- E-Emma?
Czarna wadera wyłoniła się spośród gromadki wilków. Wyglądała dziwnie. Oczy miała czerwone, jakby od płaczu, ale na jej pysku widać było pewien wyższości uśmiech. Byłam pewna, że nie zachowuje się normalnie.
- Znasz ją? – spytał mnie półgłosem Sperrk.
- Tak. Jest z naszej watahy. – mruknęłam w odpowiedzi, po czym zwróciłam się do Emmy. – Jestem Ignis. Pochodzimy z tej samej watahy i…
- Wiem, co zamierzasz zrobić. – odparła zimno.
Poczułam ogarniający mnie chłód.
- Emma, wszystko w porząd…
Urwałam, bo wilczyca rzuciła się na mnie. Przycisnęła mnie do ziemi, a z jej oczu zaczęły kapać łzy.
- Zostaw mojego brata w spokoju! – Rozpaczliwy krzyk wydarł się z jej piersi. Przez chwilę myślałam, że mnie zaatakuje, ale ona zeszła ze mnie i skryła się za jednym z potężnych basiorów.
Sperrk podał mi łapę, ale odtrąciłam ją. Nie chciałam jego pomocy.
Tak właściwie to teraz w ogóle nie chciałam, żeby tu był.
- Emma, nie wiem, o co ci chodzi, ale chodź tu i pogadaj ze mną, a nie zachowuj się jak tchórz. – warknęłam. Wadera wychynęła niepewnie i stanęła na chwiejących się nogach. – Jesteś siostrą Lewisa?
Prychnęła, jakby to pytanie było powyżej jej godności.
- Jestem siostrą Lewisa. Starszą siostrą Lewisa.
Zatkało mnie.
- Ale…
- Nie, spokojnie, nie zamierzam opuszczać naszej watahy. Już dawno wyparłam się miejsca Alfy, wiedziałam, że mój brat będzie lepszy na tym stanowisku… Ale nigdy nie przestałam nienawidzić Wilków Ognia. To przez nie – przez twoich braci i twoje siostry! – moi rodzice zginęli! Pan Koszmarów nasłał na nas Cienie. Zginęli w walce. Zostałam sama, Lewis gdzieś się ulotnił, myślałam, że nie żyje. Ale okazało się, że on po cichu odbudowywał Watahę Niebieskiego Wybrzeża. W ostatecznym momencie dał mi znać.
- Nie chcę z wami walczyć. – wyznałam szybko. – Chcę pogodzić obie watahy i…
- Wiesz, jak bardzo Cienie zniszczyły naszą społeczność?! Wiesz, ile wilków zginęło?! A myśmy wam ufali!
- Wiesz, że nasza wataha wymarła po ataku Koszmara?! Wiesz, że ledwo powstała z popiołów?! Wiesz, że moja mama również nie żyje?! Wiesz, że mój brat jest z wami?!
Na te sowa Emma uśmiechnęła się chytrze, a za nią pojawił się czerwony basior, kompletnie niepodobny do mnie.
- Leoś! – Chciałam rzucić się mu na szyję, ale Emma mnie powstrzymała.
- Daj sobie spokój. Twoja wataha zapłaci za swój błąd.
- Jak mogłeś zdradzić naszego ojca? – spytałam Leona z łzami w oczach.
- Nie zdradziłem go. – Wzruszył ramionami.
- Jak możesz pozwalać na to, by toczyła się wojna, jeśli możesz ich ze sobą pogodzić?! – wrzasnęłam. – Jak?! JAK?!
- Widzę, błędy w przeszłości ojca… Swoje i twoje też.
- Wylądowałam w Tartarze, głupcze!
Jego mina zbladła.
- G-Gdzie?
- W Tartarze! Myślałam, że nie żyjesz, że cię utraciłam! Ale wydostałam się, kurczę, dla ciebie! Bo miałam nadzieję cię znaleźć!
- Ignis… Ja…
- A wiesz co… Skoro nic z tym nie zrobiłeś, skoro pozwalasz wojnie szaleć i zabierać kolejne ofiary ze swoich przyjaciół i braci… Nie nazywaj się już moim bratem.
Skutecznie go oszołomiłam. Stworzyłam mały wybuch dla odwrócenia uwagi i pociągnęłam Emmę za sobą. Wierzgała się okropnie, ale była zbyt słaba. Coś ją tłumiło. To nie była prawdziwa Emma.
Znalazłam jakąś pustą polanę i zawlokłam ją tam. Po chwili zaczęłam wydzielać biały dym. Emma kilka razy kaszlnęła, po czym jej oczy zrobiły się ogromne jak naleśniki. Popatrzyła na mnie i wycharczała:
- Ignis… Przepraszam, ja…
- To mój ojciec, prawda?
Potaknęła bezradnie głową.
- Nieważne. Musisz mnie zaprowadzić do Lewisa.
Zobaczyłam strach w jej oczach.
- Nie, on… - Przełknęła nerwowo ślinę. – Ignis, on… Nie jest już taki sam jak dawniej. On się zmienił. On chce tej wojny i jej nie przerwie nawet za cenę twojego życia.
Teraz moje oczy przypominały naleśniki.
- Ale… On mnie już nie…? – Nie odważyłam się wypowiedzieć ostatniego słowa na głos.
- Nie wiem, ale nie jestem pewna, czy byłabyś w stanie się z nim jakkolwiek dogadać. Mi kazał iść szpiegować twojego ojca… Jednak zostałam odkryta i… No. Twój ojciec także pragnie rozlewu krwi. Nie może znieść tego, że nie pomogliśmy mu powstać. Sama wiesz czemu…
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki wdech. Sprawa była bardziej skomplikowana, niż mi się wydawało.
- Słuchaj, i tak muszę się zobaczyć z twoim bratem. Jeśli jest jakaś szansa, że uczucie, które do mnie żywi nie wygasło, może wstrzymać atak swoich oddziałów. A mój ojciec nie będzie atakował, kiedy ja będę z Lewisem. Jestem tego pewna. Inaczej nie nakłaniałby mnie do powrotu przez ciebie… Skoro tak pragnie rozlewu krwi, nie chce bym się w cokolwiek mieszała, bo to by oznaczało koniec wojny.
Emma pokiwała ze zrozumieniem.
- A… Ty naprawdę byłaś w…?
- Tak. – przerwałam jej. – Mój brat też był pod wpływem jakiegoś zaklęcia?
- Z tego co wiem, nie. – mruknęła.
- Zaprowadź mnie do Lewisa.
- Jesteś pewna, że…
- Tak.
Przyjrzała mi się uważnie.
- A co z twoim chłopakiem?
- O masz ci los. Kompletnie o nim zapomniałam!
Chciałam pobiec i go poszukać, ale nagle basior wyłonił się spośród krzewów. Był trochę poobijany, ale wyglądał całkiem nieźle.
- Dzięki za pomoc. – warknął w moją stronę i padł na trawę.
Spojrzałam na niego z dziwnym przygnębieniem. To koniec.
- Idziemy. – zakomenderowałam, cały czas patrząc z ukosa na basiora. – A ty tu zostań. – zwróciłam się do niego, po chwili zastanowienia.
- Co? – burknął ze złością. – Nie ma mowy, nie zostawię cię.
- Nie chcę twojej pomocy. – wycedziłam dobitnie każde słowo. – Zostaw mnie w spokoju.
- Ale…
- Nie! Nie, nie, nie! Emma! Idziemy!
Wodna wadera poszła w ciemny las, a ja trzymałam się tuż za nią.
„Jeszcze wczoraj byłam pewna, że go kocham, ale… Tylko jedno imię wciąż świdruje mi w głowie: Lewis. Tak. Trzeba zakończyć tę wojnę.”
I tak szłam dalej, oszukując samą siebie. Ale nie mogłam ukryć podniecenia. Dawno nie widziałam Lewisa… A na myśl o spotkaniu z nim, moje serce drgało.
<Sperrk? Masz moją zemstę… Jak ci obiecałam już dawno temu.>