Posłałem Ceivirze ostatnie spojrzenie i wyszedłem. Hałas, krzyki wilków. Można powiedzieć,że były nie do zniesienia, ale nie słyszałem ich. Wyciszyłem je. Mój wzrok bacznie obserwował moje łapy. Nie spuszczałam z nich wzroku. Pozwoliłem zanieść im się w dowolnie wybrane miejsce. Nie myślałem o ślubie, o Chanse. W mojej głowie utkwił obraz Cei. Podniosłem głowę rozglądając się na boki. Byłem po środku lasu, ale drzew nie było. Były pościnane, a korzenie dodatkowo spalone. Na ich miejscu pozostał jedynie ślad zwęglonych roślin.
- Halo? - powiedziałem z nadzieją na odpowiedź. Moje uszy stanęły na baczność, kiedy usłyszałem dźwięk zza krzaków. Po chwili zza nich wyszedł mały szczeniak. Czarne futerko rozjaśniały tylko białe akcenty na ogonie i pyszczku. Poza tym idealnie wtapiał się w czerń spalonych drzew.
- hej mały, zgubiłeś się? - spytałem ciepłym głosem.
- Tatuś? - spytał i podbiegł radośnie. przytulił moją łapę, bo tylko ją mógł dosięgnąć.
- Obawiam się, że nie.
Wilczek zaczął szlochać. Jego zimne łzy spływały po moich łapach.
- Hej, nie płacz, będzie dobrze - próbowałem go pocieszyć.
- Nie, nie będzie!
- Spokojnie, pomogę znaleźć ci twoją rodzinę. Mieszkają w tej watasze? - wskazałem na nią. W wzgórza była wyraźnie widoczna.
- Nie. Ja razem z mamą mieszkami w lesie.
To było podejrzane. Samotna wilczyca wychowująca, mieszkająca w opustoszałym lesie? Coś mi tutaj nie grało, ale to pewnie kolejne wyobrażenie mojego zmęczonego umysłu.
- Wiesz mniej więcej gdzie się zgubiłeś. Może uda nam się coś wspólnie wymyślić? - uśmiechnąłem się ciepło.
- Jasne - spojrzał na mnie swoimi szarymi oczami. otarłem mu łzy z pyszczka i pozwoliłem wskoczyć na grzbiet.
Przedstawił mi się, ja również. Był taki lekki, mało wyczuwalny.
***
Wysokie drzewa porośnięte bluszczem, krzaki z wilczymi jagodami i grząskie błoto. To, co nas otaczało.
- Poznaję te drzewa! To nie daleko! - krzyknął radośnie zeskakując mi z pleców. Kiedy postawił łapy na błocie od razu zaczęło go wciągać.
- Wow, wow, wow, spokojnie młody.
Chwyciłem basiora za futro na karku i wyciągnąłem.
- Tam! Spójrz! - wskazał ubłoconą łapką na złotą poświatę. Krzyczał, śmiał się jakby nie widział zagrożenia (dla niego).
Stawiałem ostrożne, duże kroki. Dalej trzymałem młodego w zębach, ale położyłem, kiedy grunt był bezpieczniejszy.
- Mamo! Mamo! - krzyczał cienkim, ochrypłym głosikiem. By uroczy. Pobiegł w kierunku poświaty, która stała się słabsza.
- Zaheer? - Usłyszałem głos wadery. Był spokojny, opanowany. Wyszła zza krzaków. Szczeniak rzucił się na biało-czarną wilczycę. Stałem i patrzyłem z wielkim uśmiechem.
- mamo, mamo, spójrz! To ten pan mnie tu przyniósł.
Matka spojrzała na mnie z wdzięcznością. Podszedłem bliżej.
- Jestem...
- Wiem kim jesteś - przerwała mi.
- Naprawdę?
- Oczywiście.
***
- Miło mi cie poznać, Serine. To zaszczyć być tu z tobą - wykonała gest podobny do ukłonu.
- Zaszczyt? Czemuż to? - wziąłem w łapy filiżankę z herbatą.
- Jesteś synem Cannon'a, alfy pobliskiej watahy.
- Czyli w pewnym rodzaju... księciem? - spytałem robiąc pierwszy łyk.
- Nie wiedziałeś?
- Co? Oczywiście, że wiedziałem, ale... ja nie czuję się jak "następna tronu".
- To naturalne, ale - przerwała i spojrzała mi głęboko w oczy. - Nie to cię trapi, prawda?
- Eh... Wszystko jest takie poplątane!
- Z chęcią cię wysłucham - odpowiedziała łagodnie.
- Kiedy tu przybyłem wszystko zapowiadało się świetnie, ale radość nei trwała długo. Bo widzisz... Była kolacja, narzeczona... Później okazało się, że muszę wziąć ślub!
Każde wspomnienie bolało tak samo. Czułem jak łzy napływają mi do oczu, obraz rozmazuję się.
- Ale to dalej nie to... - wtrąciła.
- Moja przyjaciółka... Oddaliliśmy się od siebie.
- Bardzo ją szanujesz - mówiła jakby wiedziała o wszystkim.
- Jest dla mnie najważniejsza. Nigdy nie zrobiłbym jej krzywdy.
- Ona dobrze o tym wie - wadera skupiła wzrok na herbacie.
- Nie da do siebie dopuścić faktu, że nie kocham Chanse...
- Ponieważ ty kochasz ją - posumowała. Najgorsze było to, ze wadera miała racje.
Rozmowę przerwał dźwięk tuczącej się gliny.
- Zaheer! - krzyknęła ostro i pobiegła w stronę kuchni.
Spojrzałem przez niewielkie okno. Zaczęło się ściemniać. Ceivira pewnie się o mnie martwiła chyba, że nie miało to już znaczenia gdzie jestem i co robię.
- Idę już.
- Mam nadzieję, że nas jeszcze odwiedzisz - uśmiechnęła się.
- Z pewnością.
<Cei? Cóż robiłaś podczas mojej nieobecności? :3 >