Szedłem wzdłuż klifów. Myślałem nad tym, co teraz mnie czeka, czy tu też będę mógł kontynuować swoje życie takim, jakim jest? Chciałem uwolnić się od tych myśli, wzbiłem się w powietrze. Wzleciałem ponad chmury. Tam niebo było ciemnofioletowe, a chmury przypominały statki pływające po niebie. Znudziło mi się już takie latanie bez popisów, nawet przed samym sobą. Zacząłem więc pikować w kierunku morza. Tuż przed samą taflą wody rozpostarłem skrzydła, a małe kropelki wody uniosły się na chwilę, by za kilka sekund znów stać się jakąś malutką częścią wielkiego morza. Leciałem tak szybko, że w pewnym momencie straciłem kontrolę i obijając się wylądowałem na brzegu, ale czułem, że w coś wcześniej uderzyłem, a może w kogoś? Uniosłem jedno skrzydło. Pod nim leżała jakaś wadera.
- Jak się masz? - spytałem.
- Ty kretynie, nie jesteś tu sam! Uważaj jak latasz!
- Miło cię poznać, Ayer jestem.
<Jakaś wadera?>