sobota, 1 listopada 2014

Od Serine'a CD. Ceiviry

Ceivira patrzyła na basiora z zaskoczeniem. W sumie nie dziwie jej się. Ten wilk miał nie żyć. 
- Jak to możliwe? - pytała
Ja stałem i patrzyłem na nią. Zamiast podejść, pomóc basiorowi wstć to stałem. 
- Pomóż mi - powiedziała. Podeszła do wilka i pomogła mu wstać. Sama nie dawała rady. - Pomożesz mi? 
- Tak, tak.
***
Biały wilk leżał na białej kanapie. Cei zostawiła nas samych, by przygotować opatrunki. Patrzyłem się na basiora bez słowa. On także na mnie patrzał. Mój pysk - jak zwykle nie było widać na nim żadnej emocji. Jego pysk - wydawało mi się, że wgdyby mógł rzucił by mi się do gardła. 
- Więc jesteś przyjacielem Cei, tak? - spytałem. Miałem dość słuchania dźwięków dochodzących z kuchni. 
- Tak, a ty? 
Nie odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się szyderczo. Basior widocznie źle to odebrał. Jego wzrok nabrał podejrzeń. 
 - Już jestem - usłyszałem łagodny głos wadery. Podała mi coś do picia, a basiorowi zaczęła nakładać opatrunki. - Więc - przerwała cisze. - White, to jest Serine. Serine, to jest White - powiedziała z uśmiechem. Był piękny. 
- To twój przyjaciel? - spytał.
- Taaak, a co? 
- Nic. - powiedział krótko. 
Wadera skończyła. Usiadła obok mnie jednocześnie pośpieszając bym wypił przygotowany dla mnie napar. 
- Może opowiesz nam, co się stało? Przecież umarłeś.
- Więc - zaczął wzdychając. - Po tym strasznym wypadku na drodze, kiedy wszystko było już przesądzone jakoś doczołgałem się w trawę. Czułem jak mój żywot się kończy, ale w pewnym momencie zjawił się pewien wilk. cały czarny w brudnoszarym płaszczu. Dzięki swoim mocom teleportował mnie prosto do jego mieszkania. Było tam gorąco. Stałem na przeciwko niego pełen siły i zdrów. Nie mogłem w to uwierzyć. Wyglądałem jak dwa dni przed wypadkiem. Nieznajomy wilk zaproponował mi, że jeśli zgodzę się u niego pracować, to będę żył wiecznie. No i zgodziłem się. Niestety wilk mnie oszukał. Zrobił ze mnie prawdziwego potwora. Kazał mi zabijać niewinne wilki, ażeby karmić się ich duszami. W tedy zrozumiałem, ze to była śmierć. Pracowałem dla niej sporo lat. Pewnego dnia zbuntowałem się. Zapomniałem, że podpisałem umowę. Przypieczętowałem ja własna krwią, co dodatkowo ją umocniło. Śmierć niesamowicie się zdenerwowała. Zamieniła mnie powrotem w zwykłego wilka, ale przez upływające lata byłem stary, bardzo stary. Powiedziała mi, że nie umrę jeżeli wrócę do swoich obowiązków. Zgodziłem się na dalszą prace u niej. I tak zabijałem, zabijałem.
- Az w końcu znalazłeś nas - dokończyła za niego. 
- Wiedziałem, że tylko ty mi pomożesz. 
- Więc dlaczego próbowałeś nas zabić? 
- Podczas niektórych misji w połowie steruje mną moja własna szefowa. 
- A twój wygląd? Dlaczego nie jesteś stary? - dopytywała.
- Ten proces pojawia sie dopiero po paru dniach. 
- Wejść w układ ze śmiercią - największa życiowa porażka - pokręciłem głową. 
Łykłem naparu od Ceiviry. Był  smaczny. 
- Wspaniale gotujesz - powiedziałem lekko potrącając ją ramieniem. 
- To tylko zwykły napar. Nic wielkiego - pacnęła mnie w ramie. 
Dokończyłem napój i wyszłem z pokoju. Nie chciałem im przeszkadzać. Wadera na pewno stęskniła się za swoim przyjacielem... Taa... Stęskniła. 
Wyszedłem na taras gdzie odbywała się krótka bitwa. usiadłem na pozostałościach kamiennej ławki. Nie wiem dlaczego ich zostawiłem. Mam pewne wątpliwości  co do Whit'a. 
- Hej! Serine! - usłyszałem głos wadery. Był lekki, delikatny. Mógłbym jej słuchać godzinami i nie znudził by mi się. 
- Tak? - obróciłem sie w jej stronę. 
- Czemu wyszedłeś? 
- Nie chciałem wam przeszkadzać. 
- Przestań - powiedziała smutnym głosem. 
Zamilkłem na chwilę. Chciałem co powiedzieć, ale nie wiedziałem co. 
- Wracajmy - zaproponowałem. - W nocy jest zimno. 
*** 
Słońce było coraz niżej. Niebo wyglądało pięknie. Wadera przyszykowała dla White'a, by mógł gdzieś spać. Pozostała tylko jedna. 
- Będe spał na ziemi.
- Daj spokój. Musisz dobrze wypocząć. Być może jutro gdzieś polecimy. 
- Nie ma mowy - podszedłem do wadery. - Damy nie śpia na podłodze - uśmiechnąłem sie lekko, a spod łóżka wyciągnąłem jakiś lelawy koc. Rozłożyłem na środku sali i położyłem się. 
- Na pewno? 
- Serine ma racje - odezwał się basior. 
Cei wyglądała na strasznie zmartwioną. Nie potrzebnie. Spałem w gorszych warunkach więc spanie na podłodze to było prawdziwe all inclusive. 
***
Obudziłem sie jako pierwszy. Nie miałem nic do robienia więc postanowiłem zrobić cos dla wadery. Wyleciałem z zamku i podleciałem na jedna z pobliskich wysepek. Pozbierałem dziką różę i wróciłem szybując.
Przedostałem się do kuchni nikogo nie budząc. Nastawiłem wodę w okragłym czajniku. Z małego woreczka wyciągnąłem dziką różę i zmiażdżyłem ją. Włożyłem ją do filiżanki i dodałem jakiś ziół, które znalazłem w szafie nad blatem. Wszystko zalałem wrzątkiem i odczekałem, aby było zdatne do picia.
Wyszedłem z kuchni. Basiora nie było, a wader siedziała na swoim łóżku. 
- Proszę bardzo - podałem jej z uśmiechem. - Można spokojnie pić.
- Ooo, co to takiego? 
- Herbata. - Tak na prawde moja pierwsza herbata. Widziałem jak robiły ja elfy na zachodzie. 
Wadera miała zrobić pierwszy łyk, kiedy White jej przerwał.
- Nie pij tego! - krzyknął.
- White, o co chodzi? - spytała zbulwersowana.
- Widziałem jak wsypuje tam truciznę! 
Co? Truciznę? To jakiś absurd! 
- Co? - spytała z niedowierzaniem. Spojrzała na mnie jakby mu uwierzyła. 
- Oszalałeś!? - wybuchłem. - Myślisz, że otrułbym Cei? 
- Tak! Tak myślę! Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę? Nie odpowiedziałeś mi! 
- Jaką rozmowę? - spytała zdezorientowana.
- Nigdy bym tego nie zrobił! 
- Skąd mam wiedzieć!? Cei, ile go już znasz? - zwrócił sie do niej. 
- Ja - zaczęła, ale przerwał jej. 
- Nie ważne. Widziałem jak wsypujesz jej truciznę! 
- DOŚĆ! - krzyknąłem najgłośniej jak się da. To wywołało u obojgu cisze. Ominąłem basiora potrącając go ramieniem i wyszedłem z pokoju. 
- Serine! Stój! Proszę! 
- Wierzysz mu? - spytałem prosto z mostu.
Wadera nie wiedziała, co powiedzieć. Nie uzyskałem odpowiedzi więc wzbiłem sie w powietrze. 
- Nie! Serine! - także chciała sie wzbić, ale biały basior ja zatrzymał. 

<Cei? Poniosło mnie. Normalnie wena 100% ;') >

Od Meastiti

To nie twoja wina, Splinter. Życie w tej watasze jest monotonne. Myślę, że życie w ogóle takie jest. Poznajesz kogoś. Zakochujesz się..., wychodzisz za mąż. Potem życie to melancholia. Cały czas dzieje się to samo. Partner już nie bardzo się tobą interesuje. Nie ma dzieci, nie ma nic. To nie dla mnie...., życie z kimś, nie jest życiem. Bez sensu poświęcać drugiej osobie czas..., twoje życie przebiega ci przed oczami!!! Odnalazłam córkę i muszę się nią zająć. Odejdziemy stąd bezszelestnie. Nikt tego nie zauważy. Zamieszkamy sobie razem i jakoś to będzie...

<Meastitia odchodzi :(>

Od Avem

Eh..., co tu gadać. Miałam jakoś ułożone życie. Odnalazłam mamę, miałam jako tako chłopaka. Zapowiadało się nieźle, ale jak tylko zrobiłam sobie mały urlopik, ON znalazł sobie inną... Życie jest niesprawiedliwe, wiem to. Co tu dłużej kryć..., pójdę sobie już stąd. To nie miejsce dla mnie. Pobyt tu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nikomu i niczemu nie wolno ufać..., miłość wystawiona na próbę, zniszczy ją, bo nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa miłość!!! Odchodzę. Może kiedyś ułożę sobie życie na nowo.

<Avem odchodzi :(>

Od Caseusa

Moje życie już naprawdę nie ma sensu. Dołączyłem do watahy, by nauczyć się kochać, szanować, by cokolwiek poczuć. Teraz wiem, że żadnemu wilkowi nie wolno ufać. Można polegać tylko i wyłącznie na sobie!!! 
Ecclesia, to była tylko fałszywa miłość. Tak naprawdę - pierwsza wadera, którą napotkałem w tej watasze! Ona wydawała się być idealna. Ale co?! Stop! Rzuciła mnie wrednie, bo nie odezwałem się do niej przez jakiś czas..., a ja tylko szykowałem jej prezent urodzinowo - ślubny!!! 
Za późno, znalazła sobie już innego kochasia... Bardzo mu współczuję...
No cóż, moje życie jest tylko zlepkiem złości, fałszywych uczuć i przypadków. Czas się pożegnać. Odchodzę w poszukiwaniu nowej nadziei, nowego życia.

<Caseus odchodzi :(>

Od Dilaj CD. Cole'a

-Cześć. – Powitałam Samanthę. Położyłam się z pomocą basiora na wskazanym przez waderę miejscu. Podała mi jakiś obrzydliwy napar do wypicia i usztywniła moją łapę bandażem. Substancja smakowała jak gluty. Masakra. 
-Przejdzie ci niedługo, poleż tutaj, a ty nie wiem wybierz się na polowanie, czy co. – Ostatnie słowa skierowała do Cole’a
-Skoro zostaję wyproszony to ok, idę na spacerek, przyjdę po ciebie za… y Sam
-2 godziny jak słońce zajdzie. – Oznajmiła. Cole opuścił jaskinię, uśmiechnęłam się do niego na pożegnanie.
-Jak jeszcze raz mnie ktoś obudzi to dostanie po głowie jasne?
-No sory…
-A ten lowelas to, kto?
-Przystojny Cole nowy w watasze.
-Zakochana?
-A, co cię to?
-Rozpływasz się na jego widok
-Może i tak, ale jest starszy ode mnie. 
-Wiek to tylko liczba. Ogarnij się. Może on też cię bardzo lubi.
-Poznaliśmy się rano.
***(przeskok w czasie)
Kuśtykałam obok Cole po lesie. Samantha kazała mi rozchodzić łapę. Zapuściliśmy się w jakieś gęstej dziczy. Cole wydawał się być pewny tam gdzie idzie więc nie odzywałam się na ten temat, ale nagle przystanął…

<Cole?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Wzbiłam się w powietrze w ataku paniki, ale zaraz kompletnie pożałowałam swojej decyzji. Serine był tam sam na sam z tym upiornym wilkiem. Jak mogłam go tak zostawić? Szybko wróciłam na ziemię. Wtem dostrzegłam sylwetkę basiora. Najpierw chciał wbiec w labirynt drzew, ale zawrócił. Teraz biegł po kamiennej posadzce, a za min podążał ten upiór. Musiałam coś zrobić. W jednej chwili wtargnęłam pomiędzy wilki. Byłam jak strażnik, który zabrania czarnej postaci dostać się do Serine'a.
- Co ty wyprawiasz, Cei? Uciekaj! - krzyknął basior.
Zignorowałam całkowicie jego wypowiedź. Nie ma mowy, żebym znów zostawiła go samego. Wilk z kosą zaczął biec w moim kierunku. Byłam gotowa na walkę, czekałam tylko na odpowiedni moment. Kiedy wilk znajdował się dosłownie dwa metry ode mnie, zmobilizowałam wszystkie swoje siły i wytworzyłam przed sobą dźwiękową tarczę. Kosiarz odbił się od niej i przeleciał przez pół sali. Natychmiast spojrzałam na Serine'a. Zdziwiłam się, że oparzenia zniknęły. Chciałam nawet zapytać, jak to się stało, ale w tamtej chwili nie było czasu na wyjaśnienia, dlatego z mojego pyska padło inne pytanie:
- Możesz latać?
- Nie. Udało mi się wyleczyć oparzenia, ale nadal jestem słaby... - rzekł zawiedziony.
- W takim razie musimy zyskać na czasie. Będę z nim wlaczyć, póki nie wzbijesz się w powietrze.
- Nigdy na to nie pozwolę, a jeśli ci się coś stanie? Wiesz, że nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Błagam, uciekajmy stąd - prosił Serine.
- Zrobimy to tylko wtedy, gdy będziesz w stanie latać - odparłam zdecydowanie.
- To ucieknij sama... - wyszeptał basior.
- Nigdy... Zaufaj mi. Nic mi się nie stanie. To będzie bardziej defensywna walka. Zaatakuje go tylko w ostateczności - powiedziałam, po czym spojrzałam mu prosto w oczy.
Ich szmaragdowy odcień zaczarował mnie. Były tak piękne i czarujące... Widziałam w nich troskę i jeszcze coś, czego nie potrafiłam nazwać. Za ten widok byłam gotowa oddać wszystko, nawet własne życie... Basior po chwili wycofał się, zostawiając mi wolne pole. Ze smutkiem przerwałam nasz wzrokowy kontakt i odwrociłam się przodem do kosiarza, który zaczął ponownie biec w moim kierunku. Musiałam grać na czas. Wilk zamachnął się ogromną kosą, ale ja zdążyłam chwilę wcześniej wysłać fale dźwiękowe, wniknąć w nie i tym samym przenieść się za sylwetkę rozjuszonego wilka. Ten szybko zorientował się, w czym rzecz. Zawrócił i po raz kolejny zaczął na mnie nacierać. Tym razem użyłam skrzydeł i zrobiłam unik. Widać było, że kosiarz z każdą minutę coraz bardziej się niecierpliwi, a tym samym i denerwuje. Wcale mnie to nie cieszyło. Wilk spojrzał mi w oczy, a wtedy całe moje ciało przeszedł, dziwnie znajomy, dreszz. Nagle wilk uderzył kosą o posadzkę. Jak na zawołanie wyleciało z niej stado wściekłych kruków, które swą złość skierowały prosto na mnie. Natychmiast wycelowałam w każdego z nich ogromną ilością zabójczych dźwięków. Zapadła cisza. Ja i kosiarz dyszeliśmy z wyczerpania. To był prawdziwy pokaz umiejętności. Postanowiłam wykorzystać ten moment. Zaczęłam śpiewać pieśń o właściwościach uspokajajacych i wycelowałam nią prosto w wilka. Ten zachwiał się niespokojnie i upuścił kosę, która rozbiła się pod wpływem uderzenia. Potem sam wilk upadł na ziemię. Zamiast uciekać, podbiegłam do niego. Ten, nie wiadomo dlaczego, zaczął się zmniejszać. Jego sierść przestała się już jeżyć. Stała się gładka i lśniąca. Po chwili zaczęła szarzeć. W końcu zmieniła kolor na biały. Wilk spojrzał w moje oczy swoimi niebieskimi tęczówkami.
- To niemożliwe... - wyszeptałam.
Odsunęłam się na kilka kroków. Natychmiast podbiegł do mnie Serine.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Cei, czy to ty? - wyszeptał słabym głosem biały wilk.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się tu dzieje. Moje oczy zaczęły się szklić.
- Serine, ja znam tego wilka... To White - mój nieżyjący przyjaciel...

<Serine? Nie odpowiadam za moją wyobraźnię...>

Od Sandstorm CD. Sage'a

Wilk warknął na mnie. Super. Jeszcze tego mi brakowało - nieznajomego wilka, który prawdopodobnie rzucił by mi się do gardła.
- A kultury to cię w domu nie nauczyli?
- Ja, moja droga wiem, co to kultura - powiedział w lekko dumnej pozie.
- Ha! Oczywiście! - zakpiłam z niego. Obróciłam się i odeszłam. 
Przez chwilę szłam w spokoju i ciszy. Niestety nie trwało to długo. Spokój zakłócił mi nieznajomy. 
- Pamiętaj, że to ty zaczęłaś - basior zaszedł mi drogę. 
- Ja? - spytałam zaskoczona. - Gdybym cię znała to zachowałabym się ciut inaczej - ominęłam basiora.
- W takim razie może się panienka przedstawi?
Stanęłam. Wzięłam głęboki wdech i wydech. 
- Sandstorm - powiedziałam spokojnie.

<Sage? D: >

Od Cyndi'ego CD. Grace

Uśmiechnąłem się pod nosem. Basior spojrzała na mnie nienawistnie, ale spojrzenie Grace zmusiło go do opuszczenia jej jaskini. Ja owinąłem sobie łapę jakąś szmatą i zapytałem:
- Kto to był?
- Luke... poznałam go w starej watasze... - westchnęła wadera. - Uczepił się mnie, nie wiem o co mu chodzi.
- Nie przejmuj się... niech tylko spróbuje cię tknąć, to się z nim rozprawię osobiście. Nawet ci włos z głowy nie spadnie. - usiadłem obok wadery.
- Wiesz... nie wiem do końca, czy on chciał mnie skrzywdzić. Myślę raczej, że... yyy... - zająknęła się Grace.
- Że co? - zaciekawiłem się i spojrzałem na nią z uśmiechem.

<Grace?>

Od Oasisa CD. Melody

- Tak jest! - krzyknąłem i spakowałem się. Natychmiast wyruszyliśmy. Pędziliśmy lasem. Już dawno zapadł zmrok, gdy stanęliśmy przed pałacem Anioła Śmierci. Wrót jego strzegły lwy i tygrysy.
- Wiem, jak możemy ich powstrzymać. Idź prosto. - nakazałem. Melody nie była pewna. Zwierzęta przystanęły i wydawały się zupełnie zdezorientowane. Wkroczyliśmy ostrożnie do środka.
- Jak ty to...? - szepnęła Melly.
- Iluzja...
Chciałem dokończyć ale nie zdołałem. Całe pomieszczenie zalał zimny powiew. Nagle usłyszałem lodowaty głos, wydobywający się z każdej strony:
- I know, you are there, Melody... I cannot can see you, but I can smellyou... but... you are not alone... there's unader wolf... who is he?
- I'm alone... leave me! - warknęła Melody.
- I've got your brother... please... don't loose him... I can kill him, but, you can save your brother. - warknął głos. - Give me your boyfriend... You can rescyou your brother...

<Melody? Weny brak >.<>

Od Melody CD. Nathana

-Chciałbym wiedzieć tak z ciekawości... lubisz może jesień...? - zapytał w drodze do jaskini.
Spojrzałam na niego zdziwiona ale ona patrzył przed siebie. Zamyśliłam się na chwilę po czym powiedziałam:
-Jesień to nie jest moja ulubiona pora roku - spojrzałam na niebie - ciągle wtedy tylko pada i wszędzie jest pełno błota - westchnęłam - nie ma w niej nic pięknego...
Znowu zamyśliłam się, tym razem oprzytomniałam przy wejściu do jaskinii...
-Wchodzisz? - spytał basior..
-Tak... - wyrwał mnie z zamyśleń.
Weszłam do jakiskini i otrzepałam się z wody i błota i za pomocą magii rozpaliłam ognisko.
Położyłam się koło niego aby się wysuszyć.
-A ty? Co sądzisz o jesieni...? - spytałam aby kontynuować rozmowę...

<Nathan?>

Od Meastiti ~ Konkurs

Impreza była gotowa. Wszyscy goście powoli się schodzili. 
***
Na imprezę wkroczył nieznajomy. Był wysoki, ukryty pod ciemnym kapturem. Chodził między gośćmi i syczał dziwnie. Nagle pojedyncze osoby zaczęły okropnie się ślinić, a w ich oczach zakręciły się świdry. Wilki zaczęły wyć. Nieznajomy odkrył kaptur. Była to dynia. Miała długie nogi i krótkie ręce. zęby sięgały jej do brody, a język był zgniły. Miała dziurę w czaszce, z której wylewał się mózg. Była cała szara, miejscami wypływał z niej zielony płyn. Wilki podeszły do niej i zaczęły spijać z niej zieloną maź. Scena była masakryczna. Byłam w szoku. Po chwili jednak stało się coś zaskakującego! Z dyni wyskoczył niedźwiedź i krzyknął:
- Najlepszy poncz w dolinie!!! Produkowany ze specjalnych drzew Ponczowych!!! Przygotowywany wedle sekretnej receptury!!! - zgasiło mnie. Ta zielona maź, to tylko poncz! Moja impreza była bardzo udana! Wszyscy goście byli pod wrażeniem efektów specjalnych. Udawałam, że wszystko było zaplanowane, jednakże do dziś nie wiem, co się właściwie stało... Potwór wprowadził na moją imprezę upiorną dawkę Haloweenowego strachu! Było extra!!!

Od Meastiti ~ Konkurs

Przechadzałam się po lesie wraz ze Splinterem. Było ciemno  i buro. Na niebie widniały burzowe chmury. Było Haloween. Każde drzewo zdawało się patrzeć na ciebie, każdy cień wzbudzał w tobie grozę... Nagle zza krzaka usłyszałam przeraźliwy krzyk bólu. Wtuliłam się w basiora. 
- C-co to jest? - wyjąkałam, gdy jęk powtórzył się
- Ni-nie wiem - szepnął basior cicho - chodźmy to sprawdzić... - mówił z przerażeniem w głosie. Ruszyliśmy za jękiem. Zza drzewa wyłonił się stary cmentarz. Wkroczyliśmy na niego. Był straszny... Nagrobki pokrywał mech. Znicze na grobach zdawały się rozsypywać się przy każdym powiewie wiatru... W roślinach nie było ani krzty życia... Jęk narastał z każdym krokiem. Szliśmy powoli. Nagle ujrzeliśmy wilka. Klęczał przy drugim. Widok był masakryczny...! Drugi wilk miał wybałuszone oczy. Jelita wychodziły mu bokiem, a mózg wylewał się nosem. Ten pierwszy stał nad nim i całował z czułością serce drugiego. Po chwili wziął je do pyska. Rozległ się plusk. Z pyska wilka wypłynęły żyły i tętnice. Krew rozbryzgnęła się po grobach. Wilk dalej masakrował ciało ofiary. Zjadał powoli wszystkie wnętrzności biedaka. Gdy skończył, wyrwał sobie zęby i wepchnął je do oczu wilka. Położył się nim ni wniknął w niego. Założył na siebie jego ciało! Rozpruł sobie brzuch i wyciągnął jelita zaczął czegoś w nich... szukać! Wyjął małą wiewiórkę wepchnął ją sobie do gardła, po czym zjadł jelita. Wypił kwasy z żołądka. Wyciągnął sobie układ nerwowy jednym ruchem. Padł na ziemię. 

Od Sandstorm CD. Michaela

Patrzyliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę.
- Po połowie? - spytał.
- Eee tam - machnęłam łapą. - Po co mamy płacić skoro - zrobiłam przerwę zbliżając się do basiora. - Ukraść - szepnęłam mu na ucho.
- CO!? 
- Co, co? Spokojnie nikt się nie dowie - przewróciłam oczami. 
- Nikt się nie dowie? NIKT?
- Ha! Boisz się! - zaśmiałam się. 
- Ja? Pff. Oczywiście, że nie - powiedział. 
- To choć - zaczęłam iść w kierunku lasu.
Mijaliśmy właśnie strumyczek. Wybrałam drogę na skróty. Basior nie był tym zachwycony, ponieważ ta ścieżka przechodziła przez las starych dębów. Nigdy nie byłam w takim miejscu. Wyjątkowo dziś chciałam dostarczyć mojemu organizmowi trochę adrenaliny.

<Michael? Wszystko poszło na opo Serine'a, wybacz :I >