niedziela, 26 lipca 2015

Od Veyrona CD. Sandsorm

Przechodziłem sobie lasem nucąc wesołą piosenkę i podśpiewując przy tym. Poranek był cudowny i słoneczny. Powietrze było wilgotne i ciężkie, pachnące poranną rosą i skoszoną trawą, czyli inaczej - najlepsze! Zapowiadał się ciekawy dzień... zważając na wczorajszą niezwykłą noc. Po tym jak Dezessi przestała wypłakiwać się w moje ramię mogłem wrócić do swojej jaskini i odpocząć trochę i napić się jakiegoś ciepłego napoju i zjeść posiłek... no a potem wbił Aventy i zapowiedział imprezę odbywającą się dziś wieczór! To było cudowne przeżycie! Były wszystkie wilki z watahy, a Ceivira jak zwykle była najcudowniejszą DJ - ką na świecie. Ale fajnie tak czasem pobyć samemu, bez upierdliwych, głośnych i pijanych wilków.
Zjechałem po mokrej trawie w dół malutkiej rozpadliny niedaleko mojej jaskini - uwielbiałem tamtędy chodzić i śpiewać, kiedy nie było nikogo w pobliżu. Wziąłem głęboki orzeźwiający wdech i ruszyłem dalej. Nagle zobaczyłem coś niepokojącego; w szczelinie usłanej trawą, w której się znajdowałem zobaczyłem leżące ciało jakiejś wilczycy. Spoczywało na drewnianym zakrwawionym pieńku. Było niecałe pięćset metrów ode mnie. To będzie zdecydowanie ciekawszy dzień, niż przypuszczałem. Natychmiast do niego podbiegłem i momentalnie zaniemówiłem.
Nie.
Jestem chory.
To niemożliwe.
Nie piłem wczoraj.
Ale te jej rysy twarzy.
Ten kremowy kolor sierści.
Grzywka zaczesana na bok.
Zawsze czyste, białe skarpetki.
Zawsze różowy, spuchnięty nosek.
Piękny, puszysty, delikatny, pawi ogon.
Wielkie, pokryte ciemniejszym futrem uszy, które zawsze tak uroczo zwisały.
To bez wątpienia była ta wadera. Zawsze bym ją poznał. Zawsze. Najcudowniejszą waderę na świecie. Ale to nie możliwe, żeby tak po prostu tutaj sobie leżała. Ona była martwa. Bardzo martwa. I to już dawno temu. Trzy lata temu zginęła.  Ale ona oddychała. Wolno, ale oddychała. Po jej policzkach spływały łzy. Spojrzałem w stronę jej piersi. Był w nią głęboko wbity sztylet. Moje oczy napełniły się łzami. Kto to zrobił? Dlaczego? Najpierw połamię wszystkie kości, potem zacznę dziurawić, wydłubię oczy, powyrywam kończyny, spalę żywcem. Będzie się smażył w piekle. Nie rozumiem. To nie miało sensu. Dlaczego Sandstorm? Dlaczego?! Dlaczego każesz mi to przechodzić od nowa? Cierpieć te same męki po raz drugi? Kazać próbować odebrać sobie życie? Kazać próbować się zagłodzić? Zrujnować psychikę, która już nigdy nie będzie taka sama? Wtuliłem głowę w jej pierś i zacząłem żałośnie szlochać... podobno basiory nie płaczą... miałem gdzieś te zasady. Miałem to wszystko gdzieś! Nie. To głupie. To niemożliwe. Nagle usłyszałem coś, co na nowo mnie ożywiło. Bicie serca. Nie swojego. Jej. Jej serce biło. Oddychała. Otworzyłem oczy i podziękowałem w duchu Bogowi. Podniosłem ciało wadery i natychmiast popędziłem do jaskini naszej głównej uzdrowicielki.
 - Samantho! - Zawołałem głosem przepełnionym tragizmem, szczęściem i rozpaczą.
 - Czego znowu? - Prychnęła szamanka.
 - Operacja! Natychmiast! Musisz mi pomóc! Stan krytyczny! - Zacząłem panikować pokazując wilczycy ciało Sandstorm. Ona natychmiast się ożywiła. Odebrała je ode mnie i wykopała z jaskini. Usiadłem przed nią oszołomiony. Odczuwałem niepokój, ból, lęk, niepokój, strach, radość, wzruszenie, osamotnienie, bliskość, cudowne uniesienie i... w zasadzie to nie dało się powiedzieć, w jakim jestem nastroju. Oby Samantha wiedziała co robi. Tylko to mnie teraz przejmowało. To mnie obchodziło. Nic innego. Formalności watahy mogą zaczekać. Ja nie. Sandstorm nie. Samantha nie. Dręczyła mnie myśl, czy za kilka godzin z jaskini wyjdzie uśmiechnięta Sandstorm i zadowolona z siebie Samantha... czy będę mógł do nich podbiec, podziękować Samancie z całego serca i uściskać Sandstorm ze łzami radości w oczach? A może szamanka opuści jaskinię sama w ponurym nastroju niosąc ze sobą złe wieści? Nie... to... to by było zbyt złe. Zbyt straszne. Zbyt sadystyczne.
Pozostawało mi tylko czekać. Będę czuwał. Jeśli trzeba, dzień i noc. Aby się dowiedzieć. To było zbyt ważne. Muszę się przekonać. Muszę powitać moją przyjaciółkę z otwartymi ramionami. Nie mogę się złamać.

<Sands? Resztę zostawiam Tobie :3>

Od Willa CD. Ethel

 - Ethel? - Zamrugałem oczami spoglądając z zaciekawieniem na waderę. - Co tu robisz?
 - To samo, co ty - zakaszlała wilczyca. - Włóczę się bez celu tu i tam, bo watahę upatrzoną już mam. A teraz idź stąd... nie mam siły na rozmowy. Ethan odwala niezłe teatrzyki.
 - Masz migrenę? - Zapytałem zaniepokojony.
 - Może. Co się to obchodzi? - Prychnęła Ethel i oparła się o kamień. Wyglądała na bardzo chorą.
 - Dużo mnie obchodzi, jak się czuje moja przyjaciółka. Nie podoba mi się ten Ethel. Przez niego cierpisz - stwierdziłem stanowczo.
 - Ja? Przyjaciółka? Twoja? - Wadera zamrugała oczami z niezrozumieniem. - Człowieku... znamy się od dwóch dni, a ja już jestem twoją przyjaciółką?
 - No więc... - zacząłem, ale nie skończyłem.
 - No więc nie. Idź sobie - Ethel westchnęła ciężko.
 - Okej, rozumiem, masz gorszy dzień, wszystko cię boli, ale może pójdziesz do szamanki? Dostaniesz leki przeciwbólowe...
 - Do szamanki? Jakiej szamanki?! Will, człowieku, czy ty siebie słyszysz? Szamani są od wypędzania demonów i odprawiania czarnych mszy, a Ethan nie jest demonem.
 - Och, wybacz... głupi ja... wiesz o kogo mi chodziło... o tego... no... jak mu tam... lekarza? Medyka? Jakoś tak... Mówię poważnie. Naprawdę cię przepraszam.
 - Idź stąd.
 - Ale ja...
 - Idź stąd.
 - Nie dasz sobie pomóc...?
 - Nie, idź stąd.
 - Bo w zasadzie...
 Tuż obok mnie eksplodowała ziemia. O mało nie dostałem zawału. No tak... Ethan.
 - To było ostatnie ostrzeżenie. Jeśli nie zostawisz mnie w spokoju w ciągu dziesięciu sekund, Ethan. rozszarpie ci gardło. Nie jesteś moim przyjacielem, ale nie jesteś moim wrogiem. Jesteś moim znajomym, a ja nie mam ochoty na pomoc od znajomych. Nie teraz. Nie chcę być nie miła, ale musisz mnie zrozumieć. Nie. Nigdy nie zrozumiesz, co czuję, kiedy Ethan oddala się ode mnie... chyba, że pozwolił byś mi połamać wszystkie twoje kości, oblać cię płynnym złotem, a potem stukać w ciebie drewnianą pałeczką. Więc odejdź.
 - To przykre, ale Ethan przecież nie może mnie nawet dotknąć, bo jest stworzeniem niematerialnym.
 - Do widzenia - warknęła Ethel.
 - Jak sobie życzysz, ciekawa istoto - ukłoniłem się i oddaliłem, ale zanim straciłem ją z oczu dodałem jeszcze tylko: - Daj znać, kiedy poczujesz się lepiej!

<Ethel? Psieplasiam... tak jakoś wyszło :p>

Od Blair CD. Cole'a

-Cole, a mógłbyś pokazać mi na chwilę to pióro? - zawołałam do basiora.
-Jasne, tylko musimy się gdzieś ukryć przed tą psychopatką! - powiedział.
Gestem głowy wskazałam na najbliższą jaskinię. Szybko tam wbiegłam i w ostatniej chwili wyhamowałam przed ścianą. 
Podłoże było wyłożone żółtymi liśćmi. Było dość ślisko, więc chyba jasne jak prawie przywaliłam w ścianę, hę?
Cole dał obejrzeć mi pióro. Przyjrzałam się uważnie napisowi na jego czubku. Troszkę znałam się na tego typu literach. Były tak zwanymi: "Runami". 
Po przeczytaniu ich, westchnęłam cicho. Jednak Cole usłyszał to westchnięcie i zapytał:
-Coś nie tak?
-Ech... Nie, tylko... To pióro należy do...
-Do...?

<Cole? Pióro należy do...? XD>

Od Deatha CD. Telary

 - Och... nigdy mi nie mówiłaś, że masz moc zamieniania się w człowieka - podrapałem się po karku. - I... ja tak nie potrafię.
 - Ależ głuptasie! Ja też nie potrafię. To miejsce po prostu jest zaklęte i jeśli je poprosisz, to samo zmieni cię w człowieka, jakiego tylko sobie wymarzysz! - Telara wybuchła perlistym śmiechem.  W pomieszczeniu zaczął padać śnieg. Skinąłem głową i skupiłem się.
 Dobrze... chciałbym być człowiekiem... takim normalnym, przeciętnym, takim, jakim bym był, gdybym po prostu nim był. Ale... proszę... zaklęte miejsce... nie chcę być ani ślepy, ani nie mieć na sobie tych wszystkich ran, blizn, wystrzępionego futra... chcę być człowiekiem takim, jakim bym był przed pożarem, pomyślałem. Zamknąłem oczy. Nagle poczułem, że coś łaskocze mnie w żołądku i... upadłem na ziemię.
 - No, no, no... - mruknęła Telara. - Niezły z ciebie przystojniaczek.
 Otworzyłem oczy i usiadłem na ziemi. Czułem się jakoś dziwnie nieswojo. Byłem opatulony w jakieś dziwne, szare coś. Spojrzałem na swoje dłonie i... krzyknąłem z przerażenia. Zamiast swoich łap, miałem jakieś pitufiny z poprzyczepianymi pięcioma zwisającymi parówkami... czy co to tam było... na ich końcach miałem poprzyczepiane jakieś dziwne kawałki plastiku.
 - Co się ze mną stało? - jęknąłem z przerażeniem spoglądając na nią z lękiem.
 - Pierwszy raz zmieniasz się w człowieka? - Zapytała ze zdziwieniem. Przytaknąłem.
 - To źle?
 - Ups... - Telara zachichotała nerwowo. - Chodź... Pokażę ci ciebie samego.
Podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Za każdym krokiem moje nowe „nogi” chwiały się i wykręcały w dziwną stronę.
 - Jeszcze tylko chwilka... - Telara stawiła mnie przed lustrem. O... Starałem się nie wybuchnąć paniką. Byłem zupełnie łysy! Na twarzy, na łapach, wszędzie! Zamiast bielm miałem jakieś okropne, zielone źrenice, ale widziałem doskonale... chociaż coś. Ale nad nimi zwisały jakieś kępki czarnej trawy! Na swojej łysej głowie miałem jedynie jakieś dziwnie, miękkie, czarne futro, które wyglądało jak lwia grzywa... okej... spokojnie... ogarnij się Death... to tylko ty. Staraj się wyglądać poważnie, spokojnie i normalnie. Wziąłem głęboki oddech. Zamknąłem oczy i otworzyłem je ponownie, ponownie spoglądając w lustro. Zobaczyłem jedynie spokojnego, poważnego człowieka... uff.
 - I jak? - Zapytała Telara z zapałem. - I jak? Podobasz się sobie?
 - Ani trochę - stwierdziłem starając się poruszać moją łysą ręką.
 - Och, nie może być aż tak źle... - zaczęła puszczając mnie powoli, ale cały czas asekurując.
 - Ale jest - mruknąłem. - Zmieniam się z powrotem w wilka.
 - Jak ty, to ja też - westchnęła wadera. Uśmiechnąłem się nieśmiało.

<Telaro? :')>

Od Ili CD. Cuttle

 - Jak sobie chcesz - wzruszyłam ramionami i stanęłam na środku polany z zadziorną miną.
 - A ty co odwalasz? - Cuttle zatrzymała się patrząc na mnie, jak na idiotkę.
 - Przestaję za tobą łazić - wyszczerzyłam zęby. - Odprowadzę cię wzrokiem.
 - Ale jesteś wredna - prychnęła wilczyca i ruszyła dalej.
 - Z wrednymi wilkami trzeba sobie radzić... coś o tym wiem - poruszyłam znacząco brwiami.
 - Przestań! - Wadera tupnęła nogą.
 - Ale co takiego? - Powiedziałam z udawanym zdziwieniem. - Przecież ja nic nie robię.
 - No... bo... ty... no... masz... masz przestać tu być. Denerwuje mnie twoja obecność - Cuttle przewróciła oczami.
 - Nie umiem się teleportować - przekułam uśmiech w podkówkę i zaczęłam kiwać głową.
 - Nie denerwuj mnie! - Widać było, że wilczyca ledwo powstrzymuje atak złości.
 - No dobra, dobra... najważniejsze jest wiedzieć, kiedy przestać - podbiegłam do wilczycy. - Och, Cuttle...
 - Lilieth.
 - Dobrze, LILIETH, przestań się na mnie boczyć, bo wprowadzasz nerwową atmosferę... - zaczęłam.
 - Ja?! - Wybuchnęła wadera.
 - Tak, ty. No w każdym razie, przestań się na mnie boczyć, bo, naprawdę, kiedy poznasz mnie bliżej, zobaczysz, że nie jestem taka zła - zamrugałam powiekami robiąc minę ze Shreka. - Chociaż mogę się taka wydawać na pierwszy rzut oka... ale przecież powiedziałaś, że dołączyłaś do watahy, ponieważ... no... ponieważ chcesz już nie być taka samotna... To może ja na początek?

<Cuttle? xD>

Od Ryana CD. Arisy

 - Arisa?! - Wyrzuciłem z siebie i skoczyłem pod wodę wstrzymując oddech. Popłynąłem za waderą, której nogę oplatała jakaś macka. Kiedy do niej dopłynąłem zaczęło mi brakować tlenu. Chwyciłem waderę za nogę i razem zaczęliśmy szarpać się z macką, ale zaczęło kręcić mi się w głowie. Udało nam się wyszarpnąć nogę Arisy i w tym momencie wypuściłem powietrze, zachłystując się wodą.
Straciłem przytomność.
Poczułem, że coś naciska rytmicznie na moją pierś i ktoś wykrzykuje w kółko moje imię. Ostry piach wbijał się w moje plecy. Otworzyłem oczy i zacząłem głośno kaszleć przechodząc do pozycji siedzącej.
 - Ryan! Ty żyjesz - krzyknęła Arisa przytulając mnie mocno.
 - Co się właściwie wydarzyło? - Zacząłem pocierać sobie oczy.
 - No... no bo był ten potwór, ale... ale ty mnie uratowałeś... a... a potem zacząłeś tonąć. No... no i musiałam ciebie wyciągnąć na brzeg. Ale musimy stąd uciekać. On zaraz wróci.
 - Kto? - Zdziwiłem się.
 - Potwór.

<Arisa? :p>

Od Cole'a CD. Blair

 - Nic ci nie jest? - Podbiegłem do wadery.
 - Nie... - jęknęła. - To tylko drobna ranka.
          Otarła krew spływającą po jej policzku.
 - Ona zaraz tu wróci - stwierdziłem. - Może i jest głupia, ale na pewno nie aż tak.
 - Masz rację. Należy się ulotnić. Koniecznie - westchnęła Blair.
 - Właściwie to dlaczego tak ściga tego pióra? - przyjrzałem się uważnie wspomnianemu przed chwilą.
 - Co tam znalazłeś, brachu? - Wilczyca wyjrzała mi przez ramię.
 - Blair... spójrz! - Wskazałem na zakończenie piórka.
 - Łał... co to? - Zagadnęła. Na końcówce złotego pióra były wyryte jakieś słowa, których nie byłem w stanie odczytać.
 - Może pójdziemy z tym do szamanki? - Zagadnąłem.
 - Dobry pomysł - potaknęła po czym spojrzała w powietrze i mruknęła: - Wróciła.
Również spojrzałem w stronę z której leciała lamparcica, pantera, czy co to tam było, miotając przekleństwami zaadresowanymi pod nas. Razem z Blair spojrzeliśmy na siebie znacząco. Puściliśmy się pędem w stronę watahy, a ja w między czasie utworzyłem z zieleni torbę, przewiesiłem ją sobie przez ramię i schowałem w niej pióro.
 - Wiesz - krzyknąłem do wadery, tak, aby mnie usłyszała. - jak tak sobie myślę, to się cieszę, że nie daliśmy tego pióra tamtej psychopatce...
 - Zgadzam się z tobą!
 - To gdzie teraz?
 - Do Samanthy.

<Blair? Wybacz, że tak długo, ale, jak pewnie zauważyłaś, kompletny brak weny... eh :3>

Od Veyrona CD. Dezessi

Podszedłem do wadery i usiadłem obok niej. Przytuliła się do mnie i szlochała. Zacząłem gładzić ją po głowie.
 - No już... Ci... - westchnąłem i zacząłem głaskać waderę po głowie.
 - To jak? - Spojrzała na mnie swoimi szklanymi ślepiami. - Opowiesz mi coś o sobie?
 - Na pewno tego chcesz? - Zapytałem z lekkim wahaniem.
 - Tak. - Stwierdziła stanowczo.
 - No dobrze. Urodziłem się w watasze, tak, jak moje kuzynki. Gdy miałem rok, opuściłem ją i postanowiłem chodzić po świecie szukając przygód. Nie mogłem pozostać uziemiony. Miałem po prostu zbyt wielkie ADHD... Dołączyłem do Watahy Krwawego Diamentu i poznałem tam waderę. Sandstorm. Była wspaniałą, wiecznie uśmiechniętą, żartobliwą wilczycą z którą przeżyłem ciekawe, niesamowite, wspaniałe, niezapomniane przygody. Pewnego dnia jednak wataha została zaatakowana. Alfę zabito, a społeczność rozpadła się na kawałeczki. Myślę również, że moja najlepsza przyjaciółka poległa w bitwie. Powróciłem do watahy, nie wiedząc, gdzie indziej się udać i otrzymałem stanowisko bety. Po trzech latach pogodziłem się ze swoją największą życiową stratą i właściwie to... no cóż, sama rozumiesz.

<Krótkie opowiadanie na życzenie, Dez ;-;>

Od Sandstorm

Widziałam ich przytulających się do siebie. Poczułam falę zazdrości. Byłam tak potwornie zła; miałam ochotę podejść i uderzyć nim o ścianę, ale rozpacz nie pozwalała mi tego zrobić. Łapy miałam jak z waty. Miałam ochotę paść i zacząć płakać lub umrzeć. Moje serce zostało po raz czwarty rozbite na drobne kawałeczki , a nawet stratę na proch. Nic mi nie pozostało. Powoli zaczęłam zamieniać się w wypompowaną od uczuć kulkę futra i piór. 
Każdy, DOSŁOWNIE, KAŻDY zostawił jakiś ślad po sobie. Jeden - ranę na krtani, drugi - zniknął bez śladu zostawiając mnie samą, trzeci - wyśmiał wszystko, co powiedział, a czwarty... 
Po prostu pomyliłam się do wszystkich. 
Cholerne wilki, cholerne życie, CHOLERNY ŚWIAT! 
Dlaczego to spotyka akurat mnie? Dlaczego każdy którego spotkam musi po kawałeczku wyplewiać mnie z uczuć? Czy coś zrobiłam nie tak? Czy obejmuje mnie jakaś klątwa rzucona w młodości? 
- Sandstorm? - usłyszałam jego głos. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że na nich patrzę. - To nie tak... Bo widzisz... ja...
- Zamilcz - rozkazałam mu. Posłuchał,  ale nie z własnej woli. 
To on był tym ostatnim, który wyrwał ostatni korzonek moich uczuć. Gdyby tylko jeszcze coś zostało. 
- Podejdź do niej. - Patrzyłam się ślepo przed siebie. - Wyciągnij sztylet z pochwy. 
- N-nie rób tego - zadrżała wadera, która próbowała się cofnąć. 
- Czego? Zrobiłam coś?  
Spojrzałam pusto na srebrne ostrze narzędzia. Oj jaka szkoda, że mi je pokazał. 
- Cały czas mnie oszukiwałeś. Cały czas bawiłeś się mną jak jakąś lalką! - krzyknęłam. Przygryzałam policzek, by się nie rozpłakać. 
- Sand... 
- Zamilcz - Syknęłam, a jego łapa wraz z ostrzem śmignęło po krtani stojącej przed nim wadery. Szkarłatna ciecz rozlała się barwiąc śnieżno- niebieską sierść wilczycy. Padła bezwładnie na glebę, która wpijała krew jak wodę.
Nie poruszyłam się nawet o milimetr. 
- I patrz co robiłeś! - krzyknęłam. - Zabiłeś ją! -krzyczałam gardło jak wariatka. Już czułam, jak zdzieram sobie gardło. 
- To nie j...
- Miiiilcz! - załkałam i podeszłam bliżej. Dosłownie na pół metra od niego. Kazałam mu przejechać sobie po krtani. 
Ostrze przyległo go szyi. Miał się zamachnąć, lecz wszystko poszło nie tak. Ostrze lekko go drasło, lecz trafiło mnie. Klinga sztyletu trafiła mnie tuż nad sercem.
Miałam wrażenie, jakbym nie mogła wziąć oddechu. Czy byłam zaskoczona? Tak.
- No proszę... Jednak można się oprzeć mojej mocy. 
Cofnęłam się chwiejnie. Obrazy zaczynały być na zmianę podwójne i rozmazane. Poczułam ciepłą krew spływającą po klatce piersiowej i łapie. Słyszałam jak basior coś krzyczy. Jednak głos był zbyt stłumiony. I czyżbym miała go już za sobą?
Parłam na przód mimo bólu i rozmazanego otoczenia. Nie wiem, jak i nie wiem kiedy, ale potknęłam się o korzeń i stoczyłam z wysokiego wzniesienia. Ból był niewyobrażalny. Miałam wrażenie, że sztylet wbija mi się głębiej... I głębiej... I głębiej... 
Zatrzymałam się na pniu jakiegoś drzewa. Leżałam na ostrych igłach sosny. 
Nie mogłam oddychać. Wyciągnęłabym ostrze z piersi, ale wykrwawiłabym się. Byłam bezradna. Samotna. Umierałam. 
Otworzyłam oczy. Zobaczyłam rozmazaną postać wilka. Oby nie on. 
Pysk nieznajomego zbliżył się, ale zrozumiałam, że ogląda nóż zatopiony w moim ciele. 
Poczułam jak mnie podnosi. Wydobyłam z siebie głośny jęk. Miałam tylko nadzieje, że nie umrę. A zwłaszcza w ten sposób.

<Veyron?>

Nowa wadera! ~ Sandstorm

Od Cole'a CD. Emmy

Do moich nozdrzy dobił się okropny smród. 
Otworzyłem oczy.
Leżałem na jakimś starym, zakurzonym dywanie w jakieś dziwne, krwistoczerwone wzory. Zakaszlałem.
Co to było za miejsce?
Kto mnie tu przyprowadził?
Dlaczego w okół mnie nie było żywej duszy?
Czemu nie pamiętam nic z wydarzeń, które mnie wczoraj spotkały?
Wstałem, otrzepałem się z kurzu i zacząłem się rozglądać. To miejsce wyglądało jak stary, opuszczony zamek... Nigdzie nie było tu okien, światło dawały tylko nikłe płomyki świec porozwieszanych pod sufitem. Wszędzie znajdowało się pełno pajęczyn, pająków, karaluchów i innych nieco przerażających, nawet większych robali. Pachniało zgnilizną i kurzem. Na ścianach wisiały ponure obrazy przedstawiające różne śmierci różnych wilków. Niektóre były tragiczne: pomiażdżone kości, rozszarpanie przez innych, serca przebite włócznią, odcięte głowy, biczowanie... ale były tam też spokojniejsze śmierci, typu: zgon z powodu głodu. Wzdrygnąłem się. Wodząc okiem po tych wszystkich okropnościach stwierdziłem, że nie szokuje mnie to już tak bardzo po tym, co przeszedłem z Emmą. No właśnie! Emma! Co się z nią stało? Gdzie jest? Co robi? Czy jest bezpie... nagle mój wzrok przykuł szczególny obraz. Przedstawiał ciemny las, który wydawał mi się dziwnie znajomy... i Emmę ze sztyletem wbitym w serce. Za nią stał jakiś osłoniony mrokiem wilk. Widać było tylko jego zielone ślepia połyskujące w ciemności.
Zamarłem.
Nie.
Cole.
Idioto.
Ogarnij się.
To tylko wytwór czyjejś wyobraźni.
A ta wadera to nie Emma tylko wilczyca cholernie do niej podobna.
Pokręciłem głową. Nagle w głębi korytarza usłyszałem jakieś wrzaski... krzyki... czyjąś kłótnię. Jeden z głosów wydawał mi się bardzo znajomy. Ruszyłem wzdłuż korytarza i skręciłem w prawo. Krzyki dobiegały z pokoju z uchylonymi drzwiami. Spojrzałem przez szparkę w drzwiach i zobaczyłem... Emmę? Tak. To była ona... ulżyło mi. A drugi, to... to była jakaś kreatura. Wyglądała znajomo... wtedy przypomniały mi się wszystkie zdarzenia z zeszłej nocy. Zrobiło mi się gorąco.
 - Mówiłam ci już! - Krzyknęła rozeźlona Emma.
 - A ja mam to gdzieś! Nie obchodzą mnie twoje głupie wywody miłosne! Wystarczy, że podejdę do niego na pięć metrów i już będzie mój! - Kreatura zaśmiała się szaleńczo.
 - Spróbuj tylko a połamię ci wszystkie kości - warknęła wadera.
 - No idź już stąd! Jesteś wolna, a ja nie chcę słuchać twoich lamentów - prychnął stwór.
 - Wal się! - Wadera z łzami w oczach pchnęła stworzenie na komodę i wybiegła z pokoju. Zamarła na mój widok. Stała tak chwilę wpatrując się we mnie, jakby zobaczyła ducha, po czym oprzytomniała.
 - Uciekaj! - Syknęła z przerażeniem w oczach. - Nie może się do ciebie zbliżyć na odległość dłuższą niż pięć metrów! Musisz wybiec z zamku!
 - Co potem? - Zamrugałem oczami zdezorientowany.
 - Jego moc nie działa poza zamkiem, chyba, że już wstąpi w czyjeś ciało! - Spojrzała na mnie błagalnie.
 - A co z tobą?! - Oburzyłem się.
 - Muszę zostać.
 - Nie ma opcji!
 - Dobrze. Biegniemy razem. Może mi też się uda  - jęknęła, po czym oboje puściliśmy się korytarzem prosto do wyjścia. Najwidoczniej Emma wiedziała gdzie jest, ale w swojej dawnej postaci nie mogła go zostawić. Wypadliśmy przez drzwi, przebiegliśmy przez obskurny ogród i wybiegliśmy przez furtkę.
 - Gdzie teraz? - Zapytałem w biegu dysząc ciężko.
 - Do watahy! - Odkrzyknęła równie zziajana Emma. - Bez przybrania postaci któregoś wilka nie ma tam prawa wstępu. Biegiem!

<Emulynu? Co ja Ci biedny miałem odpisać? ;-;>

Od Ethel CD. Willa

Obudziłam się gwałtownie zaczerpując powietrze w płuca. Poczułam ból, jakby ktoś zgniatał mi czaszkę, żebra i każde inne kości. Wszystko zaczęło palić tak nagle. Jakbym miała jakiś włącznik.
Ethan.
Ta przeklęta dusza musiała odejść. Zwiedzić. Ale dlaczego tak daleko? Dlaczego moim kosztem? 
- Ethan! - jęknęłam żałośnie, ale przysięgam na bogów, ból był niewyobrażalny.
Zwinęłam się w kłębek czekając na śmierć. Czy od separacji w ogóle można umrzeć? Czy w ogóle jest jeszcze ktoś taki jak ja? Ktoś, kto wie, jak to jest utrzymywać taki ciężar jakim jest Ethan? Szczerze w to wątpię.
To była chwila, w której nie wiedziałam  czy chcę się męczyć, czy umrzeć.
Nagle ból minął. Odetchnąłem z ulgą i otarłam gorące łzy.
- Gdzieś ty do choler* był? -   krzyknęłam. Byłam wściekła, ale nie miałam siły na kłótnie. Zważywszy na to, że On przeważnie wygrywa.
Delikatny szum rozebrzmiał mi w głowie.
- Tłumacz się, ale już - rozkazałam mu powstrzymując wymioty.
Kolejny szum.
- To cię nie tłumaczy. Wiesz, że to boli. I to bardzo. 
Tym razem szum nasilił się. Dołączyły do niego piski. A to wszystko było niczym ze starego telewizora.
- Nie zmieniaj tema... co? 
Nie mogłam uwierzyć. Byłam wstrząśnięta. Łapy zrobiły mi się jak z ołowiu. 
- Wataha? Ale... - wzięłam głęboki wdech i wydech. - Nie wiem, Ethan. Z tobą i twoimi wybrykami na pewno będziemy mile widziani - przywróciłam oczyma. 
***
"Głupota, to pierwszy stopień do śmierci". Tak brzmiały słowa Ethana, kiedy ja wspinałam się na szczyt góry, który bardziej przypominał szaniec. 
- To słowa Kaia - przypomniałam mu chłodno.
Kai, najlepszy przyjaciel jakiego możnabyło spotkać. Można powiedzieć, że traktował mnie jak młodszą siostrę. I tak, to były słowa Kaia. Usłyszałam je tuż po  moim wypadku. Spadłam, gdy wspinałam się po niestabilnych i kruchych skarpach. 
Mimo to nie powinnaś lekceważyć jego słów. Troszczył się o ciebie.
- Ooo, jakie to słodkie - powiedziałam sarkastycznie - a przypomnieć ci, jak próbowałeś się go pozbyć? 
To było kiedyś. Nie ufałem mu. 
- Ooo, jakie to słodkie - powiedziałam sarkastycznie. 
Gdy udało mi się wejść na szczyt góry, a raczej wzniesienia... Bardzo wysokiego wzniesienia. 
- Ethan, sprawdzisz? 
Nie odpowiedział, ale czułam, jak się oddala. Zemdliło mnie, ale utrzymałam się na czterech łapach. 
To tutaj, najbliższy wilk zmierza w naszą stronę; tereny są spore. Będzie miejsce. 
- Wróć, słabo mi - przełknęłam ślinę. 
W mig poczułam się lepiej. Zaczęłam zastanawiać się, czy iść w kierunku obcego wilka, czy ominąć go jak najszerszym łukiem. 
Zdecydowałam się jednak iść prosto. Nie chciałam mieć żadnych nieprzjemnych sytuacji. Wolałam się natknąć na kogoś z owej watahy.

<Ktoś? ew. Will>