Ciągłe ucieczki to coś, co mnie podnieca. Po tym krótkim odpoczynku ruszyłam szybkim biegiem przez góry, aż do wielkiego jeziora gdzie bawiła się wataha wilków. Na szczęście byłam na tyle daleko, by zdążyć zniknąć w lesie i zbyt, blisko, bo ktoś mógł na mnie zwrócić uwagę, a skąd ja mam wiedzieć, jakie mają zamiary. Zniżyłam głowę, by móc się napić. Wychłeptałam trochę wody i pognałam okrężną drogą w stronę wulkanu, a przynajmniej tak sądzę, że to wulkan. Dość szybko znalazłam się przy rzekach lawy Zauważyłam samotnego wilka leżącego na wulkanicznej skale. Jakby był nieprzytomny czy coś. Podeszłam bliżej. Szturchnęłam go najpierw łapą, a potem pyskiem. Teraz przydałaby się moc uzdrawiania nazwany przez moją poprzednią watahę. Moonlight howl. Spojrzałam w niebo, dostrzegłam tą małą złotą gwiazdkę zawsze czuwającą nade mną. Zawyłam wprost do niej. Moje modły się spełniły otoczyła mnie biaława aura, w której połyskiwała moja sierść. Dotknęłam łapą jego serca i zawyłam ponownie. Basior sądząc po posturze i wyglądzie ocknął się i naskoczył na mnie. Cofnęłam się pośpiesznie.
-Spokojnie nie jestem potworem. – Odparłam, gdy ten warknął złowieszczo. – Tylko cię uzdrowiłam, co kol wiek ci się stało.
-Kim jesteś?
-Jestem Dilaj Wilk Księżycowy. Beze mnie nie byłoby pełni.
-Jestem Veyron, co robisz na terenie Watahy Mrocznej Krwi?
-Chcę dołączyć i zacząć normalnie żyć, jak wilk.
-Oh, doprawdy?
-Udowodnić ci moją boskość?
-Zaśpiewaj.
-Morderczo? Czy Pięknie?
-Pytanie… Jasne, że pięknie, a jak ma śpiewać taka śliczna wadera.
-To będzie w Staro – wilczym języku. – Zaczęłam śpiewać
Themio, mised themio
Tey lai kohm wih mey
Tey don go no
Themio, mised the, mised the, mised themio
They lai kohm wih mey
Tey don go no.
-I jak?
-Chodź do Alfy, na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce.
-Mi wystarczy tylko Las. – Pobiegłam za Veyronem. Wprowadził mnie do kompleksu jaskiń i przebiegł przez labirynt korytarzy każąc mi tu czekać. Przyprowadził Alfę.
-Kim jesteś i w jakich zamiarach tu przybiegłaś? – Usłyszałam donośny głos tego wielkiego wilka.
-Jestem Dilaj wygnaniec rodziny samotnych wilków, przybiegłam w pokojowych zamiarach. Chciałabym należeć do waszej watahy.
-W, jakiej postaci?
-W postaci bogini Muzyki i Zakochanych dusz.
-Skąd pochodzisz?
-Pochodzę z Doliny Złotych Wód.
-Czy przysięgasz chronić watahy za wszelką cenę? Nawet życia.
-Przysięgam.
-Witaj w watasze Dilaj. – Jego ton zmienił się na ojcowski. Mrugnęłam, Lekko skinęłam głową.
-Veyron oprowadź ją. – Odszedł plątaniną korytarzy.
-Kurczę gładko poszło. – Oznajmił. – Za mną. – Pobiegłam za nim (był to bieg zdecydowanie zbyt wolny jak dla mnie). Przysiedliśmy na Skale Gdzieś nad wielkim jeziorem. Odwróciłam się w jego stronę, patrzył się na mnie, więc odwrócił głowę z zażenowaniem. Był niczego sobie, kolejny, w którym się zakocham, a i tak nie będę miała szans.
-Ile masz lat? – Zapytałam
-dwa i pół, a ty?
-dwa i jeden miesiąc
<Veyron?>