Oczy Chance. Paraliżujący ból. Głos Ceiviry. Ostrze przy gardle. Niebieskie światło. Błękit kuli rozbłysł i utkwił w kryształach zastawy. Lśniących materiał na podeście również zaświecił się błękitem. Później? Nie wiem. Wszyscy odrzuceni zostali w tył obijając się po ścianach lub krzesłach dla staruszek.
- Cei? - spytałem słabo i wstałem.
- Serine! - wadera pobiegła do mnie pomagając mi.
- Już ci lepiej - zauważyłem
- Tak, czuję się lepiej - potwierdziła kiwając głową.
- Cóż za urocza scena - niewzruszona Chance podniosła się z ziemi i stanęła na podeście.
- Czego tak na prawdę chcesz? - warknęła Ceivira.
- Chcę mieć tą watahę na własność! - Jej głos odbijał się echem po całej jaskini.
- Dobrze wiesz, że nie dostałabyś jej - warknąłem resztkami sił.
- Nie, dlatego muszę wykończyć konkurencję - powiedziała beztrosko skupiając wzrok na moim ojcu - prawda, Cannon?
Wilk trzymał duży ostry nuż w łapie
- "Dlaczego on go trzyma"? - Takie i inne myśli przechodziły mi po głowie.
Ostrze kierowało się ku krtani basiora.
- Tato? - zwróciłem się do niego. - Co mu robisz?! - Krzyknąłem w stronę Chance. Nadal siedziała na podeście. Ta tylko zaśmiała się gardłowo.
Tymczasem ostrze już dotykało krtani.
- Nie! Błagam! - krzyknąłem. - Zabij mnie zamiast niego!
- Serine! - Ceivira zaprotestowała.
Nuż zatrzymał się. Basior drżał, ale w jego oczach nie było ani garstki strachu. Był tylko gniew i duma.
Duma.
Cokolwiek by nie zrobił, gdziekolwiek by się nie znalazł zawsze towarzyszyła mu duma.
- Ciekawa propozycja - Kolejne beztroskie słowa. - Ale chyba muszę odmówić.
Ostrze przebiło wilkowi krtań. Ponad to, zaczął wykonywać okrężne ruchy. Dźwięk krztuszenia się krwią zmusił mnie do obrócenia się. Ceivira zasłoniła łapami swój pysk, a głowę wtuliła w moją pierś. Oglądałem jak struga krwi spływa mu po sierści zlepiając ją. Podbiegłem. Musiałem. Był moim ojcem. Był. Zanim pojawiłem się przy nim, wilk padł na ziemię.
- NIE!
Wyciągnąłem ostrze zatopione w jego szyi. Basior dalej miał otwarte oczy, z których biła ta bezcenna duma. Cały parkiet zalany był krwią. Czarną krwią. Dlaczego go nie ochroniła?
- Jak?! Przecież krew...
- Zaskoczony? Zablokowałam mu wszystkie jego moce, jest bez-sil-ny.
W ten podniosłem zakrwawiony nóż. Czułem, że to niezbędne, że tak musi być. Narzędzie było niewyobrażalnie lekkie. Poczułem potrzebę czucia i zadawania bólu. Wspaniałe orzeźwienie, czysty umysł.
- Serine! - Stłumiony głos Ceiviry obijał się o moje bębenki. Był coraz bardziej wyraźny.
W końcu otrząsnąłem się. Nie mogłem nic zrobić. Czułem, jak każdy mięsień pracuje sam.
- S-serine? - spytała drżącym głosem. Oczy napełniały się łzami. - Nie rób mu tego! - wadera zwróciła się do Chance.
Ja czułem jak zakrwawione ostrze zbliża się do mojej szyi, tuż pod żuchwą. Wzdrygnąłem, kiedy poczułem jego ciepło. Zacisnąłem powieki, aż nie zaczęły mnie boleć. Tylko to mogłem zrobić sam.
- Zostaw go! Błagam - Zadowolona Chance z rozbawieniem przyglądała się zapłakanej Ceivirze.
Poczułem niewielkie ukłucie. Strużka ciepłej krwi wpłynęła po całej długości szyi przechodząc na ramię i kończąc na łapie.
- Proszę! Zabij mnie zamiast jego!
Ostrze się zatrzymało, a mnie poruszył dziwny dreszcz. Chciałem coś wydusić z siebie, ale nie mogłem
- "Nie! Cei, nie"! - ciągle powtarzałem w myślach z nadzieją na reakcję.
Narzędzie dalej zagłębiało się coraz głębiej aż w końcu przestało. Dalej już nie mogło. Otworzyłem oczy widząc ostrze za zewnątrz. Odruchowo chwyciłem się za ranę, ale ta - zniknęła. Krew jednak dalej krzepła tak szybko, jak myślałem. Dlaczego? Dlaczego mnie oszczędziła?
- Cei, nie! - krzyknąłem.
To miał być pretekst, pretekst do zabicia Ceiviry. Chance wiedziała, że Cei wstawi się z mnie. Ją zabije bez problemu, a kiedy to nastąpi, nic nie będzie stało na przeszkodzie zabicia mnie.
- Zostaw ją - warknąłem.
Śmiech wadery rozległ się po jaskini.
- Dobrze - powiedziała przerażająco spokojnym głosem. - Straż, zabrać ich. Odwiedzę ich później. - Jej szyderczy uśmiech był ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem.
Worek na głowie. Dusiłem się własnym powietrzem. Temperatura była mniejsza niż na zewnątrz. Kamienna podłoga, woda cieknąca po ścianach.
- Zatrzymajcie ich. Ta cela będzie odpowiednia.
W końcu mogłem coś zobaczyć, ale widok nie był zachwycający. Smród zgnilizny był odrzucający. Pleśń na ścianach i części szkieletów przyprawiały o mdłości.
<Cei? Wiem, przesadziłam>