wtorek, 26 stycznia 2016

Od Restii CD. Artema

Basior prowadził nas gdy mnie zalały myśli. Już wyobrażałam sobie jak te wilki wybiegają z tego kretowiska i pędzą tylko po to by zobaczyć ile jeszcze ich czeka. Ich rozweselone miny i uśmiechy mówiące, że już teraz są szczęśliwi. Wyobraziłam sobie szczenięta ganiające się z lisami... Nastolatki pewnie by wybrały się na przygody, a potem dorośli by ich poszukiwali i zamartwiali się. Jeszcze ci starcy którzy zobaczą co stracili i czego zabraniali. Poczują ukucie winy i sumienia. Będą przepraszać, ale i tak już nikt nie będzie pamiętał ich złego panowanie. Wszyscy będą tam biesiadowali przez całe dnie do utraty tchu. Będą tańczyć i skakać ze szczęścia. Poczują świeżą wodę w stawach. Nie... No przecież jest zima. No to pojeżdżą na lodowiskach! O! Już to widzę jak malutkim szczeniakom rozjeżdżają się łapki. Takie urocze... Wszyscy będą patrzeć też w niebo szukając tych cudownych ptaków czy może nawet gwiazd w nocy. Będzie... cudownie. Chwilka..? Jak to będę patrzeć na słońce? Nie mam aż tyle płynu do oczu. Nie wyprodukuję go. Ja go nie umiem produkować. To zawsze dzieje się jesienią kiedy zwierzęta się mnie słuchają i robią mi zapasy. Nie mam tyle zapasów. To starczy tylko na wykurowanie oczu Artema i jeszcze dwóch może trzech wilków. Reszta zanim przyzwyczai się do światła będzie musiała czekać może nawet kilka miesięcy... Takie ciemności na pewno zmieniły coś w ich wzroku. Będzie trudno utrzymać ich wszystkich przy życiu... Tyle pyszczków do wykarmienia, bo sami nie będą w stanie polować. Hurtowo to nie może wypalić.
Jakiś plan... Jakiś plan... Może najpierw wyprowadzę z Artemem szczeniaki i jego dwóch kolegów. Szczeniaki będą w jaskiniach. Jego koledzy będą musieli używać kropli i polować. Ja i Artem im pomożemy, a reszta będzie musiała wchodzić powoli na poziomy wyżej gdzie jest stopniowo coraz jaśniej i się przyzwyczajać do jasności. Może jeszcze popytam szamankę by dała mi trochę kropli to wyciągnę jeszcze matki szczeniaków na zewnątrz... no znaczy niektóre. Będzie to długa praca. Jeśli w ogóle matki zgodzą się na takie rozstania. Będą musiały się widzieć ze szczeniakami co dwa, trzy dni... Można to zorganizować, ale musimy już teraz przejść do planowania. To nie zadziała z dnia na dzień. Już trzeba to zacząć.
- Artem... - szepnęłam.
Basior zwrócił się w moją stronę.
- Co jest? - zapytał spoglądając na mnie.
- Muszę co coś powiedzieć... - odszepnęłam.
Już wchodziliśmy do jakiejś sali. Muszę mu to szybko powiedzieć, by rada nie miałą wyjścia się zgodzić na układ.
Szybko skróciłam te przemyślenia i wyszeptałam basiorowi.
Tylko pokiwał w zamyśleniu głową i zaczął krążyć po swoich myślach. Już nie było czasu by o wszystkim powiadomić kolegów Artema, a z każdą nową chwilą byliśmy bliżej rady. Trzeba być szybkim.
Ktoś otworzył ogromne drzwi z nieolejowanymi zawiasami. nasze tępo teraz było wolniejsze. Widocznie tu już obowiązywała pełna kultura. Widziałam, że jest zapalonych 15 pochodni. I przy każdej z nich był taki ala tron. Stare brudne od ziemi trony miały na sobie starych i siwych już właścicieli. Byli wszyscy jak szczury... No oprócz dwóch którzy przypominali mi bardziej chomiko- lisy. Ich futro było koloru rudawobrązowego. Byli wyblakli, ale to tylko przez upływ czasu. Mogłabym się założyć, że w moim wieku mieli podobne kolory. Zauważyłam kilku strażników. Mieli mięśnie, ale i tak nie mogli się mierzyć z wilkami na powierzchni. Nie mieliby szans. Ja może bym nie pokonała ich, ale stawiłabym im opór który z pewnością sprawił by im trudności. Nie miałam żadnych problemów z ustaleniem, że raczej starcy nie żyją w tym podziemiu całe życie. W każdym razie nie wszyscy. Niektórzy byli zbyt powierzchniowi. Zauważyłam nawet, że jeden ze starców jest typową bardzo powszechną rasą wilków. Wcale nie byli słabi, bo słabi. Gdyby nie wiek byli by zapewne bardzo silni i wytrzymali... Tylko po co tracić swoje zdrowie tutaj? Bez sensu...
- A kosztu nas powitał...- mruknął jeden z rudawych starców.- Artem! A już myśleliśmy, że nie żyjesz...
- Jak widać mam się dobrze. - odpowiedział grzecznym głosem Artem.- I nawet lepiej.
- No dobrze, a co to za dama tam za wami? Nie pochodzi z naszego plemienia. - stwierdził jakiś ze szczurowatych.
- Zgadza się. Jest z powierzchni.-powiedział starszy kolega Artema.
Nie usłyszałam zdumienia, co mnie onieśmieliło. To dziwne. Inne wilki wręcz wstrzymywały wdech. Te tutaj chyba już miały takie przypadki. Co więcej! Wydawali się znudzeni! 
Cisza. Taka cisza trwała długo, ale ja jej nie wytrzymałam.
- Jestem Restia. Pochodzę z powierzchni i chcę wam pokazać, że życie tam jest więcej niż tylko możliwe. - wysunęłam się trochę na przód.
Usłyszałam krótkie śmiechy.
- Strażnicy! Wyjdźcie z sali. - jakiś z starszych rozkazał.
Gdy strażnicy opuścili salę powiedział rozśmieszony:
- Skarbie... Myślisz, że nie wiemy?
- Widzę, że niektórzy z was muszą to wiedzieć, bo przecież nie jest możliwe, by ci rudzi z tond pochodzili! - powiedziałam oskarżycielsko.
Poczułam jak ktoś mnie odpycha do tyłu.
- Chcemy tylko wyprowadzić szczeniaki. - powiedział Artem.
Cisza.
- Szczeniaki? A po co? - zaśmiał się jeden.
- Stopniowo wyprowadzimy wszystkich... To będzie taka pomoc. Inne wilki mają prawo do życia na powierzchni.- powiedział Artem.
Koledzy chyba już wiedzieli o czym on mówi i już obmyśleli to samo co my.
- Po kolei będziemy wyprowadzać wilki, a potem już im nie będziemy potrzebni. Znowu będziemy wielkim stadem. Na powierzchni będzie łatwiej się rozwijać szczeniakom. - wytłumaczył młodszy z nas.
- No i co? Co niby będziemy z tego mieć? Szczeniaczki sobie odejdą. Potem dorośli. Potem my. Ale po co? Tu będziemy mogli nad nimi panować, a na powierzchni będą jak dzicy. Nie będziemy w stanie nad nimi zapanować. Rozejdą się niszcząc naszą watahę! - najstarszy z starców przemówił.
- Nie koniecznie! Możliwe, że będą wam tak wdzięczni, że z wami zostaną. Może skoro wiecie jak jest na powierzchni nadal będziecie ich prowadzić. - wcięłam się.
- A ty co?! Nie myśl sobie, że jestem mądrzejsza od nas! Wiemy co będzie, a czego nie będzie! - krzykną któryś.
- Uspokój się. Możemy zawsze zawrzeć układ.- uśmiechnął się jeden z nich.
- Układ? - zapytałam.
Ostatnim razem jak zawarłam układ to wyginęli wszyscy z watahy. Chyba podziękuję.
-Tak. Wy musicie nam zaoferować coś tak kuszącego, że pozwolimy nam wyprowadzić wilki.- wytłumaczył do końca.
-Jak to? Ale czego wy chcecie? - zdziwił się Artem.
- Nie mało już nam zabraliście?! - oburzył się starszy z nas.
- Cicho, bo nic nie zrobisz. Czego niby możemy chcieć? Jesteśmy starzy. Oczywiście czyste sumienie nas nie interesuje. Co lub kogo chcą takie wilki jak my?- zapytał.
- Władzy? - zapytałam.
- Dobrze kombinujesz, ale to odpada, bo właśnie chodzi wam o to by nam ją odebrać.- odbił piłeczkę.
- Nadal władzy. - powiedziałam.
- No dobrze, a jak nam ją dasz? - zapytał się.
- Stawiając was na czele tej zmiany.- wyszeptałam.
Dotarło to do ich uszu.
- I... - ciągną.
To on chciał czegoś jeszcze?! Czego niby?!
- I co? - nie wytrzymałam.
- Nie dam ci prostej odpowiedzi.- wytłumaczył swoją zagadkowość.
- Nie wiem. Chcecie żyć? Chcecie jaskinie? Pałace? Co jeszcze możecie chcieć?- zapytał Artem.
- Zdrowia? - zapytał inny.
- Młodości? - zapytał kolejny.
- Główkujcie. A to rozwiązanie i tak może być bliżej niż myślicie! - zaśmiał się jeden ze starców.
- Chcecie nas ukarać! - powiedział Artem.
- O! Bardzo dobrze chłopcze. Jak my was ukaramy?- zadał kolejną zagadkę.
- Zabijając nas? - zapytał.
- Nie.
- Więżąc nas tutaj? - zapytał inny.
- Może..? Nie.
- Zwalając na nas całą winę? - powiedział kolejny.
- Tak! Oczywiście! - uśmiechną się inny z sarkazmem.
Już byłam pogubiona. Wszystko się zlewało. Nasi z tamtymi. Nie wiedziałam już kto co mówi. Były tylko słowa i odpowiedzi.

< Artem? Jestem z tego zadowolona. Nie będzie prosto, ale będzie :D>

Od Mounse CD. Nataniela

Zanieśliśmy nieprzytomnego basiora do Samanthy, a Eden wezwał Aventy'ego. Ja i Deze położyłyśmy go ostrożnie na przygotowanym już dla niego miejscu. Samantha pytała nas, czy go znamy, skąd się wziął i co mu się stało. Ale skąd miałyśmy to wiedzieć ? Nie znałyśmy nawet jego imienia. Wyszłyśmy na chwilę, by nie przeszkadzać naszej szamance. Nie zdziwiło mnie, że przed jaskinią stała gromada wilków, wlepiających swój wzrok w nas, pytające "Co się dzieje?". Na szczęście w oddali widziałyśmy już Aventy'ego i Edena, którzy pomogli nam uspokoić towarzystwo. 
- Jaki jest jego stan? - spytał Aventy. Eden na pewno zdążył mu już wszystko powiedzieć. Staliśmy tam parę minut, po czym Dezessi i Eden odeszli, wyjaśniając, że muszą "coś" zrobić, oczywiście nie mówiąc nam w prost, o co chodzi. Zostałam sama z alfą, ale nie czułam się niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Aventy był pierwszym wilkiem, którego tu poznałam. Tak na moich rozmyśleniach upłynęły dwie godziny, i wtedy Samantha wyszła ze swojej jaskini.
- Możecie wejść, odzyskał już przytomność, ale jest trochę zdezorientowany i odurzony lekami. Da się z nim normalnie rozmawiać. - zapewniła
Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia, gdzie leżał ów basior, którego dziś znaleźliśmy. Wcześniej nie zwróciłam nawet uwagi na jego wygląd. Z resztą, całe jego teraz już ślniące futro, było brudne od błota i kurzu i poplamione krwią. Na futrze miał niebieskie przebłyski. Nie był jakimś "mięśniakiem", ani "chuderlakiem". Miał całkiem zwyczajną budowę. Zwrócił wzrok ku nam, kiedy tylko weszliśmy. Aventy podszedł do niego. 
- Kim jesteś? Wiesz, że przebywasz na terenie Watahy Mrocznej Krwi?- spytał alfa.
- Jestem Nataniel i jeśli mi pozwolicie, chciałbym zatrzymać się w waszej watasze, by się schronić. - odparł z trudem. Przed czym chciał się chronić? Podeszłam do alfy.
- Musimy mu pomóc, czyż nasza wataha nie pomaga wilkom w potrzebie?- szepnęłam do Aventy'ego.
- Spokojnie, Mounse. Najpierw ja z nim porozmawiam i lepiej się zapoznam. Mogę ci na razie zagwarantować, że zostanie tu, dopóki nie wydobrzeje. A teraz pozwolisz mi kontynuować?
- Dobrze, nie będę przeszkadzać. - mruknełam. Poszłam do swojej jaskini i położyłam się. Patrząc w gwiazdy myślałam o przeszłości tego basiora, i o decyzji Aventy'ego.
- Oby przyjął go do watahy. Nie wygląda na przedstawiciela zła. - szepnęłam do siebie cicho, zasypiając.
***
Na drugi dzień zostałam obudzona w niecodzienny sposób. Otóż moja szalona Dezessi wpadła na mnie, kulając mną po całym pokoju.
- Deze, co ty wyprawiasz? Wiesz która godzina? - spytałam zaspana
- Wiem, już prawie jedenasta. Wczoraj do późna tam siedziałaś, ale to cię nie usprawiedliwia.- rzekła z uśmiechem
- Dobry humor dziś masz. - powiedziałam bez większego entuzjazmu.
- Ano ja zawsze mam dobry humor, ale dziś jest wyjątkowo wspaniały!- wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jak to?
- Alfa przyjął tego nowego, cała wataha świętuje! 
Po tych słowach zerwałam się i zaczęłam biec do jaskini Samanthy. Z tyłu słyszałam krzyk Dezessi. Wpadłam do pokoju gdzie leżał Nataniel, ale nikogo tam nie było.
- Mounse! Czekaj! Je...jego tam już nie ma. Chciałam ci to powiedzieć, ale nie zdążyłam- powiedziała zdyszana- On jest tam - wskazała łapą na ogród. Basior szedł wspomagany przez Edena. Podbiegłam do niego.
- A to jest właśnie Mounse, ona cię znalazła- zaczął Eden.
- Cześć, jestem Mounserat, cieszę się, że już ci lepiej. - powiedziałam.
- Ja Nataniel, ale to już chyba mówiłem.- rzekł, udając zamyślonego. Wszyscy wybuchneliśmy śmiechem. 
- Wiem, i.. tak, mówiłeś to już.- odparłam, śmiejąc się.
- Dziękuję wam, to cud, że mnie tam znaleźliście, i dziękuję, że wasza wataha mnie przyjęła.
- Czemu się tam znalazłeś? Przed czym uciekałeś?- spytałam.
Na te pytania basior nie odpowiedział. Nagle posmutniał. Mogłabym przeczytać jego myśli, ale to byłoby nie fair, mimo że bardzo ciekawiła mnie jego historia.

< Nataniel? Mówisz i masz! Najdłuższe opko w moim życiu! ;-)>

Od Veyrona CD. Sandstorm

Otworzyłem oczy i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Zobaczyłem Sandstorm leżącą na ziemi. Natychmiast podbiegłem do niej i chciałem zaptyać, co się stało, ale zamiast mojego głosu rozległ się tylko świst przeciętnego wiatru. Zdziwiłem się i spojrzałem na stwoje łapy... dopiero teraz zauważyłem, że ich nie ma. Przeląkłem się. Co się właściwie stało? Próbowałem coś zrobić, ale... no właśnie. Co? Nie miałem ciała, a nawet jeśli miałem to było niezauważalne, przezroczyste... To wszystko moja wina. Mogłem posłuchać tej szalonej wadery! Przecież ona zawsze ma rację. Spróbowałem jeszcze raz wykrzyczeć jej imię, ale rozległ się jedynie kolejny świst powietrza. Cholera! To takie niesprawiedliwe. Ale z drugiej strony... nie było sytuacji, z której wspólnie nie wydostalibyśmy się z powodzenie. Krzyknąłem jeszcze raz. Wiatr rozchodzący się zamiast mojego głosu połaskotał delikatnie grzbiet wadery. Nagle poruszyła się, a jej twarz mokra od łez wyłoniła się sponad równie mokrego ramienia.
 - V-veyron...? - Szepnęła tak, że prawie jej nie usłyszałem. - Nie... kogo ja oszukuję...
„Sandstorm!”, próbowałem krzyknąć, ale zamiast tego kolejny lodowaty podmuch powietrza objął waderę. Ale ta nagle ożywiła się.
 - Veyron? - Otworzyła nieco szerzej zapuchnięte oczy, w których dało się dostrzedz nadzieję, - J-jeśli to faktycznie ty, daj mi jeszcze raz znak... proszę.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, nawet, jeśli nie miałem do czego, i krzyknąłem jak najgłośniej tylko potrafiłem, ale... nic się nie wydarzyło. Żaden wiatr, nic. Sandstorm nagle pobladła i powoli zaczęła opuszczać głowę ze zrezygnowaniem. Nie, nie! Poczekaj, proszę!
Poruszyłem się gwałtownie. Nagle „spode mnie” wydostała się warstwa kurzu. W mojej głowie zapaliła się żarówka. Zacząłem się wiercić i skakać a piasek unosił się coraz wyżej. Wilczyca ponowanie zwróciła wzrok w moją stronę. Nosz Sandstorm, to ja! Powietrze znów zawibrowało, a ona wstała, przetarła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Szurając pazurami o ziemię, aby zostawiać za sobą ślad ruszyłem żwawo w stronę wyjścia. Zatrzymałem się na chwilę, aby zmonitorować, czy Sandstorm podąża za mną. Tak było. Chyba zaczaiła bazę. Uśmiechnąłem się. Wybiegliśmy z jaskini, ale ja wciąż wierciłem dziurę łapą w podłożu, aby nie straciła mnie z oczu. Rozejrzeliśmy się dookoła i oprócz kilku wyschniętych krzaczków ujrzeliśmy na horyzoncie trójkę malejących kształtów i dwa budynki, bardzo oddlone od nas i od siebie. Jeden, znacznie dalej położony wyglądał na rodzaj zamku - tam właśnie zmierzały te dupki, które ukradły moje ciało. Drugi był dziwnym zabudowaniem otoczonym wysokim żywopłotem, który chyba dawno nie był podlewany. Znajdował się zdecydowanie bliżej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale miałem przeczucie, że to tam znajduje się odpowiedź na wszystkie nasze pytania. Nagle, jakby stamtąd udeżyła we mnie cucąca fala gorąca. Oświeciło mnie.
Przecież Sandstorm potrafi czytać w myślach. Nigdy się na to nie zgadzałem, a ona zawsze szanowała moje zdanie... ale czy to nie było najbardziej wspaniałomyślne wyjście z tak paskudnej sytuacji, w której nie potrafiliśmy się nawet odezwać? Westchnąłem ciężko i nabazgrałem na piasku przemyślenia. Po od czytaniu ich Sandstorm zwróciła się do mnie:
 - Jesteś pewien?
Przesunąłem łapą po piasku na znak zgody, po czym po chwili wniosła się do mojego umysłu. Myślałem, że to będzie proste, ale wtedy zacząłem myśleć zupełnie nie na temat... Och, jakie Sandstorm ma cudowne oczy... a ta sierść, te włosy? Pióra majestatycznie zdobiące jej głowę. Była taka piękna... a w dodatku nie widziała mnie, więc mogłem patrzeć na nią niezauważalnie! Nie... żywopłot, budynek... puszyste łapki... źródło wiedzy... moja mama zawsze podchwytywała mnie żartem na brak podzielności uwagi. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach! Może to zajmie mi myśli. Wadera zaśmiała się cicho. Gdybym tylko miał jakąś materialną twarz, czy coś, na 100% zrobiłaby się cała czerwona. No nic. Wyruszyliśmy w stronę budynku. Jednak na tej płaszczyźnie złudzenie optyczne sprawiło, iż budynek wydawał się być trzy razy bliżej niż w rzeczywistości... w związku z tym dotarliśmy tam dopiero po kilku godzinach. Sands, mimo, że mogła lewitować, wyglądała na nieźle zmachaną. Stanęliśmy przed przeszkodą, wysoką na trzy metry. Zacząłem zastanawiać się, jak moglibyśmy ją pokonać. Sandstorm pokręciła głową i ruszyła przed siebie. Po chwili zniknęła po drugiej stronie żywopłotu. No cóż. Tak też można. Ruszyłem za nią. Znaleźliśmy się w ogrodzie, który wyglądał na opuszczony. W jego centrum stała misternie rzeźbiona fontanna, zamszała, nadgryziona zębem czasu. Na jej dnie znajdowała się resztka mętnej wody. Uschnięte krzaki róż zwieszały swoje łby ku dołowi. Popękana ścieżka prowadziła prosto do ogromych wrót pochłoniętych przez bluszcz. Nie tylko drzwi, jak i ściany, oraz okna... w zasadzie wszystko było rodem z jakiejś tajemniczej, fantastycznej powieści. Ruszyliśmy do środka niepewnie, ale to właśnie stamtąd docodziła ów niezidentyfikowana energia.
Wnętrze zabytku nie różniło się zbytnio od zewnątrz. Przez przeszklony, popękany dach do środka dobijały się gałęzie drzew oplatających budynek. Ściany i dywany, żyrandole i ozdoby pochłonięte były dziką naturą. Regały były wypełnione najprzeróżniejszymi, dziwnymi księgami. Każda z nich zawierała w sobie coś niepokojącego, wywołującego agresję. Skąd takie miejsce na środku pustyni? Jedna rzecz szczególnie przykówała naszą uwagę. Na oświetlonym przez promień słoneczny piedestale znajdowała się gruba księga. Podeszliśmy do niej niepewnie. Spojrzałem na nią, nagle, jakby wyrwany ze snu z przerażeniem. W jej środku znajdowało się przekrwione, pulsujące, połączone dziwnymi, zielonymi więzami z książką serce. Żywe serce. Skierowałem wzrok w stronę Sandstorm i równocześnie wyciągneliśmy łapy w stronę księgi.

<Sandstorm? ._.>