piątek, 26 grudnia 2014

Od Goyavigi - Na konkurs

Ranek. Wstałam chyba dość późno. Leciałam powoli wzdłuż rzeki. Zjadłam po drodze dwie ryby, więc śniadanie już miałam za sobą. Po parunastu minutach znudziło mi się latanie pod wiatr. Przysiadłam na brzegu. Westchnęłam. Patrzyłam się w źwierciadło wody. Myślałam o przeszłości, przyszłości... chwilę potem wstałam i skręciłam bardziej w las. Nagle, ni stąd, ni zowąd obok mnie przebiegł z wrzaskiem chochlik. Potem drugi, trzeci, osiemnasty...! Podeszłam trochę dalej, a tam dziwna, czarna jak smoła z ogromnymi, żółtymi oczyskami kotopodobna kreatura warczyła na chochliki i łapała je. Patrzyłam na tę scenę i nie wiedziałam co robić. Małe kreatury już przygotowywały się do potężnego ataku, gdy bestyjka z niewiadomych przyczyn uciekła. Bezszelestnie wzbiłam się w powietrze i starałam się dogonić czarne coś, co było bardzo, bardzo szybkie. Podczas biegu powypuszczało wszystkie chochliki z paszczy, a samo zmieniało kolor na coraz jaśniejszy, a gdy było już śnieżnobiałe z szarą łatą na uchu zatrzymało się i wybuchnęło płaczem. Zwinęło się tylko w puchaty kłębek. "Ugh, nie jestem dobra w pocieszaniu. Ale chyba teraz jestem zmuszona..." - pomyślałam. Powoli zniżyłam lot i wylądowałam za istotą.
- Co jest? - spytałam najmilej jak potrafiłam, ale średnio mi to wyszło. Żółtookie kotocoś spojrzało na mnie przestraszone i dalej szlochało. - Och, nie chciałam cię przestraszyć. Jak masz na imię? - miałam nadzieję, że rozumie język wilków. Gdy bliżej przyjżałam się zwierzęciu, okazało się, że to duży, puchaty lis. Stąd wniosek, że rozumie. Lisek zaczął coś bełkotać przez płacz, ale niczego nie zrozumiałam. - Już, uspokuj się. - położyłam lisowi łapę na grzbiecie. - Już?
- Mam-m na im-mię P-pago. - mówił pociągając co chwilę nosem.
- Powiedz co się stało. - rzekłam delikatnie.
- No t-to tak. Bo... - i tu znowu wybuchnął płaczem. Westchnęłam. "Co zrobić, co zrobić?" -myślałam. Wpadłam na pomysł. Utworzyłam małą gwiazdkę.
- Mam coś dla ciebie. - powiedziałam z uśmiechem. Lis spojrzał, uspokoił się trochę i złapał w łapki. Gdy tylko trochę ją ścisnął, gwiazdka zmieniła się w świecący pyłek. Popatrzył na mnie wielkimi oczyskami z uśmiechem na twarzy.
- To było piękne! - mówił zafascynowany. - Zrobisz jeszcze jedną? - patrzył maślanymi oczkami i chyba zapomniał o płaczu
- No dobrze. - zrobiłam o co poprosił i wręczyłam mu. - Powiesz mi co się stało? - lisek oglądał gwiazdę z każdej strony i mówił:
- Bo mam takie coś po tacie, że czasem coś mi się dzieje i nagle do mojej duszy i ciała wkrada się demon. I on mnie jakby zmienia, i czasem robię złe rzeczy i... i tak było teraz... czemu pytasz?
- Rozumiem... a pytam, bo... bo jakoś tak. Chodź. - podałam mu łapę, by było mu łatwiej wstać, a on pokruszył gwiazdę, by stała się pyłkiem.
- Po co? - spytał.
- A ile masz lat tak wogóle?
- Niewiele. Dwa.
- Och, to twoi rodzice muszą być ogromni, skoro ty masz dwa lata i jesteś tylko troszkę odemnie niższy.
- Oj tak. A gdzie idziemy?
- Musimy pokazać chochlikom, że wcale nie jesteś zły. Chodź. - pociągnęłam go delikatnie i usadowiłam na grzbiecie. - Trzymaj się mocno, mały. - powiedziałam i delikatnie wzbiłam się w powietrze. Leciałam nie za szybko, nie za wolno i tylko słyszałam dźwięki podziwu jakie wydawał Pago.
- Też chciałbym umieć latać... - mówił do siebie cicho, ale ja to słyszałam. Gdy byliśmy parenaście metrów od miasta chochlików zleciałam na ziemię.
- Teraz schowaj się pod skrzydło. Narazie nie mogą cię zobaczyć. - powiedziałam a Pago schował się pod moimi skrzydłami. Nie wiem, jak potrafi zwinąć się w taki malutki kłębuszek, że się zmieścił. Szłam w stronę miasta. Gdy byłam już blisko powiedziałam donośnie:
- Słuchajcie! Chodźcie trochę bliżej. - kreaturki zerknęły na mnie przyjaźnie i zrobiły o co prosiłam. - Kochani! Wiecie, czasem jest coś takiego, że budzicie się w złym humorze i wszystkim robicie na złość, chciaż nawet nie chcecie, prawda? - zgromadzenie pokiwało głową na tak. - Albo, że macie głupawkę i nie możecie się przestać śmiać, chociaż chcecie przestać, tak? - również pokiwali. - A niektórzy mają tak, że nagle ich ciało i duszę ogarniają demony i zło, chociaż nawet nie chcą, wiecie? I tak było z tym liskiem. - rozłożyłam skrzydła, z których wyskoczył Pago. Chochliki nie mogły zajarzyć. - Ugh, to czarne coś, to ten lis. - chochliki nie wierzyły.
- Ten lisek miałby być bestią?
- Co? Nie...
- Nie ma mowy! - tego typu komentarze było słychać wszędzie dookoła.
- Znaczy chodzi mi o to, że bestii już nie ma. - powiedziałam
- Ahaa! Trzeba było tak odrazu, a nie jakieś historyjki! - powiedziały wszystkie na raz. One chyba nie rozumiały, że Pago na prawdę zmienia się w demona, ale ważne, że złożyły już broń i wojny nie będzie. Chochliki wróciły do swoich zajęć a ja skinęłam na lisa byśmy wyszli z miasta. Gdy byliśmy trochę dalej zatrzymałam się.
- To, chyba po wszystkim. Trafisz do domu?
- Tak. Muszę iść tam, tam potem tam i jestem. - mówił gestykulując. - Dziękuję za pomoc... um, jak masz na imię?
- Goya.
- To dzięki, Goya.
- Nie ma sprawy. To czuwaj, cześć!
- Pa! - rzucił i pobiegł w swoją stronę. Westchnęłam.
- Pa. - powiedziałam cicho i usiadłam. - Dziwna sytuacja. Ale przynajmniej mi się nie nudziło. Czas znaleźć inne zajęcie na resztę dnia! - rzekłam do siebie i wstałam, by znaleźć coś do roboty.

Koniec :3

Od Blooda CD. Ili

Potwór podeszedł bliżej. Ja warknąłem i rzuciłem sie na niego. On zaczął mnie atakować. Ja go też. Użyłem podmuchu smoka i jego ciało pokryło się sadzą, która uniemożliwiła mu ruchy. Stałem przed nim nastroszony i z kłami na wierzchu.
On się próbował uwolnić. W moich oczach powstał dziwny znak wilków Rihistu :
http://m.ocdn.eu/_m/9b18562debd845ed9761f8635a7f86ff,62,37.jpg
Użyłem zakazanej mi mocy Rihistu. Ale ja nie zważałem na to... byłem wkurzony, że nawet tu nie mam spokoju od wrogów. Gdy powstał wybuch od mojego ciosu powstał też poteżny odmuch wiatru. Potwora  nie było. A ja znalazłem się ranny na wyspie... Obudizłem się ledwo i wstałem. Zobaczyłem waderę w wodzie bo tak aż ja podmuch zmiótł. Ostatkiem sił postawiłem krok i padłem. Zemdlałem. Moje ciało zostało przez moc poważnie uszkodzone...
<Ila?>

Od Saphiry CD. Sarah

- To widać, jak na niego patrzysz... - uśmiechnęłam się.
- Eee... no... - trochę się zarumieniła.
- Spokojnie, też mam kogoś na oku - pocieszyłam ją. - To nic złego! Nie musisz się tego wstydzić.
- E... to dzięki - wydawała się być odważniejsza.
Naprawdę, widać było, że lubi Cole'a. Ten wzrok, którym się w niego wręcz WPATRYWAŁA...

<Sarah? ^^>

Od Sarah CD.

- Więc co tak właściwie się stało? - spytałam nie patrząc w jego oczy.
- Nic szczególnego... - odparł Cole. Machnęłam głową na znak że rozumiem. On chyba wyczuł że czuję się dość nieswojo...
- Od dawna tu jesteś? - zapytał.
- Od wczoraj, to chyba nie dawno... - westchnęłam.
- Masz rację. - potwierdził Cole.
Do końca opatrywania nie odezwaliśmy się do siebie. Po zakończeniu poszłam znów na urwisko. Ale tam znalazła mnie Saphira.
- Sarah - przedstawiłam się.
- Saphira - odpowiedziała wadera.
- Co tam?
- Tylko leżę, przepraszam już wracam. - spuściłam wzrok.
- Dlaczego mnie przepraszasz? Jeśli chcesz to tu leż, ja się tylko nudzę i zobaczyłam, że jesteś samotna, postanowiłam że może trochę porozmawiamy.
- A o czym?
- Jak to o czym, no nie wiem może o Cole'u? - zaproponowała Saphira.
- O co ci chodzi? - zdumiałam się.
- Widać. - odparła wadera z chytrym uśmieszkiem.
- On wie?! - Spytałam z przerażeniem w oczach.
- Nie. Basiory to straszni ślepcy w takich sprawach, ale wadera wyczuje to na kilometr...
 
<Sahpira?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Wszystko potwornie mnie bolało, a najbardziej brzuch. Próbowałam się poruszyć, ale tylko zasyczałam z bólu.
- Jest tu kto? - zawowałam z nadzieją.
Wtem usłyszałam cichy szmer. Po chwili zobaczyłam małego, czarnego szczeniaka. Podszedł do mnie niepewnie.
- Cześć, jak ci na imię? - zapytałam łagodnie.
Uwielbiałam małe wilki.
- Zaheer - przedstawił się nieśmiało.
- Spokojnie, nie bój się mnie. Mógłbyś mi powiedzieć, co to za miejsce?
- Mieszkam tu z mamą. Taki mały domek w lesie - odrzekł.
Błądziłam po kartach pamięci, ale nie widziałam żadnego domku. Bałam się.
- Mama wyszła po zioła dla ciebie - uprzedził pytanie, które chciałam zadać.
- Słucham? Mało pamiętam...
- Mama mówi, że to normalne. Zaraz sobie przypomnisz - powiedział Zahher.
- Skąd się tu wzięłam? - zapytałam bardziej siebie niż małego.
- Serine cię tu przyniósł. Strasznie się denerwował.
Na dźwięk imienia basiora rozjaśniło mi się w głowie. Przypomniałam sobie atak i groźbę Chance. Łzy napłynęły mi do oczu. Ślub jest dziś! Zaheer podszedł do mnie i spojrzał w moje zapłakane oczy.
- Wszystko będzie dobrze. Moja mam ci pomoże, naprawdę - pocieszał mnie wilczek.
Położyłam mu łapę na głowie i uśmiechnęłam się.
- Taki mały, a taki dzielny. Dziękuję - powiedziałam pogodnym głosem.
- Jesteś dziewczyną Serine'a?
To pytanie zaskoczyło mnie kompletnie. Nie zdążyłam jednak na nie odpowiedzieć. Nagle poczułam ogień w gardle. Jeszcze tego mi brakowało. Opadłam z kanapy na ziemię. Zaczęłam drżeć. Nigdy wcześniej nic takiego się nie działo. Jakaś niewidzialna siła uniosła mnie do góry. Rzucało mną na wszystkie strony. Byłam przerażona. Zobaczyłam, jak Zaheer wybiega z domku. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To wszystko było dziwne. Wtem opadłam z hukiem na podłogę. Ogień przestał palić. Czułam się jakoś inaczej, lepiej...? Rzuciłam okiem na swój brzuch - ani śladu blizny! Zauważyłam też, że nic mnie nie boli.
- Jak to się mogło stać? - pomyślałam z niedowierzaniem.
Po chwili już wiedziałam. To sprawka strażnika! Jedyny plus tej okropnej klątwy... Nie może cię zabić nic ani nikt z wyjątkiem promieni wschodzącego słońca. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi. Do domu weszła jakaś wadera. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Powinnaś leżeć, dlaczego wstałaś? - zapytała zmartwiona.
- Przepraszam, ale nie z własnej woli.
- Zaheer, Zaheer! - wołała.
- Nie ma go. Chyba pobiegł po pomoc. Rzucało mną... - zaczęłam.
- ... po całym pokoju.
- Wybacz, że go wystraszyłam. Nie chciałam.
- Wiem. Usiądź na kanapie, jeśli możesz wstać - poleciła.
Podniosłam się bez problemu. Wadera zmierzyła mnie wzrokiem.
- Widzę, że zajął się tobą ktoś inny. Rany ani śladu - stwierdziła.
- To strasznie skomplikowane... - spuściłam głowę.
- Domyślam się. Nie chcesz o tym mówić, prawda?
Miała rację. Rozmowa nic by nie pomogła, a szczególnie teraz, gdy Serine żeni się z Chance.
- Coś cię martwi - powiedziała.
- Już od dawna, ale i tak nie mogę tego powstrzymać... - odparłam smutno.
- Nie da się wymusić na nikim miłości, Cei. W sercu wilka zawsze pozostanie ta jedyna. On nigdy o tobie nie zapomni, nawet jeśli nie będzie blisko. Zrobisz, co zechcesz, ale zaufaj mi. On nie będzie z nią szczęśliwy wbrew temu, co myślisz - rzekła głosem tak spokojnym i pełnym zaufania.
Sprawiała wrażenie, jakby o wszystkim wiedziała, a w szczególności o moich uczuciach. Dziwna i tajemnicza, a mimo to godna zaufania. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi.
- Zaheer! - ucieszyłam się.
Wilczek od razu podbiegł do mamy. Piękny był to widok. Uśmiechnęłam się. Szkoda, że mnie nigdy nie będzie dane doświadczyć tego uczucia... Dopiero po chwili ujrzałam drugą postać.
- Serine... - wyszeptałam.
- Cei, jak się czujesz? - zapytał.
- Lepiej, o wiele lepiej.
- Jesteś cudotwórczynią, Kataro. Mam u ciebie dług wdzięczności - zwrócił się do wadery.
Ta chciała zaprzeczyć, ale pokiwałam łbem na znak, żeby tego nie robiła.
- Organizm Cei doskonale potrafi się bronić - powiedziała.
- Martwiłem się i to bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało - rzekł.
Spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej. Dotknęłam łapą jego policzka. Zasyczał cicho. Przyjrzałam mu się bliżej. Dwie szramy widniały na jego twarzy. W głowie szukałam winowajcy. Aż przestraszyłam się własnych myśli. 
- A co jeśli to sprawka Chance? - wystraszyłam się.
- Co ci się stało? - zapytałam głosem pełnym troski.
- To nic, naprawdę. Podrapałem się o gałąź i tyle.
W jego głosie było słychać dziwną nutę. Nie mówił mi prawdy. Widocznie nie chciał mnie martwić, ale ja i tak wiedziałam, kto mu to zrobił.
- Pamiętasz, kto cię zaatakował? - zapytał Serine.
Tego się obawiałam. Nie chciałam go okłamywać. Wybrałam rozsądniejsze wyjście.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz. Masz dzisiaj ślub. Nie możesz się spóźnić - zmieniłam temat.
- Cei, proszę... - zaczął.
- Czy mogę na nim być? - przerwałam mu.
- Jeśli masz dość siły, nie zabronię ci - odparł.
- To dobrze. W końcu Chance musi mieć druhnę.
- Chodźmy więc - powiedział Serine.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłam. Zawsze masz wybór - rzekła na odchodne Katara.
Kiedy wychodziliśmy z domku, postanowiłam, że będę dzielna. Słowa wadery mocno utkwiły mi w głowie. Musiałam wszystko przemyśleć. Miałam jeszcze trochę czasu. Jedno było pewne. Choćby nie wiem co, zostanę tą druhną.

<Serine, jak ślub się ułoży? :D>

Od Sarah

Jestem tu zupełnie nowa i w niczym się nie orientuję... - powiedziałam sama do siebie, wcale nie oczekując współczucia czy tego typu odczuć wśród innych wilków.
Od początku podobał mi się Cole. Jego głos był taki że czułam się przy nim dobrze, ale byłam zbyt nieśmiała by do niego podejść. Sama zresztą nie łudziłam się zbytnio, że spodobam się mu. Mimo tego lubiłam rozmyślać, jakby było miło gdybyśmy byli razem. Lubiłam samotnie leżeć na końcu urwiska, myśląc o tym, jakie by to było życie. Radość jednak nie trwała wiecznie, wkrótce podszedł do mnie Aventy.
- Co robisz? - zapytał.
- Nic szczególnego... o co chodzi? - Spytałam w nadziei, że Aventy nie spyta mnie ponownie co robiłam. Nie cierpiałam bowiem kłamać, a powiedzieć, że podoba mi się Cole, też nie miałam zamiaru.
- Po prostu chcielibyśmy żebyś dołączyła do nas, a nie siedziała sama. - uśmiechnął się do mnie.
- Samotność nie jest zła. Pokazuje, czy jesteś taki jak myślisz i daje wiele możliwości. - westchnęłam.
- Może i masz rację, ale jako wataha trzymamy się razem. - alfa spojrzał na mnie tajemniczo.
- Dobrze. Już idę. - machnęłam na to łapą.
Wstałam, obróciłam się jeszcze tylko raz w stronę urwiska, gdzie rozmyślałam o pięknej przyszłości, gdy dotarło do mnie, że muszę wracać, pomóc watasze. Jestem zielarzem, co prawda początkującym ale właśnie dlatego wypadałoby poszerzyć swoją wiedzę.
Bałam się, bałam się przyszłości, bałam się, że może kiedyś nie będę w stanie pomóc innemu wilkowi i, że nie sprawdzę się jako lekarz.
Samantha jako najbardziej doświadczona postanowiła nauczyć czegokolwiek lekarzy początkujących, by mogli choć opatrzyć podstawowe rany. Tak więc reszta dnia minęła mi na nauce. Wieczorem już nie miałam siły, żeby rozmyślać i byłam zła, nie na Samanthę, ale na siebie że nie mam siły, że faktycznie jestem słaba.
Mimo swojego pobożnego wyglądu nie byłam zbyt wesoła, na wierzchu uśmiech, pod spodem rozpacz, ale cóż? Moja nieśmiałość była przekleństwem. Nie byłam w stanie powiedzieć co myślę, jeśli nie zgadzałyby się z tym inne wilki. Nie byłam w stanie nawet powiedzieć "Brzydko wyglądasz" jeśli tak sądziłam.
Nie cierpiałam tego, że nie potrafię wyrazić własnego zdania. Liczyłam, że kiedyś ktoś mnie tego nauczy i będę w tedy najszczęśliwszym wilkiem na świecie.
Obudziłam się wcześnie rano, ale nie miałam zamiaru wstawać. Musiała jednak, bowiem Samantha obudziła wszystkich lekarzy. Coś się stało jednak. Nie miałam pojęcia co. Nie miałam odwagi spytać, więc czekałam w ciszy. Samantha powiedziała, że kilka wilków wyruszyło na spacer i wrócili z obrażeniami po zetknięciu z jakimś stworzeniem. Samantha stwierdziła że obrażenia nie są duże i że damy radę je opatrzyć sami, a rany szybko się zagoją i nie będzie nawet śladu po ranach.
Mnie trafił się Cole. (Nie mogłam na niego spojrzeć, czerwieniłam się jak burak. Czułam to ale nie mogłam, nie byłam w stanie.)

<CDN...>

Od Cyndi'ego CD. Grace

- Nie przesadzasz troszkę...? - spojrzałem na Grace z rozczarowaniem w oczach. Teraz będziemy musieli się użerać z jakimś głupim stworem.
- Nie. - warknęła Gracie, po czym zaczęła mówić do monstrum. - Słuchaj, ty smokopodobny cosiu! Mam już dzisiaj dosyć! Najpierw jesteśmy zmęczeni, wracamy do jaskini razem z Cyndi'm, a tu nagle wparowuje do nas jakiś zboczony idiota, który mnie prześladuje, potem, kiedy już z naprawdę wielkim trudem udaje nam się go wywalić, okazuje się, że Cyndi krwawił, no to musiałam się z nim użerać, żeby zawlec go do szamanki, która jak się później okazuje, gubi jakiś głupi, zielony sierp narodowy, czy coś i jest zbyt zdenerwowana, żeby Cyndi'ego opatrzyć, no to co, przecież musimy odzyskać ten zupełnie zbędny sierp i idziemy go szukać, do jasnej ciasnej, gdzieś nad morzem, gdzie wcześniej Samantha zbierała kwiatki, no, jakby go, kurczę, sama poszukać nie mogła... no i co robimy? Włazimy na wielką skałę, która okazuje się być smokiem, który chce nas zabić, ale potem po dłuższym użeraniu się z tym gadem udaje nam się go przekonać, żeby oddał nam sierp, a kiedy już postanawiamy wrócić, aby oddać go szamance, nagle się okazuje, że drogę zastępuje nam jakiś okropny psychopata z wybuchającymi ptakami i zaczyna w nas nawalać bombami i wykrzykiwać jakieś dziwne kace, czy inne chore rytuały, a my musimy uciekać i już jak nam się uda od biedy ujść z życiem i dostać się w końcu do spokojnego, cichego, ciepłego, przytulnego, przyjaznego, bez smokowosierpowowybuchającozboczonorannego domu, to nagle pojawiasz się ty, głupi stworze, a ja mam już dosyć wszystkiego, więc wynoś się stąd, jeśli życie ci miłe! JUŻ!
Grace wypowiedziała streszczenie naszego całego dzisiejszego dnia na jednym oddechu i spojrzała morderczo na gada, który ze złośliwej miny przeobraził ją w strasznie przestraszoną i niepewną. Natychmiast zwiał.
- Wow... - popatrzyłem na Gracie z uznaniem. - Jesteś w tym trzy razy lepsza ode mnie!
- W czym? - zdumiała się wadera, a kąciki jej ust uniosły się lekko.
- W straszeniu wroga, rzecz jasna. - wyszczerzyłem de niej zęby.

<Grace? Jakiś taki brak weny...>

Od Ili CD. Blooda

- Na pewno nie są tak potężni jak Wilczy Książę... - mruknęłam pod nosem, gapiąc się w ziemię.
- Kim? - zdziwił się Blood.
- Ech... nie ważne. - westchnęłam. - Może zanim sobie "pójdziesz" to może oprowadzę cię po terenach watahy?
- Eh... jak sobie chcesz... - westchnął. To znaczyło, że nie jest przekonany do tego pomysłu. Zatem wyruszyliśmy razem. Po drodze śmialiśmy się, poznaliśmy się lepiej, a ja oprowadziłam basiora po terenach watahy. Zwiedziliśmy wodopój, Wodospad Zakochanych, Lodowe Pustkowia, Dolinę Starych Dębów, Las Cichych Szeptów, Jezioro Łez, Wzgórza Zielonych Liści, a na końcu, postanowiłam zaciągnąć basiora na plażę, z której można było zobaczyć wyspę przynależącą do terenów watahy. Można powiedzieć, że był już prawie wieczór. Ja i Blood byliśmy w znakomitych nastrojach.
- I co? - popchnęłam go dla zabawy. - Było tak źle?
- Nie... było całkiem fajnie... - powiedział i również mnie popchnął. Ale zrobił to troszeczkę zbyt mocno. Chwyciłam go za łapę i razem sturlaliśmy się w dół zbocza, prosto na plażę, śmiejąc się przy tym głośno. Upadliśmy tuż przy brzegu morza. Widok był piękny; okryte delikatnymi, niewielkimi, puszystymi, niczym wata cukrowa, chmurami rozlewały się wszystkie odcienie czerwieni, fioletu, żółci, błękitu, różu, pomarańczy i wiele, wiele innych. Czuwałam, jak przyjemna, zimna, orzeźwiająca, słona woda uderza z impetem w moje stopy. Od kiedy Oroz odszedł z watahy, dawno nie poczułam tak wspaniałych chwil... nagle usłyszałam trzask gałęzi i gwałtownie odwróciłam się, zarzucając do tyłu swymi srebrzystymi lokami. Blood również się odwrócił. Przed nami stał gigantycznych rozmiarów, wilkopodobny stwór. Był nieprzeciętnych rozmiarów! Ciało tego stworzenia pokrywały wielkie, zielono-niebiesko-beżowe łuski, a z głowy sterczały mu dwa potężne, grube, popękane, podrapane i wyschnięte rogi. Wpatrywał się w nas swoimi zimnymi, niebieskimi ślepiami a z pyska kapała mu piana. Rozdziawiłam usta.
- Ila, nie zbliżajmy się do niego... jest strasznie niebezpieczny! - powiedział z przekonaniem Blood.
- Znasz tego gościa?! - zdziwiłam się niezmiernie i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Można tak powiedzieć... - mruknął pod nosem i ustawił się w pozycji bojowej.

<Blood? Sorry, ale jakiś taki brak weny...>

Od Raida

Ostatnio nic się nie dzieje. Większość dni spędzam na myśleniu i uzupełnianiu wiadomości z tego czasu, kiedy mnie nie było. Jednak nie jestem do końca pewien, czy na pewno tu pasuję. Jestem zbyt dziwny. Wiem już, że Gracie jest bezpieczna, więc mogę bez lęku ruszyć w podróż... nauczyła się dużo beze mnie i szczerze powiedziawszy, nie do końca ją poznaję. Cyndi wydaje się być spoko gościem, tym bardziej, że wydaje mi się, ze potrafi powstrzymać Grace od robienia głupot. Będzie mi trochę nudno, ale trudno... Odchodzę... może czasem odwiedzę Gracie i Cyndiego, czy kilkoro znajomych, ale na stałe nie wrócę. Dziękuję za wszystko...

Nowa wadera! ~ Sarah