Skrzywiłam się. Nie umiem w takim momencie usiąść i siedzieć.
-To co mogę zrobić na terenie watahy? - zapytałam. Westchnął z zrezygnowaniem.
-Masz swoją pracę to ją wykonaj i tyle! - powiedział poruszając się niespokojnie.
-A ty? - zapytałam.
-Też mam prace. - wyminął.
-Ale co będziesz robić? - dopytałam się.
-Będę sprawdzał co komu brakuje. - spojrzał na mnie. Pokiwałam głową.
-Idę z tobą. - powiedziałam.
-Aleś się uparła! - usiadł jakby chciał to podkreślić.
-Tak jestem w połowie osłem. - przyznałam. - I jestem uparta. Gdzie idziemy teraz.
-Deze... Na prawdę mam pracę. Nie ma czasu na wygłupy. - spojrzał na mnie wzrokiem rodzica.
-No to się ruszaj! Nie ma czasu więc musimy się szybo się uwijać z robotą.- zatarłam łapy. Westchnął.
-Wiem jestem jak wrzód na czymś. - przewróciłam oczami i chwyciłam go za łapę by pójść do Samanthy. Nie stawiał oporów,a le nie był szalony ze szczęścia.
-Czemu nie wierzysz, że mogę pomóc? - szepnęłam w drodze.
-Nie mówię, że nie umiesz pomóc. To nie jest takie proste. To co robię jest wymagające i męczące, a poza tym może być niebezpieczne. - powiedział.
-Pf... No to jak ty sobie beze mnie poradziłeś? - zaśmiałam się. Zawtórował mi.
-Ale tak poważnie.- spojrzałam na niego. - To czemu nie chcesz bym była... Bym Ci pomagała?
Wzruszył ramionami.
-Od zawsze jestem sam w tej pracy. - odparł jakby to było coś w rodzaju; 'Tak zjadłem kanapkę, mamo."
-Przecież są zastępy wilków którzy Ci pomogą. - przypomniałam.
-No dobra, ale co z tego, że jakieś szczenią będzie chciało mi pomóc? W najlepszym razie skończy się na tym, że się przewróci.- spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się. Nieznacznie poruszyłam brwiami co sprawiło, że na twarzy Veya pojawił się cień uśmiechu. Zachichotałam i odetchnęłam.
-Jakie szczęście, że nie jestem szczeniakiem, bo bym się wywrócił. I widzisz! Nie będziesz musiał mnie łapać.- odpowiedziałam entuzjastycznie.
-O jeden dzień młodsze plecy.- zaśmiał się.
-Nie jestem, aż tak ciężka.- stanęłam by spojrzeć na swój brzuch. Roześmiał się.
-Może faktycznie powinnam zrzucić 2-3 kilo... - przyznałam.
-Od razu schudnij 50. - postukał palcem w czoło.
Roześmialiśmy się.
-Dobrze Panie Beto. - zaśmiałam się, ale to zdanie nie rozśmieszyło Veya tylko właśnie trochę posmutniał. - Szturchnęłam go w ramię i uśmiechnęłam się słabo do niego.
-Nie przejmuj się. Nie wszystko dzieli się na pracę i przyjemność. Można to połączyć. - powiedziałam przechylając głowę.Skinął głową co było dla mnie jasnym znakiem, że chce odrobiny ciszy. Dalej szliśmy w ciszy. On patrzył na ziemię pogrążony w swych myślach. Ja wpatrywałam się w niego próbując odgadnąć wszystko czego mi nie mówi. Wiem, że jego pozycja wymaga i pewnie jest pod swego rodzaju przysięgą. Nie może nikomu powiedzieć co się tak naprawdę dzieje. A ja nie mogę prosić, ani naciskać. Nie mogę, bo to nie fair. On ma tak trudno i faktycznie nikt w realu nie może zdjąć chociażby części tej odpowiedzialności z jego pleców. Pewnie właśnie myśli o tym wszystkim. Idzie i nawet nie chce mu się udawać... Dobrze, że nie udaje. Ciekawe czy ja teraz tylko pogarszam sytuacją, ale jak zostanie sam będzie gorzej. O wiele gorzej. Zobaczyłam już zarys chatki Samanthy, więc szturchnęłam delikatnie Veya.
-No to się zbliżamy. - westchnęłam.
-Na to wychodzi. - mrugnął do mnie.Zaśmiałam się.
-Nie wychodzi ci. Ja potrafię to robić lepiej. - zaśmiałam się. Przechyliłam głowę i mrugnęłam do niego tak zalotnie, że aż śmiesznie.
-Zniszczyłaś mi oczy tym obrazem. - zaśmiał się.
-No to teraz jesteś ślepy tak? - zapytałam.
-Tak.- zaśmiał się zamykając oczy. Pomachałam mu łapą przed oczami. Zero reakcji. No to ryzyk fizyk. Przygryzłam dolną wargę. Zerwałam pobliski kwiatek i delikatnie włożyłam mu na ucho.
-Co ty kombinujesz ze ślepym? - zapytał się.
-Podaję mu ramię, bo jeszcze się o coś potknie i w najlepszym wypadku wywróci. - przypomniałam mu jego tekst. Chwyciłam jego łapę i zaczęłam prowadzić. Gdy stanęliśmy w progu Samantha zmierzyła Veya wzrokiem.
-Veyronie? Czy ona coś ci do wody dosypała? - zapytała nawet poważnie.- Od kiedy nosisz kwiatki we włosach?
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Czy to ty wepchnęłaś mi tek kwiatek za ucho? - zapytał z sztucznym zezłoszczonym głosem.
-Nie... To ono! - wskazałam na drzewo.Zaśmialiśmy się. (I tutaj szukamy jakiś ziółek itp. Dla każdego coś innego i wszystkim pomagam i nom..) Opadłam na ziemię ze zmęczenia. Słońce już zachodziło, a dopiero teraz zauważywszy szczery uśmiech Veyrona.
-Co się tak cieszysz? - uśmiechnęłam się.
-Wytrzymałaś cały dzień. - zaśmiał się.
-Wytrzymałabym całe życie. - ziewnęłam.
-No dobra, dobra już tu się nie popisuj. - zaśmiał się.Usiadłam.
-A co? Nie wierzysz? - zapytałam.
-A bo ja wiem? jeszcze nie schudłaś. - mrugnął do mnie.
-Mam cię znowu oślepić czy co? - zażartowałam.
-Lepiej nie. - udał wystraszonego. Znowu się położyłam.
-Nie jesteś zmęczony? - zapytałam znowu ziewając.
-No jestem... - położył się obok mnie.
-To dobranoc. - szepnęłam.
-Śnij o kolejnych latach pracy zażartował.
-To czysta przyjemność. - mruknęłam zasypiając.
<Vey? I co? >