niedziela, 26 października 2014

Od Ceiviry CD. Serine'a

Rozchyliłam lekko powieki. Na początku całe otoczenie wydawało mi się zupełnie obce, ale kiedy niedaleko siebie zobaczyłam Serine'a, wszystko zaczęło stopniowo układać się w mojej głowie niczym puzzle. Przypomniałam sobie całe zajście. Jedna, maleńka łza spłynęła mi po pysku. Wtem poczułam, że coś jest nie tak. Pamiętałam prawie wszystko. No właśnie, prawie... Ściągnęłam z siebie materiał, którym byłam przykryta. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Oparzenia zniknęły! Nie pamiętałam, jak do tego doszło. Popatrzyłam na Serine'a. Spał przykryty prześcieradłem. Uśmiechnęłam się. Wyglądał tak pięknie... Lśniąca sierść i te skrzydła... Mimo to, gdy na niego patrzyłam, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Podeszłam bliżej. Basior się trząsł! Czyżby z zimna? Nie, niemożliwe. Nagle otworzył oczy i zaczął ciężko oddychać. Nie wiedziałam, co się dzieje. 
- Czy wszystko w porządku? - zapytałam z nieukrywaną troską. 
- Tak.. - odparł.
Próbował się podnieść, ale chwilę potem upadł na posadzkę. Materiał zsunął się z jego sierści i wtedy je dostrzegłam. Oparzenia... Takie same, jak moje! To niemożliwe... Nagle wszystko zaczęło mi się układać w głowie. Podejrzewałam, że basior mógł przenieść na siebie moje rany, ale jak, nie wiedziałam.
- Co ty zrobiłeś? Jakim cudem? - pytałam.
Serine'a się nie odzywał. Widziałam w jego oczach ogromny smutek i żal, jakby zrobił coś złego, a on przecież uratował mi życie... Podeszłam do niego i położyłam się na posadzce przed jego pyskiem. Zaczęłam cichutko śpiewać. Zsyłałam nuty na wszystkie jego poparzenia. Miałam nadzieję, że to pomoże. Robiłam to lekko, powoli, tak, żeby nie bolało. Czerwone plamy poczęły blednąć, ale nie chciały zejść całkowicie. Śpiewałam jeszcze przez chwilę, ale niewiele to pomogło.
- Już lepiej?
- Tak, lepiej... - odrzekł słabym głosem.
Popatrzyłam na niego po raz kolejny. Wyglądał inaczej, ale jeszcze nie idealnie. Byłam zła na siebie o to, że nie udało mi się wyleczyć go do końca, jednak w tej chwili moją głowę zaprzątała zupełnie inna sprawa.
- Opowiedz mi, co się stało i jakim cudem moje rany przeszły na ciebie, proszę...
- Nie mogę...
- Obiecuję ci, że nie skomentuję tego w żaden sposób. Zaakceptuję wszystko, co powiesz. Chcę po prostu wiedzieć. Strasznie mi na tym zależy, proszę... - rzekłam.

<Serine?>

Od Akiry

Pewnego ciepłego ranka, poszłam na spacer. Robię to dość często. Lubię spędzać czas w lesie. Przez wysokie i  grube drzewa, przebijały się płomyki światła. Na trawie było jeszcze bardzo dużo rosy. Usiadłam na ziemi. Spojrzałam w niebo a tam 2 małe niebieskie motylki. Podleciały do mnie przynosząc mały papierek.
-Cześć motylki, co to jest? - zapytałam  wesoło. Motylki, jak to motylki, nic nie odpowiedziały. Chwyciłam papierek i przeczytałam głośno:
-"WSZYSKIEGO NAJLEPSZEGO!". Dziękuję Wam moi drodzy koledzy - uśmiechnęłam się. Przypomniało mi się że mam urodziny . Lecz i tak nikt o tym nie wie, a głupio jest komuś mówić : "Mam dziś urodziny". Gdy motyle odleciały, wstałam i poszłam przed siebie, już chciałam postawić łąpę na ziemi, a krzaki się poruszyły.
-J-j-jest tam kto? - zapytałam drążycym głosem. Zza krzaków wyszedł basior.

<Jakiś basior? ;3>

Od Ecclesi CD. Zeke

- O Boże! - krzyknęłam i podbiegłam do wilka. - Co się stało?
- Chyba widzisz... proszę! Pomóż mi... - wychrypiał basior. Pchnęłam głaz z całej siły. Powoli zaczął się przesuwać. W końcu udało mi się go zepchnąć.
- Czy wszystko dobrze? - zapytałam, ale sama zauważyłam, że nie. Uniosłam wilka z wielkim trudem i pobiegłam do jaskini Samanthy. Nagle na swojej drodze napotkałam Caseusa. 
- Ej... mała... gdzie się tak spieszysz? - zagadnął.
- Caseus! - krzyknęłam. - Osobiście z tobą zrywam! A teraz się spieszę i jeśli chcesz coś sobie wyjaśnić, to pogadamy później!
Ruszyłam pędem, aż dobiegłam do jaskini szamanki. Tam szybko przejęła obcego basiora, a ja usiadłam przed jaskinią i czekałam. Czekałam około kilku godzin i rozmyślałam nad różnymi sprawami. Wkrótce przyszła do mnie Samantha, aby poinformować o tym, że basior się obudził i czeka na mnie w jaskini...

<Zeke?>

Od Zeke

Leciałem spokojnie nad terenami watahy. Wiał mocny wiatr przez który musiałem co chwila lądować. Nagle spadł deszcz i posypały się pioruny. Wleciałem do jaskini. Usiadłem w koncie podpierając się o ścianę. Okazało się że to nie była ściana, to był grzbiet smoka. błyskawicznie mnie zaatakował, lecz byłem szybszy.  Wystrzeliłem z jaskini. Leciałem najszybciej jak mogłem. Obejrzałem się przez ramie. Zgubiłem go. Lecz przez swoją nieuwagę uderzyłem w skałę. Upadłem z hukiem na ziemię, a skały nade mną się pokruszyły. Wielki głaz spadł mi na skrzydło. A ponieważ jestem w połowie nietoperzem mam skrzydła przymocowane do łap. Tak więc głaz spadł mi na skrzydło i na łapę. Wrzasnąłem z bólu. Czułem że i łapa i skrzydło są złamane. Ległem na ziemi i starałem się wyrwać skrzydło i łapę. Bezskutecznie. Pogorszyłem tylko swój stan. Krew się lała spod głazu. Nagle kątem oka ujrzałem za sobą wilka.

<Wilku? Ratuj xD >

Moon CD. Aventy'ego

Wgryzłam się w zdobycz. Przez chwilę istniałam tylko ja i martwy jeleń. W ogóle  to nawet nie zwracałam uwagi na basiora siedzącego kolo mnie. Po paru minutach z jelenia zostały tylko kości. Oblizałam się i usiadłam obok Aventy'ego.
-Czyli twierdzisz że jesteś nowym alfą tej watahy? Tak?

<Aventy?>

Od Cobalta CD. Sandstorm

-W tym przypadku nie rozumiem - powiedziała Sandstorm. Pokręciłem oczami.
-No niech ci będzie - powiedziałem - To prowadź.
-A czemu ja? - zapytała poirytowana.
-Bo to twój pomysł - walnąłem prosto z mostu. Wadera ruszyła na zachód,  a ja dwa kroki za nią.

<Sandstorm? >