wtorek, 22 grudnia 2015

Od Dezessi CD. Luny

Jej oczy były łagodna, a źrenice małe. Pochyleniem głowy przywitałam się z waderą.
- Cześć. -  podeszłam by też skosztować wody.
Uśmiechnęła się.
- Cześć.
Napiłam się.
- Nazywam się Dezessi, ale i tak wszyscy mówią na mnie Deze. - przedstawiłam się.
- Miło mi. Ja jestem Luna. Po prostu Luna. - zaśmiała się.
- Należysz do jakiejś watahy? - zapytałam ciekawsko.
- Nie. Chwilowo mieszkam wszędzie, gdzie moje ciało. - wzruszyła ramionami.
- O.. To chyba nie fajnie. - skrzywiłam się.
- Zależy jak na to popatrzysz. Mogę być w watasze, ale wtedy jestem od kogoś uzależniona i ktoś jest uzależniony ode mnie. To niebezpieczny stan. - poruszyła brwiami.
- Ale będąc w watasze nie jest się samemu. - powiedziałam. - Nie zawsze miałam miejsce na ziemi, a w tej watasze tutaj je odnalazłam.
- Masz tu rodzinę? - zdziwiła się.
- Tylko brata. Szkoda, że nikogo więcej, ale przyjaciele też są. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Czyli to nie twoja wataha? - położyła głowę na ramieniu.
- No... No tak jakby moja, ale nie ja ją założyłam. - pomyślałam chwilę.
- Czyli ogółem jesteś wolna. - stwierdziła.
- Tak. Mogę być gdzie mi się podoba. - uniosłam głowę by wziąć pełen wolności wdech.
- A miło jest w tej twojej watasze? - zaśmiała się.
- No, a jak ma być? - zawtórowałam jej.
- Czyli banda przytulików. - udała szok cukrowy.
- Dokładnie! Wszyscy są różowi i przytulają kogo popadnie! Chcesz dołączyć? - zapytałam żartem.
- Czemu nie! Też się przefarbuję na różowo i będzie pięknie. - zażartowała.
- Zwymiotuję tęczą! - mrugnąłem do niej.
- A czemu nie? 
Zaburczało mi w brzuchu. Mimo woli złapałam się za brzuch. 
- Chyba zapoluję. - powiedziałam.
- To ja się dołączę. - zaproponowała.
Ruszyłyśmy za tropem jeleni. W tej okolicy roiło się od tego zapachu. W końcu trafiłyśmy na świeży trop. Nie miałyśmy planu, ani nic. Po prostu miałyśmy coś zjeść. Gdy się skradałyśmy mój brzuch zaburczał i przedwcześnie musiałyśmy zacząć pogoń. Luna wcale nie narzekała. Wiedziała, że nie mogłam tego powstrzymać. 
Raz ona była przodem raz ja. W końcu wybrałyśmy jednego dużego osobnika. Mógłby wykarmić małą rodzinkę więc i mój głód był w stanie zaspokoić. 
Luna chwyciła go pierwsza. Od razy zaczął wierzgać i nieudolnie uciekać. Widząc idealną okazję wskoczyłam mu na grzbiet. Z pomocą Luny powaliłam go. Luna zadała ostateczny cios prosto w tętnice. Jej pyszczek był cały we krwi.
- Smacznego. - powiedziałam podchodząc do tz. szynki. 
-Dzięki. Nawzajem. - uśmiechnęła się i schyliła.
Widocznie sama była głodna skoro zjadłyśmy prawie pół jelenia. Byłyśmy całe te krwi, ale nasze żołądki wreszcie były całkowicie pełne. Gdy usiadłyśmy może 10 metrów od jelenia, z łatwością mogłyśmy obserwować jak lisy i ptaki po nas sprzątają.

<Luna? Oto moja dzisiejsza wena. Przykro mi, ale więcej nie dałabym rady. >

Od Restii CD. Artema

- Myślę że powinniśmy zgłosić Cię do tej watahy.- zaproponowałam.
Basior spojrzał na mnie.
- Czemu nie? Więc...- zaczął.
- To ja Panów samych zostawię. - ucięłam. - Nie będę tracić czasu i już przyniosę coś do jedzenia.
- Bardzo dobry pomysł.- powiedział Aventy.
- A będę mógł Ci pomóc?- zapytał Artem.
- Nie będziesz miał w czym. To będzie chwila, moment! - zaśmiałam się uciekając w głąb lasu.
Cień drzew okrył mnie dając poczucie pewnej tajemniczości.  Uniosłam głowę by lepiej czuć zapachy. Wyłapałam z całej ich masy kilka które przykuły moją uwagę. Jelenia, Aventiego, Artema i jeszcze jeden zapach jakiegoś innego wilka. Zaniepokoił mnie, bo właściwie pachniał po trochu jak Artem. Przechyliłam głowę. Zapach podziałam na moje zmysły i w jednej chwili przemieniłam się w ostać niewidzialną, nie słyszalną i nie wyczuwalną. Podeszłam bliżej zapachu. W nozdrza uderzył mnie zapach starej ziemi. Fu!  Jak można się tak umorusać! Kichnęłam. Całe szczęście nie było mnie słychać. Gdy już mogłam zobaczyć wilka zauważyłam, że nie był sam. Był z nim jeszcze jeden wilk. Obydwoje zakrywali oczy przed słońcem. Byli chudzi i nie za wysocy. Ich uszy były duże, tak jak ich źrenice. Poruszali się chwiejnie i nie do końca zdrowo. Oddychali tak jakby wcześniej się dusili. 
Wiedziałam, że jeśli mają specjalne zdolności mogę sama nie dać rady. A może nie będzie komu dawać radę. Może oni są tu tylko przejazdem? Nie mogę ryzykować. Pobiegłam do Artema i Aventiego. 
Zmieniłam się znów w widzialną itd.
- Restio? Czy coś się stało? - zapytał zaniepokojony Aventy.
- Nie jestem pewna. - szepnęłam. - Na naszym terytorium są dwa obce wilki. Są jakieś dziwne.
Artem spojrzał na mnie.
- Jakie? - zapytał.
- Chude, ubrudzone i chyba przeszkadza im słońce. Tak jak tobie! - przypomniałam sobie.
- Czy to twoi przyjaciele? - Zapytał Aventy.
- Nie wiem, ale na to wygląda, że ich znam... - zamyślił się. - Ale to niemożliwe. Oni się boją powierzchni...
- Czy są niebezpieczni? Mają jakieś specjalne moce? - zapytałam nieco spokojniejsza.
- Nie za bardzo... - Artem był pobudzony.
- Musimy ich sprawdzić. - powiedział do mnie Aventy.
Skinęłam głową. Wiedziałam, że Artem pójdzie z nami.
- To ja pójdę na pierwszy ogień.- zaproponowałam.
Aventy doprowadził nas na bliską odległość od wilków. Mogłabym teraz wejść do ich głowy i wszystko nich wiedzieć, ale to nie fair. Podeszłam do nich.
- Witam. - powiedziałam.
Odwrócili się w moją stronę. Widocznie nie spodziewali się spotkać tu kogoś.
- Czy mogłabym się dowiedzieć po co Panowie tu zawędrowali? - zapytałam z niewielkim naciskiem.
- Kim jesteś? - zapytali zakrywając oczy jeszcze bardziej.
Artem podbiegł do nas.
- Jesteście tu! - wrzasnął Artem.
- A? Artem? - wyszedł na przód starszy basior.
- Tak! Wyszliście! I nie jest tu tak strasznie! - wył ze szczęścia, Artem.
Odwróciłam się przodem do Aventiego.
- Może ja już się oddalę, bo chyba nic więcej nie mam tu do roboty. - powiedział Aventy. - Artem jest już w naszej watasze!
Zaśmiał się i oddalił spokojnym krokiem. Spojrzałam na szczęśliwego Artema. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Jego uśmiech był jak miód. Jego energie nie mogła uciec z jego ciała. Był taki szczęśliwy.
- Czemu opuściłeś podziemie? - zwrócił się nieprzyjemnym tonem młodszy basior.
- Bo nie jestem kretem! Jestem wilkiem tak jak ty! - powiedział Artem.
- My tu nie możemy żyć. Tu jest słońce! - wyrzucił nieco przyjemniej starszy basior.
- Ona może. Ja też! My możemy! - spojrzał na mnie Artem. - Oj... Powinienem cię przedstawić.
- Nic nie szkodzi. Cieszę się że jesteś taki szczęśliwy. - powiedziałam.
- Więc to jest moja przyjaciółka Restjia. - przedstawił mnie.

< Artem? Tak się jakoś złożyło. >

Od Mounse

Nic nie zapowiadało tego dnia ciekawie. Było szaro i nudno. Pomyślałam, że skoro nie mam co robić, to przejdę się nad granicę watahy. Nie wiem skąd wziął się ten pomysł w mojej głowie. Najwyraźniej mój mózg próbuje się jeszcze bronić przed zanudzeniem się na śmierć. Doszłam do Mrocznego Lasu. Wiele słyszałam o tym miejscu, że żyją tam dziwne magiczne istoty itd. Porzucając swoją rozwagę, nieumyślnie postawiłam pierwszy krok w kierunku lasu. Nagle moją łapę owinęły grube pędy dziwnych roślin. Zaczęłam się szarpać, a to coś jeszcze bardziej owijało się wokół mnie. Nagle usłyszałam nieznajomy głos, a później wielka połyskująca kula światła uderzyła w nieprzyjaciela, a ja runęłam na ziemię. Chwilę później ocknęłam się
- Kim jesteś ? - spytałam, wstając powoli.
- Ethan - przedstawił się basior
- Z jakiej watahy ? - postawiłam pytanie
- Z Watahy Mrocznej Krwi, a ty? - basior pomógł mi wstać 
- Ja też. - wymamrotałam resztkami sił
- Dobrze się czujesz? - to pytanie usłyszałam niewyraźnie, głucho, obraz mi się rozmazał i znów runęłam na ziemię, usłyszałam jeszcze tylko głuche pytanie Ethana: ej co ci jest?

<Ethan?>

Od Mounse CD. Jack'a

Szliśmy przez las, próbując znaleźć coś do jedzenia. Od tego mojego przebrania, cała cuchnęłam. Jack nic nie mówił, ale ja przeczytałam jego myśli. Zachichotałam.
- Co? - spytał Jack
- No, od tego błota jestem brudna i śmierdzę, najpierw należy się chyba umyć przed jedzeniem. - wyjaśniłam
- No tu się z tobą zgodzę. Oszczedziłaś mi tego trudu zwrócenia ci uwagi, nie obrażając cię. 
- Słyszałam, jak próbowałeś ułożyć jakiś " ładny wierszyk " co do mego smrodu. Bo ja umiem czytać w myślach. - wyznałam
- Serio? Czemu nic nie powiedziałaś?! - trochę spanikował
- Spokojnie, twoje myśli są całkiem normalne. Niektórych myśli wolałbyś nie słyszeć. - zaśmiałam się - ale ja czytam myśli tylko wtedy, kiedy chcę, i już wiem, że miły i dobry z ciebie wilk.
- Ale to nie fair! Przysięgnij, że już nigdy nie przeczytasz moich myśli, chyba że się na to zgodzę. - powiedział
- Tak jest! - zaśmiałam się, ale dla niego to była poważna sprawa. Wiem, że to moja wina, bo choć umiem kontrolować swój dar, to nie potrafiłam oprzeć się pokusie przeczytania myśli Jack'a. Po chwili na twarzy wilka pojawił się lekki uśmiech, to oznaczało, że wszystko wróciło do normy.
- Dobra, to co masz jeszcze w zanadrzu? - zapytał
- Proszę jaki ciekawski! Chyba miałam iść się umyć, a ty mnie zatrzymujesz. Idź lepiej nam coś upoluj. - powiedzialam
- Czy to się nie nazywa wykorzystywanie? - powiedział niby podejrzliwie
- Oj, może troszeczkę...- odpowiedziałam niewinnie-proszącym tonem
- Więc może zróbmy tak: razem pójdziemy się umyć, a potem zapolujemy. - zaproponował
- Niech ci już będzie, widocznie już teraz nie możesz beze mnie żyć! - zażartowałam i posmerałam go ogonem po nosie - ruszajmy!

< Jack? Załóż sobie konto na tutejszym czacie, to sobie popiszemy i pomyślimy nad dalszym ciągiem naszych opowiadań. Nie ukrywam że mógłbyś pisać trochę dłuższe ;) >