czwartek, 4 czerwca 2015

Od Veyrona CD. Dezessi

- Hm... ciężko będzie to opisać... Jak chcesz, to możesz sobie tutaj posiedzieć. Chyba mamy dużo czasu, nie?
- No tak... - Bąknęła Dez.
 - Brak spójnej definicji miłości jest dowodem na nieudolność psychologów i filozofów. - Zacząłem -Skoro coś istnieje to musi istnieć również właściwa definicja - uniwersalna i spójna. Miłość mimo całej magii, całego pozytywnego i negatywnego ładunku - musi być opisywalna. I według mnie wygląda jakoś tak: Miłość to nieracjonalne uczucie bliskości - wywołane wtórnym przeżywaniem swoich własnych emocji - odczuwanych jako niepowtarzalne, unikatowe. To uczucie bliskości – miłość - jest zbudowane głównie na własnych wyobrażeniach, wspomnieniach, przeżywaniu. Tzw. prawda obiektywna tylko tyle ma znaczenia, ile jej jest w owych wyobrażeniach i przeżywaniu.To, co obiektywne, może być jedynie źródłem fascynacji, pożądania - ale miłość jest subiektywna. Piękne oczy, uroda, sylwetka – znaczy o wiele mniej niż zapamiętane spojrzenie, zapamiętany ton głosu, zapamiętany zapach. To te wrażenia powodują, że wydają się unikatowe i wzbudzają fale nowych emocji, doprowadzając umysł do stanu uzależnienia. Regułą jest to, że im bardziej uczucia odczuwamy jako szczególne (tylko moje) - tym silniej je przeżywamy wtórnie. A im silniej je przeżywamy, tym bardziej odczuwamy je jako szczególne. Takie sprzężenie zwrotne. Jak się przyjrzeć wszystkim zakochanym - to oni się podniecają przede wszystkim własnymi emocjami. Jak on/ona na mnie działa!... (a naprawdę: jak działają na mnie moje własne emocje i wyobrażenia). To podniecają ich własne odczucia - które uważają za unikatowe. To słynne ciepło koło serca, motyle w żołądku, różne fantazje... Jeśli ktoś się zafascynował drugą osobą, ale nie emocjonuje się swoją fascynacją - to miłości nie ma. Może być ktoś najcudowniejszy, najwspanialszy - ale dopóki jest wspaniały po prostu obiektywnie, dla wszystkich - to nie jest miłość. Miłość zaczyna się kiedy ten ktoś zaczyna być kimś szczególnym tylko dla mnie i moich emocji. Założyłbym się, że gdyby wmówić zakochanemu, że jeszcze 20 innych osób odczuwa dokładnie to samo co on, do tej samej osoby - to jego miłość by mocno zbladła. Nie miałby już powodu tak się ekscytować tym, co czuje. Dopóki nie ma myślenia o szczególnej więzi - to tej więzi nie ma. Może być miło, może być ciekawie, może ko..., ekhm... ale nic z miłości... Wystarczy jednak, że się pojawi myśl o bliskości, jakiś szczegół i myśl ta spowoduje jakąś miłą emocję... którą chce się powtórzyć. Gdyby nie myśleć już więcej o tym, to nic nie będzie. Ale wystarczy zainteresować się tą swoją emocją, zafascynować nią i miłość zaczyna rosnąć. Im więcej emocjonowania się swoją emocją tym gwałtowniej przybiera uczucie. Obiekt miłości jedynie może dawać powody, żeby pobudzić emocje - ale cały proces zakochania odbywa się w obrębie jednej osoby. Zakochanie to uczucie wkręcone sobie samemu. Zdziwienie? Bo to zwykle się wydaje, że ta miłość sama spadła jak jastrząb, chwyciła i trzyma! Magia! No nie. To przeżywanie tego, co się samemu czuje. Ekscytowanie się tym, jak taka wybrana osoba działa na własne emocje. Ekscytowanie się tym, jakie to unikatowe uczucie. Miłość to jest wkręt który niechcący każdy sam sobie zrobił. Miłość przechodzi różne etapy. Na początku ta fascynacja własnym przeżywaniem jest największa. W końcu jednak ile się można tak podniecać własnymi emocjami? Szalone zakochanie mija. Ale może zostać skojarzenie pozytywnych emocji z osobą (o ile zostaje - bo różnie bywa). I na pytanie: czy wciąż kocham? - wystarczy sięgnąć do emocji jakie się odczuwa. I co? Jeśli emocje są nawet pozytywne, ale nie powodują już wtórnego przeżywania, wydają się zwykłe - to po miłości. Może zostać przyjaźń, przywiązanie, podziw – ale to nie to samo. Jeśli emocje wciąż powodują wtórną przyjemność posiadania tych emocji - to miłość ma się dobrze. To co mówię odziera trochę miłość z czaru i magii. Bo zakochanie zamiast cudownego zauroczenia okazuje się egocentryczną egzaltacją (którą właściwie uczono nas pogardzać) lub jakimś rodzajem nerwicy. Nic dziwnego, że takiej definicji nikt nie będzie chciał. Ale i tak jest prawdziwa - czy się podoba czy nie. Przynajmniej ja tak uważam - mruknąłem. - A dlaczego pytasz?

<Dezessi? Chciałaś definicję miłości, to masz >.< >

Od Dezessi CD. Veyrona

-To prawda...- zamyśliłam się na chwilę.- Przepraszam. Same ze mnie kłopoty!
-Ehh... To nie prawda!- zaprzeczył.
-Prawda. Ty jakiś czerwony płyn ci leci z łapy.- zauważyłam.
-Oj! To nic.- zaczął oglądać łapę.
-Ale co to jest?- byłam ciekawa.
-Nie wiesz?- zdziwił się.- To krew.
-Aha... Czyli?
Wyjaśniał mi pewną chwilę co to słowo znaczy, a gdy zrozumiałam to od razu zaczęłam panikować.
-Co mogę zrobić?! Może mi się uda ciebie wyleczyć. Powiedz coś!.-zaczęłam histeryzować.
-No i masz babo placek!- zmęczył się.- Nic mi nie jest powiadałem ci, że to tylko draśnięcie.
-No tak, ale musisz to umyć. Ja to zrobię.  Chwyciłam go za łapę opiekuńczo i przyzwałam wodę. Skierowałam delikatnie strumień na jego łapę i łagodnymi ruchami ją umyłam.
-Dzięki... nie trzeba było.- zamknął oczy i je powoli otworzył.
Zerknęłam na niego i poczułam bicie serca... znaczy dwóch jego serce biło jak moje. Patrzyliśmy sobie w oczy i niezatrzymywanie, że zbliża się noc. On leżał nam urwiskiem więc położyłam się blisko niego.
-Przyjemnie tak.- nie miałam pojęcia co powiedzieć.
-Tak jest bardzo miło.
-Co to miłość?- wypaliłam nagle.- Znaczy chciałabym wiedzieć co do kogoś czuję i... ja nigdy tego nie czułam.
-No więc miłość to....

< Veyron? W prost nie umiem! A ty umiesz? <3>

Od Isabel CD. Hazel

-Nie każdy chce znać przeszłość.... To ja przepraszam, że tak z tym wyskoczyłam-powiedziałam cicho i lekko pochyliłam głowę.
-Nie okej. Nic się przecież nie stało.. w końcu tylko pytałaś-uśmiechnęła się do mnie. Westchnęłam cicho. Tutaj wszyscy są tak szalenie mili... Jednak tak jakoś inaczej, niż ci z dzieciństwa... Tak... szczerze? To chyba właściwe słowo. Nie spodziewałam się, że takie wilki istnieją. 
-Hej.. bo mam jeszcze takie jedno pytanie... - zachichotałam widząc udawaną irytację Hazel. -Trudno jest znaleźć tutaj przyjaciół? Bo w ogóle wszyscy są tacy przyjacielscy.. Nie przywykłam do takich warunków... - ostatnie słowa wypowiadałam coraz ciszej. Nie chciałam jej urazić, czy coś. Przez te kilka minut na prawdę ją polubiłam. Po prostu wszechobecna przyjaźń była dla mnie czymś zupełnie nowym. Hazel na chwilę się zatrzymała, a potem...

<Hazel? przepraszam, że tak długo, ale na prawdę nie było jak i kiedy... ;-;>

Od Sperrka CD. Ignis

Patrzyłem przez chwilę tępo w wodę, ale się otrząsnąłem. Szybko wskoczyłem do wody za Ignis i widząc jej ledwo przytomne spojrzenie masakrycznie się wkurzyłem! Przejąłem umysł potwora i puściłem nim Ignis. Wypłynęła na powierzchnię. Kamienie zgarnęły ją za wodospad. Nie miałem czasu na porachunki z potworem. Trzeba ratować Ignis! Wypływowym na powierzchnię i wgramoliłem się na kamień za wodospadem. Nie czułem ciepła bijącego od Ignis. Zapaliłem ogień obok niej. Śrubowałem ocucić. Na nic były krzyki i szarpania... nic. Cały w łzach lerzałem przy niej. Błądziłem myślami: co by było gdybym wcześniej wskoczył do tej głupiej wody?! Kretyn ze mnie! Tym samym sprawiam sobie ból.
-To był błąd potworze. Nigdy już nic nie ujrzysz na oczy... jak... jak... I..- nie mogłem dokończyć.
Jej ciało leżało i... tyle. Zemsta miała być słodka. Wstałem czując nowy przypływ gniewu. Podeszłe do wodospadu. Chwila! Przecież jest bocja by zabijając potwora zabić siebie! Geniusz! Muszę dać się złapać i zabić to idiotyczne, bezmyślne stworzenie. Stałem już nad wodospadem. Rzuciłem się bez własnie do wody i stwierdziłem, że nie będzie to łatwa śmierć... dla bezmózga. Będę uciekał i walczył, ale zginę.
Uciekałem chwilę przed łapą olbrzyma, ale ostatecznie mnie złapała. Wyrywałem się na niby. W końcu nadszedł koniec. Usłyszałem ciche wycie o pomoc i wahałem się... Zobaczyłem... i wszystko się zmieniło.

<Ignis?>

Od Veyrona CD. Dezessi

Zamrugałem oczami. Ee... co?
- Wszystko w porządku! - zawołałem do Dezessi, która biegła w moją stronę.
- Uff... bogu dzięki! - Uścisnęła mnie. Odsunąłem ją jednak od siebie i spojrzałem z niesmakiem na pumę.
- Tak, świetnie - westchnąłem. - Słuchaj, robi się późno i jestem trochę zmęczony, tak więc...
- Och, cudnie, chodź szybko! - Wadera chwyciła mnie za łapę i pociągnęła w stronę lasu.
- Gdzie mnie tak ciągniesz? - zapytałem.
- Rok temu, o tej samej porze, tego samego dnia miesiąca widziałam coś niezwykłego! Kolorowe kule unoszące się w powietrzu! Chciałam abyś i ty je zobaczył! Chodź!
Gdy dotarliśmy nad klif zalany wielobarwnymi promieniami słońca ujrzałem niezwykłe, latające kule.
- Niesamowite... - mruknąłem pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem.
<Dez? :p >