niedziela, 22 lutego 2015

Od Ignis CD. Aventy'ego

- Aventy!
Stanęłam nad basiorem próbując go ocucić, ale chyba marnie mi szło. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Panikowałam.
„Spokojnie, Ignis, spokojnie. Myśl racjonalnie.” – pomyślałam.
Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Stanęłam nad Aventy’m i przywołałam biały dym – ten, który ulecza. Jak tylko Aventy poczuł jego zapach otworzył oczy i zaczął kaszleć. Rozwiałam resztę dymu i pomogłam mu wstać. Dałam mu herbatę, którą wcześniej przygotował. Nie chciałam go zasypywać pytaniami. Uszanowałam to, tak samo jak on uszanował moją sytuację. Byłam mu za to wdzięczna.
- Lepiej się połóż. Wyglądasz na zmęczonego. – zasugerowałam, wlewając mu do pyska resztę herbaty. – Mmm, jesteś rozpalony, masz gorące czoło. Na serio musisz się przespać. 
Pomogłam mu dojść do jego sypialni i okryłam go szczelnie kocem. Położyłam mu jeszcze zimny okład na rozgrzane czoło i wyszłam przed jaskinię. Rozpaliłam przed nią małe ognisko i pozwoliłam płomieniom odrobinę mnie pomuskać. To było relaksujące zajęcie.
Spojrzałam w górę. Wydawałoby się, że tyle się zdarzyło od dzisiejszego poranka, a jednak słońce jeszcze nie zachodziło. Z jego pozycji wywnioskowałam, że jest trochę po południu. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. To całe uciekanie, odlot… Rozłożyłam się więc wygodnie przy ogniu i odpłynęłam do krainy sennych koszmarów.
***
Stałam na krze pośród morza lawy. Tak, na krze tylko, że nie z lodu a z rozżarzonych węgli. Gdybym nie była odporna na ogień już dawno moje łapy byłyby pokryte opuchliznami.
Wokół mnie były skaliste klify. Pode mną bulgotała lawa. Wiedziałam, że ona nie może mi nic zrobić, ale mimo to miałam, co do niej złe przeczucie.
„To tylko sen” – powtarzałam w myślach.
Spojrzałam w górę. Nade mną migotały i lśniły gwiazdy. Księżyc świecił majestatycznie. Była pełnia.
- No dobra – odezwałam się. – Po coś mnie tu przyprowadził, śnie? Co mam zobaczyć? Co mam zrobić? 
Nagle przede mną, jak gejzer, pojawił się słup ognia. 
W strachu cofnęłam się o krok i omal nie spadłam z kry. Ogień nagle się rozproszył, a z niego wyszła ciemna postać. Była wysoka, miała bladą skórę i czarną szatę. Wokół niej kłębiły się chmury czarnego dymu. Jej żółte oczy błyskały nieprzyjaźnie i złowrogo, a w czarnych źrenicach można było dostrzec zniewolone koszmary. Po chwili zauważyłam, że szata tej postaci również jest zrobiona z koszmarów. Gdy się poruszyła można było zobaczyć różne straszne sceny. I nagle już wiedziałam z kim mam do czynienia. 
- Pan Koszmarów – wycedziłam przez zęby.
- Och, tak to ja. Fajnie, że mnie poznałaś. Ja też cię znam. Jesteś Ignis. Ta, która przede mną uciekła. – odezwał się swoim syczącym, pełnym nienawiści głosem.
- Nie uciekłam. Przetrwałam. – powiedziałam gorzko.
- Ta jasne. Wmawiaj to sobie.
- Dobra, gadaj po co grzebiesz przy moich snach?!
- Och, och, no dobrze, już dobrze. Jaka niecierpliwa! Nie chcesz sobie może usiąść, wypić herbatkę? – w chwili gdy wypowiedział te słowa, przede mną pojawił się stół, a na nim dwie filiżanki z gorącym napojem. Pode mną pojawiło się też krzesło, więc siedziałam lekko zdezorientowana. Koszmarek (od czasu do czasu będę go tak nazywać, okej? To trochę osłabia jego moc straszenia. No wiecie im większy strach przed imieniem tym większy przed tym, który je nosi.) również usiadł na krześle, które się pojawiło po drugiej stronie stołu, naprzeciwko mnie. 
- Nie chcę twojej herbaty! – krzyknęłam i elegancko spadłam z krzesła.
- Ojoj, uważaj, bo sobie coś zrobisz! – powiedział Pan Koszmarów i sprawił, że stół, krzesła i herbata znikły. – No dobra, to o czym chciałaś rozmawiać?
- Hmm, no cóż… - zaczęłam podnosząc się po upadku. – Zazwyczaj jak ktoś pojawia się w czyichś snach i nimi manipuluje to ma do tego jakiś sensowny powód, nieprawda?
- Chyba tak. 
- No więc z łaski swojej powiedz mi jaki sensowny powód masz ty, manipulując przy moich snach!
- Och, to chcesz wiedzieć – westchnął Koszmarek. – Myślałem, że chcesz się dowiedzieć czegoś bardziej interesującego, na przykład ile koszmarów już stworzyłem w tym roku albo ile wilków już przestraszyłem, albo kogo mam w swoich lochach, albo co tam u starego, dobrego Pana Snu… No wiesz takie ciekawe informacje.
- Gadaj!
- Ale mam odpowiedzieć na twoje pytanie czy na te, co ja powiedziałem?
- Na moje! Odpowiadaj! Ale już!
- Okay, spokojnie, kochana Ignis, spokojnie.
- Przestań owijać w bawełnę i powiedz po co manipulujesz moim pięknym, słodkim snem?
- No dobrze, kochana, ale do tego potrzebujemy trochę cofnąć się w czasie. 
Nagle wszystko zawirowało, podskoczyło, zmieniło się w bezbarwną, lejowatą masę, jeszcze raz zawirowało i podskoczyło, zaczęło nabierać kolorów, jeszcze raz podskoczyło i znalazłam się na pięknej polanie w ciepły, słoneczny dzień. Trzy małe Wilki Ogniste bawiły się wesoło w berka, a czworo dorosłych wilków, najwyraźniej ich rodziców, rozmawiało o czymś przyciszonymi głosami. Ja jednak wpatrywałam się tylko w małą, białą waderę ganiającą radośnie za dwoma basiorami. Poczułam, że w moim żołądku otwiera się wielka, pusta dziura. Spojrzałam na dwa dorosłe wilki stojące z boku i na moim policzku zalśniła łza. Szybko ją starłam. 
- Widzisz tam tego małego, rozkosznego basiora bardzo podobnego do ciebie?
- To mój brat. – odrzekłam słabo. – Ale on już nie żyje. Tak jak wszyscy na tej polanie.
- Obawiam się, że ty też jesteś na tej polanie, a jednak żyjesz. – powiedział Koszmarek i zaśmiał się jakby to wszystko było jakąś zabawną komedią. – Iiiiiii twój brat też żyje.
- Co? – w moim sercu nagle zaczęła kiełkować radość. Mój brat żył! Była to chyba najwspanialsza wiadomość jaką mogłam usłyszeć. Nooo plus ta, że moi rodzice żyją. Ale to nie było możliwe.
- Aha. Twój brat żyje i ma się… No cóż całkiem dobrze. Tylko, że… Były pewne problemy z jego rozwojem.
- Co-co się stało? – zapytałam czując jak radość ulatnia się ze mnie i wznosi ku górze. – Jakie problemy?
- No pamiętasz, co się stało dalej, nie?
- Napadłeś na moją rodzinną Watahę zabijając wszystkich, ponieważ „miałeś zły dzień”.
- Nieprawda! Napadłem to się zgadza, ale nie zabijałem wszystkich, bo „miałem zły dzień”! O nie, nie! Pomyśl sobie po co mam zabijać wilki skoro mogę je męczyć koszmarami, hę? Tylko, że wasz alfa nie chciał mi złożyć należytych ofiar za to bym nie męczył waszej Watahy, więc was zabiłem. Proste. 
- Dzięki.
- Nie ma sprawy! Niestety inne watahy się na mnie za to wkurzyły i nie składały mi ofiar, a ja nie mogłam ot tak wszystkich zabić, bo miałem limit zabijania wilków na tysiąc lat, który wykorzystałem na twojej Watasze. Nie mogłem nic zrobić, więc tylko dręczyłem te wilki koszmarami, ale Pan Snu w końcu się kapnął, co jest grane i postawił mi limity oraz wygnał. Smutne, nie? Czasami uda mi się to nagiąć, ale wiesz Pan Snu mnie kontroluje. 
- No dobra, a jak to się ma do mojego brata?
- A no tak! Bo widzisz ty uciekłaś zanim cię zabiłem, a potem były już te limity itede. Kiedy chciałem zabić twojego brata okazało się, że przekroczę limit jeśli to zrobię, więc nie mogłem go zabić. Zniewoliłem go więc, a że w moich lochach czas działa nieco inaczej on właściwie się za bardzo nie postarzał od tamtego czasu. Nadal jest takim małym, rozkosznym wilkiem. Później Pan Snu ulitował się nad nim i kazał mi go wypuścić. Tak swoją drogą zaczyna już denerwować ten Pan Snu, nie? Ciągle się wtrącał do moich koszmarów. No ale wracając do rzeczy, to wiesz ciemność jest wszędzie, więc ja jestem wszędzie, no więc obserwowałem i ciebie, i twojego brata. Malec trafił do jakiejś starszej wadery, która się nad nim ulitowała, niekrótko przed tym jak ty trafiłaś do Watahy Mrocznej Krwi. Ciekawa nazwa, nie sadzisz? No i ten twój brat… czekaj jak on w ogóle ma na imię?
- Leo.
- No właśnie, Leo! Za Chiny nie mogłem sobie przypomnieć! No to Leo jest teraz w tej chatce i pomaga tej starszej waderze sprzątać po obiedzie. Mogę ci pokazać jak chcesz. 
- Proszę, pokaż. 
- No to hop!
Znowu wszystko zawirowało, podskoczyło, zmieniło się w bezbarwną, lejowatą masę, jeszcze raz zawirowało i podskoczyło, zaczęło nabierać kolorów, jeszcze raz podskoczyło i znalazłam się w małej, przytulnej, cieplej chatce. Starsza wadera myła naczynia, a mały basior czyścił szmatką okrągły stół. A tak wgl Leo wyglądał mniej-więcej tak: http://pizap.com/image/100007750380103pizapw1424624663.jpg 
Tak byliśmy do siebie bardzo podobni. Chyba tylko oczy mieliśmy takie same.
Patrzyłam na tę scenę ze łzami w oczach. Mój kochany brat! Pal licho to, że powinien być w tym samym wieku, co ja a nie był. Ważne, że żył. Ważne, że był bezpieczny. 
Po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: „Muszę go odnaleźć!” 
- Gdzie on jest? – spytałam ostro.
- No właśnie ci pokazuje. – odparł Koszmarek wesoło.
- Ale gdzie dokładnie jest. – powiedziałam naciskając na słowo „dokładnie’. 
- No przecież widzisz dokładnie gdzie jest. – odpowiedział naśladując mój ton.
- Takich chatek jak ta jest z tysiąc na Ziemi! Chcę żebyś mi powiedział gdzie to jest! Na wschód od mojej Watahy? Może na zachód? W jakimś kraju? Na terenach jakiejś watahy? W pobliżu jakichś gór, rzek, jezior, mórz? No gadaj!
- Phi, niby czemu miałbym ci to mówić? Jesteś dla mnie niemiła od początku tego koszmaru!
„Może dlatego, że zepsułeś mi mój słodki sen?” – pomyślałam.
- No dobra czego tak naprawdę chcesz? – powiedziałam dając nacisk na słowo „naprawdę”. – Chyba nie postanowiłeś tak po prostu powiedzieć mi, że mój brat żyje i ma się dobrze, co? Bo jeśli tak to to chyba nie jest koszmar!
- Chcesz koszmaru? Jeśli tak…
- Nie, nie, nie! Nie to chciałam powiedzieć, że to po prostu do ciebie nie podobne.
- Tak chciałem ci tylko o tym powiedzieć. Może potrzebuję się czasem komuś wygadać, okej? Wszyscy myślą: „Pan Koszmarów! Ha, ten koleś nie ma uczuć”. A może jednak ma? – Koszmarek wyglądał na zdruzgotanego.
- Ej, przepraszam. Nie chciałam cię ranić… - powiedziałam, bo zrobiło mi się naprawdę głupio.
- Wiesz… chyba jesteś pierwszą osobą, która mnie przeprasza. – mruknął. – Powiem ci, gdzie znajdziesz swojego brata.
- Naprawdę? Dziękuję. – odparłam wesoło.
- I znowu to zrobiłaś.
- Co takiego?
- Coś czego nikt przed tobą nie zrobił. Chyba nie będę cię męczył koszmarami w tym roku. – Koszmarek skrzywił się, co chyba miało oznaczać uśmiech.
- Ja… dziękuję. – uśmiechnęłam się promiennie. – I wiesz… Jak chcesz się komuś wygadać… To zawsze możesz zawitać w moim śnie.
- Dziękuję! – powiedział Pan Koszmarów i mnie przytulił tak mocno, że bałam się o swoje żebra. Czy była to dziwna sytuacja? Uważam, że bywają dziwniejsze niż zaprzyjaźnianie się z Panem Koszmarów.
- No dobra, puść mnie, bo jeszcze mnie udusisz. – wydukałam i wciągnęłam radośnie powietrze, gdy już mnie puścił.
- Przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. A teraz powiesz mi gdzie mam szukać mojego brata?
- Ach, no tak. Ta chatka znajduje się na południe od twojej Watahy niedaleko Morza Życia, nad rzeką Bombaską. Tylko uważaj, bo… Żeby tam dojść musisz przejść przez Góry Szare, a stworzenia, które tak mieszkają nie są zbyt przyjaźnie nastawione… Ja muszę już lecieć. Obowiązki i te sprawy. A i twój kolega chyba już się obudził. 
***
- Hej, żyjesz?
- Co? Tak, tak, żyję, chyba tak.
Nadal leżałam przed jaskinią Aventy’ego. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a moje ognisko zaczęło dogasać. Nade mną stał basior i nie wyglądał już aż tak źle jak wcześniej. Odetchnęłam z ulgą.
- Jak się czujesz? – zapytałam.
- Mmm, całkiem dobrze. Tak właściwie wcześniej nie miałem okazji cię zapytać, więc zapytam teraz: co to był za biały dym, który okropnie cuchnie?
Uśmiechnęłam się szeroko.
- To taka moja… no moc. Mogę przywołać dym, który leczy.
- Co się tak właściwie stało?
- Och, po tym jak do mnie przyszedłeś, zemdlałeś. Nie wiem czemu. No ale próbowałam cię ocucić i wpadłam na pomysł, by użyć mojej zdolności. Obudziłeś się, ale później dostałeś wysokiej gorączki. Bałam się, że to przeze mnie, ale to raczej niemożliwe. Aż tak szybko byś nie wyzdrowiał , gdyby nie mój mega, super, ekstra, fajny dym. – wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu. – Na pewno nie chcesz jeszcze pospać? 
- Spałem cały dzień. Na pewno chce mi się jeszcze spać. – Aventy uśmiechnął się. – A ty co robiłaś przez ten cały czas?

< Aventy? Moja wena wróciła! Jak cudownie… :D >

Od Cyndi'ego CD. Grace

     Zachichotałem tylko pod nosem. Moja kochana, spokojna, potulna jak baranek Grace zaraz rozprawi się z tym okropnym, słoniowatym czerwiem...
- Co...? - zdziwił się okropny słoniowaty cosiek. - Jak to "nasyłamy"?!
- Nie udawaj głupiego! - zdenerwowała się Grace.
- Lepiej jej nie drażnić. - wtrąciłem się. - Jeśli się zdenerwuje, zamienia się w demona i nawet najpotężniejszy z czarnoksiężników nie da jej rady.
- Cyndi! - żachnęła się Gracie.
- Próbuję ci pomóc... - przewróciłem oczami.
- ... W KAŻDYM RAZIE... - ciągnęła dalej wadera. - Jeśli w ciągu tygodnia spotkam jeszcze jednego takiego ohydnego potwora, przyjdę tu...
     W tym miejscu wadera chwyciła upiora za kołnierz i przyciągnęła upiora do twarzy, spoglądając mu z pogardą w oczy.
- ... i osobiście skopię ci ten twój owłosiony tyłek, a teraz sio mi stąd! Nie chcę na was patrzeć! - burknęła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia. Poszedłem za nią. Gdy wyszliśmy, popatrzyłem na nią z uznaniem.
- Ty to umiesz przygadać każdemu! - stwierdziłem. Nagle poczułem na swojej stopie uścisk jakiejś klejącej się mazią macki. Krzyknąłem z przerażenia i spojrzałem w tamtą stronę. Za łapę trzymał mnie przerażający upiór z jednym zszytym okiem. Na drugim widniało bielmo, a na całej jego twarzy powybijane były wypukłości wypełnione ropą. W plecach miał obrzydliwe łączenia jakichś rur, zupełnie, jakby miał wnętrzności na grzbiecie. Wyszczerzył się odsłaniając przy tym nadmiar dziąseł i odrażające, brudne, spróchniałe zębiska. Po placach przebiegły mnie ciarki.
- O nie! - wykrzyknęła zdruzgotana Grace. - Tego mu stanowczo nie wybaczę! Nigdy!
- Pooczeekaaj... - wychrypiał ostrym, metalowym tonem potwór przedłużając każdą sylabę. - Too niee taak jaak myyśliisz... jaa teeż jeesteem wiilkieem! Przyysięęgaam cii... złyy deemon <(Mayuri IYKWIM)> ii przeeproowaadzaał naa mniee róóżnee eekspeeryymeentyy! Prooszęę! Jeesteeściee jeedyynyymii  wiilkaamii, któóree sąą w staaniee mii poomóóc!

<Grace? D:>

Od Losta CD. Ceiviry

Spojrzałem na nią lekko zdumoiny i lekko zmieszany.
-To ja ci nie mówiłem?... - zapytałem.
-Nie - zaprzeczyła cicho Cei.
-Tja... No więc... Od czego by tu zacząć?... - spojrzałem na nią ukradkiem. Siedziała z nisko zwieszonym łbem i wpatrywała się w sadzawkę przed nami.
-Więc tak... Coś łączy mnie ze śmiercią - odpowiedziałem szczerze. Nie chciałem, nie miałem kłamać - Jestem... Wilkiem Śmierci. I ja... No wiesz... Te moce związane z zabijaniem i tak dalej... Ale najpierw Cei wiedz jedno - ja używam ich tylko w obronie własnej, w walce na śmierć i życie i przy okazji zaatakowania przez potwory - parsknąłem nerwowym śmiechem. Nie byłem pewny, czy mi uwierzyła, ale przynajmniej nie uciekła z piskiem - Kiedy się urodziłem mama i tata poświęcili mnie Śmierci.
-CO zrobili?  - zapytała wadera ze zdumieniem.
-Poświęcili Śmierci. Widzisz, ja urodziłem się bez przydziału do konkretenj rasy. Podobnie jak moja młodsza siostra. Oboje byliśmy czarni jak smoła. Więc rodzice... To znaczy - poplątałem się - Okej. Najpierw przydzielili moją siorkę. Ja żyłem rok bez przydziału. I zostaliśmy Wilkami Śmierci.
-Aha...
-No... To chyba wszystko...
Spojrzałem na waderę. Dopiero teraz przyjrzałem się jej dokładnie i stwierdziłem, że jest bardzo ale to bardzo ładna. Głównie moją uwagę przykuły jej oczy. Były takie... Bystre i czułem się jakby przewiercały mnie na wylot. Wiedziałem też, że ma skrzydła. Ale były świetnie zamaskowane pośród sierści.

<Cei? Jakieś jeszcze pytania? :D>

Od Melody CD. Losta

Poszłam przed siebie, postanowiłam jednak pozwiedzać trochę okolice poza watahą. 
Nie rozumiałam dlaczego się pomyliłam w tropieniu... A może jednak nie pomyliłam się... Tylko dlaczego by alfa kazał mi zabić wilka z tej samej watahy...? 
Nachodziły wciąż mnie te pytania ale postanowiłam się nimi nie zamartwiać.
Nagle zobaczyłam wcześniej poznanego wilka, niosącego wielkiego daniela na plecach. Postanowiłam mu pomoc i podeszłam szybko do niego podnosząc resztę tułowia na swoje plecy.
-Ten daniel jest naprawdę wielki... - spojrzałam na niego. - pomogę ci.
-Nie trzeba...
-Tylko mi tutaj nie opowiadaj o tym, że wadery są słabsze...

<Lost? :3>

Od Matta CD. Hamony

-Hamona... - podszedłem do niej bliżej - wysłuchaj mnie proszę! - chciała mi przerwać ale powiedziałem: - Hamona, ja już sam nie wiem co zrobić! - westchnęłam ze smutkiem. - Moje serce jest podzielone na pól. Mam nawet myśli samobójcze... Nie chce zranić żadnej z was! - po moim policzku spłynęła łza, a podobno chłopaki nie płaczą... - Kocham was obie i sam nie wiem co zrobić...
Wybiegłem z jaskini jak najdalej watahy i zatrzymałem się dopiero daleko za granicami watahy...

<Hamona?>

Od Matta CD. Ecclesi

Zarumieniłem się delikatnie po jej wyznaniu. Od kiedy ja się rumieniłem?! Przygryzłem dolną wargę ze zdenerwowania. Sam już nie wiedziałem co zrobić, nie chciałem zranić żadnej z nich, może na lepiej by było zrzucić się z klifu, wtedy żadna nie zostanie zraniona... Odrzuciłem myśli samobójcze na bok i zwróciłem się do Ecclesi...
-Teraz ja opowiem ci historię - westchnąłem cicho po czym spoważniałem - Zapytałaś siebie kim jest ta wadera, która wyznała mi miłość... - wadera spojrzała na mnie zdziwiona - Przepraszam, że wyczytałem to z twoich myśli... - dodałem szybko. - A,więc niedawno spotkałem drugą waderę, o imieniu Hamona. Znamy się od jakiegoś czasu i niedawno wyznała mi miłość... - ostanie słowa wypowiedziałem ze smutkiem. - Zraniłem ją i źle mi z tym... Sam nie wiem już co mam robić. Ecclesia, ciebie też nie chcę zranić. No kurczę, kocham was obie! - wyznałem z trudem. Po raz pierwszy bałem się i to nie jakiegoś stwora czy ducha ale bałem się jej relacji i odpowiedzi...

<Ecclesia? @_@>

Od Arisy CD. Ryana

-O, wybacz - uśmiechnął się.
Potrząsnęłam lekko głową z uśmiechem po czym zaczęłam płynąć w kierunku wyspy. Nie minęło dziesięć minut i dodaliśmy do lądu.
Wy człapałam się powoli z wody otrzepałam się.
-Hej! - Ryan też wychodził z wody. - Nie ochlapuj mnie! - uśmiechnął się.
-Przecież i tak jesteś mokry! - zaśmiałam się, siadając na ziemi i obserwując jego ruchy.
-Co powiesz na wycieczkę po wyspie? - zapytałam gdy również się otrzepał.
-Czemu nie...?
Poszliśmy w głąb lądu. Roślinność była tu naprawdę różnorodna, a niektórych nigdy nie widziałam na oczy.
-Mam pytanie... - zaczęłam.
-Tak? - spojrzał na mnie zaciekawiony.
-Czy jest jakaś cecha, której w sobie nie lubisz? - wiedziałam, że głupio zabrzmiało to pytanie.

<Ryan? :3>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Ostatnie co pamiętam, to roztrzaskany stolik i potłuczone szkoło. Nic z wcześniej. Ale wystarczył tylko jeden widok, by wszystko wróciło. 
Ciało Ceiviry leżało teraz na kanapie. Dalej przykryta była kocem mimo, że przypominała lodowiec. Zegar, którego dotąd nie zauważyłem tykał wyliczając minuty, godziny, dnie, odkąd straciłem waderę. Ile to było? A, tak, pięć dni. Pięć dni siedzenia przed martwym wilkiem. Moje ciało było prawie tak samo zimne jak jej. 
Straciłem wszystko. Krew wrzała w moich żyłach, ale jednocześnie całe ciało przygwożdżone było do podłogi, jakbym siedział w zastygłym już betonie. I tak przez pięć dni. Żołądek buntował się, ale nie, ja byłem zbyt uparty. Wciąż żyłem z nadzieją, że się obudzi, a nie chciałem takiej sytuacji, że ukochana wilczyca obudzi się sama w zdemolowanym pomieszczeniu. 
Z transu wyrwał mnie głośny pisk. Czerwony ptak większy od kruka, ale mniejszy od orła z złotymi wąsami jak u suma siedział dumnie na parapecie. Na plecach, grzbiecie - czy jak tam to się nazywa u ptaków – dźwigał tubę przyczepioną skórzanym paskiem. 
„Nie teraz” – powiedziałem w myślach. 
Przegoniłem go, chwilowo tkając jego krew. Byłem zbyt przygnębiony i zdesperowany na pisanie listów. Warknąłem i podszedłem do wadery. Dotknąłem czołem jej czoła. 
- Gdziekolwiek jesteś, wróć do mnie, proszę - wychrypiałem i odszedłem postanawiając odnaleźć sokoła.
***
Czerwony ptak zdążył przylecieć trzy razy, dzisiaj ostatni raz go odesłałem z groźbą, że jeśli przyleci jeszcze raz, to go wypatroszę i powieszę na ścianie wśród jelenich głów w jednej z sal. Sam nie mogłem uwierzyć w swoje zachowanie. Czy to śmierć Ceiviry tak na mnie wpłynęła? A może to... rozdrażnienie? Ostatnio czułem się tak, kiedy doszło do kłótni pomiędzy mną, a waderą. Zapamiętałem tą chwilę bardzo dokładnie. Noc, jezioro, nad którym spędziliśmy wolne chwile. Wilczyca była załamana, a ja pogorszyłem sprawę wydzierając się na nią. Odbiegła ze łzami w oczach, a później spadł deszcz, jakby pogoda zależała od jej uczuć.
Podszedłem do Ceiviry. Przekonałem ślinę, pocałowałem w czoło i przytuliłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że wszystko mnie piecze, parzy. Zacisnąłem powieki przytulając mocniej. 
- Serine? - Ceivira spytała słabo. 
Aż mną wstrząsnęło. Nie puszczałem jej. Nie wiedziałem, czy to halucynacje, czy miejscowi - których z resztą nie ma - w podły sposób śmieją się że mnie. Oderwałem się od niej jak poparzony. Patrzyłem że zdumieniem, jak siada i okrywa się kocem. Zadygotała z zimna. 
- Bogowie... - wycedziłem. - Żyjesz! - rzuciłem się na nią i jeszcze raz przytuliłem. Do oczu zaczęły napływać łzy. - Już myślałem, że się nie obudzisz... Bogowie! Tyle czasu... tak długo.
- Nie było mnie tylko z dwie minuty - próbowała zachować pozytywizm.
- Cei - powiedziałem dając jej złapać oddech - nie było cię dwa tygodnie.
Zamarła. Wytrzeszczyła oczy. Myślałem, że wybuchnie śmiechem ale nic takiego nie uczyniła. Odetchnęła, jakby straciła kogoś bliskiego, co za ironia, prawda?
- Nie, to nie możliwe... Tylko rozmawiałam, a później... Labirynt... Nie błądziłam tak długo - kręciła głową nie dowierzając. 
- Myślałem, że... że...
- Już dobrze. Najważniejsze, że już jestem, prawda? - Jej głos był miękki, czuły... Nawet nie wiedziałem, jak bardzo mi go brakowało.
- O jakiej rozmowie mówiłaś? I o... labiryncie...? - byłem zbyt oszołomiony, by myśleć, a może to po prostu było takie skomplikowane?
Ceivira spojrzała na mnie z schodzącymi brwiami. Delikatny uśmiech i łzy w fiołkowych oczach.
- Wszystko ci opowiem, ale najpierw musisz coś zjeść - tak bardzo tęskniłem za jej opiekuńczym tonem, tym, że tak często się martwiła. - Wyglądasz jakbyś tułał się po śmietnikach - zaśmiała się słabo.
No tak. Włosy sterczały w każdym kierunku, sierść była brudna z leżenia na podłodze. Na pewno też wyglądałem jak anorektyk. Przez brak apetytu musiałem dużo schudnąć.
- MusiMY - poprawiłem z krzywym uśmiechem.
Patrząc na nią chciałem ją pocałować, ale przypomniał mi się nasz pocałunek tuż przej śmiercią wadery. Nie wiem, czy go pamiętała, a jeśli w... nie wiem, czy lepiej było by gdyby zapomniała.
Zamknąłem oczy. Nasze czoła się spotkały. 
- Jeśli kiedykolwiek zamierzasz opuścić mnie na tak długo... 
- Też się cieszę, Serine. - Ta chwila mogła trwać wiecznie. 
Otworzyłem oczy. Nie zauważyłem, że jej łapą przylega do mojej. Była ciepła... jak kiedyś, a nawet cieplejsza.
- Kiedy cię nie było... byłaś taka zimna... - Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. No, ugryzłem się w język za późno. - Myślałem, że cię stracę... Zacząłem tracić nadzieję oo tyg... - zakryła mi pysk łapą. Uśmiechnęła się mimo mojej kamiennej twarzy. 
- Jesteś taki uroczy, gdy się martwisz, wiesz? 
Nasze czoła dalej się stykały. Jak dla mnie, mogliśmy siedzieć taka cały dzień.

<Cei? C:>