piątek, 18 grudnia 2015

Od Jack'a CD. Nymerii

Powoli podszedłem do wadery i uniosłem delikatnie jej ciało. Było gorące. Klatka piersiowa wilczycy unosiła się w bardzo wolnym, rytmicznym tempie. Wyruszyłem z nią w stronę wodopoju. Nie miałem zbytniego pojęcia, co robić w takiej sytuacji, oprócz zaprowadzenia obcej do szamanki, ale wolałem spełnić jej zachcianki. Byłem nieco niepewny, ponieważ regulamin watahy wyraźnie zabraniał wprowadzania nieznajomych na teren watahy, a już szczególnie pomagania im, bo przecież to może być ka śmiertelna pułapka zastawiona przez zawistną, czy po prostu wrogą watahę, czy coś. Nie byłem w stanie ogarnąć, co ta cała Nymeria wiedziała i czy była jednym z wymienionych powyżej, czy była po prostu zwykłą, spragnioną, wychudzoną waderą szukającą miejsca na ziemi. Trudno. Najwyżej dostanę jedynie opieprz od alfy, bo cóż innego mogło by mnie spotkać? Chyba nie wyrzuciłby mnie z watahy za tak dziecinny, zupełnie nieświadomy wybryk, prawda?
Gdy dotarłem z osobniczką nad wodopój ułożyłem ją ostrożnie przy brzegu owego zbiornika wodnego i napełniłem jej usta życiodajną cieczą. Przez chwilę właściwie nic się nie działo, potem wadera natychmiast usiadła i zaczęła kaszleć ocierając łzy z oczu. Uśmiechnąłem się do niej lekko. Ona nie zrobiła nic, tylko natychmiast rzuciła się do wody, aby zaczerpnąć jej jeszcze więcej i nawilżyć swoje wysuszone gardło... ten dzień zapowiadał się ciekawie.

<Nym? xD>

Od Emmy CD. Cole'a

Ustalmy fakty:
Fakt nr 1: Kompletnie nic nie rozumiałam z sytuacji, w której się znalazłam.
Fakt nr 2: Nie wiedziałam, co sprawiło, że Cole był taki zdenerwowany.
Fakt nr 3: Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzamy.
Fakt nr 4: Ani w jakim celu tam zmierzamy.
Fakt nr 5: Sytuacja mimo wszystko wydawała się być bardzo groźna.
Fakt nr 6: Prawdopodobnie udzieliło mi się zdenerwowanie Cole’a.
Fakt nr 7: Postanowiłam mu zaufać.
Brałam głębokie wdechy, starając się jak najwierniej dotrzymać kroku basiorowi. W głowie (jak zwykle) wirowało mi tysiące myśli naraz. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że mam ich dosyć.
Uporządkowałam wszystkie fakty, jakie wynikały z tej sytuacji i kurczowo się ich trzymałam, nie pozwalając ogarnąć się zwątpieniu. Tak właściwie oprócz faktu nr 7 żadnego z powyższych nie byłam pewna. Z każdego z nich mogło wyniknąć jakieś „ale”. Do każdego mogłam zadać jakieś pytania. Tylko 7 pozostawała stała i nie zmieniała swojej pozycji choćby o milimetr.
To dawało mi pewność, że mimo wszystko robię dobrze.
Nie należałam do wilków zbytnio wścibskich, ale mimo wszystko wolałam wiedzieć, na czym stoję. A może to lepiej, że nie wiedziałam?
Nasze oddechy były przyspieszone; zauważyłam, że Cole biegnie coraz szybciej, zmuszając mnie do większego wysiłku. Odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że nie zdaję sobie nawet po części sprawy z grozy sytuacji.
I ta myśli mnie przeraziła.
Ponownie uchwyciłam się moich faktów jak koła ratunkowego. Może dzięki nim nie utonę. A może za dużo o tym wszystkim myślę.
Pfff, zdecydowanie.
- Cole... Ja... – Poczułam ukłucie w łapie i zorientowałam się, że to, co mi się przyśniło, było po części jawą. Łapa bolała mnie naprawdę.
Nie odpowiedział, tylko jeszcze bardziej przyspieszył.
Miałam ochotę się poddać. Nawet nie znałam powodu tego szaleńczego biegu, a łapa zaczynała mnie boleć coraz bardziej. Co najgorsze, nagle zaczął padać deszcz. Zaczęło się błyskać. Nad nami rozpętała się prawdziwa walka żywiołów. Burza.
Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam, uważając by nie poślizgnąć się na już mokrej i błotnistej ziemi. Niebiosa chyba zmówiły się przeciwko nam. A może to miało jakiś związek z naszą ucieczką?
„Przestań. Myśleć.” – nakazałam sobie szorstko i pognałam przed siebie.
- Jeszcze kawałek! – zawołał Cole, a ja ledwo go usłyszałam poprzez burzę i wiatr świszczący mi w uszach.
„Raz... Dwa... Trzy... Cztery...”
Grzmot.
„Raz... Dwa... Trzy...”
Kolejny grzmot.
„Raz... Dwa...”
I jeszcze kolejny.
Wydawałoby się, że burza nas goni. A jeśli taka była prawda, to mieliśmy coraz mniejsze szanse na wygranie tego wyścigu.
Byliśmy chyba już daleko poza terenami watahy, gdy Cole pociągnął mnie w którąś ze stron. Na jedną przerażającą sekundę kompletnie straciłam orientację w terenie, nie mogłam dojść do żadnego logicznego wniosku; mój umysł jakby się wyłączył, podobnie jak moje zmysły.
Lecz kiedy myślałam, że tonę, Cole cały czas trzymał mnie tuż przy powierzchni.
Wpadliśmy do jakiejś chatki. Byłam zbyt zmęczona, by się po niej rozglądać. Opadłam na podłogę i zamknęłam oczy, dysząc ciężko.
- Kto... – Usłyszałam jakiś urywek wypowiedziany przez nieznajomą waderę. Po chwili Cole zaczął z nią rozmawiać, jednak ja kompletnie się wyłączyłam. Po chwili zmorzył mnie upragniony sen.
***
Tym razem nic mi się nie śniło.
Może to i lepiej?
Sama nie wiedziałam.
Przetarłam zaspane oczy i ziewnęłam szeroko. Rozejrzałam się po dziwnym pomieszczeniu, w którym obecnie się znajdowałam, i przypominałam sobie wydarzenia, które mnie do niego sprowadziły.
- Jak się masz? – troskliwie spytał Cole, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. „Kurczę, jak on to robi?”
- W porządku... tak myślę. – westchnęłam cicho i podciągnęłam się do pozycji siedzącej. – Długo spałam?
- Trochę. – Uśmiechnął się. – Ale to nic takiego. Na razie nie musisz się niczym martwić.
Kiwnęłam głową, choć w moim sercu nadal panował niepokój.
- Wierzę ci. Naprawdę.
Cole przedstawił mi starą waderę, którą nazywał „babcią Chio”. Wydawała się bardzo miła, chociaż... Trochę charakterystyczna, że tak to ujmę.
Niemal natychmiast zniknęło to, co basior dał mi do zjedzenia na śniadanie. Nadal jeszcze byłam trochę zmęczona tym całym nocnym bieganiem. Jedzenie pomogło mi w chociażby częściowym odzyskaniu energii.
- Ty... Byłeś na polowaniu? – spytałam.
- Hm, no cóż... Jak na razie to byłoby trochę zbyt niebezpieczne, więc skorzystałem z zapasów babci Chio.
- Na pewno możemy tak... U niej przebywać? Nie jest to żaden problem? – zapytałam, przygryzając wargę.
- Naprawdę nie musisz się o to martwić. – Znowu posłał mi swój uśmiech. Widziałam, jakie to było dla niego trudne – udawanie, że wszystko jest w porządku, choć tak naprawdę działo się coś strasznego.
Wiedziałam, że w końcu będę musiała mu zadać to pytanie, ale na razie jakoś nie czułam się na siłach, by to zrobić. Było tyle rzeczy, o których nie miałam pojęcia, a jednak byłam pewna, że Cole mi to kiedyś wyjaśni. Potrzebowałam czasu na przyswojenie tej sytuacji. Nie potrzebowałam kolejnego szoku do strawienia.
- Cole, czy... Poleżysz chwilę koło mnie? – spytałam z niemal przesadną nadzieją w głosie. Kiedy to sobie uświadomiłam, zaczerwieniłam się niemal jak buraczek.
- Pewnie. – odparł i położył się obok mnie. Wtuliłam się w niego. Potrzebowałam go teraz bardziej, niż mi się wydawało.
- W każdym razie... Dziękuję. – wymamrotałam.
Spojrzał na mnie z lekkim zdumieniem.
- Ale... za co?
- Nie będę udawać, że wiem, co się dzieje, ale widzę, że zrobiłeś dla mnie coś bardzo ryzykownego. Nie jestem pewna, czy na to zasługuję po tym wszystkim, co ci zrobiłam, ale chciałam, żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczna.
- Ja... – zaczął, ale przerwał. Cokolwiek chciał powiedzieć, nie zdecydował się, by wymówić to na głos.
- Tylko zostań przy mnie, dobrze? – poprosiłam, wtulając się mocniej w jego pierś.

<Cole? :3 Psieplasiam, za tą długaśną przerwę, ale ciężko wrócić do formy po tak długim rozstaniu z Emmą ;-;>

Od Izaaka

Biała wadera z rudymi elementami poruszyła się niespokojnie. 
Wzdrygnąłem się, kiedy podniosła głowę i spojrzała w moją stronę stawiając uszy. Jej źrenice nie poruszyły się o milimetr. Zmarszczyłem brwi, kiedy wadera wstała pośpiesznie, jakby przed czymś uciekała. 
- Izaak? - usłyszałem głos Ra. Nie zwracając uwagę na boga podreptałem za wilczycą, która zwinnie poruszała się pomiędzy drzewami. 
Nie pamiętałem od kiedy obserwowałem waderę. Cóż, żyjąc jako postać astralna nie przywiązuje się uwagi na mijany czas. W sumie na nic. 
- Izaak. - Ra znowu się odezwał. 
- Wybacz - mruknąłem bardziej do siebie. - Co cię tu sprowadza? 
Basior wyższy ode mnie o pół metra stanął obok mnie, a jego lekko jarząca się postać zamigotała. 
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - rzekł uśmiechając się do mnie. - Powracasz do żywych. 
Spojrzałem na wilka ze zdumieniem. I gdybym miał serce z pewnością zabiłoby szybciej.
- Jednak jest jeden warunek - przymrużył oczy - masz chronić pewnego wilka, choćby za cenę życia. 
Wpatrywałem się w przyjaciela próbując zrozumieć. To wszystko? Czy naprawdę wystarczyło tylko tyle, by powrócić do życia? Nie pojmowałem tego. I może to tylko wydawało się takie proste? Poza tym, kogo miałem chronić?
- Zgoda - kiwnąłem głową, a w odpowiedzi dostałem szeroki uśmiech Ra. 
***
Znacie to uczucie, kiedy śpicie i wydaje wam się, że spadacie? Zaraz po tym budzicie się nadal leżąc w łóżku, myśląc jak bardzo realistyczne to było. Ja niestety budząc się faktycznie spadłem, plecami w dół. Otworzyłem oczy powstrzymując zwroty głowy. Zabarwione na pomarańczowo niebo z panoramą białych obłoków oddalały się, zamieniając się tym samym w jasną plamę. Obróciłem się walcząc w oporem powietrza; zimne powietrze wyciskało z moich oczu kolejne łzy.
Spokojnie, powtarzałem w myślach. Jednak widząc zbliżające się drzewa spanikowałem jeszcze bardziej. O bogowie, dlaczego? Wziąłem kolejny głęboki wdech i zacząłem panicznie poruszać łapami, a jak na zawołanie poczułem coś na moich plecach. Z bólu przy łopatkach wywnioskowałem, iż akurat obdarzono mnie skrzydłami. Ale po co mi one skoro nie potrafię ich używać?
Zacząłem nimi machać, ale mięśnie płonęły bólem. Wyglądało to tak żałośnie... Nie mogłem przestać wpatrywać się w drzewa pod moimi łapami. Ile mi zostało? Dwadzieścia sekund? Może mniej. Kolejny wdech I niezgrabna próba lotu. I choć zetknięcie z ziemią było bolesne jak zetknięcie z rozpędzonym pociągiem, cieszyłem się, że cokolwiek czuję. Po tak długim czasie każdy by się cieszył. Przez pierwsze sekundy zapomniałem co się stało, mój mózg wyłączył się. Oczy spowiły czarne plamki, a w uszach słyszałem tylko pisk.
Jednak kolejne sekundy i wszystko do mnie dotarło. Uczucia, wspomnienia, ból. Uszy wypełniły szum wiatru wśród drzew i śpiewanie ptaków. Nie mogłem się poruszać, ponieważ cokolwiek bym nie zrobił - mięśnie przypominały o upadku, a płuca żądały powietrza. Zamknąłem więc oczy, gdyż była to jedyna czynność, którą mogłem wykonać nie zwijając się z bólu. Po pięciu sekundach otworzyłem ślepia, spojrzałem w niebo i zmarszczyłem brwi. Spróbowałem wstać; na upartego udało się. Siedząc jestem w o wiele lepszej sytuacji. Ale najlepiej by było, gdybym stał. I tu miałem kolejny problem. Napiąłem mięśnie, by wstać, z trudem powstrzymałem się od krzyku. Wszystko paliło mnie od środka. Ale udało się. Stałem. Łapy trzęsły się i uginały, jakby były z gąbki, a pierwszy krok był kolejnym bliskim spotkaniem z glebą.
- Żałosne kończyny - warknąłem, ale złość szybko przeszła, kiedy zauważyłem znajomy pysk.
- Wszystko w porządku? 
Wilczyca stała niecałe pięć metrów przede mną. Jej oczy wpatrywały się we mnie nie poruszając się nawet o milimetr. Wiedząc, że mnie nie zobaczy również sie w nią wpatrywałem. Litery nad jej głową układały się w krótkie, trzyliterowe imię. 

<Shy? Mam nadzieję, że szybko przejdziemy do jakiś ciekawszych pomysłów :>>

Nowy basior - Michael

ScreenShooter

Od Takashi

"I nadejdzie dzień twych czwartych urodzin, kiedy to twój ojciec znów nawiedzi Powierzchnię, a w twych łapach będzie go odesłać w samo serce Otchłani. Ty, Córo Śmierci zgładzisz Debiru, a tobie dane będą rządy nad wszelką śmiercią. I to będzie twa decyzja - czy osiądziesz na tronie Otchłani i zaprowadzisz rządy sprawiedliwe, a może pójdziesz w ślady Debiru"
Zerwałam się na równe łapy niczym oparzona. Po chwili po moim pysku spłynęły rzęsiste łzy. Znowu mi się przyśniło Proroctwo. W głębi duszy pragnę wierzyć, że szaman Inazuka się mylił i to nie mi dane jest zetrzeć się z Debiru. Jedna część chciała tego ze względu na pamięć po matce. I wciąż pamiętam, co powiedział gdy zabił mamę.
"Śpij, ma słodka Akane, śpij, już się nie obudzisz. A w tym śnie niedługo zobaczysz swe dziecię, które zgładzi wszelkie życie"
Zdecydowałam się na dołączenie do jakiejkolwiek watahy. Poszukiwania rozpoczęłam wraz z ukończeniem dwóch lat i pół roku. Sześć miesięcy wystarczyło mi ma upewnienie się, iż Debiru na razie nie ma zamiaru ujawnić swojej niechlubnej obecności.
Szukałam przez około dwa tygodnie. I to szczerze mówiąc - przypadkiem, bo idąc przed siebie zagapiłam się i spadłam ze wzniesienia. Prosto pod nogi pewnego basiora, który chyba się lekko przeraził. 
- Eeee... wiem, pada maszkaronami. - powiedziałam z lekkim uśmieszkiem, podnosząc się z ziemi. - Przepraszam, zagapiłam się.
- Nic się nie stało, młoda! - zapewnił basior z tzw. "bananem od ucha do ucha" - Nic ci nie jest?
- Nie, jestem cała, dziękuję... - powiedziałam, wpatrując się w pysk basiora. - A tak przy okazji, jestem Takashi.
- Miło mi, Cole. - dlaczego mi tak dziwnie w brzuszku!? - Nie widziałem ciebie tu wcześniej. Czyżbyś szukała watahy?
- Skąd wiesz!? - wywaliłam oczy na Cole'a. - Powiedz, że znasz jakąś, to nie wiem, będę cię wychwalała gdzie tylko się da!
- Powiedzmy, że znam, bo sam należę do takowej. - wyłapałam sugestywny uśmieszek basiora. - Jak chcesz, to mogę cię tam zaprowadzić. Nie obiecuję jednak, że cię tam przyjmą...
- Kij z tym! - przerwałam Cole'owi. - Strzeżcie się, bo Takashi nadchodzi!

<Cole? Pomóż damie w potrzebie ;)>