Wiedziałam. PO PROSTU WIEDZIAŁĄM! Nie potrafiłam nic powiedzieć prócz "a nie mówiłam?" Ale po sekundach dotarło do mnie, co się właśnie stało. Kalatian zachichotała cicho.
- Będziesz idealny - szepnęła, aż po plecach przeszedł dreszcz.
Podeszłam bezszelestnie; byłam tak blisko, że mogłam dotknąć Veyrona lekko wyciągając łapę. Mój oddech stał się nieregularny, a całe ciało zaczęło drgać ze złości. Spojrzałam na ciemną waderę, która nie zdawała sobie sprawy jak blisko niej stałam. Mogłam podłapać jej bioelektryczność. Mogłam tylko...
- Kochanie, otwórz portal - rzekła wilczyca rozglądając się dookoła.
Kiedy jej małżonek machnął łapą z nikąd pojawiła się ciemna przestrzeń, jakby ktoś rozdarł świat. Oboje weszli ciągnąć za sobą nieprzytomnego basiora.
- Nie - powiedziałam cicho i wskoczyłam za nimi, gdyż portal zaczął się zamykać.
Nie wiedziałam, czy dobrze postępuję. Ale nie pozwolę żadnej żmii zabrać Veyrona - jedynego basiora, który dla mnie coś znaczył. Spodziewałam się jakiegoś przerażającego bólu głowy, świata, który mieniłby się tysiącami kolorów wirującego dookoła... Ale przejście przez portal wyglądało jak przejście przez drzwi.
Wylądowałam na suchej, czerwonej ziemi, a kiedy się podniosłam, otrzepałam z kurzu, który mógł zdradzić moje położenie nie zwracając nawet uwagi, jak świat za mną zamyka się - być może na dobre.
Prócz zeschłej ziemi, która była dosłownie wszędzie zauważyłam parę drzew czy kępek trawy, ale wszystko bardziej przypominało góry.
- Pamiętasz gdzie on jest?
- Oczywiście!
- Nie krzycz...
- Będę krzyczeć, ponieważ mnie denerwujesz. I może pomógłbyś mi z tym żałosnym ciałem?
Para weszła do jaskini rozmawiając o czymś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Zaczęli nawijać w innym języku, albo to ja zaczęłam tracić rozum. Nie czekając dłużej popędziłam za nimi, a kiedy wbiegłam wskoczyłam za ścianę budującą rozsypane głazy.
- Syneczku - zaćwierkała Kalatian.
Wychyliłam się po drugiej stronie ściany. Byłam prawie na przeciwko wyjścia. Moim oczom ukazał się wilk, wcale nie podobny do szczeniaka. Wręcz przeciwnie - wyglądał na starego, umierającego wilka. Wychudzony, trzęsący się, choć temperatura była wysoka. Jego rany wyglądały, jakby stoczył walkę z niedźwiedziem.
Choć z wielkim trudem uniósł pysk i wziął głęboki wdech. Odetchnął później z szyderczym uśmiechem.
- Mamy nieproszonego gościa - zaśmiał się chrapliwie i podniósł jęcząc z bólu po czym podszedł do ledwo przytomnego Veyrona. Nachylił się nad nim i otaksował wzrokiem jak przedmiot przed kupnem. Zakaszlał parę i odezwał się chrapliwym głosem;
- Idealnie.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Jak mam to interpretować, czy rzucić się po pomoc już teraz? Ale wszystko stało się jasne, gdy postać starca zamigotała w słabym świetle. Jego ciało rozmyło się, jak u ducha i wniknęło w ciało mojego przyjaciela.
Cała złość, jaką czułam przez te wszystkie lata powróciła z taką siłą, że nie wiedziałam kompletnie co zrobić. I tak furia zmieniła się w bezradność.
- Veyron! - krzyknęłam, aż rozbolało mnie gardło. Dwie pary oczu zwróciło się w kierunku mojego głosu. A kiedy mój przyjaciel się podniósł ponownie spojrzeli na niego. Otrzepał się z kurzu chichocząc. Jego puste oczy spojrzały prosto na mnie, choć byłam niewidzialna. Nie zobaczyłam w nich ani cienia oczu basiora. Tylko puste, czarne ślepia tego potwora. Do oczu napłynęły mi łzy, a co gorsza - nie potrafiłam ich kontrolować. Spływały po moich policzkach, a ja nie potrafiłam przestać!
Głupia, głupia, głupia...!
Kalatian zaśmiała się triumfalni, a jej oczy błądziły po otoczeniu. Parę razy spojrzała wprost na mnie, jednak nie potrafiła mnie dostrzec. Machnęła ogonem z rozdrażnieniem.
- Wiesz, co się teraz dzieje z twoim przyjacielem? Krąży wokół nas... Jest tu, ale wiesz, co jest najzabawniejsze? Że ani ty, ani ja, ani nikt poza moim synkiem nie wie gdzie jest, nie zobaczy go, czy też go nie usłyszy. - Ponownie się zaśmiała. - Już nigdy się nie usłyszycie. - Wybuchła lodowatym śmiechem i rzucając ostatnie spojrzenie na skały wyszła z jaskini za dwoma basiorami, jakbym jej już nie obchodziła.
Kiedy trójka wyszła z groty ponownie zalałam się kolorem. Padłam na ziemię jak po całym dniu biegu i jęknęłam żałośnie.
- Nieee...
Sucha gleba pode mną wpijała moje łzy.
To nie możliwe... To nie może być prawda...
- Nie - pisnęłam i zaszlochałam rozglądając się, jakbym miała go zaraz ujrzeć. Ale nic takiego się nie stało. Dalej widziałam puste skały, cienie i delikatne prześwity światła.
Dlaczego nie zareagowałam, kiedy ten stwór od tak zabierał sobie ciało Veyrona? Dlaczego byłam tak głupia i nie zabroniłam mu?!
A wystarczyło tylko jedno moje spojrzenie...
Rozpłakałam się jak nigdy. Naprawdę. Pierwszy raz w życiu poczułam, że faktycznie zostałam sama. Bogowie, dlaczego musze być tak słaba?
<Veyron? :} >