piątek, 20 marca 2015

Od Cole'a CD. Emmy

Spojrzałem na waderę znacząco.
- Ruszajmy. - powiedziałem. 
- Nie! Czekaj... - Emma chwyciła mnie za ramię. - Potrzebny nam jakiś plan... jakiś DOBRY plan.
- Dobsz, o Bogini Mądrości. - ukłoniłem się z chytrym uśmieszkiem.
Emma przewróciła oczami.
- Prze pana boga, to nie czas na wygłupy. Chyba wymyśliłam całkiem niezły plan...
***
Ustawiłem się w wyznaczonym miejscu. Poinformowałem Hitaishi o naszym planie i powiedziałem, by telepatycznie poinformowała o nim Navaroga. Doskonale. Teraz tylko wystarczyło czekać. Ja skryłem się w krzewach, kamuflując siebie i Hitaishi, a Emma stała się niewidzialna. Rozległ się pisk oznaczający sygnał. Navarog przez chwilę siłował się z Oralem, aby odciągnąć go od polany. Gdy tak się stało, rozpoczęliśmy działanie. Jednak nie z pustym mózgiem... Wiedzieliśmy, że nasz wróg był nieśmiertelny. Skupiłem swoją energię duchową, by wykopać wielki dół. Emma napełniała go powoli wodą, podczas, gdy ja porozrzucałem po drzewach pnącza i podłączyłem je do mechanizmu. Gdy Hitaishi zaczęła rozwieszć nalepki wybuchowe na „linach” i w wielkim dole, a ja przysypałem wierzch dziury grubymi liśćmi wspartymi o ciężkie gałęzie, podczas, gdy Emma się wycofała. Gdy wszystko było gotowe, ukryliśmy się. Poinformowaliśmy Navaroga o gotowej pułapce.
Czekaliśmy w napięciu, aż przybędzie Oral, gotowi na swoich stanowiskach. Po piętnastu minutach gorączkowego wyczekiwania pojawili się Navarog oraz Oral. Kiedy zapędził go w kozi róg, czyli w sam środek pułapki, i oddalił się na bezpieczną odległość, dałem sygnał lianą. Przystąpiły do działania. Oplotły Orala całego, tak aby nie mógł się wydostać. Zaczął krzyczeć zdezorientowany.
~ Hitaishi!
     Nalepki wybuchowe eksplodowały, zarywając pod sobą pułapkę. Usłyszeliśmy krzyk.
~ Emma!
    Z dołu wystrzeliły strumienie wody. Wtedy wybuchły nalepki tam umieszczone zarywając za sobą cały strop ziemi i przysypując rozszarpanego Orala ziemią. Wtedy woda opadła zalewajac cały teren i ugniatając całą ziemię.
- Udało się? - zapytała szeptem Hitaishi.
- Udało się...? - zapytał z niedowierzaniem Navarog.
- Udao się! - powiedziała drżącym głosem Emma.
- UDAŁO SIĘ! - Krzyknąłem i niewiele myśląc rzuciłem się Emmie w ramiona.

<Emma? Gdyby nie InoshikachouFormation, dalej tkwiłbym w martwym punkcie :3>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Czasami nienawidzę siebie. Kamienny wyraz pyska pojawia się w najmniej odpowiednich momentach. Takich jak teraz.
Ceivira spuściła wzrok, jakby bała się mojej reakcji. I może nawet tak było. 
- Hej, Cei… - Mimo braku uczuć na pysku mój głos był miękki. Nachyliłem się, by nawiązać z nią jakikolwiek kontakt wzrokowy. Niestety zacisnęła powieki, jakby mój wzrok ją krzywdził. O bogowie.. obym się mylił. 
Uniosłem jej brodę, ale nadal miała zamknięte oczy. 
- Cei, proszę… 
Zimny wiatr zawiał jej w plecy. Zacisnęła usta w cienką linię i (w końcu) rozwarła powieki. Rzęsy miała posklejanie od łez, a kolor tęczówek pociemniał. Wciągnęła nosem zimne powietrze i rozchyliła łapy do uścisku. Zawahała się, ale w końcu wtuliła się we mnie. 
Chwila jednak trwała.. chwilę. W pewnym momencie odskoczyła jak poparzona. Wzrok wbiła w wejście do zamku. Stała tam Chance; oparta o framugę drzwi patrzyła z grymasem. Wadera skupiła wzrok na Ceivirze. Jej spojrzenie było pełne bólu, jakby sama obecność białej wadery ją urażała.
Przez pierwsze sekundy nikt się nie odzywał. Zdziwiłem się, że Chance jeszcze nie wybuchła. Podobno się zmieniła. Podobno. 
- Wiecie która jest godzina? – spytała oschle. 
Mimika bardziej pasowała mi do chorej psychicznie, zwariowanej wilczycy. Potargane włosy sterczące na czubku głowy odchodziły w każdą stronę. 
- W salonie masz zegar, sprawdź sobie – powiedziałem ironicznie z nadzieją, że odejdzie. W zamian jej morskie oczy skupiły się teraz na mnie. 
- Lepiej uważaj, Serine...
- Bo co? - warknąłem i postawiłem krok do przodu. Beżowa wilczyca zaś cofnęła się z przyspieszonym oddechem. - Znowu zaczniesz mi grozić? Znowu zaczniesz rujnować wszystko dookoła?! 
- Serine. – Ceivira zatrzymała mnie kładąc łapę na piersi.  
- Pewnego dnia stracisz wszystko, co kochasz – powiedziała z dezaprobatą. Połowa jej ciała już chowała się w cieniu. 
Zagryzłem zęby. Myślałem, ze to ja wybuchnę, ale powstrzymał mnie młody, ale poważny głos. 
- Licz się ze słowami, Chance. 
Z cienia w pół złamanej kolumny wyłonił się Zaheer. Jego intensywnie pomarańczowe oczy spotkały się z moimi. Rzucił mi spojrzenie mówiące: „Ja się tym zajmę”. Nie protestowałem. Wadera prychnęła całkowicie go ignorując, ale basior skoczył jej naprzeciw. 
- Och, błagam cię – zaczęła znudzonym głosem i przeciągając „a”. – Następny, co mi grozi? – Spytała jakby pewna siebie. 
- Chance… zabraliśmy się pod jednym warunkiem…
- Nie jestem w przedszkolu, by mną rządzić! – krzyknęła. Przez chrypki głos ciężko było usłyszeć samogłoski.
- Doprawdy? A rządzić innymi było fajnie? 
Zamilkła. Jej tęczówki wydawały się teraz czarne. Rzuciła mi i Ceivirze ostre spojrzenie i znikła za ścianą. 
Zaheer odchrząknął. 
- Wybaczcie bardzo za to… zamieszanie. 
- Myślę, że nie miała niczego złego na myśli. – Cei zdawała się myśleć optymistycznie, niestety w przypadku Chance nie da się takim być. 
- Przerwała nam bardzo przyjemną chwilę – powiedziałem urażony. Wadera za to pchnęła mnie lekko i obdarzyła spojrzeniem: „Zamknij się”, ale takim „Zamknij się” z uśmiechem.  
- Nieważne – powiedział Zaheer. Westchnął ciężko i spojrzał na cienką linię horyzontu. – Serine, mógłbym poprosić się na słówko? 
Spojrzałem na Ceivirę. Skinęła głową, co zrozumiałem za zgodę. 

Odkąd poznałem Zaheera, myślałem, że jest to nieśmiały szczeniak, który boi się świata. Tymczasem zostałem mile zaskoczony. 
Basior był niższy o głowę, co było dziwne, bo zachowywał się i mówił, jakby był starszy ode mnie. Nie ukrywam, peszyło mnie to. Oczywiście dalej był nieśmiały. Unikał wszelkich kontaktów wzrokowych, a kiedy udało się go nawiązać, trwał parę sekund. I czy ja wiem, że dalej obraża apatią wszelkie nowości? Odkąd się tu pojawił, znikał na parę godzin, a zwłaszcza w nocy. Nie odzywał się dużo, chyba że z matką. Jedynie z nią rozmawiał najwięcej. Co jakiś czas widziałem jak szepcze jej do ucha. 
- … miłość jest jak trucizna. Zabija od środka zwłaszcza ta nieodwzajemniona – powiedział.
- Chwila… czy ty mówisz o… 
- Dobrze wiesz, o kim mówię – przerwał mi. 
- Nienawidzę zagadek – ściągnąłem brwi i wydąłem usta.
- Moja matka… często… mówiła zagadkami – powiedział. – Twierdziła, że najlepszy efekt uzyskam jeśli zrobię coś samodzielnie… Dlatego musiałem szukać odpowiedź sam…
- A nie mieć wszystko jak na tacy – dokończyłem. 
- Tak – spuścił wzrok. Kolor jego oczu nie pociemniał. Wręcz przeciwnie – w cieniu były jak latarnia. 
Wilk podciął nosem i spojrzał w moim kierunku, ale nie prosto w oczy.  
- Chance będzie się starała ciebie omotać… - Spoważniał. 
- W jakim sensie?
- …dlatego uważaj na nią.
Chciałem porozmawiać z Ceivirą o ostrzeżeniu młodego basiora. „Chance będzie się starała ciebie omotać”. Niby w jaki sposób? Użyje swojego umysłu? A może raczy używać głosu? Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej popadałem w paranoję. 
„Chance nic mi nie zrobi” – powtarzałem w kółko. 
Położyłem się obok śpiącej już wadery. Poprawiłem zsunięty z jej pleców koc i przykryłem się własnym. 

<Cei? Mówiłam, weny brak I;>

Od Ceiviry CD. Losta

Na moją twarz wystąpiło zdziwienie i sama nie wiem dlaczego przerażenie. Znali się? Ale jak to? Chciałam jak najszybciej wypytać Losta o szczegóły, ale na chwilę obecną zrezygnowałam z tego zamiaru. Przyjdzie na to czas, gdy Light sobie pójdzie.
- To ja was zostawię na chwilę samych. Odpoczywaj Cei.
Biały basior uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, a mojego towarzysza zmierzył krytycznym wzrokiem. Potem opuścił jaskinię.
- Jak się czujesz? - zapytał Lost, gdy tylko tamten zniknął z jego pola widzenia.
- Dobrze, ale wszystko mnie boli. Będę musiała tu zostać jakiś czas. Nie przejmuj się mną - odpowiedziałam.
- On mi się nie podoba. Uważaj na niego - ostrzegł mnie basior.
- Ale dlaczego? I skąd wy się w ogóle znacie? - dopytywałam.
Lost westchnął. Po krótkiej chwili ciszy otworzył pysk i już miał zacząć mówić, gdy u wylotu jaskini stanął Light. Tłumiłam w sobie złość. Tak strasznie pragnęłam się dowiedzieć, o co chodzi.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam. Przyniosłem zioła. One z pewnością ci pomogą, Cei. Jutro powinnaś już chodzić, ale na latanie o wiele za wcześnie - oznajmił.
Potem opatrzył mi skrzydła i łapy. Wszystkie jego ruchy z niebywałą dokładnością obserwował Lost. Nie ufał mu i  to było widać. Light został z nami już do końca dnia. Ja leżałam wygodnie na łóżku. Tyle wrażeń jak na jeden dzień to zdecydowanie za dużo. Zamknęłam oczy i od razu zasnęłam.
~*~*~*~
Rano obudził mnie dziwny dźwięk. Spojrzałam na dwa śpiące obok mnie basiory. Im widocznie nie przeszkadzał hałas albo po prostu go nie słyszeli. Próbowałam się podnieść. O dziwo zrobiłam to z niesamowitą lekkością. łapy nie bolały mnie już w ogóle. Postanowiłam sprawdzić, co się tam wyrabia. Gdy wyszłam z jaskini, zauważyłam, jak ogromny jest wąwóz. Dźwięk zaczął się pogłębiać. Nie wiedziałam, jak daleko już zaszłam. Przemierzyłam próg jaskini i oto go ujrzałam. Wielki, połyskujący metalem smok stał pośrodku. Darł się na cały głos. Gdy tylko się zbliżyłam, wycelował we mnie wiązką ognia. Utworzyłam barierę z dźwięku. Miałam ograniczone ruchy, więc uniki przynosiły mi coraz większą trudność. Schowałam się za jednym z kamieni. Przyjrzałam się bliżej gadowi. Po dłuższych oględzinach spostrzegłam na jego ciele ostry, długi kolec.
- To dlatego jest taki rozjuszony... - zrozumiałam.
Wtem do moich uszu doleciał huk. Spojrzałam w górę. Tona kamieni miała zaraz zwalić mi się na głowę. Nagle poczułam ostre szarpnięcie za łapę. To był Light!
- Następnym razem uważaj - uśmiechnął się szelmowsko.
- Będę - zapewniłam go, również się uśmiechając.
Sekundę po nim do jaskini wparował Lost. Już celował w smoka.
- Stój! - wrzasnęłam na cały głos.
Wysłałam w stronę gada widzialną tylko dla czarnego basiora wiązkę dźwięku. Dotarła do kolca. Lost spojrzał na mnie i pokiwał głową. Smok wystrzelił w moją stronę ogniem, a ja po raz kolejny ją odepchnęłam, ale wcześniej wysłałam w świat ogłuszający akord.
- Teraz! - krzyknęłam.
Widziałam, jak Lost wykonuje imponujący skok. Chwilę później dzierżył już w pysku kolec. Smok ryknął, ale potem się uspokoił. Podbiegłam do Losta z uśmiechem na pysku.
- Dobra robota! - powiedziałam życzliwie.
- Masz rację, dziękuję ci, przyjacielu - odrzekł smok.
Zdziwiłam się, że w ogóle mówi, ale uśmiechnęłam się. Wtem gad zmierzył krytycznym wzrokiem Lighta. Ten w sekundzie się ulotnił. Ciekawe, dlaczego?
- Nazywam się Sheen - przedstawił nam się.
- Ja jestem Cei, a to Lost.
- Teraz możecie w spokoju porozmawiać - zaśmiał się.
Dla pewności utworzyłam barierę dźwiękową. Lepiej być pewnym, że Light niczego nie słyszy.
- Skąd go znasz? - zapytałam wreszcie.

<Lost? Tłumacz się teraz :D>

Od Hazel

Otworzyłam oczy. Ranek był chmurny i deszczowy. Poszłam zapolować, ale na polowaniu spotkałam kogoś. 
-Hej - przywitał się basior. - Jestem Aventy, alfa watahy. 
-A ja jestem Hazel i jestem początkującym zabójcą - zaśmiałam się. Aventy też się uśmiechnął pod nosem.
-Mam dla ciebie zadanie - powiedział.
-Wal - uśmiechnęłam się.
-Znajdź i upoluj... Bodajże największego jelenia jakiego uda ci się znaleźć.
-Okej. To zadanie na teraz?
Przytaknął. Pożegnałam się i już chciałam odchodzić kiedy basior powiedział:
-Masz czas do pierwszej po południu. Do tego czasu musisz przynieść mi ofiarę. 
-Jasne - mrugnęłam i odeszłam. 
***
Za pięć minut miała być 13:00. Wlokłam jelenia do jaskini alfy. O 12:59  stanęłam przed jaskinią basiora i zawołałam w mrok:
-Już jestem.
Aventy pojawił się z uśmieszkiem pod nosem.
-Świetnie się spisałaś - pochwalił mnie. 
-Dzięki - powiedziałam z uśmiechem.

<Aventy? :3>

Od Veyrona CD. Karibu

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu na polance. Zobaczyłem na twarzy Karibu kwaśny wyraz.
- Wszystko dobrze? - zapytałem ją z niepokojem.
- Taak... - wyjąkała. - Jedynie trochę boli mnie brzuch... to wszystko.
- Nieźle hukęłaś o ścianę. - przyznałem. - A ty mały? Jak się czujesz?
     Szczeniak wpatrywał się we mnie w milczeniu jakby nie wiedział co odpowiedzieć. Spuścił wzrok.
- Ja... - zaczął. - Faktycznie nie wiem co powiedzieć...
- Co? - zdziwiłem się niezmiernie. Zupełnie, jakby basiorek czytał mi w myś...
- Umiem czytać w myślach. - przyznał, grzebiąc nerwowo nogą w ziemi. - Wybacz... miałem nigdy więcej tak nie robić... chciałem poprostu sprawdzić, jakie macie intencje...
- Nie przejmuj się tym... - uśmiechnąłem się do niego.

<Karibu?>

Od Hamony CD. Ecclesi

Ecclesia poprowadziła mnie do jakiejś jaskini. W środku leżał Matt, który wyglądał jak mumia w tych wszystkich bandażach.
-Ecclesia... - spojrzałam na waderę - Chodź na dwór, chce ci coś powiedzieć.
Wadera spojrzała na mnie zdziwiona, ale wyszła. Kiedy znalazłyśmy się sam na sam spojrzałam na nią.
-Słuchaj... - nie bardzo wiedziałam jak to powiedzieć - Przepraszam, że byłam dla ciebie taka chamska tam nad wodą. Ja po prostu jestem cholernie zła na Matta. 
-Ach tak... - mruknęła wilczyca.
-Słuchaj, ja mówię szczerzę. Matt pokazał mi, że nie wolno być złym na cały świat, przez to że ma się trudne doświadczenia z dzieciństwa - mięśnie pyska dziwnie mi się napięły. I wtedy zrozumiałam. Ja się po raz pierwszy w dorosłym życiu uśmiechnęłam, ale tak szczerze. 
Weszłyśmy do jaskini. Podeszłam do Matta.
-Będziesz żył - szpenęłam do basiora.
-Co? - zapytał zdezorietnowany.
-Będziesz żył. Nie pozowlę ci umrzeć - powtórzyłam zdecydowanym głosem. Położyłam mu jedną łapę na sercu, drugą na głowie i zaczęłam szeptać pewne specjalne zaklęcie. Po chwili Matt zamknął oczy i zaczął oddychać spokojnie.
-Co mu? - Ecclesia spojrzała na mnie.
-Jest w porządku. Śpi. Jak się obudzi będzie zdrowy. Tylko będzie musiał poczekać, aż rany się pogoją. Poza tym wszystko będzie ok. 

<Ecclesia albo Matt? :D>

Od Losta CD. Melody

-Cześć - przywitał nas Aventy wyłaniając się z mroku jaskini.
-Cześć. Tu jest największy daniel jakiego znalazłem - trąciłem jelenia nosem.
-Ach tak... Świetnie się spisałeś, jestem z ciebie dumny - uśmiechnął się.
Melody chrząknęła.
-Ekhm, ekhm. Aventy... Mam sprawę.
-Jaką? - alfa spojrzał na nią roztargnionym wzrokiem. 
-No... Kazałeś mi zabić pewnego wilka. Dostałam jego trop... To był Lost - wskazała na mnie.
Basior zrobił zdumioną minę.

<Melody,  albo Aventy? Nie wiem... c:>

Od Ecclesi CD. Matta

- Matt. - chwyciłam basiora za łapę spoglądając prosto w jego pełne łez, przenikliwe oczy. - Ile razy mam Ci powtarzać: możesz wybrać Hamonę, możesz  nie wybierać nikogo, może zastanawiać się prszez calusieńką wieczność, ale co ci, do cholery, strzeliło do głowy, żeby popełniać samobójstwo?!
- Ja... - zaczął zakłopotany basior i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła siebie, jakby szukał drogi ucieczki przed moim surowym spojrzeniem.
- Och, przestań zachowywać się jak baba! - powiedziałam rozzłoszczona. Basior sam nie wiedział, czego chce. - Wiesz co by się stało, gdybyś się zabił?
     Matt pokręcił przecząco głową.
- Jestem pewna, że Hamona skoczyłaby z mostu, żeby cię dogonić! A teraz rusz dupsko i idź ją przeprosić, bo sama uważam, że potraktowałeś ją okropnie. - wskazałam głową na wyjście.
- Ale... - chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Nie ma żadnego „ale”! Idź i ją przeproś. - burknęłam.
- Ale ja nie mogę chodzić... - westchnął nieco zmieszany basior.
- Hmpf... - westchnęłam. - W takim razie sama po nią pójdę. A ty tu siedź. [...] I czekaj.
     Mówiąc to wyszłam z jaskini łapiąc w swoje płuca łyk zimnego, orzeźwiającego powietrza. Ruszyłam w stronę lasu, aby odnaleźć Hamonę. W tym czasie rozmyślałam nad tym, co się przed chwilą stało... dlaczego potraktowałam Matta tak ostro? Dlaczego zależało mi na tym, żeby zobaczył się z Hamoną i żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili? Dlaczego wiedziałam, że nie będę odczówać smutku, kiedy wybierze Hamonę? Bo będzie szczęśliwy? Bo ja będę szczęśliwa? Że on jest szczęśliwy? Nie dokońca byłam pewna, czy to tak działa... no cóż.
    Po kilku minutach szukania odnalazłam Hamonę nad wodopojem. Chodź nigdy nie poznałam jej osobiście, wiedziałam, że to ona. Matt opowiadał mi o niej bardzo dużo. Podeszłam do niej niepewnie i usiadłam obok niej.
- Czego chcesz?! - mruknęła niezadowolona ukrywając głowę w ramionach i odwracając się ode mnie plecami.
- Jesteś smutna? - zapytałam ze współczuciem w głosie.
- Nic ci do tego... - burknęła czarnowłosa wadera.
- Czy... czy chodzi o basiora? Jakiś zawód miłosny? - postanowiłam przycisnąć.
- Skąd to wiesz? - wadera wyglądała przez chwilę na poruszoną, ale poten iskra w jej oku zgasła i odrazu się poprawiła: - Nic ci do tego...
- Matt chce cię widzieć, bo chce ci przekazać bardzo ważną informację. - zdecydowałam się zaczepić rozmowę.
- Ecclesia? - Hamona popatrzyła na mnie z obżydzeniem, jak bym była jakimś zombie, albo jakąś ochydną kreaturą.
- Słuchaj... - zaczęłam. - Ja naprawdę nie mam nic przeciwko tobie... tak jakoś wyszło... zakochałam się i w ogóle... no... w każdym razie... uważam, że jesteście dla siebie przeznaczeni... dwie mroczne dusze... jedyne, które są w stanie zrozumieć siebie nawzajem.
- Nie obchodzi mnie to... teraz niech przyjdzie przeprosić. - nadąsała się wadera. Miałam ich dość... całej dwójki... zwariować można... co ja? Swatką jakąś jestem?!
- Matt bił się z wilkiem żywiołów i został śmiertelnie ranny. Leży w łóżku w swojej jaskini, cały połamany, zostało mu zaledwie kilka minut życia i chce powiedzieć TOBIE ostatnie słowa. - powiedziałam bez entuzjazmu. Chyba jedyna metoda, która odobraża obrażonych...
- Co?! - Hamona zerwała się na nogi i zaczęła się nerwowo rozglądać. - Gdzie?! Gadaj!
I złapała się w płapkę...
- Chodź za mną, pokażę ci...

<Hamona? Matt?>