymś momencie zobaczyłem duży głaz z koślawo wypalonym napisem.
- Wataha Czerwonego Blasku... – przeczytałem powoli i przeciągle. Raczej nic mi to nie mówiło. Przed sobą miałem gęsty las. Zawahałem się nieco, ale wkroczyłem na ten teren.
- Hej, ty! – usłyszałem. Najpierw mnie zblokowało, ale szybko się rozglądnąłem. – Tak, ty! – zobaczyłem wysoką i dobrze zbudowaną burą waderę o kamiennej twarzy.
- Witam, chciałem dołączyć. – zacząłem wypinając się dumnie, a jej twarz się rozpromieniła
- Tam jest jaskinia alfy. – wskazała w głąb lasu – Trafisz, podążaj za czerwonymi strzałkami na drzewach. Zapraszam na stanowisko strażnika. – uśmiechnęła się szeroko
- Dziękuję, może skorzystam. – zacząłem kroczyć w podanym kierunku. – Naiwna... – szepnąłem i uśmiechnąłem się do siebie. Gdy oddaliłem się tak, że zniknąłem z jej pola widzenia skręciłem w całkiem inny kierunek, by ominąć alfę. Wataha była mocno zmodernizowana, wszędzie były drogowskazy oraz różne maszyny, które mi wydawały się nieco... dziwne i tajemnicze. Szukałem drogowskazu „więzienie” czy „sala tortur” albo cokolwiek w tym rodzaju. Nigdzie jednak go nie było.
- Nowy? – usłyszałem za mną. Obróciłem się i zobaczyłem przyjaźnie wyglądającego wilka o mocno żółtym umaszczeniu.
- Mhm. Szukam więzienia, albo czegoś podobnego, bo przywódca strażników mi kazał iść tam na wartę. – starałem się być jak najbardziej przekonujący
- Pewnie, już ci pokażę, gdzie to. – zaczął pokazywać mi kierunki i wszystko tłumaczył. Kodowałem wszystko. – Fajnie, że ktoś nowy do nas dołączył. – powiedział na zakończenie.
- Też się cieszę. To ja już idę. – uśmiechnąłem się promiennie i poszedłem w wskazanym kierunku
- Do zobaczenia! – pomachał mi. Zacząłem biec. Po parunastu minutach widziałem już żelazne kraty, złożone w liczne korytarze. Nie podchodziłem jeszcze zbyt blisko, by strażnicy mnie nie zauważyli. Doszlifowywałem w myślach mój plan. Wydawało mi się, że był idealny. W końcu wyszedłem z ukrycia i podszedłem bliżej do wilków. Było ich trzech. Wszyscy mieli skórzaną zbroję.
- Nowy strażnik więzienny? – spytał basem jeden z nich.
- Dokładnie. – wypiąłem dumnie pierś
- Tam są zbroje. – wskazał drugi na szklaną gablotę. Podszedłem do niej. Zaświeciły mi się oczy, gdy spojrzałem na drugą gablotę z broniami. Różnorakimi. Ubrałem posłusznie zbroję, a gdy basiory śmiali się gaworząc o czymś wziąłem szybko sztylet i podpaliłem jego ostrze. Wziąłem jeszcze dwa i oba podpaliłem. Oni kompletnie nie zwrócili na mnie uwagi. Schowałem delikatnie ostrza pod zbroją, którą nie do końca mnie opinała, tylko była raczej luźna. Podszedłem do nich bliżej, poczułem adrenalinę i zanim zdążyli się zorientować już dwaj mieli gorące ostrza w okolicach serca, więc sierść dookoła rany zaczęła płonąć, a trzeci sztylet niestety zgasł. Ostatni wilk szybko złapał mnie za ramię i chciał je wykrzywić, jednak odskoczyłem. Ugryzłem go mocno w kark, po czym pisnął, ale z podwojoną siłą uderzył mnie w pysk i rzucił na ziemię. Kopnąłem go w brzuch, przez co odtrąciłem go i miałem okazję wstać. Nie zdążyłem, bo ten kopnął mnie w bok. Odturlałem się i wstałem pociągając krwawiącym nosem. Podniosłem szybko sztylet, który spadł mi, gdy zgasnął. Mimo tego, ciągle był przecież bronią. Dźgnąłem wilczura parę razy, a ten ledwo żywy wyrwał mi sztylet z łapy i naciął mocno przednią łapę. Potem opadł na ziemię nieżywy. Otarłem krew cieknącą z nosa i zacząłem szukać Samanthy. Noga bolała jak diabli, ale teraz mam uratować szamankę, a nie rozwodzić się nad bolącą łapą. Wędrowałem rozglądając się i kuląc obolałe miejsce. Znalazłem ją w końcu. Stała przy kratach.
- Cześć, jestem Birk i przyszedłem cię uratować. – powiedziałem i wziąłem klucz, który powieszony był przy wejściu do celi.
- Wiem, kojarzę cię. Dziękuję. – odpowiedziała. Popatrzyła z przestrachem na moją ranę. – Nie ruszaj się. – rzuciła i podniosła łapę
- Nie ma czasu na czekanie, musimy stąd iść!
- Ćśś. – ucięła i coś pomagowała przy ranie. Po chwili już jej nie było, ale jeszcze troszkę mnie bolało. – Teraz możemy uciekać. Gdzie?
- Mam plan. Udawaj nieżywą i wskocz mi na grzbiet. Będzie, że zmarłaś ze stresu w celi i mam cię zakopać poza terenami. – powiedziałem a ona skinęła głową bez zbędnych pytań. Zrobiła według poleceń. Zacząłem biec w stronę, z której przyszedłem.
- Hej, kochany? – usłyszałem, gdy mijałem granicę. Westchnąłem i spojrzałem w stronę burej wadery. Powiedziałem jej to, co miałem w planie. Uwierzyła bez problemu. Rzuciłem się w stronę Watahy Mrocznej Krwi. Gdy zniknąłem z oczu strażniczce, zrzuciłem z grzbietu Samanthę.
- Nieźle ci poszło. – pochwaliła mnie
- Wiem. – odparłem. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Szliśmy jakiś czas, a w końcu zobaczyłem Aventy’ego. Powitał nas ciepło i podziękował mi.
- Mówiłem, że sobie poradzisz. Zaraz mi wszystko opowiesz. – zaprosił mnie łapą do swojej jaskini.
- Bardzo chętnie. – uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem za alfą.