sobota, 11 kwietnia 2015

Od Cole'a CD. Emmy

Złowroga muzyczka na początek xD:
Ruszyłem za Navarogiem i Hitaishi, ale wciąż czułem niepokój. Coś było nie tak. Wiedziałem, że Emma pokona tego bezczelnego typa, że nic jej nie będzie, że to jej walka, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. A co jeśli ona...
- Wielki Panie! - zwróciłem się do Navaroga. - Muszę zawracać. Muszę pójść do Emmy. Wyczuwam, że coś jest nie tak. Coś w atmosferze się zmieniło. To Emma. Proszę. Musicie zniszczyć ten medalion sami.
- Przecież ona wyraźnie powiedziała, że... - zaczął Wilczy Książę, ale przerwałem mu.
- Muszę tam iść. Wybacz panie. - skinąłem głową i zawróciłem, poprzednio oddając Navarogowi medalion. Miałem przeczucie, że... że więcej się nie zobaczymy.
Popędziłem w stronę mojej przyjaciółki. Nagle ziemię przeszedł wstrząs. Zachwiałem się. Upadłbym, gdyby nie roślinność. Popędziłem dalej a niepokój coraz bardziej rozlewał się po całym moim sercu. Gdy dobiegłem na polanę, na której rozstaliśmy się z Emmą, ujrzałem smugę dymu i płaczącą waderę. Podbiegłem do niej.
- Emma! - zawołałem lustrując ją wzrokiem. - Czy wszystko dobrze? Dlaczego płaczesz? Czy jesteś ranna?
Wilczyca nic nie odpowiedziała. Popatrzyła na mnie. Miała czerwone i  zapuchnięte oczy. Nic nie zrozumiałem. Wadera chwyciła mnie, wtuliła się w moją pierś i zaczęła szlochać jeszcze głośniej. Zamilkłem i również ją przytuliłem. Po kilku minutach doszła do siebie. Otarła łzy i popatrzyła na mnie smutno.
- S... So... Ss... - wyjąkała i oparła się o moje ramię.
- Chodzi o Soula? - zapytałem a wadera potaknęła.
- Był moim najlepszym przyjacielem... opiekował się mną. Byłam dla niego największym skarbem. - załkała.
- To jest... naprawdę mi przykro, bo... - zacząłem, ale nie zdążyłem nic dokończyć, bo wadera mi przerwała.
- Przykro ci? Ach, „przykro ci”, tak? To wiesz, co ja ci powiem? Wcale nie jest ci przykro! Mówisz o jego odejściu z ulgą! Ty nic nie rozumiesz! Jesteś zbyt tępy, żeby go zrozumieć! Żeby zrozumieć, jak okropnie się czuję! Zazdrościłeś mu, a teraz cieszysz się z jego odejścia! Nigdy nie poznałeś takiego bólu! Wynoś się stąd najlepiej! Nic z tego nie będzie! Jesteś okropny! Wdeptujesz mnie w ziemię! Jesteś podły! - Emma miała oczy pełne łez. podkuliłem ogon i odsunąłem się od wadery. Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? Czy skrzywdziłem ją? Nic z tego nie rozumiałem.
- Ale Emma... - wyjąkałem.
- Wynoś się! Ty nic nie rozumiesz! Ja go kochałam! I nadal kocham, więc... och... no idź stąd! Chcę być sama! To ja uratowałam świat! Nie ty! Niczego nie dokonałeś! Nawet nie wiesz, jak to boli, kiedy trzeba pokonać osobę, którą się kocha!
Przestałem istnieć. Dosłownie. Mój mózg się wyłączył. Chciałem uciekać, ale nie mogłem. Bicie mojego serca powoli zwalniało... krew napłynęła mi do głowy. Przed oczami pojawiły się ciemne plamy. A więc ona...
Nagle z wielkich oparów dymu coś zaczęło się wyłaniać... to był wilk. Czarny wilk ze skrzydłami i blizną na twarzy. To był... niewiarygodne. Moje zmysły odrazu powróciły na ziemię.
- Emma! - krzyknąłem i popędziłem w stronę wadery usuwając ją z pola rażenia Orala. Wilk zakaszlał i otrzepał się z kłębów kurzu.
- Oj, Emma, Emma... ktoś tu się chyba naprawdę nie zna na żartach wujka Soula... ekh... - chrząknął basior. Wadera otrząsnęła się nagle.
- S-Soul? - wyjąkała. - Znaczy O-Oralu? J-jak... jak przeżyłeś mój... m-mój cios? P-przecież... przecież o-on b-był ś-ś-ś...
- Śmiertelny? Och, ekh... m-moja droga! T-to był tylko taki test...
- Test?! - wybałuszyłem oczy.
- O-oczywiście, ekh... chciałem sprawdzić, jak szybko rozwija się moja ukochana Emma. Widzisz? D-dzięki mnie nabyłaś nowe zdolności i znalazłaś dwójkę nowych przyjaciół. To wszystko było zaplanowane... ale nie przypuszczałem, że rozwiniesz się aż tak bardzo... gdybym nie wykorzystał tarczy z pola magnetycznego byłbym teraz mokrą plamą... tak, ekh. - Oral zakaszlał. - Zdobyłaś nawet dwójkę potężnych przyjaciół. Dzięki mnie.
- Dwójkę? - uniosłem brew.
- Ciebie nie uwzględniam. Ty mały farfoclu... nie jesteś potrzebny Emmie. A poza tym, nie jesteś potężny... Chciałeś mojej śmierci. - Soul wyszczerzył do mnie kły w złowrogim uśmiechu, ale Emma chyba tego nie zauważyła.
- Chciałem twojej śmierci tak samo jak Emma, Navarog i Hitaishi! - zaprzeczyłem. Poczułem przypływ buntowniczej siły.
- Oj, bredzisz... Emma chciała zabić Orala, którego ja wymyśliłem. Ja jestem Soulem. Opiekunem tej biednej wadery, której tak bardzo namieszałeś w głowie... ona mnie kocha i nigdy mnie nie skrzywdzi... tak samo jak... ja ją kocham. - Przerośnięty basior podszedł do Emmy i przytulił ją mocno.
- Przestań... - wyszeptałem i zacisnąłem łapy.
- Co proszę? - Oral spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Przestań. - powtórzyłem głośniej. - Nie dotykaj tej wadery, abo zedrę ci skórę z tej twojej piękniutkiej buźki. Już ja wiem, jakie są twoje intencje... chcesz... chcesz skrzywdzić Emmę. Chcesz, aby ci zaufała, a potem bezlitośnie zmiażdżyć jej uczucia. Chcesz się mnie pozbyć... chcesz sprawić, aby ona mnie odrzuciła, abym się poddał i odszedł od niej, bo to ja jestem głównym zagrożeniem!
Emma spojrzała na mnie ze złością. Jakbym był jakimś paskudnym goblinem. Poczułem, jak coś skręca mi się w sercu. Oral nie powiedział nic. Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Nagle Oral zrobił coś nie oczekiwanego. Uniósł skrzydło i udeżył Emmę w kark. Wadera straciła przytomność, a Oral złapał ją i zawinął w skrzydło, tak aby nie upadła na ziemię. Zamarłem.
- Masz rację... - westchnął basior i uśmiechnął się szyderczo. - Nie zabiję cię. Nie jesteś mi już potrzebny. Dziękuję za tę przysługę. Nawzajem bawiliśmy się jej uczuciami... była tak zachwiana emocjonalnie, że pozbawienie jej przytomności było... niesamowicie proste. A teraz... niestety muszę spadać...
Basior ukłonił się i wzniósł w powietrze.
- Ty... draniu! - zacisnąłem zęby i wystrzeliłem pędami roślinności w Orala. Oplątały się wokół jego tylnych nóg.
- A więc nie dasz za wygraną, co?! - Basior wyszarpnął się z więzów omało co nie upuszczając Emmy. - W takim razie będę musiał cię unicestwić... szkoda. Zaparty w boju był z ciebie wilczek...
Natychmiast, gdy usłyszałem te słowa, cofnąłem się i zasłoniłem twarz łapą. Oral wycelował we mnie jakąś substancją i wystrzelił.

Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. W okół mnie nie było nikogo. Żywej duszy. Leżałem pod drzewem. Przede mną rozpościerała się wielka dziura... gdybym wtedy się nie cofnął zostałaby ze mnie mokra plama. Spojrzałem na swoją rozerwaną lewą łapę. Westchnąłem. Najważniejszą rzeczą na chwilę obecną było ratowanie Emmy. Ruszyłem przed siebie w las. Było cicho i robiło się ciemno. Niebo zasłoniły burzowe chmury. Ale ja nie zwalniałem. po godzinie marszu dotarłem do przepaści przez którą jakoś trzeba było przejść. Nagle zauważyłem most. Był stary i poniszczony. Jeden węzeł miał urwany i trzymał go... mały troll. Podbiegłem do niego.
- Stój! - powiedział płaczliwym głosem. - Nikt nie przejdzie przez most... jeśli... yh...  jeśli nie odpowie na dwadzieścia supertrudnych zagaaaaaaaaaadeeeeeek...
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? I jak mam niby przejść przez ten most, skoro jest zepsuty? - przewróciłem oczami.
- N-no właaaaaśnieeee o to choooo-o-o-oooooodzi! - Mały troll wybuchnął płaczem. - Przeeeelaaty-ywał t-tu jaaakiś czaaaaaaaaaarn-ny w-wilk i ściął linę od mostu a ja ją p-po prostu trzymam i... n-nie potraaafięę teeegggooo przrzrzrzrzrzrzrzyyyywiąąąąązaaaaaać... yhy...
- Ta. Daj mi tę linę. Przywiążę ci ten most, tylko pokaż gdzie.
Troll wskazał mi kołek wystający w ziemi, a ja zawiązałem w okół niego sznur węzłem ratowniczym.
- Eg... chcesz przez niego przejść?! - zapytał uradowany troll.
- Niestety nie. Wybacz maluszku. Niestety bardzo się spieszę i nie mam czasu na zagadki. - westchnąłem.
- Ale zaciekaj!!! Nie musisz odpowiadać na zagadki. Pomogłeś mi, więc przejdź teraz. - Troll pomachał ochoczo głową.
- Dobrze. Dziękuję. - skinąłem głową i ruszyłem pewnie mostem. Byłem już pośrodku gdy obróciłem się jeszcze za siebie i zobaczyłem... że ten mały troll próbuje przeciąć linę tak, abym spadł. To była pułapka... ruszyłem biegiem przed siebie. Ledwo wskoczyłem na drugą stronę most runął w dół... A niech to! Ale nie miałem co się zastanawiać. Ruszyłem dalej. Przedarłem się przez kilka pagórków, aż las zaczął się przeżedzać. Wkroczyłem na mokradła. Po jakichś trzydziestu minutach udało mi się przez nie przedrzeć. Byłem cały porozcinany od tych gałęzi sterczących tuż nad ziemią, ale udało się. Cudnie. Stanąłem przed siedzibą Orala. Z mokradeł zwędziłem trochę środków wybuchowych. Zostawię je w zamku, kiedy będziemy uciekać, nastawię na czas 15 minut, a potem się zdetonują.
Wemknąłem się po cichu do pałacu i nastawiłem środki. Pobiegłem wzdłuż białego i czystego korytarza, w którym nie było nic oprócz kilku drzwi. Starałem się biec jak najszybciej, jednak rozerwana łapa i inne skaleczenia zaczęły strasznie doskwierać. Starałem się o tym nie myśleć i stawiać kroki jak najciszej, aby w razie czego usłyszeć Emmę. Postanowiłem jednak w końcu się odezwać. Jak jej nie znajdę to i tak zginę.
- Emma! - szepnąłem. - Odezwij się!
Chodziłem tu już z pięć minut, więc do eksplozji zostało pewnie niecałe dziesięć...
- Cole? - usłyszałem głos z końca korytarza. Był cichy i słaby, ale wyraźny. Popędziłem do drzwi z jaka największą szybkością. Zapomniałem już o całym bólu. W głowie tliło mi się tylko jedno: przetrwać i uratować Emmę! Jaki ja byłem głupi dając sobie jedynie piętnaście minut... tego mógł dokonać chyba tylko Bóg. Podbiegłem do drzwi, w których znajdowała się wadera.
- Emma. To ja. Nie ruszaj się. Najlepiej cofnij się pod ścianę. - szepnąłem. Nie usłyszałem odpowiedzi... nic dziwnego. Nienawidziła mnie. Objąłem pędami roślinności drzwi i zacząłem ciągnąć je z całej siły. Po trzech minutach udało się wyciągnąć je z zawiasów.
- C-Cole? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie mamy teraz czasu na rozmowy. Za siedem minut wybuchnie ładunek, który zrówna ten budynek z ziemią. Do tego czasu musimy się stąd wydostać! - podrapałem się po skroni i pociągnąłem Emmę za sobą. Chyba chciała zwrócić uwagę odnośnie mojej łapy, ale nie pozwoliłem jej na to, zbiegając z nią po krętych schodach. Zostało sześć minut... pięć... cztery... trzy... dwie... jedna...
- Zaraz trafimy do wyjścia.
- Mamy mało czasu! - Powiedziała Emma z paniką w głosie. - Szybciej!
- Nie mogę biec szybciej... - westchnąłem z poirytowaniem. - Na moje oko mamy jakieś dwadzieścia sekund!
- Co?! - wypaliła przerażona wadera. - Czekaj! Tam jest wyjście. Biegiem!

Zostało jakieś dziesięć sekund. Już mieliśmy wybiec, gdy nagle z korytarza tuż obok nas wypadło czarne coś, chwytając mnie za nogę. To był Oral. Przywróciłem się na ziemię
- Cole! - zawołała zmieszana Emma. Zatrzymała się. Czasu było coraz mniej.
- Myślałeś, że tak po prostu sobie wyjdziecie z mojego zamku?! - zawołał wściekły basior głosem szaleńca.
- Idź już! - zwróciłem się do Emmy.
- Co ty! Nie zostawię cię! - zaprzeczyła wadera, co mnie trochę zdziwiło.
- Wybacz, ale nie masz tu nic do gadania. - zacisnąłem powieki, po czym pchnąłem waderę przednimi łapami z całej siły tak, że wypadła z pałacu zdecydowanie daleko. Na zewnątrz. Była bezpieczna. To najważniejsze. Jedyna rzecz, która tak naprawdę w moim wspaniałym życiu spędzonym z nią obchodziła. Poczułem przypływ gorącej fali powietrza. Ładunek zdetonował się.

<Emmo? Wreszcie jakieś wenisko się przyplątało >.> >

Od Losta CD. Ceiviry

Spojrzałem na Cei. Westchnąłem.
-Okey, idziemy - mruknąłem. Nie chciałem jej puszczać samej. A we dwoje mamy większe szanse. Wyjaśniliśmy sobie z Cei wszystko, a ja powiedziałem, że mogę nas zabrać przez cienie. Wytłumaczyłem jej na czym to polega. Zgodziła się. 
*Przed labiryntem*
Staliśmy chwilę przed jaskinią.
-Wchodzimy - powiedziałem. Weszliśmy. Wejście zasypało się za nami. 
-No to... Idziemy - mruknęła Cei i poszliśmy do labiryntu. Weszliśmy i od razu natrafiliśmy na przeszkodę. Była to niby nieszkodliwie wyglądająca mgiełkę. Weszliśmy w nią i...
-Aaaaa! - wydarliśmy się spadając w dół przez mgłę. I wreszcie wylądowaliśmy na podłodze. I zobaczyłem ją... Leżała tam nadal wyniosła i zimna. Obsypana swoimi cholernymi błyskotkami. 
-Witaj - powiedziałem jadowicie. Uśmiechnęła się lodowato.
-Twoja siostra była dla mnie milsza - odparła.
Prychnąłem. 
-My cię nienawidziliśmy - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się szyderczo. Cei stała tam wyraźne wyprowadzona z równowagi. 
-Cei to jest moja słodka mamuśka - przedstwiłem je sobie. 

<Cei? Sorry, że tak długo nie pisałam. c''>

Od Hamony ~ Temat 1

Razem z moim bratem Lostem byliśmy na przyjęciu z okzaji urodzin watahy. Wszystko było ładnie, świetnie i w ogóle cudnie. Wtedy Lost zwrócił mi uwagę.
-Nie ma Lilii północnej.
-Co? - zapytałam zbita z tropu. Czyżby Aventy o niej zapomniał. Poinformowaliśmy o tym alfę. Kazał nam ją zdobyć.  Poszliśmy w stronę gór. 
-Możemy skoczyć przez cienie - zauważyłam. 
-No możemy... A wiesz gdzie ona leży? 
-Wiem - uśmiechnęłam się w złowrogi sposób. Basior coś wymamrotał pod nosem. Skoczyliśmy przez cienie i wylądowaliśmy na szycie jakiejś góry. Powęszyłam i złapałam trop.
-Tędy - powiedziałam. Ruszyliśmy. Kiedy doszliśmy na miejsce kwiat był... Ale otoczony czymś w rodzaju klatki. Nagle przed nami pojawił się wilk o lśniąco białym futrze i pięknych, głębokich oczach. 
-Jestem Jason - przedstawił się.
-Ja jestem Lost, a to moja siostra Hamona - powiedział Lost. Widać było, że jest ostrożny i nie zaufał temu basiorowi. 
-Jestem starżnikiem kwiatu - wytłumaczył nam Jason.
Prychnęłam.
-A od kiedy to kwiat ma stażnika? - zapytałam uśmiechając się dziwnie. 
-Od wtedy od kiedy wilki z Wathy Mrocznej Krwi zaczęły go zabierać do swoich niecnych celów - odparł spokojnie wilczur - Przyszliście po kwiat?
-Owszem - pokiwaliśmy jednocześnie głowami. 
-W takim razie zasady nakazują: Jedno z was ma stoczyć ze mną walkę. Jeśli zwycięży - zabiera kwiat i już. Jeśli przegra mam prawo was zrzucić ze szczytu góry.
-Ja będę z tobą walczyć - powiedziałam głośno i pewnie. 
Uśmiechnął się i klasnął w łapy. Nagle z nikąd pojawiła się arena.
-Panie przodem - powiedział.
Uśmiechnęłam sie drwiąco.
-Myślisz, że wygrasz leszczu? Grubo się mylisz - warknęłam. Weszłam na arenę. Lost stanął przy ogrodzeniu. Jason wszedł i zamknął za sobą furtkę. Stanął w pozycji do walki. Ja dalej stałam wyluzowana. Wilk zatakował. Uskoczyłam bez problemu i zaatakowałam go. Chybiłam. Walka trwała długo. W końcu zaczęliśmy opadać z sił. Atakował mnie z coraz mniejszym entuzjazmem i zapałem. Ja też miałam problemy z uskokami. Nagle basior skoczył ze zdwojoną siłą. Cudem uniknęłam ciosu. Teraz to ja rzuciłam się na niego. Nie zdążył odbiec. Zwaliłam się na niego z impetem. Upadł. 
-I co? Mam cię upiec na ogniu, czy może poszatkować? - zapytałam jadowicie - Wygrałam. 
Zeszłam z niego i uśmiechnęłam się szyderczo do wilczura, który podnosił się z ziemi.
-Lost, bierzemy kwiat i spadamy - zarządziłam. Już chciałam sięgnąć po kwiat, ale wtedy za moimi plecami rozległ się drwiący głos. Obejrzałam się. Za mną stał Jason i mierzył we mnie czymś co wyglądało jak... Jeden ze stalowych pazurów Losta. Te szpony są w stanie rozciąć i przebić każdą materię. Lost zwijał się z bólu na ziemi.
-Co mu zrobiłeś? - zapytałam ostro. 
-Hm... Nic poważnego - wilczur uśmiechnął się. Warknęłam i rzuciłam się na niego. Powaliłam go z łatwością, ale zapomniałam o jednym. On ciąglę miał pazur mojego brata. Kiedy chciał mi go wbić w serce przetoczyłam się i wyrwałam mu go.
-To jak? Poszatkować cię nim? - warknęłam. Otworzyłam klatkę z kwiatem. Pobiegłam do Losta chwyciłam go i transportowaliśmy się przez cienie. Wylądowaliśmy w pobliżu miejsca imprezy. Poszłam do alfy i wręczyłam mu kwiat.