środa, 25 lutego 2015

Od Aventy'ego CD. Ignis

- Ee... - Ignis zamyśliła się na chwilę. - Ja... no cóż... szczerze mówiąc, to mi też się „przysnęło”. Śniłam o różnych... ee... bardzo niewyraźnych... i... i niezrozumiałych rzeczach. Pojawił się w nich mój... yy... brat? I... jakiś dziwny ktosiek. No. To tyle co pamiętam... yhyy... no.
- Chcesz coś przede mną ukryć? - zapytałem spoglądając jej głęboko w oczy.
- Ja... - zaczęła wadera, jednak ja przerwałem jej unosząc łapę w uciszającym geście.
- Powtarzam: - zacząłem z powagą. - Powiesz mi, kiedy uznasz, że będziesz chciała. W sumie to nawet dobrze, że nie chcesz mi o niczym powiedzieć. Każdy wilk... nie, przepraszam. Każde STWORZENIE na planecie zwanej Ziemią i każdej innej ma prawo mieć swoje sekrety, o których nie chce mówić nikomu. Nawet własnej, rodzonej matce. Ja też mam swój mały sekrecik... - uśmiechnąłem się szelmowsko. - Gdyby nie to, że trzymam go w tajemnicy, już dawno zdjęto by mnie ze stanowiska alfy...
- Co?! - wykrzyknęła z przerażeniem młoda wilczyca.
- Nie martw się... może i tylko wyglądam strasznie, ale nie jestem mordercą który czyha na każdą okazję i zastanawia się jak kogoś zabić. W sumie to nigdy w życiu nie zamordowałem żadnego wilka - roześmiałem się, ale po chwili dodałem tak, że wadera najwidoczniej tego nie dosłyszała: - Ewentualnie ktoś zginął przeze mnie... 
- Co mówiłeś? - zapytała z zaciekawieniem Ignis.
- Wiesz... tak się zastanawiam, może poszlibyśmy gdzieś na spacer? Co ty na to? Chętnie bym rozprostował kości po całym dniu niechodzenia - wyszczerzyłem zęby.

<Ignis? U mnie przeciwnie :/ Nie wiem, kiedy odpiszę Emmie :c>

Od Ryana CD. Arisy

- Hm... - zamyśliłem się na chwilę wlepiając wzrok w niebo. - Jakaś cecha, której w sobie nie lubię, powiadasz...? Wiele wilków mówi mi, że jestem przesadnie gadatliwy, czy nadpobudliwy. Szczerze przyznając, to nic sobie z tego nie robię.
- Nie? - zaciekawiła się Arisa. - Dlaczego?
- Wiesz... nie mam zbyt wielu przyjaciół. - mruknąłem. - Prawdę mówiąc, to choć znamy się dopiero od kilkunastu dni, jesteś jedyną przyjaciółką, której mogę zaufać i jedyną, której opinią się przejmuję. Nie lubię gdy wilki zmuszają mnie do tego, bym był kimś, kim nie jestem. Urodziłem się z moimi niefortunnymi cechami charakteru, ale nic na to nie poradzę. Nie mam na to wpływu. Ale to nie oznacza, że jestem głupi, bo wszyscy ze mnie szydzą i wytykają palcami. Kulawy wilk nie jest głupi, bo się z niego śmieją. Głupi są jedynie ci, którzy się z niego śmieją; chory wilk nie ma wpływu na to, w jaki sposób się urodził, a ci, którzy się z niego wyśmiewają mają na to wpływ, choć pewnie często nie zdają sobie sprawy z tego, że to czyni ich trędowatymi. Jeśli ktoś mnie zaakceptuje; cieszę się. Jeśli nie; nie mam na to wpływu. Nie potrafił dostrzec moich pozytywnych cech, to znaczy, że nawet nie bł wart mojej uwagi. Taką mam o sobie opinię. Znam swoje wady i minusy, ale one nie szkodzą nikomu innemu, może jedynie odrobinkę mnie. Więc w żadnym wypadku nie chcę zamieniać czy usuwać swoich wad. Zupełnie inaczej byłoby jednak, gdybym był zły, chamski, samolubny, sadystyczny czy wredny... umiem odróżnić dobro od zła i uważam to za swoją największą zaletę.

<Arisa? Wybacz, że musiałaś czekać xv>

Od Ecclesi CD. Matta

- Matt. - położyłam basiorowi łapę na ramieniu. - Kochasz Hamonę tak szczerze?
     Wilk nie odpowiedział nic, tylko pokręcił potakująco głową.
- Jak zapewne wiesz, wilk, który się w kimś zakochał chce dla niego jak najlepiej, prawda?
- Tak... - Basior przytaknął z niezdecydowaniem.
- No właśnie. - mruknęłam. - A ja chcę, żebyś był szczęśliwy. Jeśli faktycznie jesteś rozdarty, wybież Hamonę. Będę wtedy szczęśliwa.
    Uśmiechnęłam się sztucznie. Nie miałam zielonego pojęcia, jak pocieszyć Matta. Coś zabulgotało mi w sercu. On popatrzył na mnie, jakby na mojej twarzy siedział zabójczy pająk niezwykłych rozmiarów. Spojrzałam na niego ponaglająco. W końcu... chyba kiedy zwiąże się z Hamoną i będą mieli szczeniaki, nie zerwie ze mną znajomości? Nie? W sumie, to... nie wiedziałam. Nie byłam tego pewna. Nie potrafiłam ocenić basiora z tej strony, gdyż nie potrafiłam czytać w myślach tak jak obiekt moich westchnień.
- To jaką podejmujesz decyzję? - zapytałam. - W końcu... nawet jeśli zwiążesz się z tamtą zupełnie mi obcą waderą i założycie rodzinę będziemy nadal mogli zostać znajomymi, prawda? W sumie to nawet może polubię twoją partnerkę... ech...

<Matt? Czo odpowiesz? :c>

Od Losta CD. Ceiviry

Patrzyłem z niezadowoleniem na kajdany na moich łapach. Jak oni mogli mnie spętać w te przeklęte świecące łańcuchy. Tak jakbym był niebezpieczny. Nagle zrozumiałem dokąd idziemy. Kiedy weszliśmy przez drzwi zobaczyłem rząd klatek jak w więzieniu. Chwila, chwila... To BYŁY więzienie. Wilki wepchnęły nas do sąsiadujących ze sobą klatek. Spojrzałem na Ceivirę. Na jej twarzy malowało się coś w rodzaju niezadowolenia, że wypadki tak się potoczyły. Kiedy trzy wilki wyszły ja spojrzałem na kajdany morderczym wzrokiem(konkretnie moje oczy były wtedy całe czarne  i matowe beż źrenic). Więzy rozpuściły się i spadły z moich łap. Były mocne, więc pojawiły się krwawe otarcia. W celi obok Cei patrzyła z rezygnacją w kajdany. 
-Czekaj - odezwałem się - przybliż się i podstaw łapy tak, abym mógł zerwać ci więzy. 
Spojrzała na mnie lekko wystraszona, ale wykonała moje polecenie. Spojrzałem na nie swoim spojrzeniem do zabijania i po chwili Cei miała wolne łapy. Nagle coś wpadło mi do głowy. Skoro kajdany tak łatwo się topiły to może kraty... Spojrzałem na drzwi i metal rozpłynął się zostawiając dziurę dość dużą jak na mnie. Podszedłem do klatki wadery.
-Nie patrz teraz w moje oczy - poleciłem.
-Ale dlaczego? - zapytała.
-Po prostu nie patrz.
Odwróciła wzrok i po chwili mogła już wyjść z celi.
-Dziękuję - powiedziała cicho.
-Nie ma sprawy - odpowiedziałem równie cicho. Wymknęliśmy się z pnia drzewa i poszliśmy  w stronę wylotu jaskini. Wtedy usłyszałem wściekłe wycie i głos wilka:
-Onie uciekają! Za nimi!
Rzuciliśmy się biegiem i po chwili pędziliśmy po występie skalnym niedaleko miejsca ataku Demona. Odwróciłem się. Za nami biegło parę wilków z wściekłością wymalowaną na twarzach.
-Szybciej! - krzyknąłem do Ceiviry która biegła nieco wolniej ode mnie. Przyśpieszyliśmy i po chwili gnaliśmy po ubitej drodze. Z nieba lunął deszcz. Błyskawice szalały. Jedna uderzyła w drzewo pod którym przed momentem biegliśmy. Drzewo zapaliło się mimo deszczu i po chwili zapalone były niemal wszystkie drzewa.

<Cei? Zaczyna się przygoda. c:>

Od Birka ~ Na konkurs

Było południe, słońce świeciło wyjątkowo jasno. Pilnowałem jaskini, bo Miva, Arisa i Melody poszły z kimś się spotkać. W pobliżu nie działo się raczej nic ciekawego, więc wyjątkowo doskwierała mi nuda. Taki ładny dzień, a ja muszę siedzieć w miejscu. W pewnym momencie usłyszałem, że ktoś idzie. Wychyliłem łeb z jaskini i ujrzałem Aventy'ego.
- O, witam! - przywitałem się z uśmiechem
- Cześć, Birk. - odpowiedział z raczej poważną miną
- Wchodź. - zaprosiłem go do środka
- Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę. - powiedział, a ja wzruszyłem ramionami
- Tak więc?
- Samantha została porwana.
- Co? - wybałuszyłem oczy
- I... z tego co widzę, to się nudzisz, prawda? - podniósł brew
- Trochę. - powtórnie wzruszyłaem ramionami
- Dobrze się składa, bo mam dla ciebie zadanie. Masz ją odszukać i przynieść. - mówił ze spokojem, a ja przez chwilę nie mogłem niczego powiedzieć. Zmroziło mnie.
- A-aale dlaczego ja? - spytałem w końcu
- Słuchaj, dasz radę, ok? - powiedział zachęcająco - Ja już muszę wracać do swoich spraw. Powodzenia. - poklepał mnie po ramieniu i odszedł. Stałem chwilę w bezruchu z pustką w głowie. Otrząsnąłem się po chwili i przypomniałem sobie, że przecież nie mogę iść, ktoś może przyjść do naszej jaskini i coś ukraść. Ale co miałem zrobić? Rozkaz alfy chyba ważniejszy, od prośby Melody... nie miałem pojęcia gdzie poszły, więc nie miałem nawet jak ich poinformować, a nie mogę tracić czasu, by powiadomić o tym alfę. Na moje szczęście właśnie wróciła Arisa. Opowiedziałem jej szybko całą historię i wyruszyłem. Najpierw poszedłem na miejsce gdzie zwykle Samantha leczyła, by zapamiętać jej zapach. Odnalazłem trop i dążyłem nim szybkim tempem do celu. Rozglądałem się czasem, by zapamiętać drogę, by z powrotem się nie zgubić. W niektórych momentach ślad zanikał, ale po chwili znowu go znajdowałem. W którymś momencie zobaczyłem duży głaz z koślawo wypalonym napisem.
- Wataha Czerwonego Blasku... – przeczytałem powoli i przeciągle. Raczej nic mi to nie mówiło. Przed sobą miałem gęsty las. Zawahałem się nieco, ale wkroczyłem na ten teren.
- Hej, ty! – usłyszałem. Najpierw mnie zblokowało, ale szybko się rozglądnąłem. – Tak, ty! – zobaczyłem wysoką i dobrze zbudowaną burą waderę o kamiennej twarzy.
- Witam, chciałem dołączyć. – zacząłem wypinając się dumnie, a jej twarz się rozpromieniła
- Tam jest jaskinia alfy. – wskazała w głąb lasu – Trafisz, podążaj za czerwonymi strzałkami na drzewach. Zapraszam na stanowisko strażnika. – uśmiechnęła się szeroko
- Dziękuję, może skorzystam. – zacząłem kroczyć w podanym kierunku. – Naiwna... – szepnąłem i uśmiechnąłem się do siebie. Gdy oddaliłem się tak, że zniknąłem z jej pola widzenia skręciłem w całkiem inny kierunek, by ominąć alfę. Wataha była mocno zmodernizowana, wszędzie były drogowskazy oraz różne maszyny, które mi wydawały się nieco... dziwne i tajemnicze. Szukałem drogowskazu „więzienie” czy „sala tortur” albo cokolwiek w tym rodzaju. Nigdzie jednak go nie było.
- Nowy? – usłyszałem za mną. Obróciłem się i zobaczyłem przyjaźnie wyglądającego wilka o mocno żółtym umaszczeniu.
- Mhm. Szukam więzienia, albo czegoś podobnego, bo przywódca strażników mi kazał iść tam na wartę. – starałem się być jak najbardziej przekonujący
- Pewnie, już ci pokażę, gdzie to. – zaczął pokazywać mi kierunki i wszystko tłumaczył. Kodowałem wszystko. – Fajnie, że ktoś nowy do nas dołączył. – powiedział na zakończenie.
- Też się cieszę. To ja już idę. – uśmiechnąłem się promiennie i poszedłem w wskazanym kierunku
- Do zobaczenia! – pomachał mi. Zacząłem biec. Po parunastu minutach widziałem już żelazne kraty, złożone w liczne korytarze. Nie podchodziłem jeszcze zbyt blisko, by strażnicy mnie nie zauważyli. Doszlifowywałem w myślach mój plan. Wydawało mi się, że był idealny. W końcu wyszedłem z ukrycia i podszedłem bliżej do wilków. Było ich trzech. Wszyscy mieli skórzaną zbroję.
- Nowy strażnik więzienny? – spytał basem jeden z nich.
- Dokładnie. – wypiąłem dumnie pierś
- Tam są zbroje. – wskazał drugi na szklaną gablotę. Podszedłem do niej. Zaświeciły mi się oczy, gdy spojrzałem na drugą gablotę z broniami. Różnorakimi. Ubrałem posłusznie zbroję, a gdy basiory śmiali się gaworząc o czymś wziąłem szybko sztylet i podpaliłem jego ostrze. Wziąłem jeszcze dwa i oba podpaliłem. Oni kompletnie nie zwrócili na mnie uwagi. Schowałem delikatnie ostrza pod zbroją, którą nie do końca mnie opinała, tylko była raczej luźna. Podszedłem do nich bliżej, poczułem adrenalinę i zanim zdążyli się zorientować już dwaj mieli gorące ostrza w okolicach serca, więc sierść dookoła rany zaczęła płonąć, a trzeci sztylet niestety zgasł. Ostatni wilk szybko złapał mnie za ramię i chciał je wykrzywić, jednak odskoczyłem. Ugryzłem go mocno w kark, po czym pisnął, ale z podwojoną siłą uderzył mnie w pysk i rzucił na ziemię. Kopnąłem go w brzuch, przez co odtrąciłem go i miałem okazję wstać. Nie zdążyłem, bo ten kopnął mnie w bok. Odturlałem się i wstałem pociągając krwawiącym nosem. Podniosłem szybko sztylet, który spadł mi, gdy zgasnął. Mimo tego, ciągle był przecież bronią. Dźgnąłem wilczura parę razy, a ten ledwo żywy wyrwał mi sztylet z łapy i naciął mocno przednią łapę. Potem opadł na ziemię nieżywy. Otarłem krew cieknącą z nosa i zacząłem szukać Samanthy. Noga bolała jak diabli, ale teraz mam uratować szamankę, a nie rozwodzić się nad bolącą łapą. Wędrowałem rozglądając się i kuląc obolałe miejsce. Znalazłem ją w końcu. Stała przy kratach.
- Cześć, jestem Birk i przyszedłem cię uratować. – powiedziałem i wziąłem klucz, który powieszony był przy wejściu do celi.
- Wiem, kojarzę cię. Dziękuję. – odpowiedziała. Popatrzyła z przestrachem na moją ranę. – Nie ruszaj się. – rzuciła i podniosła łapę
- Nie ma czasu na czekanie, musimy stąd iść!
- Ćśś. – ucięła i coś pomagowała przy ranie. Po chwili już jej nie było, ale jeszcze troszkę mnie bolało. – Teraz możemy uciekać. Gdzie?
- Mam plan. Udawaj nieżywą i wskocz mi na grzbiet. Będzie, że zmarłaś ze stresu w celi i mam cię zakopać poza terenami. – powiedziałem a ona skinęła głową bez zbędnych pytań. Zrobiła według poleceń. Zacząłem biec w stronę, z której przyszedłem.
- Hej, kochany? – usłyszałem, gdy mijałem granicę. Westchnąłem i spojrzałem w stronę burej wadery. Powiedziałem jej to, co miałem w planie. Uwierzyła bez problemu. Rzuciłem się w stronę Watahy Mrocznej Krwi. Gdy zniknąłem z oczu strażniczce, zrzuciłem z grzbietu Samanthę.
- Nieźle ci poszło. – pochwaliła mnie
- Wiem. – odparłem. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Szliśmy jakiś czas, a w końcu zobaczyłem Aventy’ego. Powitał nas ciepło i podziękował mi.
- Mówiłem, że sobie poradzisz. Zaraz mi wszystko opowiesz. – zaprosił mnie łapą do swojej jaskini.
- Bardzo chętnie. – uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem za alfą.

Od Ilus

Biegłam w deszczu. Moje błękitne łzy spływały po policzkach i wzlatywały na ziemię. Przeklęłam pecha i biegłam przez siebie. Deszcz. Nieustanny deszcz. Krople wody spadające z nieba, będące znakiem smutku i rozpaczy. Ten smutek odczuwałam. Moje kochana rodzina... Nagle słońce wyszło zza chmur. Wyjrzałam zza mokrej grzywki i wystawiłam łeb w stronę słońca. Mogłam choć trochę się ogrzać jego promieniami. 
- Spokój, harmonia... Równowaga... - wyszeptałam wdychając powietrze ustami i wypuszczając. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam gdzie się znajduję. Byłam na szczycie jakieś wyżyny, albo nawet góry. W jej dole rozciągały się piękne tereny. Postanowiłam zejść w dół i iść dalej w nieznajome. Musiałam pogodzić się ze stratą bliskich. Moje życie mogło być o wiele gorsze. Idąc lasem zauważyłam wilka. Od razu nastroszyłam futro i zawarczałam. Wilk spokojnym chodem podszedł do mnie i spytał:
- Kim jesteś?
- Chodzi Ci o mnie? - zapytałam.
- A czy kogoś tutaj widzisz oprócz mnie i ciebie? - lekko się uśmiechnął i wypiął dumnie pierś.
- Nie... Przepraszam... Czasem... Dawno nie rozmawiałam z jakimkolwiek wilkiem... Szukam watahy, czy znasz jakąś? - dopytałam patrząc się na wysokiego basiora.
- Jestem Alfą. Alfą Watahy Mrocznej Krwi. Będziesz mile widziana w naszych progach.
- Naprawdę? Ojej... Czyli... Jakby pozwolisz mi do was dołączyć?

<Aventy?>

Nowa wadera! ~ Ilus