poniedziałek, 27 lipca 2015

Od Veyrona CD. Sandstorm

Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Ja wpatrywałem się w czekoladowe oczy Sandstorm, a ona patrzyła gdzieś przed siebie... w pustkę... w próżnię. Która nie istniała.
 - Sands... - zacząłem, nie wiedząc właściwie co mam powiedzieć.
 - Czy zapoznałeś się już kiedyś z ostrzem sztyletu? Sztylet to wspaniała broń - wyszeptała nagle Sandstorm, wpatrując się w dal, niczym w transie. - Ulubione narzędzie morderców. Ostrze jest bardzo cienki, ale nadzwyczaj mocne. Może przejść przez futro, przebić ciało, mięśnie... serce. Ale nie zostawia żadnego śladu. Ofiara nagle pada, jakby zemdlała. Zanim pojawi się szaman, lekarz, płuca wypełniają się krwią, a ofiara topi się we własnych płynach organicznych. Bardzo skuteczne narzędzie.
 - Słucham? - Odpowiedziałem równie cicho, nieco zdezorientowany tą całą sytuacją. Nagle Sandstorm spojrzała na mnie tym swoim szklanym, przenikliwym wzrokiem. Coś we mnie drgnęło. Serce próbowało wyrwać się z mojej klatki piersiowej rozrywając wszystkie organy. Mimo tego stałem nieruchomo i obserwowałem moją przyjaciółkę w milczeniu.
 - Sztylet - powtórzyła drżącym głosem odwracając się całkowicie w moją stronę. - To tym narzędziem próbowano mnie zamordować.
 - Kto próbował cię zamordować? - Poruszyłem się niespokojnie, starając się nie wywierać najmniejszego nacisku na wilczycy.
 - On. Ten, który mnie zranił - przez twarz Sandstorm przebiegł grymas bólu. - Kazałam mu zamordować jego kochankę... wołał... błagał... mówił, że to nie tak jak myślę. Że on to wytłumaczy. Nie słuchałam. Kazałam mu przeciąć sztyletem jego własne gardło, ale coś poszło nie tak i... właściwie, to dlaczego ja z tobą rozmawiam? Przecież cię nienawidzę. A może lubię? Nie wiem. N... najlepiej by było, gdy... gdyby... gdyby...
    Zamilkła.
 - Gdyby co? - Spojrzałem na nią z lękiem.
 - Gdybym tobie kazała zrobić to samo - wyciszyła głos jeszcze bardziej, tak, że prawie go nie usłyszałem. - Nie musiałabym rozkminiać... nie musiałbyś tak szarpać moimi emocjami. Byłabym zdecydowana... miałabym święty spokój. Święty spokój od wszystkich dupków chodzących po tej ziemi. Nienawidzę basiorów, ale ty... ty jesteś jak mój przyjaciel... jak mój wróg.
    Nagle Sandstorm zaczęła spazmatycznie kaszleć. Zanim się przewróciła, zdążyłem ją złapać. Z jej ust zaczęła ciec krew.
 - Sandstorm? - Spojrzałem nerwowo na jej bladą twarz. Wyglądała jak martwa. Zamrugała słabo. Przełknąłem ślinę. Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Coś musiało uszkodzić się w ciele Sands. Popędziłem do szamanki.

<Stormisiu... nie mogę za Ciebie decydować, w jaki sposób Twoja wadera przyjmie mój powrót xD>

Od Dezessi CD. Veyrona

To było dziwne… nie codzienne uczucie jakby ukłucie w żołądku. Nutka gniewu i rozczarowania i zarazem coś co pozwoliło mi wstać na nogi. Stanęłam przed Veyronem. Nie miałam pojęcia jak wyprowadzić wszystkich z tej… dziwnej sytuacji. Stwierdziłam, że przyda się trochę zabawy i odpoczynku od tego martwego nastroju. Uśmiechnęłam się do Veyrona.
-Mam pomysł!- powiedziałam zadowolona z siebie.- Dziękuję ci za wszystko, ale teraz jeszcze troskę będziesz musiał ze mną wytrzymać!
Zachichotałam.
-Jaki to pomysł?- zdziwił się moją zmianą nastroju.
-Więc… Hymmm Zobaczysz!!!- uradowałam się i pociągnęłam go za sobą.
Pobiegł za mną. Widać było jego zadowolenie. Tak długo było smutno więc każdemu przyda się zabawa. Biegliśmy prześcigając się i śmiejąc się głośno. Spłoszyliśmy masę ptaków i motylów. Podbiegliśmy pod jezioro. Zatrzymałam się nagle, a Veyron nie zdążył i wpadł po pas! Tak się zaczęliśmy śmiać! Weszłam powoli do wody poczułam jak tafla wody obmywa moje futro… Też ochlapałam Veya. Świetnie się bawiliśmy.
-Hej, a lubisz zimno?- zapytał.
-Pewnie!- odpowiedziałam wychodząc z wody.
-To uważaj!- zakrzykną i skupił się.
Zamroził jezioro. 
-Wow! Lodowisko!- ucieszyłam się.
-Umiesz jeździć na lodzie?- zapytał.
-Nie, nie za bardzo.- przyznałam.
-A, chcesz się nauczyć?- zapytał.
-Jeszcze się pytasz!
-To chodź!
Pomknęłam za nim na lód. Z buta się potknęłam i zaliczyłam pierwszą glebę. Zaśmiałam się. Vey podszedł do nie i pomógł wstać. Złapał mnie za łapę i pokazał jak trzeba balansować ciałem.
-Niesamowite! Genialnie się ślizga. Dobrze, że mam moc regeneracji, bo bym musiała lecieć do lekarza…- zaśmialiśmy się pogodnie.
-Pewnie nie… Chociaż…- walnęłam go z łokcia.-Dobrze jeździsz… Nie wiem jak ty, ale ja jestem zmęczony.
-To ja coś upoluję,a ty tu zostań!- zeszłam z lodu przy pomocy Veya.
-Jesteś pewna?- zapytał.
-Pewnie!- powiedziałam wypinając dumnie pierś.-Ja tak łatwo się nie męczę!
-Dobrze… ale jakby coś się stało to wołaj.- spojrzałam na niego.-To ja rozpalę ognisko…
-Czyli piknik! Cudownie! to ja przyniosę coś z mojej jaskini!.
Pobiegłam do jaskini. Wzięłam dwa koce i mój kosz piknikowy. Przybiegłam do Veyrona,a on już rozpalił ogień. Położyłam koce i kosz obok Veya.
-Teraz zobacz co tam jest! Ja pójdę w tym czasie po jedzenie!-
Pobiegłam w poszukiwaniu sarny lub jelenia. Biegłam i biegłam, aż usłyszałam tupot saren. Schowałam się za jednym z drzew i  podeszłam na kilka metrów od ofiary. Nagle rzuciłam się na nią i zabiłam ją. Ciągnęłam ją do Veyrona gdy zrobiło mi się słabo i zaczął boleć mnie płuco. Nie mogłam złapać oddechu… Puściłam sarnę i zaczęłam się regenerować. Gdy skończyłam znów poczułam taki ból. I od nowa i od nowa i od nowa. Złapałam głębszy oddech i zawołałam piskliwie:
-Veyron!!!!
Usiadłam zadyszana i znów się regenerowałam. Po chwili zobaczyłam zmartwionego Veyrona.
-Co ci jest?- zapytał.
-Nic… ale zaprowadzisz mnie do szamanki? Ja wiem co mi jest… Odłamane żebro… Nie mogę go sama wstawić na miejsce, a regeneracja to nie jest dobry pomysł na dłuższą metę… W nocy się uduszę! Gdzie szamanka?- zapytałam jeszcze raz.
-Już już cię zaprowadzę…- powiedział w gorącej wodzie gotowany.
Wziął mnie pod pachę i prowadził do celu. Co pewien czas przystawaliśmy bym mogła złapać oddech.
-Mówiłam, że mój talent wrodzony mnie tu zaprowadzi. - wskazałam na jaskinię szamanki.
Veyron wszedł tam ze mną.

<Vey? Jakoś jeszcze nigdy nie widziałam twojej kuzynki.. teraz jest okazja :D>

Od Sandstorm CD. Veyrona

Obudził mnie ostry zapach ziół. Otwierając oczy próbowałam wstać, ale rwący ból na piersi zmusił do leżenia. Rozglądnęłam się dookoła badając każdy szczegół. Nie wiedziałam gdzie jestem, więc ostrożności nigdy za wiele. 
- Widzę, że się obudziłaś, dobrze, zmienię ci tylko opatrunek. 
Spojrzałam na prawo. Wadera z czekoladowym futrem stała i szykowała bandaże na zmianę. 
Szamanka. Łatwo ich odróżnić od zwykłych medyków. 
- Gdzie jestem? – wychrypiałam. Wilczyca podeszła i delikatnymi ruchami zaczęła zdejmować opatrunki, na co ja zareagowałam syknięciem.  
- W Watasze Mrocznej Krwi. – Odpowiedziała i natychmiast zmieniła temat. – Nie wygląda to źle, ale nie wygląda też dobrze. Cud, że w ogóle przeżyłaś. Parę centymetrów w dół i ostrze przebiłoby ci serce - powiedziała kończąc ściągać bandaże. – A w tedy, od śmierci dzieliłoby cię parę minut. 
Patrzyłam na nią, jakby uderzyła mnie w policzek. Tak nawet się czułam. 
- Powinnaś się oszczędzać. Nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów bo...
Spojrzałam na zakrwawiony, zużyty bandaż leżący obok. Mogłam umrzeć, ale ktoś mnie uratował... 
Mnie. 
- ...szwy nie wytrzymają i... puf - wykonała gest, jakby eksplozji.
- Puf? 
- Rozerwą się. A z ciebie upłyną kolejne litry krwi.
- Litry? - wytrzeszczyłam oczy. Aż mnie zatkało.
- Tak, na szczęście mamy... specjalistę od krwi, że tak się wyrażę. Jakoś zwrócił ci płyny i zatamował krwawienie, ale błagam, Sandstorm...
- Skąd znasz moje imię? - przerwałam jej. Nic już nie rozumiałam... 
- Zaczekaj tu... Wydaje mi się, że twój wybawiciel martwi się o ciebie. 
Wyszła, a ja mimo zakazu zeszłam z łóżka. Rozejrzałam się po raz ponowny na półki i komody zapełnione eliksirami, słoikami z maziami i inne medyczne rzeczy. Światło słoneczne w tej części w ogóle nie wpadało, ale wszystko ratowały świece… Pochodnie… Nieważne. Kolorowe szkło mieniło się w blasku ognia. Było tu tyle wspaniałych rzeczy, ale moją uwagę przykuł słój w kolorowym czymś w środku. Jako że był wysoko, uniosłam się i zatrzymałam na wysokości słoja. 
Było to pióro. 
Lewitowało na środku klatki ze szkła, a spod niego ulatywał złoty proszek, który jak płonienie nikał, gdy tylko odpadał od trzonu pióra. Było prawie że takiego samego koloru, jak moje pióra. Miało w sobie jednak coś… specjalnego. Gdy się poruszał, w tym świetle mienił się jeszcze głęboką zielenią. Oczko miało kilkanaście barw. Co chwile błękit przechodził w zieleń, zieleń w turkus, turkus w karmazyn, a wszystko z tym samym złotym akcentem. Na samym środku tej palety wbity był koralik… był tak samo złoty jak pył i tak samo złoty jak… 
- Sandstorm? – Głos jakiegoś basiora sprowadził mnie na ziemię. Dosłownie.  
Obracając się myślałam tylko o tym, o mu powiedzieć, jak podziękować za – w pewnym sensie – ocalenie życia. Ale kiedy zobaczyłam ów bohatera, aż wryło mnie w ziemię. 
Obok Samanty stał Veyron. Był tak przejęty, zmartwiony. Jego oczy świeciły się od łez. Wypełniało je przerażenie, a za razem troska i szczęście.
Veyron? 
Veyron?! 
To był on? 
- Lepiej się czujesz? – spytał i postawił krok na przód, ale tak jak on się przybliżał, ja się oddalałam. 
Nawet nie wiem, co czułam. Złość? Szczęście? Nienawiść? Tego się nie da tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć. Uczucia i wspomnienia mieszały się nawzajem. Byłam roztrzęsiona. 
No bo poznajesz wilka, który jest dla ciebie taki miły, wspaniały. Jest bohaterem. Łamie dla ciebie żebra… chroni cię. A później go tracisz. Od tak. Jak po pstryknięciu palców. 
- Hej, Sand… - pomachał do mnie jak do dziecka. – Na pewno wszystko z nią w porządku? – zwrócił się do wadery. 
- Może wyprowadź ją na zewnątrz. 
Veyron podszedł delikatnie, jakby stąpał po płytach, które mają się rozpaść. A kiedy stał naprzeciwko mnie, ujął moją łapę w swoją z taką delikatnością, że moje ciało przeszedł dreszcz. Tak dawno nie czułam takiego dotyku. Basior prowadził mnie powoli do wyjścia, a ja jak zahipnotyzowana szłam obok niego. Patrzyłam na niego osłupiała i nawet nie spostrzegłam kiedy znaleźliśmy się na dworze. Myślałam, że wystarczy, ale szliśmy dalej. 
To niemożliwe. To niemożliwe, powtarzałam w myślach. Musiałam to sprawdzić. 
Nagle przystanął i zaśmiał się lekko i spojrzał mi w oczy. 
- Już prawie zapomniałem, jak to jest, kiedy szperasz mi w myślach. 

<Veyron? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Od Wilchelminy

Szłam samotnie przez las. Lecz nie był to taki zwykły las... To Las Samobójców... Bez przerwy słyszałam jęki i prośby o pomoc. Nagle coś pociągnęło mnie za tylną nogę. Upadłam i zrobiłam sobie dość dużą ranę na policzku z którego zaczęła lecieć krew. Szybko wyrwałam się z uścisku. Szybko pobiegłam dalej. Żałowałam, że szłam przez ten las. W głowie słyszałam błagania o pomoc. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Nie mogłam im pomóc. Nie wiedziałam jak... Chciałam już wyjść z tego lasu, lecz nie mogłam znaleść wyjścia.
Cholera, pomyślałam. 
I wtedy zobaczyłam światełko w tunelu... Zobaczyłam WILKA! Podbiegłam do niego i spytałam:
- Witaj, jak masz na imię?

<Death? Sorry, że krótkie, ale brak weny daje się we znaki ;-; >

Od Ruby CD. Shirru

-Owszem , to nie żart!  - Krzyknęłam aby basior uwierzył że zaraz zginiemy.
-To nie ten moment aby myśleć. - Wziął mnie za łapę i pobiegliśmy ku świecącej dziurze. Jedyne co widziałam to jak skały spadały za nami.
-A teraz się trzymaj i Skacz! - Nie wiedziałam o co chodzi i pierwsze skojarzenie było, że za chwile basior zrobi coś głupiego. Przed nami była świecąca dziura w ziemi. Basior skoczył nad małym klifem a ja już nie miałam tyle odwagi by skoczyć i stanęłam przy urwisku. Popatrzyłam do tyłu jak skały spadały. A podemkną skały się kruszyły.
-Skacz! - Krzyknął jak by mu na mnie zależało i skoczył jeszcze przez klif, wziął mnie na plecy i skoczył. Skały ustąpiły.
-O mało byś zginęła! - Basior nie mógł się pozbierać po tym co się stało i dyszał z zmęczenia.
-No dobra,  dziękuję za pomoc i sorry za tą sarnę. - Byłam zawstydzona i czułam się okropnie, że próbowałam ukraść mu obiad, a on mi ratuję życie.
-To zgoda? - Zapytałam.
-No dobra, dobra! - Uśmiechnął się i powiedział:
-Ja jestem, Shirru...
-A ja Ruby... - Odpowiedziałam po czym poszliśmy dalej.

<Shirru?>

Nowa wadera! ~ Wilchelmina

Od Shirru CD. Ruby

-Panie przodem - uśmiechnąłem się wskazując łapą na otwór. Wadera spojrzała na mnie po czym na otwór.
-Ehhh, no dobra - po woli wśliznęła się do ciemnej jaskini.
-Teraz ty, chodź! - krzyknęła.
-To, że ty przodem, nie znaczy, że ja za tobą - zaśmiałem się.
Usłyszałem warknięcie przesączone oburzeniem, ale ni będę włóczył się po jakiś jaskiniach z waderą, która chciała ukraść mi obiad.
Nie przeszedłem za wiele a usłyszałem pisk i wołanie o pomoc. Miałem dylemat iść czy nie, jednak wadera to wadera i w sumie nie zrobiła mi nic złego.
-No, dobra pomogę jej - mruknąłem do siebie i podbiegłem do drzewa, ledwo wcisnąłem się w wejście, zaraz obok mnie pojawiły się płomyki. Ujrzałem przepaść a na jej krawędzi zwisającą waderę.
-Jak można nie zauważyć tak wielkiej dziury? - zaśmiałem się.
-Nie gadaj tyle tylko mi pomóż! - wrzasnęła.
-Już idę, idę spokojnie - Podałem jej łapę i wyciągnąłem na górę, ona prawie nic nie waży czy ona nic nie jje?
-Dzięki - odparła bez większego entuzjazmu.
Spokojna aura jaskini zaraz zmieniła się w trzęsienie ziemi. Z góry spadały kawałki sklepienia, a jedyne wyjście zostało zamknięte.
-To chyba jakiś żart - mruknąłem.

<Ruby?>

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Mówiłem ci już, że nie w sposób ci odmawiać? 
Wadera wyszczerzyła zęby. 
- Więc dokąd mnie zabierzesz? 
- Ja? 
- Tak, głuptasie - zaśmiała się i zetknęła swój nos z moim, co jeszcze bardziej ją rozbawiło. 
Wbiła pysk w moje futro by stłumić śmiech. Sam nie wiem, co ją napadło. 
- Nie wiem, czy pamiętam te tereny - zacząłem się z nią droczyć.
- Jesteś tutaj drugim najlepszym zwiadowcą - wypomniała mi. 
- Zaraz po tobie - trąciłem ją nosem w pysk. 
Tak dobrze było słyszeć jej śmiech rozbrzmiewający w ciepłej, przytulnej jaskini. Być przy niej i nie martwić się właściwie o nic. Wstałem i przeciągnąłem się. 
- Dobrze. Gdzie pani sobie życzy pójść? 
- Aaa, niech szanowny pan mnie zaskoczy. 
Wyszliśmy więc z jaskini. Nie miałem żadnego celu. Szliśmy prosto przed siebie. Cisza nam nie przeszkadzała. Śpiew ptaków był przyjemny, a zwłaszcza, gdy do ptaków dołącza Ceivira. 
Wsłuchiwałem się w jej głos. Nuciła, jakby porozumiewała się z nimi. 
W końcu zatrzymaliśmy się w jakimś miłym miejscu. 
Zapach swierzej trawy unosił się w powietrzu; zaczęło kropić, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Po prostu usadowiliśmy się obok i siebie na suchym miejscu pod drzewem.
- Cei? - spytałem po chwili ciszy.
- Tak? - spytała. 
- Ostatnio myślałem o nas... - przełknąłem ślinę i kontynuowałem widząc niepokój wadery. - Dużo przeszliśmy, i nie powiem, chyba oboje jesteśmy tym zmęczeni.
- Przejdziesz do rzeczy? 
Krople deszczu zaczęły spadać szybciej. Nasz daszek z sosnowych gałęzi zaczynał przeciekać.
- Bo widzisz, ja kocham ciebie, ty, mam nadzieję, kochasz mnie - uśmiechnąłem się do niej szelmowsko - więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, byś została oficjalnie moją partnerką, hmm? 
Uśmiechnąłem się delikatnie patrząc w jej fiołkowe ślepia. Ta patrzyła na mnie... sam nie wiem, jak.
W każdym razie czas mijał, a ona nie odpowiadała. Niedoczekanie nabrała powietrza w płuca chcąc, miejmy nadzieję, odpowiedzieć. 

<Cei? :}  Po, dosłownie, 300 dniach pisania to pytanie w końcu musiało paść. :D>