piątek, 24 kwietnia 2015

Od Telary ~ Temat 2

Impreza zaczęła się już rozkręcać i tłum wilków tańczyło w rytm muzyki. 
Miałam ochotę się przyłączyć ale od początku imprezy czułam na sobie czyjś wzrok i to nie żadnego z wilków na przyjęciu. Czułam przy sobie chłód i tak jakby ktoś wlepiał we mnie swoje zimne i martwe oczy.
-Hej, Telara. Przyłączysz się? - krzyknął znajomy mi wilk.
-Za chwilę - odkrzyknęłam i objęłam się łapami.
Coś tu było nie tak. Obok mnie stało jeszcze kilka wilków dyskutujących zawzięcie ze sobą. 
Rozejrzałam się uważnie dokoła i nikogo nie zobaczyłam czyhającego za ścianą lasu. Uczucie wciąż nie znikało. 
Znów odwróciłam głowę ale tym razem mój wzrok napotkał parę oczu. Były jakby martwe, bez krzty życia.
Zanim się lepiej przyjrzałam postaci to zniknęła za drzewami. Długo nie myśląc pobiegłam w kierunku gdzie przed chwilą było to coś. Gdy już tam dobiegłam znów rozejrzałam się.
Nie było tam nic podejrzanego. Tylko las w objęciach mroku.
-Gdzie się ukrywasz? - zawołałam w nicość.
Odpowiedziała mi tylko sowa i spojrzała na mnie swoimi wielkimi gałami, po czym znów zahuczała i odleciała w mrok.
-To pewnie ta sowa mi się przyglądała - westchnęłam z uśmiechem do siebie.
Ale nie wiem dlaczego dalej czułam się obserwowana. Postanowiłam jednak dalej iść w głębię lasu.
To miejsce nocą wydawało mi się bardziej przeraźliwe niż za dzień. Nogi zaczęły mi się trząść a oddech przyspieszył.
Nagle wysoki cień przebiegł tuż przede mną. Krzyknęłam przerażona odskakując do tyłu. Czułam jak serce wali mi jak młot.
-Uspokój się, to pewnie była tylko sarna albo coś... - mówiłam do sobie aby się uspokoić.
Podjęłam jednak dalszą wędrówkę i dotarłam do olbrzymiego drzewa z niebieskimi, świecącymi w nocy liśćmi i czarną korą.
Wyglądało to jak z bajki... Ale dostrzegłam coś jeszcze. Z gałęzi drzewa wisiała powieszona dziewczyna. Wyglądała tak spokojnie, jak anioł...
Momentalnie otworzyła oczy i próbowała coś powiedzieć. Szarpała się z sznurem na jej szyi. Chciałam jej jakoś pomóc.
Rozjarzałam się dookoła  ale niczego nie znalazłam aby przeciąć linę.
-Jak mam ci pomóc? - zapytałam drżącym głosem.
-On, on , on... - powtarzała w kółko.
-Kto? - powiedziałam głośniej.
Nic więcej nie powiedziała tylko zaczęła kaszleć i się dusić.
Nie myśląc za wiele, użyłam swojego mocy i skierowałam pędy gałęzi pod linę i rozerwałam.
Dziewczyna spadła twarzą na twarz i gdy podbiegłam do niej, zniknęła pozostawiając za sobą białą mgłę.
Zaczęłam znów uciekać ale tym razem chciałam wrócić do przyjęcia. Dobiegłam tam w niecałą minutę. Wydawało mi się to dość dziwne, ponieważ na dotarcie tam zajęło mi to co najmniej pól godziny.
-Telara, co się stało? - zapytał Death widząc mnie zmęczona po biegu.
-Wiesz... - chciałam powiedzieć mu całą historię ale w tym przypadku wolałam jednak pomilczeć - Nawet nie wiesz jak to można się zmęczyć tańczeniem - uśmiechnęłam się po czym zapytałam - Zatańczymy?
-No pewnie! - odwzajemnił uśmiech.
Gdy przytulona do niego tańczyłam spojrzałam jeszcze raz w to miejsce gdzie wcześniej widziałam zjawę i tam zobaczyłam stojąca parę. Ta sama dziewczyna która była na drzewie uśmiechnęła się do mnie po czym jej twarz przybrał złośliwy uśmiech i zatkała chłopakowi usta i trzymając mu nóż pod gardłem wciągnęła go do lasu.
Byłam blada jak ściana.
-Wszystko dobrze? - zapytał.
-Tak, tak - odpowiedziałam - Chcę tylko wrócić jaskini...
Odprowadził mnie po czym życzył mi dobrej nocy i od razu zasnęłam.
Następnego dnia postanowiłam znów zbadać tą sprawę ale w dzień.
Gdy dotarłam do tego miejsca gdzie poprzedniego wieczoru była zjawa to ze zdziwieniem odkryłam że za "ścianą" drzew była tylko łąka.
A na środku łąki nic co by wskazywało na moją mroczną przygodę...
Odwróciłam się wracając do jaskini lecz poczuwszy się obserwowana spojrzał na łąkę a tam dziewczyna z głową chłopaka w ręku z uśmiechem...
Od tamtej pory już ich nie widziałam...

<Koniec :)>

Od Isabel

Wszyscy wydają się mili... Nawet bardzo. Jest kilka wilków życia, śmierci i mroku... Ich popytam się później. Jeżeli w ogóle. Teraz chcę znaleźć coś do picia... Nie będę nadwyrężać mocy, sama sobie poradzę. W oddali usłyszałam szum rzeki. Ruszyłam w tamtym kierunku pewna, że będzie tam pusto. Ale jednak nie. Nad brzegiem siedział jakiś wilk. Z tej odległości nie mogłam zobaczyć, kto to jest. Ale tego wilka chyba jeszcze nie widziałam dzisiaj... Nie, na pewno nie. A w sumie to co mnie to obchodzi... I tak nie mam zamiaru zagadać, czy w ogóle rozmawiać. Podeszłam do rzeki i napiłam się zimnej, cudownie orzeźwiającej wody. Przez chwilę przyglądałam się swojemu odbiciu w wodzie, jednak po chwili zrezygnowałam z tej czynności i odwróciłam się tyłem do rzeki z zamiarem odejścia. Ale jednak. Nie. 
-Hej, zaczekaj! Kim jesteś? - zapytał wilk siedzący nad rzeką patrząc na mnie z ciekawością.

<Ktoś? Ktokolwiek xD>

Od Grace CD. Cyndi'ego

Cyndi stał całkowicie oniemiały i tylko gapił się na Luke'a wielkimi oczami.
-Jakaś reakcja może? - trąciłam go nosem w ramię z szerokim uśmiechem.
-Ale co? Jak? Kiedy? - po chwili zrobił obrażoną minę i powiedział - ty o tym wiedziałaś!
-No ba... No już, nie gniewaj się, tylko oprowadź swojego braciszka po terenach - wyszczerzyłam zęby w jeszcze szerszym wyszczerzu, i popchnęłam go łapą do wyjścia. Rzucił mi spojrzenie pod tytułem "jeszcze się policzymy!", na co przewróciłam oczami i pomachałam mu łapą. Jego brat podbiegł do niego i chyba zaczął coś mówić, ale byłam za daleko, żeby to usłyszeć. Odwróciłam się do Samanthy, która dalej z uśmiechem biegała po jaskini i odkładała jakieś zioła i eliksiry na miejsca.
-Pomóc ci? - zapytałam próbując na szybko ogarnąć, co gdzie leży.
-Lepiej nie, potem nie będę mogła nic znaleźć... - mruknęła, ale zaraz dodała z uśmiechem-to chyba moje największe osiągnięcie!
-Że ten zbiór, czy Luke? - zapytałam. Pewnie wyszłam na idiotkę, ale jej kolekcja tych specyfików też była godna podziwu. Serio. Idę o zakład, że wszytko tam było.
-Phi! Też pytanie! Oczywiście, że ten cały Luke! To jest moja droga tylko podręczny zapas! - ja chyba nie chcę wiedzieć, jak wygląda duży zapas tych wszystkich cosiów, i jak lekarze się w tym odnajdują...
-To ja nie mam więcej pytań... odnośnie pomocy. Mogę ci za to trochę poprzeszkadzać? - zapytałam siadając na jednym z miękkich posłani, których Samatha miała tu pełno.
-Zależy w czym. Ogólnie posiedzieć, to sobie możesz, tylko niczego nie dotykaj, bo jeszcze coś przestawisz.... A, i możesz zrobić sobie herbatę, albo coś.... Wiesz, jak wygląda herbata, prawda? - zapytała patrząc na mnie podejrzliwie.
-Jasne, że wiem. Za kogo ty mnie masz? - zapytałam z uśmiechem.
-Za niezbyt rozgarniętą, zdrowo walniętą, wymagającą poważnego leczenia psychicznego waderę gamma, która tak po za tym, to jest całkiem w porządku - powiedziała i wróciła to tych swoich półek.
-Jakby co, to na leczenie zgłoszę się do ciebie. Będzie wesoło... - zachichotałam widząc jej minę.
-Idź ty lepiej rób tą herbatę... - westchnęła, ale na jej pysku też dostrzegłam uśmiech. Coś dzisiaj jest w podejrzanie dobrym humorze.
-Tak w ogóle, to coś podejrzanie często mnie odwiedzasz... Jest coś może na rzeczy? - rzuciła, podczas kiedy ja gotowałam wodę.
-Coś sugerujesz? - mruknęłam wsypując fusy do kubka.
-Nie planujecie czasem powiększenia rodzinki? - zapytała patrząc na mnie znaczącym wzrokiem.
-W sumie to... Nie zastanawiałam się nad tym. Ale czy ty wyobrażasz sobie mnie z dziećmi? Weź, to by zagrażało życiu wielu osób, w tym twojemu... - pokręciłam głową, czując jednak delikatne rumieńce pod futrem.
-Dlaczego mojemu też? - zapytała.
-No wiesz? Kto by się nimi zajmował, podczas gdy ja będę się wydzierać na potwory? Oczywiście, że ciocia Sam!-podeszłam do niej z kubkiem herbaty w łapie i poklepałam ja po plecach.
-O nie, moja droga... Tak łatwo nie będzie... Ja i dzieci? Phi! Przy tej ilości pacjentów... Przecież one by mi zrujnowały jaskinię!
-To byś nareszcie wyszła i się przewietrzyła... - zaśmiałam się.
-Chciałabyś... - mruknęła, ale też się uśmiechnęła. Do wieczora gadałyśmy o wszystkim i o niczym, a podejrzanie dobry humor Samanthy zupełnie zmienił jej charakter. Kiedy słońce już całkowicie zaszło, przy wejściu do jaskini pojawił się Cyndi ze swoim bratem. Samantha od razu zaczęła skakać dookoła Luke'a i wypytywać go o ból głowy, nóg, ogona czy jakiś innych boleści. 
-I jak tam z bratem? - zapytałam niby mimochodem stając obok niego.
-W sumie to nie spodziewałem się, że aż tyle o mnie wie... - mruknął lekko jeszcze oszołomiony. No w sumie to chyba nic dziwnego, po tylu latach odnaleźć rodzinę.... Zaraz jednak w jego oczach pojawił się ten błysk, i spojrzał na mnie z podejrzanie podejrzanym uśmiechem.
-A wiesz, że ja się teraz zemszczę za to, że mi nie powiedziałaś? - zapytał.
-Taaaak? No to najpierw muszisz mnie złapać - rzuciłam i pędem ruszyłam w stronę lasu.

<Cyndi? xD Gracie powraca xD Coraz więcej czasu ^^>

Nowa wadera! ~ Isabel

Od Ethel CD. Willa

Basior wydawał się miły. Ja też nie zachowywałam się apatycznie, co - jak myślę - było wielkim plusem. Smoliste futro wtapiało się w półmrok i tylko dzięki białej sierści i lodowatych oczach dało się go dostrzec. 
- Więc? 
- Nie jest to skomplikowane - rzuciłam. 
- Doprawdy?
Przewróciłam oczami i zaczęłam:
- Można powiedzieć, że żyję połączona z pewnym... kimś, który może robić różne... rzeczy - powiedziałam bez większego problemu. Basior siedział w zamyśleniu najwidoczniej z lekka zainteresowany.
- Czyli ktoś żyje w tobie...
- Nie, nie, nie - przerwałam mu pośpiesznie. Nie chciałam żadnych niedomówień na temat Ethana. - Ethan żyje ze mną, a nie we mnie. Jest jak duch. 
- Czyli żyje w swojej przestrzeni? Jak normalna istota? 
- Chyba można tak powiedzieć. Tylko problemem jest to, że ma własną świadomość. - Po tych słowach poczułam mocne pchnięcie w plecy. Gdyby nie moja szybka reakcja miałabym osmolone futro. - Ethan - upomniałam go. 
- Ma trudny charakter, co? 
- Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedziałam dusząc wściekłość. 

Cały czas rozmawialiśmy o sobie. Kiedy to ja zaczęłam jakiś temat - on opowiadał swoją sytuację. Najzwyklejsza wymiana zdań, a jednak Ethanowi nie podobało się to. Co chwile ognisko wybuchało żarem, jakby wrzucono butelkę z czymś łatwopalnym. Nie odliczałam czasu po piętnastu minutach. Rozmowa była zbyt przyjemna, by zawracać głowę czasem. A jednak coś mnie dręczyło. I nie wiem, czy był to mój przyjaciel, czy zapowiedź czegoś złego. 
Mój wzrok skupił się na płomieniach. I po raz kolejny zapomniałam o czyjejś obecności. Wsłuchiwałam się w trzaski palonego drewna i szumy Ethana. Nawet nie zauważyłam, że płomienie zaczęły przygasać. 
- Ethel - basior pomachał mi łapą przed nosem. 
Wzdrygnęłam się i spojrzałam na niego. 
- Przepraszam, zamyśliłam się - pokręciłam głową i uśmiechnęłam się nerwowo. 
- Nic się nie stało - zapewnił mnie. - O czym to ja... a, tak, przestało padać, więc może...
- Jasne - powiedziałam pośpiesznie. 
Etham ugasił resztkę ognia i razem w Willem wyszliśmy. 

<Will? ;^; przepraszam, ale miałam egzaminy i trochę mam ciężko z weną>