Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Ja wpatrywałem się w czekoladowe oczy Sandstorm, a ona patrzyła gdzieś przed siebie... w pustkę... w próżnię. Która nie istniała.
- Sands... - zacząłem, nie wiedząc właściwie co mam powiedzieć.
- Czy zapoznałeś się już kiedyś z ostrzem sztyletu? Sztylet to wspaniała broń - wyszeptała nagle Sandstorm, wpatrując się w dal, niczym w transie. - Ulubione narzędzie morderców. Ostrze jest bardzo cienki, ale nadzwyczaj mocne. Może przejść przez futro, przebić ciało, mięśnie... serce. Ale nie zostawia żadnego śladu. Ofiara nagle pada, jakby zemdlała. Zanim pojawi się szaman, lekarz, płuca wypełniają się krwią, a ofiara topi się we własnych płynach organicznych. Bardzo skuteczne narzędzie.
- Słucham? - Odpowiedziałem równie cicho, nieco zdezorientowany tą całą sytuacją. Nagle Sandstorm spojrzała na mnie tym swoim szklanym, przenikliwym wzrokiem. Coś we mnie drgnęło. Serce próbowało wyrwać się z mojej klatki piersiowej rozrywając wszystkie organy. Mimo tego stałem nieruchomo i obserwowałem moją przyjaciółkę w milczeniu.
- Sztylet - powtórzyła drżącym głosem odwracając się całkowicie w moją stronę. - To tym narzędziem próbowano mnie zamordować.
- Kto próbował cię zamordować? - Poruszyłem się niespokojnie, starając się nie wywierać najmniejszego nacisku na wilczycy.
- On. Ten, który mnie zranił - przez twarz Sandstorm przebiegł grymas bólu. - Kazałam mu zamordować jego kochankę... wołał... błagał... mówił, że to nie tak jak myślę. Że on to wytłumaczy. Nie słuchałam. Kazałam mu przeciąć sztyletem jego własne gardło, ale coś poszło nie tak i... właściwie, to dlaczego ja z tobą rozmawiam? Przecież cię nienawidzę. A może lubię? Nie wiem. N... najlepiej by było, gdy... gdyby... gdyby...
Zamilkła.
- Gdyby co? - Spojrzałem na nią z lękiem.
- Gdybym tobie kazała zrobić to samo - wyciszyła głos jeszcze bardziej, tak, że prawie go nie usłyszałem. - Nie musiałabym rozkminiać... nie musiałbyś tak szarpać moimi emocjami. Byłabym zdecydowana... miałabym święty spokój. Święty spokój od wszystkich dupków chodzących po tej ziemi. Nienawidzę basiorów, ale ty... ty jesteś jak mój przyjaciel... jak mój wróg.
Nagle Sandstorm zaczęła spazmatycznie kaszleć. Zanim się przewróciła, zdążyłem ją złapać. Z jej ust zaczęła ciec krew.
- Sandstorm? - Spojrzałem nerwowo na jej bladą twarz. Wyglądała jak martwa. Zamrugała słabo. Przełknąłem ślinę. Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Coś musiało uszkodzić się w ciele Sands. Popędziłem do szamanki.
- Sands... - zacząłem, nie wiedząc właściwie co mam powiedzieć.
- Czy zapoznałeś się już kiedyś z ostrzem sztyletu? Sztylet to wspaniała broń - wyszeptała nagle Sandstorm, wpatrując się w dal, niczym w transie. - Ulubione narzędzie morderców. Ostrze jest bardzo cienki, ale nadzwyczaj mocne. Może przejść przez futro, przebić ciało, mięśnie... serce. Ale nie zostawia żadnego śladu. Ofiara nagle pada, jakby zemdlała. Zanim pojawi się szaman, lekarz, płuca wypełniają się krwią, a ofiara topi się we własnych płynach organicznych. Bardzo skuteczne narzędzie.
- Słucham? - Odpowiedziałem równie cicho, nieco zdezorientowany tą całą sytuacją. Nagle Sandstorm spojrzała na mnie tym swoim szklanym, przenikliwym wzrokiem. Coś we mnie drgnęło. Serce próbowało wyrwać się z mojej klatki piersiowej rozrywając wszystkie organy. Mimo tego stałem nieruchomo i obserwowałem moją przyjaciółkę w milczeniu.
- Sztylet - powtórzyła drżącym głosem odwracając się całkowicie w moją stronę. - To tym narzędziem próbowano mnie zamordować.
- Kto próbował cię zamordować? - Poruszyłem się niespokojnie, starając się nie wywierać najmniejszego nacisku na wilczycy.
- On. Ten, który mnie zranił - przez twarz Sandstorm przebiegł grymas bólu. - Kazałam mu zamordować jego kochankę... wołał... błagał... mówił, że to nie tak jak myślę. Że on to wytłumaczy. Nie słuchałam. Kazałam mu przeciąć sztyletem jego własne gardło, ale coś poszło nie tak i... właściwie, to dlaczego ja z tobą rozmawiam? Przecież cię nienawidzę. A może lubię? Nie wiem. N... najlepiej by było, gdy... gdyby... gdyby...
Zamilkła.
- Gdyby co? - Spojrzałem na nią z lękiem.
- Gdybym tobie kazała zrobić to samo - wyciszyła głos jeszcze bardziej, tak, że prawie go nie usłyszałem. - Nie musiałabym rozkminiać... nie musiałbyś tak szarpać moimi emocjami. Byłabym zdecydowana... miałabym święty spokój. Święty spokój od wszystkich dupków chodzących po tej ziemi. Nienawidzę basiorów, ale ty... ty jesteś jak mój przyjaciel... jak mój wróg.
Nagle Sandstorm zaczęła spazmatycznie kaszleć. Zanim się przewróciła, zdążyłem ją złapać. Z jej ust zaczęła ciec krew.
- Sandstorm? - Spojrzałem nerwowo na jej bladą twarz. Wyglądała jak martwa. Zamrugała słabo. Przełknąłem ślinę. Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Coś musiało uszkodzić się w ciele Sands. Popędziłem do szamanki.
<Stormisiu... nie mogę za Ciebie decydować, w jaki sposób Twoja wadera przyjmie mój powrót xD>