Stanąłem na środku jakiejś sali ze łzami w oczach. To w jaki sposób basior traktował waderę strasznie mnie bolało.
- Serine - usłyszałem jej łagodny głos. - To... To nie to, co myślisz - powiedziała zmartwiona.
Nie wiedziałem, czy chcę odpowiedzieć waderze, czy w ogóle się do niej nie odzywać. Odwróciłem się w jej stronę. Była nie tyle co zmartwiona, ale w jej oczach było cos pomiędzy ogromnym smutkiem, a bezsilnością. Oczy zapełnione łzami, które z trudem próbowała powstrzymać. W końcu musiała mrugnąć pozbawiając się ich. Łzy spłynęły po jej policzkach. Ten widok mnie bolał. Nie chciałem aby wadera się smuciła. Widok czyjegoś cierpienia nie jest niczym przyjemnym - spływające łzy, drżenie warg i wewnętrzne rozdarcie, które trudno jest skleić z powrotem.
- Serine, ja - powiedziała łkając - ja przepraszam - spuściła głowę.
Dopiero teraz zauważyłem, jaką wyrządziłem jej krzywdę. Czułem się okropnie. Tyle musiała się nacierpieć przez moją osobę. Miałem ogromną ochotę zniknąć z jej życia, nie ranić jej więcej, ale to by tylko pogorszyło sytuację. Byłaby jeszcze bardziej rozdarta, załamana.
- Nie - zrobiłem przerwę. - To ja przepraszam. To ja jestem wszystkiemu winny - pokręciłem lekko głową. - Tyle razy przeze mnie cierpiałaś tyle razy się na mnie zawiodłaś, tyle razy cię zraniłem - powiedziałem - tylko szkoda, że zauważyłem to tak późno.
- Ależ Serine, co ty opowiadasz?
- Przepraszam cię - zacząłem ponownie ignorując to, co powiedziała wadera. - Chciałem cię przeprosić za to wszystko, ponieważ. - Przerwa. - Ponieważ nie chcę, abyś smuciła się przeze mnie. Ponieważ chcę cię szczęśliwą.
Wadera spojrzała na mnie, podbiegła i przytuliła. Uścisnąłem ją mocno i jeszcze raz przeprosiłem. Spojrzałem na wejście. W drzwiach ukazała się sylwetka White'a. Myślałem, że zaraz rzuci się na mnie lub co gorsza na waderę, ale tego nie zrobił.
- Chodź - wziąłem ją za łapy. - Zaprowadzę cię gdzieś.
Ceivira tylko się zaśmiała. Wychyliłem się przez okno. Spojrzałem w dół. "Nie będzie tak źle" - pomyślałem i wyskoczyłem przez nie. Spadałem w dół bez rozwiniętych skrzydeł. Pod koniec je rozłożyłem, by uniknąć złamania łap.
- Chodź! - zawołałem patrząc na waderę z dołu. Ta wyskoczyła przez okno, ale od razu lecąc.
Wzbiłem się w powietrze.
- To gdzie zamierzasz mnie zaprowadzić? - Na pysku wadery pojawił się uśmiech.
Taką ją chciałem. Uśmiechniętą, szczęśliwą.
- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę - również sie uśmiechnąłem.
Lecieliśmy przez chwilę nad zieloną wodą pokrywą wysepkami. Wkrótce teren zmienił się na górzysty. Drzewa były nienaturalnie zielone, a wzniesienia nierównomierne. Wiatr świstał mi między uszami. Co chwile trzepałem głową, by pozbyć się dźwięku. Cei śmiała sie ze mnie, a ja z niej. Pięknie sie uśmiechała, ale nie tlko uśmiech miała piękny.
- Co to? - Ceivira zatrzymała się. Jej uwagę przykuło gniazdo z jakimiś ptakami. Zlecieliśmy niżej. Stanęliśmy na skale, na której znajdowała sie ta plecionka patyków i liści.
- Jakie urocze - zbliżyła się. Wpatrywała sie w ptaki wielkości sokołów.
Zwierzęta przeraziły się. Zaczęły trzepotać swoimi czerwonymi skrzydłami, ale nie zdołały unieś się w powietrze.
- Oj nie, nie... Nie bójcie cię - cofnęła się o krok. - Co to za ptaki? Wiesz? - spojrzała w moją stronę.
- To dzikie sokoły pocztowe - zbliżyłem się do ptaków. - Są jeszcze młode. Na razie maja tylko bordowe ubarwienie piór, ale później ściemnieją im lotki i pióra na czubku głowy.
- Są urocze. Moment, to znaczy, że mogą wysyłać jakiś wiadomości?
- Tak. W mojej watasze gdzie dorastałem było ich pełno. Praktycznie wszystkie te ptaki były niewolone i szkolone. Dzikie sokoły pocztowe to coś naprawdę niesamowitego.
- Chciałbyś mieć takiego?
- Jako dziecko marzyłem o tym, ale nigdy nie miałem okazji - spojrzałem na krajobraz gór. - Lepiej lećmy. Samice tego gatunku są... Dość agresywne.
Zlecieliśmy ze skały na sam dół. Zamiast trawy były kwiaty w odcieniach żółtego i niebieskiego. Szliśmy zanurzeni po kostki. Wkrótce kwiaty zasłaniały całe łapy i trochę mojego tułowia. Oznaczało to, ze wadera miała je jeszcze wyżej. Zaczęła się wygłupiać. Zanurzyła się w roślinach. Położyła się mrucząc cos pod nosem. Stworzyła ślad, z którego zeszła i spojrzała na niego.
- Jestem taka gruba? - uniosła brew.
- Zaśmiałem się. Wadera również. Padłem na ziemię i zacząłem się tarzać. Śmiałem się z wadery, a ona ze mnie. Co lepsze śmiałem się z niej, bo ona śmiał sie ze mnie. Nie mogłem się opanować. W końcu opanowałem się. Położyłem się na plecach tak, ze moja głowa znajdowała się obok głowy wadery. Wpatrywaliśmy sie w chmury.
- Serine?
- Tak?
- Nie jesteś na nie zły?
- Niby za co? - spojrzałem na nią.
- Za to, że White...
- A, to - przerwałem jej. Z powrotem patrzyłem się na chmury. - Cóż... Nie było to na miejscu.
- To ja go przytuliłam, ale to był czysto przyjacielski gest.
- Wiem.
- Serio?
- Tak. Tylko wiesz, co mi się nei podoba? To w jaki sposób basior cię traktuje.
Wadera wzdychnęła.
- Zachowuje się jakbyś była jego własnością.
- Hej! Spokojnie - pacnęła mnie łapą. - Nigdy do tego nie dojdzie.
- Na pewno?
- Tak - zapewniła mnie.
<Ceeeei? >