sobota, 18 lipca 2015

Od Cyndi'ego CD. Grace

 - No, miejscówa niczego sobie... - pokręciłem głową z podziwem. - Ładnie tu całkiem.
Wadera spojrzała na mnie z rozczarowaniem.
 - Yy... no w sensie, że jest przeeeeprzepiękne! Naprawdę widać, że się postarałaś! Jest wyjątkowo ładne, jak na mój gust - poprawiłem się natychmiast.
 - Ta jasne - mruknęła wadera odwracając się do mnie plecami.
 - Oj, nie bocz się na mnie - usiadłem obok niej. - Na prawdę mi się podoba! Jest super! Cieszę się, że mnie tu zaprowadziłaś!
 - Akurat... - prychnęła i na nowo się odwróciła.
 - A żebyś wiedziała! Chyba wiem, jak poprawić ci humor...
 - Nie, nie wiesz.
 - Wiem - przysunąłem się do niej i przytuliłem ją do siebie.

Otworzyłem oczy i przetarłem powieki łapami. Byłem zmęczony. Przewróciłem się na drugi bok i postanowiłem spać dalej. Jednak zjawiła się ona. Najpiękniejsza wadera stała nade mną i uśmiechała się promiennie.
 - Czas wstawać, śpiochu - powiedziała przysuwając głowę do mojego ucha.
 - Nie, idź sobie - ziewnąłem i przewróciłem się na drugi bok. Nagle poczułem na głowie strumień lodowatej wody. Zerwałem się na nogi i spojrzałem na pękającą ze śmiechu waderę.
 - Grace! - prychnąłem i rzuciłem się na nią ze śmiechem. Poturlaliśmy się oboje i opadliśmy na mokrą od porannej rosy trawę dysząc ciężko.
 - No co? Dzisiaj obudziłam cię dość łagodnie, jak na to, że nigdy nie chcesz wstawać - zachichotała.
 - No co? No cóż. Chyba będę musiał się przyzwyczaić do tej swojej żony - pocałowałem waderę i również się zaśmiałem.
 - Ale widzisz... a nie mówiłam? Zero potworów, ani glizdowych imprezek, głuptasie - Gracie pacnęła mnie w nos.
 - Oj, no już się nie czepiaj - westchnąłem i zamknąłem oczy wdychając zapach świeżej trawy.
 - Będę.
 - No dobra, już dobra. Bardzo przepraszam, że uraziłem cię swoim niestosownym komentarzem - przewróciłem oczami i wyszczerzyłem zęby.
 - Może być - Grace przeciągnęła się i wyłożyła na mnie zamykając oczy, po czym zamruczała: - Idziemy potem odwiedzić twojego kochanego braciszka?
 - Nie - stwierdziłem.
 - Dlaczego? - Zdziwiła się wilczyca spoglądając na mnie swoimi przenikliwie błękitnymi oczami.
 - Bo dzisiejszy dzień chcę spędzić tylko i wyłącznie z tobą - przytuliłem moją partnerkę.
 - Niech ci będzie - zmrużyła oczy opierając głowę o moją pierś i zamknęła oczy wtulając się we mnie. Na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech zadowolenia.

<Gracie? So much later, if you know, what I mean ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Od Dezessi CD. Veyrona

Patrzyłam na jego rozszerzone źrenice... Były tak głęboko czarne.
-To już wiesz, że umiem posługiwać się zaklęciami. Ten język pochodzi z mojego stada - on też na mnie patrzył. - Dziękuję! Nie wielu by...
-Nie musisz - przerwał mi. - Przecież jakbym mógł tego nie zrobić?
Przytuliłam go mocno. Też mnie przytulił. Przyjemnie było czuć jego ciepło i uścisk. Już nie mogłam na niego patrzeć inaczej niż jak na bohatera i księcia w jednym.
-Matko... łatwo poszło - powiedziałam.
-Za łatwo? - dokończył.
-Tak...
-To chyba koniec... - powiedział spokojnie.
Chcąc się uspokoić przystawiłam ucho do jego piersi i nasłuchiwałam jego bicia serca.
-Trzeba stąd iść. Nie chcesz... może chcesz jeszcze się przejść, albo ze mną pobyć jeszcze trochę... - zapytałam nieśmiało.
-Jasne!
Odsunął mnie od siebie prostując łokcie. Spojrzał mi w oczy i przytulił jeszcze mocniej.
Wzięłam go za łapę i powoli schodząc po schodach prowadziłam do do wyjścia. Przed bramą przystanęłam i wymówiłam słowa:
-Alchna! Mir es moro... Feni otro - powiedziałam z zamkniętymi oczami. - Sanri garta e dorti fert ereh riss Ytor. - zwróciłąm się do Veyrona: - To znaczyło; Boże! Przyjmij ofiarę... Mego ojca. Zamknij wrota i schowaj pod ziemię Ołtarz.
Skinął głową na znak, że możemy iść dalej.
Byłam ciekawa co myśli lecz nie chciałam pytać w prost.
-Może opatrzyć ci rany? Są bardzo poważne - zapytałam.
Dochodziliśmy do mojej jaskini.
-Nie mam wyjścia co? - zapytał.
-Nie i tak bym to zrobiła - stwierdziłam.
Po chwili gdy nazbierałam roślin do opatrzenia, usłyszeliśmy kroki. Były szybkie. W progu jaskini stanął mój brat.
-Gdzie on jest?! - wykrzyczał.
-Już nie mamy się o co obawiać - zapewniłam go.
Veyron stanął obok mnie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
-Co on tu robi? - Sperrk zapytał się.
Pomyślałam nad odpowiedzią.
-On tu stoi - zachwiałam się od nadmiaru wrażeń. Oboje mnie złapali gdy upadałam. - Już wszystko w porządku... nie musisz się martwić o żadną waderą.
Spojrzałam na Sperrka z wyrzutem.
-Co tak na mnie patrzysz? - zapytał się.
-Nie przyszedłeś, a wiedziałeś, że on i ja tam byliśmy - cofnęłam się o krok.
-Nie mogłem tak po prostu odejść od mojej... Przyjaciółki.
-Nazywasz rzeczy po imieniu! - przerwałam mu. - Wiedziałeś, że ojciec przyzywa tylko zakochane! Ta twoja liczy się bardziej niż ja!!! Nie jestem z nią razem na podium?! Oczywiście nie.
-A ja? On jest wyżej niż ja! - powiedział pewnie i z wyrzutem.
-Nie... Jesteście razem.
Poczułam pocieszający wzrok Veyrona. Wiem, że będę musiała mu to wytłumaczyć, ale czy w takim stanie.
-Muszę mu opatrzyć rany - oznajmiłam biorąc do łapy duży liść. - Podnieś łapę do góry.
Spojrzałam na Veyrona. Po pewnym czasie wykonał polecenie. Wypełniłam wodą moją małą drewnianą miseczkę. Zanurzyłam w niej liść i przyłożyłam do rany pod pachą Veyrona. Syknął z bólu.
Sperrk usiadł naprzeciwko mnie dając znać, że on nie pójdzie stąd gdy Veyron tu będzie. Jednak wiedziałam też, że jeśli Veyron pójdzie będę miała w sercu pustkę.
-Teraz możesz się położyć - powiedziałam do Veyrona. - Chwilkę musisz odpocząć.
-Dziękuję - powiedział.
Nieśmiało uniosłam rękę do jego policzka i musnęłam go palcami.
Sperrk oczywiście odchrząknął.
-Dobra widzę, że jeszcze on nie idzie więc muszę z mostu... On jest betą. On cię nie kocha i nie pokocha. Kropka. Może mieć każdą. ON JEST BETĄ! Daj se siana i idź spać, a ja kolegę odprowadzę.
Wstałam zbulwersowana. Podeszłam tak blisko brata, że prawie dotykaliśmy się nosami.
-Jak masz z nim lub ze mną problem to się odczep i idź do tej swojej! - Krzyczałam tak głośno, że nic innego nie mogłabym usłyszeć. - Jeśli chcesz to idź ja i on tu zostajemy. I jeszcze jedno „on” ma imię.
Poczułam łapę Veyrona na ramieniu.
-Jak mam iść to powiedz - zwrócił się do mnie.
-Mówię! - powiedział mój brat.
-Nie idź... Jeszcze się boję, że on powróci... nie wiem jak, ale on to zrobi... - wydukałam.- Za to ty bracie możesz iść. - powiedziałam chłodno.

<Veyron? Może być ciekawie... Czakam xD>

Od Veyrona CD. Dezessi

 - Czekaj! - Złapałem waderę za ramię.
 - Co takiego? Nie mam czasu... muszę już iść - Dezessi westchnęła głęboko i ruszyła dalej.
 - Idę z tobą - stwierdziłem.
Wadera zatrzymała się otwierając szeroko oczy. W jednym z nich zaświeciła łza.
 - Co...? - Zaczęła z niedowierzaniem.
 - Powiedziałem, że idę z tobą. Myślisz, że pozwoliłbym jakiemuś dupkowi zabić moją najlepszą przyjaciółkę? Phi, niech się wali! Mam zamiar ci pomóc, jakkolwiek mogę to zrobić, obalić tego twojego okropnego ojca i porachować się z twoim bratem, za to, że porzucił. Jeśli ktoś złamie serce mojej małej księżniczki - ja złamię mu kark. Zrozumiano?
 Dezessi nic nie powiedziała, ale skinęła głową i wyszła z jaskini. Ja podążyłem za nią. Kiedy tylko wyszliśmy powiało chłodem. Ruszyliśmy dalej przez las. Robiło się coraz ciemniej, coraz zimniej i coraz mroczniej. Wkrótce stanęliśmy na ciemnej polanie... nigdy nie byłem w tym miejscu. Na pewno nie wliczało się ono w granice watahy. Panowała tu złowieszcza mroczna aura. Nagle, ni stąd, ni z owąt Dezessi zaczęła mamrotać jakieś dziwne słowa:
 - Sit eis morietur. Moriatur anima mea lux tenebris boni et mali. Sit daemones de tenebris propellentibus sanguine Bistonium pugnionibusque animis Obrigescitus niger corda purum et bonum. Pruinarum canticum ignis coeli terraeque animum mundi, ianua leti eos permittere. Fortissime magne potens Deus in nobis excitandam et metu esse decernet. A arcis malum et bonum, ut in Cantico glacie occultum ignem terribilem eorundcm portis mortis animam et teipsum mihi placere aliquam dulcedinem irae alius tibi remittit. Valar Morghulis. Valar Dohaeris.
 Spojrzałem na nią z rozdziawionymi ustami. Chciałem coś powiedzieć, ale nagle zatrzęsła się ziemia. Dezessi o mało się nie przewróciła, ale złapałem ją w ostatnim momencie. Nagle z ciemności wyłonił się zamek spowity mgłą. Był duży, ciemny i mroczny.
 - Mamy do niego wejść? - Zamrugałem oczami.
 - A co? Cykasz się? - Wadera zaśmiała się nerwowo.
Powoli zbliżyliśmy się do niego i wkroczyliśmy do środka. To co zobaczyłem zaparło mój dech w piersiach. Weszliśmy do komnaty... wróć. Raczej próżni, która nie miała końca... jedynie w okół lewitowały odłamki skał, a do krawędzi progu, w którym staliśmy w górę pięły się schody. Były metalowe, połyskujące, gdzieniegdzie wyszczerbione, lub wybrakowane, pokryte grubą warstwą kurzu. Prowadziły one do czegoś dziwnego... wielkiej metalowej, nierównej, żelaznej oprawy przyozdobionej bronią ramy, na szczycie której tkwił wielki, spiżowy, misternie rzeźbiony gołąb. Z jej wnętrza wydobywało się oślepiające światło. Ktoś stał przed nią...
 - Portal - wyszeptała Dezessi tak, że ledwo ją usłyszałem.
 - Co? - Zamrugałem oczami.
 - Portal do innego wymiaru, z którego już nikt nigdy nie powróci - wadera westchnęła głęboko.
 - W... Wrota Śmierci? - Wyjąkałem nieco zaniepokojony.
 - Tak. A teraz zachowaj ciszę... on się zbliża... trzeba przekazać go Wrotom Śmierci - wyszeptała drżącym głosem. Przytuliłem ją do siebie.
 - Proszę, proszę, proszę - usłyszałem basowy głos. To ta postać, ten wilk schodził ze schodów. Jego czerwone oczy połyskiwały złowieszczo. Odsłonił swoje żółte, ostre jak brzytwy zęby w szyderczym uśmiechu.
 - Veyronie - powiedziała Dezessi coraz bardziej piskliwym głosem - poznaj mojego ojca.
 - Cześć, Dezessi - wycedził przez zęby nie spuszczając z nas wzroku i schodząc po schodach, będąc coraz bliżej nas. Było tak cicho, że można nawet było słyszeć stąpanie po ziemi jego zakrwawionych łap. - Kopę lat, co nie? Widzę, że przyprowadziłaś tutaj swojego przyjaciela, aby nie musieć ginąć sama, tak?
 - Nie mam zamiaru ginąć - odezwała się moja towarzyszka niepewnie.
 - To szkoda... bo będziesz musiała!
 Wilk rzucił się na nas ze złowieszczym śmiechem. Ja rzuciłem się w lewo, a Dezessi w prawo. Skoczyłem na jeden z lewitujących kamieni. Zakołysałem się, prawie tracąc równowagę i wydałem przy tym zduszony okrzyk. Spojrzałem w dół, w próżnię i zakręciło mi się w głowie. Otrząsnąłem się i spojrzałem na Dezessi. Skinęliśmy głowami porozumiewawczo. Dobrze wiedziałem, jaki jest plan. Biała wilczyca popędziła schodami, a ja z trudem skakałem po kamieniach.
 - No dalej, dalej! Uciekajcie! - krzyczał szaleńczo nasz przeciwnik ciskając w nas ognistymi kulami i goniąc nas niemiłosiernie szybko. - I tak nie uciekniecie! Ach, a więc jednak skaczecie do Wrót Śmierci?! Chcecie to szybko zakończyć, zanim poćwiartuję was na kawałki, tak?! Ha, ha!
 Stanęliśmy przy portalu dysząc ciężko.
 - Zaraz tu będzie - wycharczała Dezessi. - Nie możemy się na niego rzucać. Jest zbyt silny.
 - Stań z boku. Mam plan - wydyszałem.
 - Veyron! Chyba nie chcesz rzucić się wraz z nim do przepaści, co?! - Żachnęła się.
 - Pewnie, że nie! - prychnąłem urażony. - Niby dlaczego miałbym to robić?!
Wadera zdążyła się jedynie odsunąć, bo wtedy zza schodów wyskoczył na mnie basior i... wszystko poszło nie tak. Ja odsunąłem się gwałtownie, licząc na to, że wskoczy prosto do portalu, ale kiedy miało się to stać, basior wbił pazury w mój bok i zaczął ściągać mnie w próżnie portalu licząc na to, że go uratuję. Widocznie przewidział to bo nie był taki głupi jak mi się wydawało.
 - Veyron! - Wrzasnęła Dezessi i kiedy zacząłem spadać razem z jej ojcem złapała mnie za łapę. Zapadła cisza. Ja z ojcem mojej przyjaciółki wbitym w moje plecy dyndaliśmy sobie po drugiej stronie Wrót Śmierci, a naszym jedynym punktem zaczepienia była jedynie słabowita wadera. Pięknie.
 - Ha, ha! Nie jestem taki głupi, co? He, he, he... zaraz się z wami rozprawię - zaczął wspinać się po mnie na górę. - Pożałujecie, że zechcieliście ze mną za...
Nie dokończył zdania, bo chwycił się za gardło jedną łapą i zaczął okropnie kaszleć. Najwidoczniej zakrztusił się kamykiem, którym rzuciła w niego jego córka.
 - A to kara z gadanie! - krzyknąłem kopiąc go w brzuch. Ten zawył z bólu i puścił mnie. Zaczął spadać w ciemność, a jego krzyk cichnął coraz bardziej. Dezessi wciągnęła mnie na górę.
 - Ty krwawisz! Nie umieraj! -  pokręciła zrozpaczona głową.
 - Spokojnie, nic mi nie jest... to tylko drobna ranka - zaśmiałem się. Zapadła cisza. I nie wiadomo dlaczego nagle ja i Dezessi wybuchliśmy śmiechem. Zaczęliśmy tarzać się po podłodze. Gdy już trochę się uspokoiliśmy zapytałem z czystej ciekawości:
 - Dez... powiedz mi... co oznaczały te słowa, które wypowiedziałaś, zanim wyłonił się pałac?
Wadera spoważniała.
 - Niech wszyscy umrą - zaczęła mówić. - Niech umrze światło, mrok, dobro i zło. Niech powstaną demony ciemności wbijając sztylety krwią splamione w serca skamieniałe i czarne, w serca czyste i dobre. O pieśni lodu i ognia, ziemi i nieba oczyść duszę wszystkie, pozwól im przekroczyć Wrota Śmierci. O wielki i potężny Boże, wzbudź w nas lęk i niepokój czysty. O wielki zamku, zła i dobra, który w pieśni lodu i ognia skrywasz sekret straszliwy, Wrota Śmierci wymazując swą duszę, ukaż się proszę i daj mi zaczerpnąć słodkiej zemsty, a kolejną duszę dla Ciebie przyniosę. Wszyscy muszą umrzeć. Wszyscy muszą służyć.

<Dez?>