sobota, 8 listopada 2014

Od Samanthy CD. Oasisa

Na świat przyszły trzy szczeniaki. Dwie wadery i jeden basior. A o to one:
Najstarszy, basior. Należy do rasy Wilków Popiołu.
Na starość odpadają im skrzydła.
Moce: Blokada Mroku / Reszta nie odkryta.

Druga, wadera. Należy do rasy Wilków Życia i Śmierci.
Moce: Umie władać wybranym żywiołem / Reszta nie odkryta.
Trzecia, wadera.Należy do rasy Lupus Terram.
Moce: Potrafi władać żywiołem wody.
<Proszę rodziców o wysłanie formularzy do ich szczeniaków>

Od Oasisa CD. Melody

Dzień po spożyciu eliksiru przez Melody ruszyliśmy do szamanki. Pomogłem jej dojść do jej jaskini i chciałem iść z nią, ale Samantha, jak to Samantha nie pozwoliła. Usiadłem więc przed jaskinią i czekałem. Aż w końcu przyszła po mnie. Wiedziałem, że chce mi coś powiedzieć.

<Samantha?>

Od Melody CD. Oasisa

Udałam, że zasnęłam i po chwili Oasis gdzieś wyszedł z uśmiechem. Nie chciało mi się z nim iść, więc już "naprawdę" zasnęłam.
***
Gdy się obudziłam Oasis leżał koło mnie- spał. Uśmiechnęłam się i wstałam tak aby się nie obudził. Nagle dostrzegłam w jego łapach małą buteleczke.
Chciałam ją wziąść, zobaczyć ale basior się obudził.
-O już wstałaś- powiedział siadają.- mam coś dla ciebie i podał mi tą malą butelkę- Dzięki niej nie urodzisz za dzięsięć dni tylko jutro, ale musisz być u niej, bo inacej poronisz...
Spojrzałam na niego, miło, że sie o mnie troszczył i nie chciał abym tak się męczyła...
-A jak mam to "zażyć" ?
-Trzeba wypić calą butelkę- powiedział podając mi ją.
Spojrzałam na nią a potem odkorkowałam ją wypijając duszkiem calą zawartość butelki..

<Oasis <3?>

Od Matta CD. Samanthy

-Tak, z chęcią - powiedziałem poważnie - mogę nawet sam pójść po te płatki jak będzie trzeba...
-O nie, po tym co zrobiłeś nie bardzo ci ufam. I nie sądzę, że taka niezdara jak ty sobie sama poradzi - mówiła z coraz większym spokojem...
-Auć, to zabolało - powiedziałem zły... - a nie lepiej po prostu cofnąć czas czy coś? - spytałem.
Wadera popatrzyła na mnie z irytacją..
-Dobra, dobra już nic nie mówię - przewróciłem oczami - to gdzie jest dokładnie tak czarna róża?

<Samantha?>

Od Matta CD. Ecclesi

Nagle usłyszałem jakiś krzyk dobiegający z lasu. Było to znajomy głos, czyżby to była Ecclesia?!
Pobiegłem jak najprędzej w stronę krzyków. Jakiś wielki czarny wilk ciągnący Ecclesje za nogę. Bez zastanowienia rzuciłem się na bestie. Zaczełem się z nim szarpać. Moje oczy zmieniły kolor i mogłe przewidywać jego ruchy. Nagle w moich myślach pojawiła się wizja... Wizja tego wilka co chciał zrobić Ecclesji. 
Ogarnęła mnie straszna furia. Nie mogłem na nią zapanować. Zwołałem do ciebie ciemności i za pomocą czarnej magii obezwładniłem potwora.
Zmusiłem go aby popatrzył mi w oczy. Wilk zaczął krzyczeć i wyć z bólu. W tle słyszałem głos Ecclesi ale nie rozumiałem słów.
Zabijałem go swoim morderczym wzrokiem tak aby jak najdłużej cierpiał. Po chwili ciał nieżywego już wilka bezwładnie opadło na ziemię.
Stałem patrząc się na ziemie i głośno oddychając, opanowując furie. Widziałem ja wadera patrzyła na mnie z przerażeniem... Nie zdziwię się jeżeli ucieknie. Ona jedyna poznała moją prawdziwą naturę...

<Ecclesia?>

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Oh, jak ja sie cieszę, że jestem tu z tobą - powiedziała. 
- Ja również. 
Otrzepaliśmy się z wody i siedliśmy nad brzegiem. Delikatna bryza, słonce, które grzało naszą sierść. 
- Pięknie tu - wyszeptała. 
- Masz rację, ale widziałem piękniejsze widoki - również wyszeptałem. 
- Jakie? - spytała dalej szepcząc.
- Nie mogę powiedzieć.
- Proszę. 
- Później.
- Dlaczego? 
Roześmiałem się. Śmieszyła mnie mina 
Położyłem się, a wadera obok mnie. Śpiew ptaków, szum wodospadu i głos Cei powoli mnie usypiały. W końcu dałem sę im ponieść i zamiast zamazanego krajobrazu widziałem czarną pustkę, którą nie w sposób opisać. 
***
Sen? Ostatnio nic mi się nie śni. Jedyne, co to pojedyncze kadry z sytuacji, które się zdarzyły. Nie były one przyjemne. Niestety nie mam na to wpływu, ale gdybym miał to z pewnością byłyby inne. 
***
Obudziłem się o tej samej porze, co zasnąłem. Ceivira była wtulona w moją sierść. Ten widok mnie zdziwił, ale był to przejmne. To wspaniałe uczucie, kiedy dla drugiej osoby nie jesteś tylko rzeczą, ale kimś więcej. Wstałem nie budząc jej. Kiedy spała wydawała się taka bezbronna, nieświadoma, co w okół niej się dzieje. Uśmiechnąłem sie na samą tą myśl. Chciałem zostać, poczekać aż się obudzi, ale głód nad wszystkim zapanował. 
Leciałem nisko nad lasem. Wypatrywałem jakiejś odpowiedniej zwierzyny. Musiało starczyć i dla mnie , i dla wadery. Zauważyłem młode jagnię pasące się samo na niewielkiej łączce. Już miałem zlecieć na dół, kiedy usłyszałem krzyki. Moje uczy stanęły jak radary i nasłuchiwały. Dźwięk dochodził z miejsca gdzie zatrzymałem się razem z waderą. Szybko zawróciłem. Po głowie chodziło mi mnóstwo okropnych myśli. Nigdy sie tak nie bałem. Nigdy tak się nie balem o drugą osobę. Moje serce biło jak szalone. Czułem jakby świat za mną zaczynał się walić. Jakby wszystko, co udało mi się dotychczas osiągnąć legło w gruzach. Nie uważałem na nic. Co chwile moje skrzydła obijały sie o gałęzie raniąc mnie. Cięcia szybko się goiły, ale nie obchodziło mnie teraz w jakim stanie są moje skrzydła, czy reszta ciała. Teraz najważniejsza była wadera. 
Kiedy doleciałem na miejsce nikogo nie było. 
- Ceivira! - krzyknąłem z nadzieją na odpowiedź. CEIVIRA! - Kolejny krzyk i zero odpowiedzi. 
Chodziłem w okół zdenerwowany. Bałem się, że ktoś ją porwał, że ktoś jej coś zrobił. 
- Nie, nie, nie... Myśl Serinie, myśl -chwyciłem się za głowę. 
Znowu one. Krzyki były głośniejsze. Pobiegłem w ich stronę. Jeszcze chwile trwały, ale w końcu ucichły wraz z donośnym uderzeniem. Cisza. Ani szumu drzew, ani wesołego śpiewu ptaków. Było słychać tylko mój oddech.

<Cei? Cóż się stało? PS. Wybacz za początek D: >

Od Oasisa CD. Melody

- Nie przejmuj się tym i idź spać. - uśmiechnąłem się nieco. - Ja będę czuwał. 
Gdy wadera zasnęła, postanowiłem udać się do szamanki. Jak wymyśliłem, tak też zrobiłem.
- Czy masz jakąś miksturę na skrócenie ciąży? - zapytałem.
- Oczywiście. - szamanka wręczyła mi flakonik z dziwnym, mglistym płynem.
- I co ja mam z tym zrobić? - zdziwiłem się.
- Niech wadera wypije całość. - odparła. - Nie urodzi za dziesięć dni, tylko jutro. Niech przyjdzie koniecznie, inaczej poroni.

<Mell? Samantha się zgodziła :3. Nie ma za co x3x>

Od Ecclesi CD. Matta

- Na co tak patrzysz? - przerwałam Mattowi wlepianie wzroku w moje futro.
- Yyy... co? Nie, nic... - odparł nieco zmieszany. Zrobiłam przywódczą minę.
- Robi się późno. - Stwierdziłam. - Lepiej już pójdę...
- Okej. To pa... - wychrypiał Matt. Uśmiechnęłam się na pożegnanie i zakręciłam ogonem. Ruszyłam w stronę jaskini.
Wiał zimny wiatr. Zrobiło się już całkiem ciemno. Mroczne drzewa przysłoniły księżyc. Nie zależy mu na mnie... nawet nie raczył mnie odprowadzić. Westchnęłam ciężko. 
     Nagle usłyszałam jakiś szelest. Najeżyła mi się sierść na grzbiecie, wyszczerzyłam kły i zaczęłam warczeć, rozglądając się do o koła. Nagle zza drzewa wyskoczył wielki, brudny, czarny basior z jednym okiem. Wrzasnęłam z przerażenia. On zaś rzucił się na mnie. Wiedziałam że nie mam szans z takim basiorem, gdyż jestem strasznie mała. Rzuciłam się do ucieczki. Jednak on pochwycił mnie za nogę i zaczął ciągnąć ze sobą. Zaczęłam krzyczeć o pomoc...

<Matt? A może ktoś chętny mnie uratować?>

Od Samanthy CD. Matta

Coś we mnie zakipiało ze złości, ale postanowiłam zachować wewnętrzny spokój. Zapukałam palcami o podłogę i westchnęłam ciężko.
- Ta gestykulacja miała znaczyć, że była...? - zapytał Matt z nieco skurczonym głosem. Podeszłam do niego i objęłam go jednym ramieniem, drugim zataczając koło tuż przed jego oczami. Moja wewnętrzna siła powoli zaczęła nie znajdować ujścia.
- To było, mój drogi, głupiutki basiorku, lekarstwo. - zacisnęłam pięść.
- No dobrze... ale na co? - zdziwił się Matt.
- Na moją chorobę, a na co? - prychnęłam. - Jeśli nie spożyję go w ciągu tygodnia to umrę... 
- Przecież możesz zrobić nową, nie? A nie? - chrząknął Matt.
- Mogłabym, gdyby nie wyczerpały mi się składniki! - zezłościłam się.
- Mogę po nie pójść... - zaczął, ale nie skończył.
- Taaaak?! Będziesz się ze mną wlókł na mroczną wyspę po kilka płatków czarnej róży?! - wywinęłam szyję wskazując na portret wiszący na ścianie.
<Matt?>

Od Aventy'ego CD. Moon

Wstałem.
- Co się stało? - zapytałem na wpół śpiąco.
- Jakieś światło... - zaczęła wadera. Ziewnąłem i  położyłem się na posłaniu.
- Rozumiem, że ekscytujesz się słońcem, ale ja jestem jeszcze zmęczony. - mruknąłem niedbale po czym zamknąłem oczy.
- Dlaczego mnie nie słuchasz?! - poirytowała się Moon, po czym kopnęła mnie w żebro. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym "stary, tak się nie robi!", ale podniosłem się karnie i postanowiłem jej wysłuchać.
- Proszę. A teraz cię wysłucham, jeśli tylko powiesz mi o co chodzi...

<Moon? Ty kradzieju! xD>

Od Telary CD. Deatha

- To chodźmy. - zaśmiałam się . Ruszył z mną, aby oprowadzić mnie po terenach watahy.
Sporo było tego chodzenia. Gdy wróciliśmy do watahy spytałam:
-A gdzie są jaskinie? Wolałabym nie spać na tym mrozie - powiedziałam uśmiechając się.
-Są niedaleko - odpowiedział spokojnie.
Gdy doszliśmy na miejsce Death powiedział:
-Tutaj są wolne jaskinie - wskazał na kilka z nich.
Podeszłam do jednej z nich i powiedziałam:
-Ta będzie w sam raz - odwróciłam się do niego - do zobaczenia jutro - i weszłam do jaskini. Położyłam się na ziemi i zasnęłam...

<Death?>

Od Matta CD. Ecclesi

 - Z małej watahy w Folgarii. - powiedziała. - A ty?
- Nie wiem - powiedziałem smutno - nie za bardzo pamiętam swoje dzieciństwo, ale wiem, że gdzieś na terenach Francji.
Ecclesia uśmiechnęła się i spojrzała na zachód słońca...
-Przepięknie tu - powiedziała wzdychając, wadera.
Spojrzałam na nią,jej futro lśniło w barwach zachodzącego słońca...

<Ecclesia, przepraszam, brak weny, następne opowiadanie będzie dłuższe ;3>

Od Matta CD. Samanthy

- I widzisz? Mówiłem, że zima to zło! - chrząknąłem.
- To wcale nie jest takie złe. Tylko ta temperatura... - westchnęła.
Szliśmy resztę drogi w milczeniu... Gdy doszliśmy do watahy był już wieczór i niedługo zapadnie zmrok.
Odprowadziłem waderę do jej jaskini. A potem poszłem do swojej.
To był długi dzień...
***
Wstałem przeciągając się i głośno ziewając. Przez myśl przebiegł mi pomysł pójścia do Samanthy, pewnie dawno już wstała.
Poszedłem do jej jaskini i głośno zapukałam w ścianę. Nikt nie podszedł, więc sam weszłem. W środku było pełno półek a na nich, rzędy eliksirów i nieznanych płynów. Gdy podszedłem bliżej przez przypadek zwaliłem jedną butelkę.
-Kto to?! - krzyknął znajomy głos. Wbiegła do jej miejsca z eliksirami. 
-Czy ta butelka była z czymś ważnym - spytałem odsłaniając zbitą butelkę...

<Samantha, przepraszam za moją niezdarność ;)>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Leżałam na trawie, tak blisko Serine'a. Moje serce rozpierała radość, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Cały czas tkwił mi w głowie obraz White'a. Jego coraz większa agresja i nachalność wobec mnie, zaczęły siać w mojej duszy strach przed nim. Wiedziałam, że teraz bardzo dużo się zmieni w moich relacjach z nim. Obróciłam się z pleców na brzuch i ciężko westchnęłam. Serine wykonał ten sam ruch, po czym przysunął się bliżej mnie.
- Wszystko w porządku? - zapytał miękkim głosem.
Chciałam być silna, chciałam mieć pewność, że dam sobie radę, chciałam powiedzieć, że jest dobrze. Jednak chcieć nie zawsze znaczy móc.
- Cieszę się, że jestem tu z tobą, ale boję się powrotu - wyznałam.
Basior spojrzał w moją stronę. Był stroskany. Najprawdopodobniej domyślił się, o co mi chodzi, ale ja musiałam wyrzucić z siebie wszystko. 
- Boję się osaczenia. Zaczynam nawet bać się samego White'a. Kiedyś dałabym się za niego pokroiśc, a teraz? - wzdychnęłam - Teraz martwię się, że może mi coś zrobić... - spuściłam łeb.
Chwilę potem spostrzegłam na swojej łapie, łapę Serine'a. Upajałam się tym widokiem w momencie, gdy cisza nakryła nas swoim cienkim płaszczem. Przy nim nic nie wydawało się być straszne, krępujące. Serine był jak światło, które rozświetla wszystko dookoła.
- Nie bój się. Jeśli kiedykolwiek zrobi ci coś złego albo będzie miał taki zamiar, to przysięgam, że nie ręczę za siebie. Wolałbym nie być w jego skórze - odezwał się basior.
- Dziękuję... - delikatnie się uśmiechnęłam.
Wreszcie miałam w kimś oparcie i cieszyłam się, że moją podporą był właśnie Serine, a nie kto inny. Spojrzałam na niego. Uwielbiałam to robić. Zawsze miło jest chociażby widzieć wilka, którego darzysz ogromną sympatią.
- Chodźmy. Pozwiedziamy sobie okolice - uśmiechnęłam się.
- I taką właśnie cię uwielbiam - wesołą i uśmiechniętą - odwdzięczył mi się tym samym gestem.
- Co powiesz na mały wyścig? - zaproponowałam.
- Dokąd? - zapytał wyraźnie zainteresowany
- Donikąd! - wykrzyknęłam i zaczęłam biec.
Byłam uradowana. Wiedziałam, że moje zachowanie nie było fair, ale co z tego? Nie miało to większego znaczenia. Spojrzałam za siebie i ujrzałam biegnącego basiora. Śmiał się, to dobry znak. Wtem na horyzoncie ujrzałam wielkie góry i majestatyczny wodospad.
- Do wodospadu! - wrzasnęłam na cały głos.
Chwilę potem zobaczyłam nad swoją głową lecącego Serine'a. 
- Sprytny - pomyślałam i również rozwinęłam skrzydła.
Próbowałam go dogonić. Po jakimś czasie lecieliśmy łeb w łeb. Walka była wyrównana. Ostatecznie nie wygrał nikt. Przy końcu nie wylądowałam na trawie, ale rzuciłam się do wody. Była zimna i orzeźwiająca, taką kocham. Wynurzyłam się i zobaczyłam, że basior leży na trawie i przygląda mi się.
- Co tak leżysz? Chodź, woda jest obłędna - powiedziałam z uśmiechem.
- Skoro nalegasz - również się uśmiechnął i wskoczył do wody,
- I jak? - zapytałam.
- Miałaś rację, niezła.
- Może być jeszcze lepsza - rzekła i ochlapałam go.
Basior odwdzięczył się tym samym. Po chwili nasza zabawa zamieniła się w bitwę na wodę. Oblewaliśmy się strugami cieczy i śmialiśmy do rozpuku.
- Mówiłem ci już, że jesteś szalona? - zapytał.
- Mówiłeś - uśmiechnęłam się.
Bitwa się zakończyła, a my wyszliśmy na brzeg cali mokrzy, ale szczęśliwi. Ten dzień był jednym z najlepszych w moim życiu.
- Och, jak ja się cieszę, że jestem tu z tobą - wyznałam.

<Serine? Zmieniłam koncepcję. Niech sielanka trwa ;)>

Od Moon CD. Aventy'ego

Poszliśmy nad jezioro. Ja jeszcze nie znałam terenów, ale w końcu Aventy to alfa więc nie muszę się bać że się zgubię. Lecz nagle Aventy zaczął się nerwowo rozglądać.
-Wszystko gra? - zapytałam
-Nie - odparł
-Co? - zapytałam
-Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy - odparł - myślałem że idziemy w dobrym kierunku...
Szliśmy w kierunku z którego przyszliśmy, ale z czasem las robił się coraz bardziej gęsty. W końcu zrobiło się ciemno.  W oddali zobaczyłam jaskinię.
-Może tam przenocujemy? - zapytałam wskazując na jaskinię
-Niech będzie - odparł
Byłam bardzo zmęczona. Ledwo weszłam do jaskini i padłam na ziemię. Aventy położył się w drugim koncie jaskini. Zamknęłam oczy i usnęłam.
***
Nagle obudziło mnie światło. To nie było światło poranka bo z małej dziury w suficie nie dobiegało światło. To było sztuczne światło. Podbiegłam do Aventy'ego i go obudziłam....

<Aventy? =3 >

Od Michaela CD. Sandstorm

Szliśmy powoli przez las rozglądając się dookoła. Drzewa szumiały złowieszczo swoimi koronami wyschniętych liści, co jakiś czas opadając na ziemię. Przydała by się jeszcze jakaś złowroga muzyczka...
O! I od razu zrobiło się lepiej. Cała ta sytuacja o drobineczkę mnie rozśmieszała. Postanowiłem przerwać tę piekielnie irytującą, złowrogą ciszę i zapytałem głośnym szeptem:
- Tak w ogóle, to gdzie my idziemy?
- Nie mam pojęcia... - odszepnęła Sandstorm. - Aventy wspominał coś o Lesie Inaji. Dla nich jest święty, więc musimy uważać...
Westchnąłem po cichu. Nagle wadera dała mi znak ręką, abym się zatrzymał. Tak też uczyniłem.
- Dlaczego stajemy? - zapytałem.
- Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje...
Nagle przed nami ukazała się jakaś dziwna, pozieleniała postać. Wpatrywała się w nas swoimi pustymi, czarnymi oczami...

<Sands?>

Od Deatha CD. Telary

- Nie ma problemu. - uśmiechnął się Aventy.
- Dz... dziękuję... - wyjąkała Telara. Po tym jak dołączyła do watahy, próbowałem być szczęśliwy. Kolejna poznana wadera... Seyen... później Mell... jeszcze się zakocham w Diamond i wtedy będę miał przerąbane, bo ona na pewno mnie nie zechce. Na razie jednak nie czułem do niej nic szczególnego.
- To gdzie idziemy teraz? - zagadnąłem.
- Może mnie oprowadzisz? - zaproponowała Diamond.
- Czemu nie? - uśmiechnąłem się słabo. Po czym zacząłem mówić w myślach... Myślisz, że wszystko jest okej? Nie prawda. Guzik o mnie wiesz. Chodź się uśmiecham, to nie znaczy, że nic mnie nie boli, że jestem szczęśliwy. Nie wiesz, że co wieczór zamykam się w jaskini i ryczę jak dziecko z powodu utraty najbliższych!
- To chodźmy. - zaśmiała się Telara. Ruszyłem z nią, aby oprowadzić ją po terenach watahy.

<Telara?>

Od Ecclesi CD. Matta

- Z czego się tak śmiejesz? - zapytał mnie Matt.
- Coś ci siedzi na głowie... - zachichotałam, po czym strzepnęłam wielkiego robala zlepionego z sierścią. On również się uśmiechnął.
- Powiedz mi... - zaczął. - Skąd pochodzisz?
- Z Włoszech. - odparłam krótko. Nie wiedziałam jak mu odpowiedzieć.
- A tak konkretniej? - zaciekawił się i wlepił we mnie swoje ciepłe spojrzenie.
- Z małej watahy w Folgarii. - powiedziałam. - A ty?

<Matt?>

Od Aurory CD. Aventy'ego

- Cole... - jęknął bez tchu Aventy ze zdumieniem. Nie spodziewał się takiej pomocy, tak samo jak i ja.
Tylna łapa Cole'a była przestrzelona, wilkom dzięki na wylot. Kula nie uszkodziła ścięgna, szczęśliwie jedynie mocno drasnęła mięśnie między kością strzałkową a guzem piętowym. Zerknęłam na basiora; był pół przytomny. Tamując przepływ krwi w nodze spytałam Aventiego:
- Potrafisz ich odciągnąć? Używasz magii bojowej?
- Mmm... - zakłopotał się basior. - Niespecjalnie.
Westchnęłam. Właściwie nawet nie słuchałam kompana, mruknęłam tylko:
- Musimy dostać się do mojej jaskini... Nie mam przy sobie nawet bandaża. Nic tu nie zrobię, ale Cole'u i tak nic nie będzie. Musi trochę poczekać.
Odwróciłam się i ostrożnie wychyliłam się na zewnątrz. Myśliwi rozglądali się, szukali nas. Zagięłam promienie słoneczne tak, by ich oślepić. Słysząc krzyki i widząc, jak przecierają bolące oczy, natychmiast przystąpiłam do poważniejszego działania. Najpierw wezwałam wichurę, która zbiła ich z nóg, a następnie telepatycznie wezwałam przyjaciół z pobliskiego lasu. Poleciłam Aventy'emu zabrać Cole'a do mojej jaskini, a sama pomogłam wezwanym przeze mnie dwóm jeleniom i pumie (które, o dziwo, nie walczyły między sobą, a współpracowały) dosłownie wywieść ich w pole. Podziękowałam serdecznie zwierzętom, a te, nie wchodząc sobie w drogę, odeszły.
Pobiegłam do domu, gdzie już czekały na mnie dwa wilki. Cole obudził się i nie podnosząc głowy cicho rozmawiał z Aventim. Kiedy podeszłam, od razu zabandażowałam nogę basiora.
- Nic Ci nie będzie - zapewniłam.

<Aventy? Cole?>