sobota, 31 stycznia 2015

Od Ceiviry CD. Losta

- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - dodałam.
- Nic się nie stało - odparł Lost.
- Jesteś nowym członkiem watahy, tak? - zadałam pytanie.
- Zgadza się.
Dziwne... Nie kojarzyłam go. Wydawał mi się odległy. Nie miałam pojęcia, co o nim myśleć.
- Podoba ci się tutaj? - zaczęłam być nieco wścibska.
- Jest świetnie, ale jeszcze nie zdążyłem dokładnie poznać tych terenów - odpowiedział.
- Może cię oprowadzę? - zaproponowałam.
- Niezły pomysł.
- To chodźmy!
Na początku przeklinałam siebie w duszy za to, że wysunęłam taką propozycję, jednak jakiś czas później zrozumiałam głupotę, jaka kryła się w tamtym przekonaniu. Lost to członek watahy, a my wszyscy tutaj jesteśmy jak jedna rodzina. Odsunęłam więc obawy oraz złe przeczucia na drugi plan. Szliśmy obok siebie. Obserwowałam przyrodę dookoła. Wszystko żyło, oddychało. Nie przyglądałam się nigdy z bliska terenom watahy. Wyglądały przepięknie, zjawiskowo. Zbliżyłam się do krawędzi przepaści. Spojrzałam w dół. Wodospad niczym biała wstęga wędrował ku dołowi. Gdy podniosłam oczy, dostrzegłam spiczaste stożki gór. Westchnęłam. Dawno nie widziałam tak pięknego widoku... Odpłynęłam i przez chwilę zapomniałam o otaczającym mnie świecie.

<Lost? Na razie brak weny, trzeba się rozkręcić :)>

Od Hamony CD. Matta

Kiedy się już pozbierałam udałam się prosto do jaskini Matta.
-Cześć - powiedziałam.
Matt drgnął i obrócił się.
-Och, cześć. Nie zauważyłem cię - powiedział trochę przepraszająco.
-Spoko. I Matt, ja... Sorry, że tak się rozkleiłam. Po prostu, te wspomnienia są dla mnie ciężkie. Z całej rodziny tylko Lost mnie kochał.
-Kto?
-Lost, mój straszy brat.
-Ten zaginiony?
Potaknęłam. 
-Hamona, ja... Nie chciałem, żebyś płakała z mojego powodu.
-Nic się nie stało, Glonomóżdżku - uśmiechnęłam się słabo. 
Basior się wyraźnie ożywił. Widać było, że kamień spadł mu z serca.

<Matt? Co chcesz powiedzieć?>

Od Ili CD.Cosmo

- Co masz na myśli? - prychnęłam, spoglądając szorstko w paskudne oczy olbrzymiego goblina.
- Jak to co? - powiedział niedbale. - Będziemy was trochę torturować, żeby zmiękły wam te wasze malutkie bezbronne serduszka!
     Mówiąc to wybuchnął szyderczym, obrzydliwym śmiechem. Wzięłam głęboki wdech, starając powstrzymać się wybuch złości.
- Słuchaj, no! Mam gdzieś to, że porwaliście mnie i Cosmo. Jestem zmęczona i nie mam ochoty się z wami użerać! Spędziłam bardzo intensywny, okropny i wyczerpujący tydzień, a teraz jest jego koniec, czyli czas na odpoczynek, więc chciałabym odpocząć! Mam tego wszystkiego dość i powyżej uszu! Najpierw mnie i Oroza dopadła Czarna Tygrysica, która najpierw usiłowała nas zabić, potem powlekliśmy się za nią w góry, po odbiór jakiegoś cholernego węgla dla watahy, bo go skradła czy coś tam, zostaliśmy pojmani i stado ohydnych, owłosionych szablastozębnych tygrysów kazało nam walczyć z uzbrojonym po zęby wielkim gepardem, który, jak się potem okazało, wyrąbał dziurę w ścianie i nam pomógł,  ale potem okazało się, że jest zdrajcą, który wykorzystał nas do własnych celów, a nas zostawił na pastwę losu, a kiedy wydarzyła się ta okropna, podniszczająca rzecz, musieliśmy zwiewać przed stadem umarlaków, a w końcu, gdy udało się nam uciec z jaskini, to nie udało nam się odzyskać tego głupiego węgla, po którego się tam tachaliśmy przez trzy dni, a w dodatku znów zaatakowała nas ta tygrysica... i co się wtedy okazało? Że ten cały gepard nie jest zły i robił to wszystko, żeby nas ochronić, a oczywiście później zniknął bez słowa, a ja i Oroz nawet nie zdążyliśmy mu podziękować, no a po niecałym dniu jeszcze mnie zdjęli ze stanowiska alfy i, jakby tego było mało, Oroz musiał odejść z watahy, a ja włóczyłam się bez celu po świecie, a ja poznałam tego typka, po czym przywaliłeś się jeszcze ty! Mam dość! - powiedziałam wszystko mieszcząc w jednym zdaniu na wydechu. - Chodź, idziemy, Cosmo.
- Yyy...
- No dalej, chodź! - ponagliłam go gestem łapy. Przeszłam obok wielkiego zszokowanego Glizdonoga, który nic nie powiedział. Cosmo pobiegł za mną. Panowała kompletna cisza. Wygramoliliśmy się razem z basiorem na górę.
- Co to miało być?! - zapytał poirytowany.
- Nic. - wzruszyłam ramionami. - Nawet taki gbur wie, że należy bać się zmęczonych kobiet.
     Mówiąc to zaczęłam się śmiać, a Cosmo patrzył na mnie jak na wariatkę, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej.

<Cosmo?>

Od Ecclesi CD. Matta

Biegłam przez las co sił w nogach. Trochę głupio było uciekać, nawet nie wiedząc przed czym... powoli zaczynałam dostawać zadyszki. Wyschnięte, zbutwiałe gałązki trzeszczały przerażająco pod stopami, a wiatr świstał złowieszczo zabawiając się w obumarłych koronach drzew. Coś było jednak nie tak... coś dziwnego było w otoczeniu... niezwyczajna aura... ale co bardziej mnie martwiło; Matt nie zjawiał się jeszcze, a powinien przecież już dawno do nas dołączyć... a drzewa... w naszej watasze nigdy nie było chorych i umierających drzew. Same piękne, wielkie, dumne i potężne! Och... no cóż... wydawało mi się, że byliśmy poza terenami watahy... no tak, ale kiedy z niej wybiegliśmy? Kiedy spotkaliśmy ów ognistego wilka? A może przed chwilą? Nie mam zielonego pojęcia... spojrzałam za siebie i zobaczyłam pędzącego w popłochu Matta. Wiedziałam, że zbliżają się kłopoty...

<Mattciu? Wymyślisz coś ciekawego? :3>

Od Ryana CD. Arisy

Przystanąłem i uśmiechnąłem się chytrze. A więc nasza waderka była już trochę bardziej pewna, niż była jeszcze dzień temu. No proszę... szybko zadziała. Byliśmy już na skraju lasu, a rozsierdzony wilk pędził na nas z zamiarem mordu. Już miał na nas skoczyć, gdy nagle Arisa zrobiła jakąś dziwną pozycję i odepchnęła lecącego ku nam wilka pędem powietrza. Wpadł do słonej wody i rozchlapał wszystko. Zaczął wyć z wściekłości i przerażenia. Wyczołgał się na brzeg trzęsąc się. Był cały mokry i ociekał wodą.
- Ee... nie chcę nic mówić, ale czy pomyślałaś o tym, co zrobimy z nim dalej? - szepnąłem do niej. Właśnie DLATEGO nie atakowałem wcześniej tego wilka, tylko zwiewałem. Wiedziałem, że potrzebny mi plan, ale ja serio nie jestem dobry w szybkim myśleniu, a tym bardziej w układaniu jakichś skomplikowanych planów obalenia rozsierdzonego, monstrualnego wilczura.
- No... nie... - chrząknęła zakłopotana wadera. - O tym nie pomyślałam... Ten koleś idzie w naszą stronę... jeśli w ciągu pięciu sekund nie obmyślimy przeciwko niemu jakiejś dobrej strategii, proponuję natychmiast uciekać, inaczej zostaniemy rozwaleni na mokrą plamę!
     Wilk był coraz bliżej. Spojrzałem z ukosa na jego wściekłe i płonące gniewem oczy. Zastanowiłem się chwilkę.
- W zasadzie sama twoja przemowa przekroczyła limit czasowy pięciu sekund. Ale chyba mam całkiem dobry pomysł, który na pięćdziesiąt jeden procent zadziała... zawsze ten jeden procent dodaje otuchy... cofnij się trochę.
     Wadera wykonała posłusznie polecenie. Ja zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Wsłuchiwałem się przez chwilę w rytm fal uderzających głośno w piaszczyste wybrzeże... Skumulowałem w sobie całą energię duchową. Całą okolicę wypełniła gęsta mgła. Prawie nieprzenikniona zwykłym wzrokiem. Ja zaś nie potrzebowałem używać tego zmysłu. Wszytko doskonale wyczuwałem i słyszałem. Zapadła chwilowa, głucha cisza. Po chwili rozdarł ją krzyk wściekłości wrogiego wilka. No cóż... czas zacząć. Bezszelestnie przeszedłem ze skraju iglastego lasu na piaszczystą plażę. Nic nie dało się dosłyszeć, jedynie wściekły warkot wroga. Byłem z siebie dumny, że opanowałem sztukę cichego zabijania do perfekcji. Podszedłem do wilka od tyłu i zadałem mu cios łapą w szyję. Po chwili mgła opadła, a wilk leżał na ziemi. Arisa podbiegła do mnie.
- Cz... czy on nie żyje? - wyjąkała przerażona.
- A gdzie tam! - machnąłem obojętnie łapą. - Znam u wilków witalne miejsca, gdzie wystarczy zadać lekkie uderzenie, a on już traci przytomność... tak to mniej więcej wygląda. W ten sposób łatwiej pokonać wroga.
- Rozumiem... ale w takim razie lepiej już się wynośmy, zanim się przebudzi, co?
- Zgoda! - odparłem z uśmiechem.

<Arisa? :D>

Od Goyavigi CD. Malika

W pewnym momencie obudziłam się. Nie byłam do końca pewna czy jeszcze śpię, czy już nie, bo wszędzie dookoła było okropnie ciemno. Wręcz czarno. Nie mogłam wstać. Byłam przyczepiona łańcuchami do ziemi. Zaniepokoiło mnie to trochę. Zebrałam magię w łapach, by utworzyć świetlistą mgłę. Nie mogłam jednak wydobyć magii z łap, tak jakby była zablokowana jakimś zaklęciem.
- Jest tu kto? – spytałam w miarę cicho.
- Goyavige? – usłyszałam znajomy głos. Malik.
- Co tu się dzieje? – spytałambardziej donośnie.
- Skąd mam wiedzieć? – odpowiedział. Westchnęłam.
- Wiedziałam, że z tym mięsem jest coś nie tak... – wymamrotałam.
- U mnie nie było akcji z mięsem, tylko mnie uderzono w głowę. I tu się obudziłem. – powiedział smętnie. Ja natomiast zaczęłam się szarpać, chciałam się wydostać. Nie było możliwości, ale i tak mimo wszystko próbowałam.
- I tak nie dasz rady... narazie musimy czekać. – powiedział basior spokojnie. Ja jeszcze chwilę próbowałam, ale potem dałam sobe spokój.
- Może ktoś tu przyjść?! – wrzasnęłam.
- Ej, spokojnie.
- Spokojnie?! – próbowałam znaleźć go wzrokiem, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Nagle usłyszałam kroki. Nagle bardzo jasne światło oślepiło mnie, a nie mogłam zakryć łapami oczu. Syknęłam. Próbowałam otworzyć oczy, ale było za jasno.
- Ach, Goya... – usłyszałam głos. Nie znałam go.
- Czego? – szepnęłam.
- Grzeczniej! – usłyszałam i poczułam uderzenie bata na grzbiecie. Jęknęłam z bólu. – Skoro tak, to później porozmawiamy. – moje oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Przede mną stał czarny, skrzydlaty wilk o czerwonych oczach. 
- Skoro chodzi o mnie, to po co ci Malik? – bąknęłam.
- Bo mi przeszkodził w zabraniu ciebie. Zabierzcie ich do osobnych cel. – zarządził wilczur, a dwa podobne podeszły do nas, potraktowały paralizatorem i wzięły do dwóch różnych cel. Przyczepił moje łapy do łańcucha, a łańcuch do ciężkich obciążników. Nie mogłam się ruszyć, efekt paraliżu jeszcze działał. Westchnęłam. Czekałam aż będę mogła się ruszyć.

<Malik? Zabrali nas o.o>